Dni, które nie wrócą

By voeyury

32.5K 3.1K 782

Filozofia. Niezobowiązujące spotkania. Pozerstwo. Sam lubi każdą z tych rzeczy bardziej, niż można przy... More

⌈NC-17⌋
⌈jeden⌋
1. Idź w cholerę, Newt
2. Grander był jednak złym pomysłem
3. Prawda gorzka niczym poranna kawa
4. Bo wszystko zaczęło się tamtego dnia na Placu Zapomnienia
5. Zasrany efekt domina
6. Gdy wszystkie kurtyny zaczną spadać
⌈dwa⌋
7. Zainteresowanie przekłada się na efekty
8. Okres pierwszych razów
9. Sprawdzian zaufania
10. Wyidealizowana wizja
11. Tak wygląda szara rzeczywistość
12. Płomień gasnącej nadziei
13. Faktem jest, że on...
14. Nie zrozumieliśmy się, a jednak...
15. Wszystko na własne życzenie
⌈trzy⌋
16. Zejście na ziemię
17. Wdając się w wyścig z uczuciami
18. W poszukiwaniu własnej tożsamości
19. Słowa, które nigdy nie powinny były paść
20. Tylko i aż tyle
21. Tak naprawdę nie żyję
⌈cztery⌋
23. Zamrożony w miejscu i czasie
24. Tym razem jestem szczęśliwy
25. Najwyższa pora zapomnieć
26. Gdybym tylko wtedy postąpił inaczej...
⌈epilog⌋
⌈αє⌋

22. Ważniejsze niż cokolwiek innego

669 65 45
By voeyury


Nawet nie pamiętam, kiedy spoglądałem na własne odbicie z przekonaniem, że widzę w nim siebie i tylko siebie, bez doszukiwania się zdradliwych rys czy pozornie nic nieznaczących deformacji. Odnoszę przez to przedziwne wrażenie, jakby za lustrem czaił się zupełnie obcy człowiek, raz jeszcze próbujący namieszać mi w głowie filuternymi kłamstwami i podstępami. Nie mam pojęcia, jak się z tym czuć. Nie mam pojęcia, czy w ogóle powinienem się nad tym zastanawiać i zadręczać ewentualnymi pytaniami, czy to aby normalne, że się nie rozpoznaję, chociaż dobrze wiem, że to nic innego jak moje naturalne oblicze, pozbawione wszelkich masek i warstw tłumiących od dawna chcącą wydostać się na zewnątrz prawdę.

Skoro widok tej autentycznej twarzy wywołuje we mnie aż tak sprzeczne odczucia, musiało naprawdę minąć sporo czasu od ostatniego razu, kiedy byłem ze sobą całkowicie szczery. Podejrzewam jednak, że nie zrobię pełnego kroku naprzód, póki nie poukładam sobie wszystkiego w głowie. Tak porządnie, bez dróg na skróty, bez szukania rzekomo prostszych rozwiązań, które w rzeczywistości niosą za sobą masę komplikacji.

Aby w ogóle móc zrozumieć, kim tak naprawdę jestem, muszę poznać się na nowo.

A ludzie, którzy nie opuścili mnie w tak chwiejnym okresie życia, mogą mi w tym pomóc.

Przełykam ślinę.

Nie, nie mogą... Zawsze mogli, po prostu nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, zbyt przerażony wizją ponownego odrzucenia. Ale już to rozumiem i wiem, że nie muszę się martwić. Potrzebuję jedynie więcej czasu, aby w pełni to zaakceptować i raz na zawsze pozbyć się lęku związanego ze zdradą, z rozstaniem, z... z...

Z od dawna doskwierającą mi samotnością, którą sam na siebie ściągnąłem licznymi przekrętami i wymówkami.

Opuszczam ramiona z rezygnacją, powietrze zaś wypuszczam powoli, niepewnie, trochę jakby w obawie, że każdy głośniejszy dźwięk wywabi z ukrycia paskudny lęk, z którego naporem nadal się zmagam. Ostatni raz patrzę na tę obcą twarz i wychodzę z łazienki, a wtedy nogi same prowadzą mnie do salonu, gdzie mam okazję upewnić się, czy nadal jest we mnie choćby odrobina tego dawnego Sama niewidzącego najmniejszego problemu w spędzeniu wolnego czasu z osobą znaczącą dla niego więcej, niż można sobie wyobrazić.

Chłód bijący od ciemnych kafli natychmiast sprowadza mnie na ziemię.

Mama siedzi na kanapie i ogląda coś na Prime Video. Wygląda na rozluźnioną, mimo że ostatnie dni były dla nas obojga istnym testem cierpliwości. Chciałbym móc zająć miejsce obok i również spędzić czas beztrosko, być może porozmawiać o niczym, jak to nieraz mieliśmy w zwyczaju, i po prostu nacieszyć się chwilą. Chciałbym móc wyrzucić z siebie cały gniew, poczuć, jak traci na znaczeniu, aż wreszcie zanika, zostawiając po sobie zaledwie wspomnienia mogące być przestrogą na przyszłość. Chciałbym móc szczerze wyznać, co leży mi na sercu. Ale jeszcze nie mogę. Nie mogę i to dobija mnie jak diabli, ponieważ...

Brakuje mi... tego.

Komfortu.

Równowagi.

Nieudawanej bliskości.

Brakuje mi czasów, kiedy nie głowiłem się nad tym, kim jestem — po prostu to wiedziałem.

Nagle przed oczami miga mi ten nieznajomy człowiek.

Materializuje się gdzieś w oddali. Początkowo idzie niepewnie, ociąga się, a gdy wreszcie siada i upewnia się, czy mama nie ma nic przeciwko jego obecności, cała ta nerwowa otoczka wyparowuje, a na jej miejsce wdziera się idylliczność sięgająca nawet mnie — obserwatora. Ze zdumieniem patrzę, jak twarz mamy rozpogadza się dzięki tak prostemu gestowi. W następnej sekundzie dociera do mnie, że to jedna z rzeczy, których szczerze pragnę — szczęście mamy.

Obcy wkrótce po tym znika.

A wraz z nim niknie radość, niknie spokój, niknie ukojenie.

Mama znowu jest sama; już dłużej nie wydaje się... rozluźniona.

Z kolei ja zaczynam dostrzegać mnóstwo detali, które przedtem nie rzucały się w oczy. Wypalone spojrzenie oczu jak dotąd spoglądających na mnie z autentycznym uczuciem, z troską. Cztery brudne kubki na stoliku. Leżące obok puste opakowanie po chusteczkach. Niemal opróżniona paczka Cheez-It. Rozkopana dzisiejsza poczta, a między nią...

List ze szkoły.

Na samo wyobrażenie zatłoczonego korytarza robi mi się niewiarygodnie... duszno.

Mimo to myślę o znalezieniu się w centrum tego zgiełku, o potrąceniu ramieniem przez przypadkową osobę. Niepokój nieoczekiwanie łaskocze mnie po karku, szepcze do ucha pieśń o wyrazistym i gorzkim wydźwięku.

Gwałtownie uciekam wzrokiem w bok, prosto na korytarz prowadzący do mojego pokoju. Asekuracyjnie podpieram się o ścianę, jakbym miał za moment stracić przytomność, jakby tylko ten jeden gest mógł mnie ochronić przed nadchodzącym upadkiem. Natychmiast zaciskam dłonie, aby nie musieć patrzeć na zaczerwienienia wokół paznokci i poszarpane skórki. Nadal nie potrafię w pełni znieść ich widoku. Nie po tym, jak znowu je obgryzłem. Świeże rany wzbudzają we mnie zbyt duży wstręt; przywodzą na myśl zbyt wiele... nieprzyjemności.

Nim zdążę pomyśleć, pędem ruszam do własnego pokoju i z impetem wpadam na uchylone drzwi. Zamknięcie ich zapoczątkowuje koszmarną reakcję łańcuchową, bezlitośnie wywlekającą ze mnie nawet te najbardziej irracjonalne obawy.

Ja... nie chcę tam wracać. Nie jestem na to gotowy. Skoro panikuję na samą myśl o kontakcie z drugim człowiekiem, na pewno oszaleję, jeśli w obecnym stanie wejdę na szkolny korytarz i z kimś się zderzę. Jednocześnie nie mogę pozwolić sobie na powtarzanie dwunastej klasy. Chyba nie zniósłbym widoku przyjaciół odbierających dyplomy i rozchodzących się w swoje strony, podczas gdy ja musiałbym zostać w tyle.

Sam.

Nie chcę tego.

Nie chcę, aby mama się przez to zadręczała; aby wypalenie zastygło w jej spojrzeniu na zawsze.

Zamykam oczy i czekam, aż napięcie choć trochę opadnie, pozwalając mi na swobodne wzięcie wdechu. Przecieram mokrą od potu twarz wierzchem dygoczącej dłoni, brwi lekko ściągam. Skupiam całą swoją uwagę na szumie walącego po oknach deszczu z nadzieją, że ścisk w gardle wkrótce ustąpi, podobnie jak wykręcające żołądek mdłości. Nabieram pierwszy chrapliwy wdech. Drugi. Trzeci. Czekam.

A gdy jedyną reakcją organizmu jest wdzierające się pod powieki pieczenie, bezsilnie opuszczam głowę, oddając zwycięstwo stopniowo ogarniającemu mnie rozżarzeniu. Nie kończy się jednak na samej porażce. Nie tym razem. Uczucie niepokoju nie przestaje się nasilać, mimo że wywieszam białą flagę.

Gardło mam tak ściśnięte i napięte, jakby ktoś obwiązał je grubym, szorstkim sznurem, którego pętla zacieśnia się wraz z każdym kolejnym wdechem. Próbuję ją zniszczyć, zerwać. Drapię się więc po skórze mocniej i mocniej, aż wreszcie zaczynam czuć coś pod paznokciami. Spadająca niczym grom dezorientacja mnie paraliżuje. Gapię się w przestrzeń z niezrozumieniem, czując pod rozgrzanymi palcami nienaturalnie szybki puls. Szyja zaczyna mnie cholernie piec, płonąć wręcz żywym ogniem.

Żadna pętla. Żaden sznur.

To... to...

Od początku byłem ja.

Nogi mam tak sztywne, że gdy wychodzę na korytarz, potykam się i uderzam barkiem o ścianę. Próbuję oprzeć się o nią, ale wystarczy jedno spojrzenie na rozprostowane palce, abym cofnął dłoń i zrozumiał, co właśnie zrobiłem. W tle słyszę głos mamy, ale nie odpowiadam jej ani jednym słowem. Zamiast tego skręcam do łazienki i dwa kroki później autentycznie zamieram, widząc własną szyję — skóra nie jest rozdrapana, ale zaczerwieniona do granic możliwości już tak; ponadto w niektórych miejscach gromadzą się drobne krople krwi.

Obrzydliwe.

Świadomie kieruję uwagę na twarz tego obcego człowieka.

Chorego człowieka.

Od razu coś we mnie pęka.

Cofam się tak impulsywnie, tak gwałtownie, aż uderzam plecami o stojącą przy ścianie gablotkę i strącam z niej kilka kosmetyków. Jedna z palet uderza o krawędź półki i pęka, a ze środka wysypują się cienie do powiek, barwiąc białe kafelki zestawem najróżniejszych kolorów. Zaraz po tym butelka perfum rozbija się o podłogę. Przez ten wyrazisty zapach zbiera mi się na mdłości. Zasłaniam usta dłonią, którą następnie mocno zaciskam na szczęce.

Obrzydliwe.

Nieruchomieję, kiedy mama staje w progu i łączy ze mną spojrzenia.

— Sam, co się... — Na krótki moment urywa. — Sam?

Nie reaguję w żaden sposób, kiedy jej gorące dłonie ujmują moją twarz, a oczy — wlepione wprost w szyję — otwierają się szeroko.

— Co ci się stało...?

— Nie wiem, mamo... Nie wiem — szepczę, bezsilnie opuszczając głowę.

Od początku tygodnia radziłem sobie z napięciem i nadchodzącymi zewsząd obawami. Zaufałem, że nikt nie potraktuje mnie jak wyrzutka. Powiedziałem mamie o rzeczach, które jak dotąd były moją tajemnicą. Zrobiłem to i zrozumiałem, że nawet po tym wszystkim nie jestem sam. Zrobiłem to, a i tak...

Cholera.

— Przecież... było dobrze — mówię z wyrzutem, sam nie wiem do kogo. — Naprawdę dobrze. Tak jak przez kilka ostatnich dni. Ale wtedy... Wtedy... Nim w ogóle zdążyłem... — Przełykam ciężką gulę. — Nigdy się tak nie czułem. Nigdy... Nigdy się tak nie bałem. — Głos mi się łamie. — Nigdy.

Mama nic nie mówi.

— A tylko chciałem... Usiąść z tobą i... i... — W gardle znowu zbiera się koszmarne napięcie. Przełykam ślinę, ale to nic nie daje. Odchrząkam. Kaszlę krótko. Nic. — Nagle zacząłem myśleć o liście, o szkole, o tym wszystkim... — Nabieram świszczący wdech. — Przestraszyłem się i... Nie wiem. Nie wiem, co się stało. Nie wiem, jak to zrobiłem. Po prostu... — Kręcę głową. — Nie wiem.

Reaguje natychmiast. Łagodnie chwyta mnie za rękę. Uważnym okiem bada podrażnienia na szyi. Przekręcam głowę, aby jeszcze raz na siebie spojrzeć, jednak mama migiem interweniuje.

— Nie patrz na to. — Odciąga mnie od lustra. — Nie przestawaj mówić. Powiedz mi, jak się czujesz. — Stara się być silna, ale i tak wyczuwam w jej głosie niepewność. — Nadal się boisz? — Wychodzimy z łazienki.

— Nie wiem... Chyba tak...

— Usiądź tutaj. — Zgarnia listy ze stołu i chowa je do szuflady. Po drodze nalewa wody do czystej szklanki. — Proszę. Napij się.

Woda cholernie pali w przełyk, ale wypijam pół szklanki bez mrugnięcia okiem. Mama uśmiecha się smutno na ten widok, a raczej próbuje się uśmiechnąć, byle podbudować mnie na duchu. Robi wszystko dla mojego dobra, a mimo to ja... ja...

— Spójrz na mnie. — Odgarnia mi włosy z czoła, rękawem miękkiego swetra ściera pot gromadzący się wokół skroni. — A teraz weź głęboki oddech. Dobrze. Jeszcze jeden.

Prędko idzie po apteczkę, aby odkazić rany. Krzywię twarz, kiedy mokry wacik dotyka podrażnionej skóry.

— Nie chcę drugi raz przez to przechodzić. To było takie... takie... — Nawet nie potrafię ubrać w słowa tego, co czułem. Wiem jednak, że za żadne skarby nie chcę tego ponownie doświadczyć. Nigdy więcej.

— Hej, spokojnie. — Zamyka moje dłonie w łagodnym uścisku przywodzącym na myśl bezpieczeństwo. — Ufasz mi, prawda?

— Oczywiście — przyznaję bez zawahania.

— Dobrze. — Kiwa głową. — Wiem, że prosiłeś o czas do namysłu, ale... Potrzebujesz pomocy, słońce. Prawdziwej pomocy. Nie zawsze będę mogła zareagować.

Wiem.

— A nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.

Wiem.

— Przejdziemy przez to razem. Małymi kroczkami. Dlatego proszę, słońce, zaufaj mi i...

— Mamo — wtrącam się, może zbyt gwałtownie, bo mama unosi brwi i czeka, aż cokolwiek dodam. — Wiem.

Chowam twarz w dłoniach i kolejno wyrzucam z siebie to, co powinienem był przyznać od razu, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zamiast tego odłożyłem w czasie konieczność podjęcia decyzji, a wynik jest taki, że...

Znowu martwię osobę, która poświęca się dla mnie pod każdym możliwym względem.

— To wszystko mnie... przerasta. Szkoła. Badania. Wyniki. — Garbię plecy. — A teraz jeszcze to. Cholera, ja... Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie mam pojęcia.

— Znajdziemy rozwiązanie, kochanie. Na pewno.

Choć sytuacja boli mnie jak diabli i przeraża jeszcze bardziej, pozwalam mamie objąć się na dłuższy moment. Nie myślę o krwi. Nie myślę o wirusie. Nie myślę o niczym. Daję sobie ten czas na choćby połowiczne urzeczywistnienie obrazu sielanki, którą dostrzegłem z perspektywy obserwatora. Może i obecnie nie jesteśmy zupełnie szczęśliwi i nie cieszymy się beztroską, ale mamy siebie nawzajem.

A to ważniejsze niż cokolwiek innego.

Continue Reading

You'll Also Like

32.7K 1.5K 21
⛔Z powodu komplikacji, fanfiction zostało podzielone na dwie części, obie znajdują się na moim profilu ⛔ ⛔Kolejność końcowych rozdziałów części pierw...
187K 11.1K 69
Sezon 1 Ratowanie złoczyńcy, który został opuszczony przez kobietę-Saving the Villain Who Was Abandoned by the Female Lead Próbowałam uratować główne...
3.7K 405 24
Gracze zostają wyrzuceni na wyspe. Od teraz od nich zależy- czy zginą, czy przeżyją i zgarną nagrode. . . . #2 - #survival 8.04.2019
Przypadkiem By OLI

Short Story

80.6K 11K 49
Czasami świat wali się na głowę, bo jesteś gorszy od innych. Czasami wali się na głowę, bo poznajesz kogoś niezwykłego. 🍬🍬🍬 Twórcą okładki jest m...