THE FIREFIGHTER [yoonseok]

By cinnamjoon

98.3K 9K 3.3K

Yoongi, były dowódca głównej seulskiej jednostki straży pożarnej, przeprowadza się do miasta portowego Gunsan... More

1. It is not a fashion show
2. But dude, you have PTSD
3. We all are experiments
4. I couldn't predict that
5. For fuck's sake, do you want to kill him?
6. And sometimes, he would just look at them
7. The Shark slowly started to lose its teeth
8. You believe me, right?
9. There are so many good things out there
10. He couldn't explain why he got so concerned
11. Why were you avoiding me?
12. Are you still salty about that kiss?
13. You killed my brother, so now I am going to kill you, too
14. He didn't like looking at his son
15. It makes me feel as if you'll never come back to me
17. Minwoo? Oh, you meant that burnt body? Three meters underground?
18. You... Minwoo... You loved him very much, didn't you?
19. You smoke, right? You'll feel like on cloud nine then
20. You said you love him. And I don't like it
21. I'm begging you to let me go
22. His name was Minwoo. And he's dead
23. What's on your mind, Mr. Min?
24. Are you happy?
25. I love you, what don't you fucking understand?
26. You know what's the date today, right?
27. Okay?
28. Guess I can't buy you a drink just yet. You've got to leave
29. Last time you threw a tangerine at Namjoon, remember?
30. Too hot
31. Look! He's got a robot leg!
32. Let's toast to the unknown (fin.)
podziękowania.

16. He felt like a lost puzzle piece

2.7K 297 59
By cinnamjoon

Kobieta miała przyjemne spojrzenie - nawet wtedy, gdy mierzyła go wzrokiem dosyć niegrzecznie, nie ukrywając swojej oczywistej ciekawości. Siedziała na krześle, ale on i tak wyraźnie widział, że była dosyć niska. Miała mocno zarysowane rysy twarzy, chociaż z policzków była raczej pulchna. Ubrana była w zwiewną, białą sukienkę z wzorem polnych kwiatów, a na kolanach trzymała małe dziecko - chyba dziewczynkę, najprawdopodobniej. Obok krzesła stało jeszcze jedno, nieco starsze dziecko, trzymające się rąbka jej sukienki i odwrócone do Hoseoka plecami. Nie mógł się mu przyjrzeć.

Ona nie wyglądała jednak na Koreankę. Hoseok skrzywił się lekko, łypiąc wzrokiem na Kanga pytająco.

Dopiero co przyszedł z Yoongim do pracy i miał szykować się do zmiany, a już wezwali go do gabinetu na dywanik. Był zmęczony i nawet nie wiedział, co tak właściwie przeskrobał. Bo chyba coś musiał przeskrobać, prawda?

— Pani Jung czeka tu na ciebie od prawie godziny — Kang wyjaśnił spokojnie, opierając splecione dłonie na swoim, o dziwo, uporządkowanym biurku.

Jego spojrzenie było z kolei dosyć dziwne. Hoseok miał wrażenie, że ten wie więcej, niż tak właściwie mu mówił. Zaczął czuć się dosyć niekomfortowo. Zresztą, dlaczego dostawało mu się za przychodzenie do pracy na czas? Nie spodziewał się żadnych gości, skąd miał wiedzieć, że ktokolwiek będzie na niego czekać?

— Pani Jung? Okej... Ale ja jej nie znam — odparł szczerze, delikatnie krzywiąc się na dźwięk własnego nazwiska, najwyraźniej powiązanego z nieznajomą.

— Ale pani Jung zna ciebie.

— Uhm... Tak? Okej, ale... Nie rozumiem. Co się dzieje? Spotkaliśmy się kiedyś? — Hoseok zapytał ją, używając najgrzeczniejszych form językowych, jakie tylko wtedy przyszły mu na myśl.

Możliwe nawet, że nieco z nimi przesadził, przez co brzmiał śmiesznie.

— Nie, ale cieszę się, że w końcu mamy okazję się poznać. — Odruchowo próbowała się podnieść i wstać, by odpowiednio się z nim przywitać, ale dziecko na jej udach znacznie jej to uniemożliwiło. Dodatkowo, miała delikatny, Japoński akcent .

Uśmiechnęła się  krzywo, a Hoseok kiwnął głową dając jej znać, że rozumie i nie ma kompletnie żadnego problemu.

Kang przez moment przyglądał im się nieco z ukosa, po czym wstał, poprawił, przejechał dłonią po swoim pokrytym poranną szczeciną podbródku w zamyśleniu, po czym wziął głęboki oddech i oznajmił:

— Zostawię was samych, żebyście mogli porozmawiać. Mały, chcesz zobaczyć wóz strażacki? — zapytał chłopczyka, który momentalnie odskoczył od boku matki i kiwnął energicznie głową, w końcu obracając się w stronę Hoseoka i pokazując mu swoją twarz, na co ten aż zaniemówił.

Miał wrażenie, że widział kogoś, kogo już dobrze znał. Sam nie wiedział jednak, kogo, tak właściwie. Odruchowo dotknął dłonią swojej własnej twarzy.

Kang złapał go za rączkę, a ten zmierzył Hoseoka ciekawym spojrzeniem, gdy wychodzili z gabinetu. Hoseok również podążał wzrokiem za jego drobną, drepczącą postacią aż do momentu, w którym drzwi nie zamknęły się z trzaskiem. Nie wiedzieć czemu zaczął się zastanawiać, jak owy chłopiec miał na imię.

Hosoek był naprawdę zdezorientowany. Przez krótką chwilę nie wiedział, co ze sobą począć, wiec postanowił po prostu usiąść i poczekać, aż kobieta odezwie się pierwsza. Podszedł do krzesła Kanga i przysunął je bliżej kobiety, po czym klapnął na nim ciężko. Miał wrażenie, że tamtego dnia ważył dużo więcej, niż zwykle.

— Jung Marumi — kobieta przedstawiła się ponownie, a jej oczy zmrużyły się delikatnie tak, jakby się czegoś obawiała.

— Jung Hoseok. — Kiwnął głową. — Czy poznaliśmy się już kiedyś? — ponowił pytanie, a Marumi uśmiechnęła się słysząc, jak oficjalnie się wypowiadał.

Był bardzo spięty. Przypominał jej jej męża — ich manieryzmy i sięganie bo dosyć niezręczne zwroty grzecznościowe w stresujących sytuacjach niesamowicie wyraźnie przebijały się na wierzch. Nie było wątpliwości, że łączyły ich więzy krwi.

— Jestem żoną Hyunkiego. Twojego brata.

Hoseok spodziewał się wszystkiego — dziwnej zbieżności nazwisk, nieprawdopodobnego trafu, ale nie tego.

— Ja nie mam brata — wyrzucił z siebie bez zawahania.

— Hoseok–

— Nie wiem kim pani jest — podniósł się z krzesła, a dziecko w jej objęciach, z lekka przestraszone, obróciło się w jego stronę. — Ale nie chcę mieć z panią nic wspólnego. Nie mam brata, nigdy nie miałem brata. A teraz, proszę mi wybaczyć. — Minął ją pośpiesznie, chcąc wyjść z gabinetu.

— Hyunki umiera — niemalże zapłakała, wstając z krzesła i przyciskając dziecko do swojej piersi.

Hoseok zatrzymał się przy drzwiach i głośno przełknął ślinę, zaciskając spoconą dłoń na klamce. To było zbyt wiele jak na jego i tak poszargane ostatnio nerwy.

— Nie interesuje mnie–

— Ja strasznie cię przepraszam, że to wszystko wygląda tak, a nie inaczej. Ale on naprawdę potrzebuje twojej pomocy. Porozmawiajmy, hm? Przedstawię cię twojej bratanicy, bratankowi. Jego dzieciom. Twojej rodzinie.

Przez krótką chwilę nadal chciał wyjść, ale w końcu odpuścił i obrócił się do niej przodem, delikatnie marszcząc brwi i biorąc głęboki oddech. Jego palce zaczęły drapać powłokę drzwi, więc szybko się od nich odsunął, nie chcąc w taki sposób rozładowywać stresu. Spuścił głowę, bojąc się spojrzeć kobiecie w oczy.

— Co ma pani na myśli mówiąc, że umiera? — zapytał, chociaż, tak naprawdę, wolał nie wiedzieć.

— Jego nerki przestały pracować już jakiś czas temu, ale zawsze miał z nimi problemy... Znaczy, od wypadku. Ostatnio jest z nim coraz gorzej.

— Oh — mruknął, kuląc się w sobie na samo wspomnienie tamtego dnia, którego wszechświat chyba po prostu nie chciał dać mu zapomnieć. — I co ja mam z tym wspólnego?

— Usiądźmy? Proszę? Nie chcę rozmawiać w taki sposób. Jestem pewna, że ty też nie.

Hoseok przyglądał się jej szczupłym nogom i stwierdził, że całe drżały. Zacisnął więc zęby i kiwnął głową, podchodząc ponownie w kierunku krzesła, z którego chwilę wcześniej wstał. Podparł się o jego oparcie, gdy siadał, a Marumi osiadła na swoim delikatnie.

Mała dziewczynka poruszyła się niespokojnie na jej udach. Jego bratanica.

— Nie byłoby mnie tutaj, gdybym miała dawcę. Moja krew weszła w konflikt z jego krwią, nie mogę oddać mu swojej nerki, a przysięgam, już dawno bym to zrobiła. Lista oczekujących jest zbyt długa... Lekarze mówią, że możliwe, że ty... Mógłbyś... Mu pomóc. — Łzy zebrały się pod jej powiekami, ale Hoseok ani drgnął. — W innym przypadku jest skazany na dializy do końca życia, a kto wie... Co może się stać. To go wyniszcza. Pięć godzin dziennie, od trzech do czterech razy w tygodniu.

Wlepił wzrok w swoje kolana zauważając przy okazji, że były nieco krzywe. Już dawno nie czuł się tak niekomfortowo. Zaczęło kręcić mu się w głowie.

Podświadomie chciał zobaczyć Yoongiego i złapać go za rękę.

— Dlaczego miałbym to zrobić? Ja nie mam brata — powtórzył się już po raz trzeci.

Jego głos nie miał w sobie żadnej barwy ani żadnej emocji, którą można by było go określić — był płaski i zimny niczym nieskazitelna tafla marmuru. Niemalże bił od niego fizyczny chłód. Marumi, przez krótką chwilę, żałowała, że założyła tak zwiewną sukienkę. Skórę jej nagich nóg pokryła gęsia skórka.

— Ale—

Głos Yoongiego powtarzający słowa, że to nie była jego wina odbijał mu się w głowie. Hoseok w tamtym momencie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu, chciał w nie uwierzyć.

— Jung Hyunki wyrzekł się mnie w sądzie. Odrzucił mnie. Nie jest moim bratem, a ja nie jestem jego bratem. Od lat. Bardzo mi przykro... Proszę pani – wykrztusił z siebie, siłując z się z poczuciem winy, które prześladowało go przecież tak intensywnie od lat. — Obawiam się, że nie mogę pani pomóc. Proszę... Proszę dać mi spokój.

— On żałuje — szepnęła od razu, wyciągając w jego kierunku rękę i desperacko oplatając swoimi palcami jego dłoń. — On szczerze żałuje. A ja... Nie chcę, żeby moje dzieci wychowywały się bez ojca. Nie chcę, żeby czuły to, co czuł mój mąż. Nawet w połowie.

— To zabawne, że pani o tym wspomina. — Hoseok po raz kolejny odważył się spojrzeć w jej oczy. — Wydaje mi się, że to właśnie ja miałbym w tej sprawie wiele do powiedzenia.

— Hoseok—

— Proszę nie mówić do mnie po imieniu — sprostował krótko, a ona speszyła się, zdając sobie sprawę, że źle ujęła to wszystko w słowa.

Przez moment trwali w milczeniu, a ich oddechy wypełniały pokój niczym deszcz wypełniający puste, gliniane naczynie — powoli i boleśnie. Chłodna kropla po chłodnej kropli, bez jakiejkolwiek litości.

— Chciałabym, żeby żył. Żeby znowu miał odwagę i... Czuł się godnie? Żeby mógł wyciągnąć do ciebie rękę, przeprosić. Żeby poczucie winy przestało go męczyć. Żeby on miał ciebie, ty jego. On... Ciagle ma twoje zdjęcie na biurku w gabinecie, wiesz? Nawet nie wie, że tu jestem. Woli umrzeć, niż poprosić cię o pomoc po tym wszystkim, co ci zrobił. Hoseok... Panie Jung. Musi mi pan uwierzyć, proszę. — Ścisnęła mocniej jego dłoń. —.  Byłby z pana taki dumny. Często mówi o panu przez sen, ja—

— Jak mam dosadniej i grzeczniej oznajmić, że mnie to nie obchodzi? — Hoseok wyrwał dłoń z uścisku zapłakanej kobiety, a ona aż zachłysnęła się powietrzem. — Proszę już iść, nie sądzę, byśmy naprawdę mieli o czym rozmawiać.

— Chociaż spróbuj się zbadać. Obiecuję, że jeżeli wyniki bedą niezgodne, że jeżeli nie będziesz odpowiednim dawcą, to dam ci spokój — jej głos topił się w jej własnych łzach, a ona dławiła się, z trudem mówiąc.

— A co jeśli będę? — warknął, balansując  już na pograniczu wściekłości. — Zresztą, i tak nigdy się nie dowiem. Proszę—

— Błagam! — niemalże krzyknęła, a Hoseok skulił się lekko.

Zacisnął dłonie w pięści i przycisnął je do uszu licząc na to, że przestanie cokolwiek słyszeć. Kucnął i skulił się jeszcze bardziej, kołysząc się w przód i w tył. Czuł się przybity do niewidzialnego muru, albo ciągnięty w dół jakiejś dziwnej, nie dającej się wyobrazić otchłani.

W pomieszczeniu rozniósł się płacz dziewczynki, która zaczęła wiercić się na udach swojej mamy, wyraźnie zaniepokojona — bo faktycznie, atmosfer była gęsta i conajmniej nieprzyjemna.

Krótkie pukanie do drzwi zakłóciło jednak ten nieprzyjemny trans, a Hoseok podniósł wzrok, patrząc, jak klamka poruszyła się spokojnie. Drzwi uchyliły się chwilę później, a Yoongi wszedł do środka, stawiając ciężkie kroki w swoich butach od munduru. Hoseok podniósł się z podłogi na jego widok, opuszczając ręce wzdłuż ciała.

— Wszystko okej? Mieliśmy zrobić razem trening, szukałem cię po całej remizie. — Yoongi zapytał go wyraźnie zaniepokojony, a on wzruszył ramionami i kiwnął głową.

— Już miałem wychodzić — szepnął i minął Yoongiego, wykorzystując sytuację i opuszczając biuro Kanga bez obdarowania Marumi nawet najmniejszym spojrzeniem.

Ta, zalana, łzami, ciągle siedziała na krześle z rozchylonymi ustami, a Choe łkała cicho, domagając się jej atencji.

Yoongi spojrzał na nią dziwnie i zmarszczył brwi. Miał wiele pytań, ale postanowił ich nie zadawać. Obca mu kobieta też milczała. Kiwnął więc tylko głową i obrócił się na pięcie, po czym wyszedł z powrotem do garażu, próbując dogonić Hoseoka, który był już prawie przy schodach na górę. Po drodze minął się z Kangiem, który, skonfundowany, trzymał za rękę niskiego chłopca, oglądającego z iskierkami w oczach koło od wozu, które było o wiele większe od niego samego. Yoongi przez moment przyjrzał się jego twarzy i oniemiał, zdając sobie sprawę, kogo ten mały człowiek tak strasznie mu przypominał. Szczególnie, kiedy tak beztrosko się uśmiechał.

Obrócił się z powrotem w kierunku drzwi do biura, ściągając usta w cienką linię. Jego serce zaczęło bić o wiele szybciej. Chciał odwrócić się i pobiec na górę by porozmawiać z Hoseokiem, ale w tym samym momencie dzwonek alarmu rozległ się w całej remizie. Jak na złość.

Kang, zachowując zimną krew, wziął zaskoczonego chłopca na ręce i pobiegł w stronę drzwi, po czym wbiegł do środka swojego biura, a Yoongi już stał przy wieszakach i kończył nakładać mundur. Chwilę później krótkofalówka przy jego pasku zabrzęczała, a zdyszany głos Kanga odezwał się przy niej, gdy Yoongi przyciągnął ją bliżej swojej twarzy.

— Pożar na obrzeżach miasta, dom jednorodzinny, adres w komputerze pokładowym. Pojednostka pierwsza, Yoongi, Shark, Chanwoo za kierownicą. Trzecia podjednostka zaraz za wami. Bez odbioru.

Yoongi nasuwał kask na głowę, gdy Hoseok pojawił się przy nim i wcisnął mu w dłoń rękawice. Ten wcisnął je na dłonie i podziękował mu delikatnym skinieniem głowy. Zerknął w stronę biura i zauważył, jak Kang wyprowadza z niego zdeozrientowaną kobietę wraz z dwójką dzieci, która chaotycznie próbowała mu coś powiedzieć, ale on nie miał wtedy czasu nawet dobrze się na nią spojrzeć, a co dopiero z nią rozmawiać.

Cała jednostka wskoczyła do wozu, a Chanwoo przekręcił klucz w stacyjce, po czym uruchomił sygnał świetlny i dźwiękowy. Yoongi patrzył się na Hoseoka z ukosa, a ten przybrał jakby kolejną ze swoich masek, bo nie wyglądał na kompletnie zakłopotanego. Tak, jakby nigdy nie kulił się na ziemi w biurze Kanga. Yoongi sam nie wiedział, czy to dobrze i to źle. Wolał, by ten był szczery z nim i sam ze sobą. Z drugiej strony jednak - praca to praca. Nie ważne jak ciężko by nie było.

Podrapał się po karku.

Sam nie zdawał sobie sprawy, że on również wraz z wejściem do wozu założył swoją maskę. Wyraz jego twarzy wyraźnie na to wskazywał. Chanwoo zerknął na niego z ukosa, wystukując adres w GPS.

— Wszystko okej? — zapytał, kierując pytanie do ich obojga.

— Tak — odparli jednocześnie, po czym spojrzeli po sobie niezręcznie.

- To dobrze. Bo zaraz wchodzimy w ogień, panowie. Tam nic nie jest w porządku — wymamrotał, po czym wcisnął pedał gazu, sprawnie wymijając samochody na skrzyżowaniu.

Yoongi wszedł do budynku z niewielką, prostą maską gazową na ustach, a jego oczy przymrużyły się, gdy dym otoczył go niczym ciasny woal. Poczuł gorąco na karku, jego serce zaczęło bić szybciej, a palce nieco zdrętwiały od o wiele zbyt dużej dawki adrenaliny, która wypełniła jego ciało. Wprawdzie ogień został już opanowany, a cała rodzina mieszkająca w niewielkim domku wyprowadzona na zewnątrz i w stabilnym stanie bezpiecznie wyeksportowana do szpitala, ale on i tak musiał wejść do środka z gaśnicą i upewnić się, że każdy, najmniejszy płomień zniknął w powierzchni ziemi.

Hoseok kroczył tuż za nim, upierając się, że ten nie powinien wchodzić do środka kompletnie sam. Oboje oświetlali sobie drogę specjalnymi, niewielkimi latarkami na czołach. Na zewnątrz było kompletnie jasno, ale wnętrze budynku było czarne niczym ciemna dziura – dom nie spłonął doszczętnie, ale na pewno nie nadawał się do ponownego użytku. Yoongi stwierdził nawet, że nie ma dla niego innego losu niż szybka rozbiórka. Niegdyś rodzinny, przytulny kąt był już tylko ruiną, zbiorowiskiem kawałków spalonego drewna i więzieniem z osmalonych ścian.

— Jak myślisz, co było przyczyną? — Yoongi odezwał się do Hoseoka, chcąc zabić tą dziwną ciszę, która, jak gdyby nigdy nic, kręciła się dookoła nich niczym natrętny i, ironicznie, głośno brzęczący owad.

— Wadliwa instalacja elektryczna? Śmierdzi tutaj prądem — odparł cicho.

Brzmiał nieswojo.

— Co? — Yoongi prychnął z deka rozbawiony i zgrabnym, krokiem wyminął kupkę zwęglonych ubrań, leżących obok otwartej szafy.

Jego but opadł ciężko na podłogę, wzbijając ciemny pył ku górze.

— Nie wiem. Czasem wydaje mi się, że różne pożary mają specyficzne zapachy — wzruszył ramionami obojętnie, ale Yoongi nie mógł tego zauważyć.

Zatrzymał się jednak gwałtownie, a Hoseok wpadł na jego plecy, tracąc równowagę. Nie upadł jednak na ziemię, tylko złapał się jego ramienia przez grubą rękawicę i westchnął.

— Uważaj jak leziesz. — Puścił go i odruchowo poprawił maskę na twarzy.

— Nie wydaje ci się to dziwne? — Yoongi kompletnie go zignorował, po czym wcisnął gaśnicę pod pachę i kucnął przy kupce ubrań.

Poruszył głową i oświetlił ją ciągle włączoną latarką, dostrzegając wśród jednolitej masy jeszcze kilka kolorowych strzępków, które wyglądały spod warstwy czarnego osadu, który wytworzył się na jej wierzchu. Uniósł maskę do góry na moment. Zmarszczył nos i pochylił się jeszcze niżej, krzywiąc się przy tym i czując zawroty głowy. Maska z powrotem wróciła na jego twarz, ale to ciągle było zbyt mało. Złapał się łydki Hoseoka, a ten momentalnie złapał aluzję i pomógł mu wstać. Yoongi przerzucił gaśnicę z powrotem w swoje dłonie. Odzyskanie pełni świadomości zajęło mu krótką chwilę.

— Co jest? — Hoseok zapytał cicho, próbując zamaskować zmartwienie w swoim głosie.

— Cóż, albo nasze receptory zapachu są z kompletnie dwóch różnych światów, albo prąd, jak twierdzisz, pachnie jak benzyna. — Wskazał palcem na kupkę ubrań. — Myślę, że mamy tutaj przykład klasycznego... Dosyć zuchwałego podpalenia. Z mojego doświadczenia wygląda na to, że któreś z dzieciaków albo rodziców musiało próbować rozniecić ogień. Albo, co mało prawdopodobne, jakiś włamywacz?

— Benzyna? Co ty mówisz... Przecież to nielogiczne. Matka i ojciec byli utkwieni w sypialni, ich córka spała w swoim pokoju.

— Jeden z synów?

— Możliwe, chociaż ciężko mi uwierzyć. — Hoseok sam kucnął przed owymi ubraniami i uniósł do góry swoją maskę.

Zaciągnął wątpliwie czyste powietrze do płuc zbyt pewnie, przez co zaniósł się kaszlem. Zakrył usta i nos momentalnie, powoli unosząc się do góry. Jego ciało zdawało się o wiele cięższe niż zwykle, jakby nagle nie był ludzka materią, a blokiem pierwszej klasy ołowiu.

— I? — Yoongi przekrzywił głowę na bok, a Hoseok kiwnął głową, ciągle próbując odblokować swoje drogi oddechowe.

— Masz rację. Lepiej tego nie dotykajmy. Wygląda na solidny dowód w sprawie. — Odkaszlnął, a Yoongi wywrócił oczami, po czym klepnął go wolną dłonią po ramieniu.

— Załatwmy to jak najszybciej i wychodźmy stąd, zanim dostaniesz pylicy i będziesz potrzebował butli z tlenem. Tego nam jeszcze brakuje.

— Umyjcie twarze, bo wyglądacie jak chodzące brykiety węgla. — Kang zmierzył ich oboje wzrokiem, a Yoongi tylko wywrócił oczyma.

— Wolałbym najpierw zdać raport — mruknął. — Changwoo odstawia wóz i doprowadza go do porządku. Z naszej dwójki Hoseok może pierwszy iść pod prysznic, mi to nie przeszkadza.

Yoongi bił się z Kangiem na spojrzenia – żaden z nich nie był głupi i oboje wiedzieli, że Hoseok unikał konfrontacji z tym drugim jak najgorszej plagi. I choć wprawdzie Yoongi nie mógł być do końca pewien, bo nie usłyszał tego z jego ust, ale odbierał dziwne sygnały. Zresztą, widział go tamtego ranka skulonego na podłodze w gabinecie Kanga chwilę przed wyjazdem na akcję. Coś mu śmierdziało i chciał się dowiedzieć co, bez większego stresowania Hoseoka. Ten i tak miał już sporo na swoich barkach.

— Shark, odmaszerować. Umyj się, doprowadź do porządku, zjedz coś. Nawet jeżeli alarm zadzwoni nie schodź na dół, dopóki nie zdrzemniesz się świeży i pachnący przez chociaż godzinę. Jest nas wystarczająco, żeby poradzić sobie bez ciebie, chyba że sytuacja będzie już naprawdę tragiczna. Ale nie wydaje mi się, żeby cokolwiek wisiało w powietrzu — Kang w końcu uległ, a Hoseok odwrócił się na pięcie i bez większej zwłoki oddalił się od nich w milczeniu, po czym wdrapał się po metalowych schodach na piętro, powłócząc za sobą swoimi niemalże bezwładnymi nogami.

Faktycznie, wyglądał na wyczerpanego.

Tymczasem Yoongi podążył za dowódcą, ściskając swój kask po pachą. Jego oczy szczypały, a z lekka zapadnięte policzki wskazywały na zmęczenie, które ogarnęło i jego. Starał się jednak nie dać tego po sobie aż tak poznać.

Gdy weszli do biura zamknął za sobą drzwi, a jego oczy zmrużyły się, by przywyczaić się do lichego światła lampki na biurku. Chciał przysiąść na krześle i odetchnąć, ale wiedział, że jest cały w sadzy i innych tym podobnych, więc nie chciał roznosić brudu po eleganckim, psia mać, dywanie Kanga. Został więc przy drzwiach, gdy ten podszedł do biurka i przysiadł na swoim krześle, biorąc głęboki oddech.

— A więc podpalenie, ha?

— Na to wygląda. Ja i Shark znaleźliśmy prawdopodobny zalążek ognia, ale policja podda wszystko dokładnej ekspertyzie. Nie jestem jednak w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewien, czy aby na pewno była to benzyna. Jednostka trzecia ma odebrać wstępny raport od policji, wedle protokołu. Powinni być tu w przeciągu godziny, pomagają sprzątać

— Kto mógł to zrobić? — Kang spojrzał Yoongiemu w oczy, a on zmarszczył brwi i zastanowił się przez chwilę.

Zdążył już wyciągnąć własne wnioski i wysnuć osobistą teorię, ale wiedział, że powinien zachować wszytko na jak najbardziej profesjonalnej płaszczyźnie, a przynajmniej w trakcie składania raportu. Ułożył się w głowie parę zdań i wyrzucił je z siebie szybko:

— Bazując na fakcie, iż pożar był pożarem wewnętrznym, oraz na położeniu domowników, których wynieśliśmy ze środka myślę, że można wytypować konkretne osoby, które mogły doprowadzić do podpalenia. — Odchrząknął. — Chociaż nie możemy też wykluczyć możliwości włamania i podpalenia przez osoby kompletnie nie związane z rodziną zamieszkującą budynek. Z drugiej jednak strony, jeżeli mam być szczery, jest to dosyć mało prawdopodobne. Policja na pewno zaopatrzy nas w rozszerzone akta sprawy tak szybko, jak tylko będą dostępne.

— Twoje typy?

Yoongi spodziewał się tego pytania. Rozluźnił nieco ramiona i spuścił z tonu wiedząc, że typowa procedura raportowa najwyraźniej już się skończyła. Kang obserwował go uważnie, a on pozwolił sobie unieść wzrok ku górze i przymknąć na chwilę podrażnione oczy. Czuł się znowu tak, jakby był kapitanem swojej jednostki w Seulu. Odzwyczaił się od składania szczegółowych raportów.

— Dwóch synów, piętnaście i siedemnaście lat. Najbliżej prawdopodobnego źródła ognia. Płomienie rozprzestrzeniły się tak szybko, że rodzice byli w swojej sypialni, kompletnie odcięci od reszty domu. Szczerze wątpię, żeby którekolwiek z nich ryzykowałoby własnym życiem dla jakiegoś pokręconego motywu, by podłożyć ten ogień. Zresztą, ich sześcioletnia córka spała w pokoju obok i to wszystko po prostu nie trzyma się kupy. Ci dwaj zaś... Jeden z nich zadzwonił na numer alarmowy. O ósmej czterdzieści dwie. Piętnastolatek. Drugi, magicznym trafem, sam wyszedł z domu i czekał na przyjazd straży pożarnej. Ten pierwszy próbował pomóc swoim rodzicom i siostrze.

— Dziwna sprawa. — Kang splótł ze sobą palce swoich dłoni. — Tak więc... Podejrzewasz siedemnastolatka? Jakie było domniemane źródło ognia?

— Kupka ubrań, polana najpewniej benzyną. Ale nie jestem ekspertem, jak już powiedziałem. Chociaż wydaje mi się również, że podpalacz rozlał benzynę po całej podłodze, ogień rozprzestrzenił się zdecydowanie zbyt szybko i zbyt dokładnie i precyzyjnie odciął drogi ucieczki. Ale nie mam pewności, że to był ten dzieciak. Więc nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jaki mógł mieć motyw. Zresztą, celowe podpalenie w ciągu dnia jest conajmniej głupie, nie ważne jak brutalnie to nie brzmi.

— Jak brutalnie by to nie brzmiało Yoongi, możemy oboje się zgodzić, że była to kompletna amatorka. Co ze stanem zdrowia domowników?

— Wstępny raport policyjny poruszy to dokładnej, ale na stan rzeczy, jaki zostawiliśmy przed wyjazdem z powrotem do remizy – wszyscy żyją. Ojciec rodziny zatruł się dymem poważniej od reszty, ale poza tym tylko szok i drobne poparzenia. Dom był parterowy, więc wynieśliśmy ich przez jedno z okien, którym uciekł siedemnastolatek. Nie chcieliśmy otwierać kolejnych, żeby nie rozjuszyć ognia. Udało się go łatwo opanować, o dziwo. Dlatego zostawiam sobie ten jeden procent wątpliwości przy teorii z benzyną. Możliwe, że po prostu mieliśmy szczęście, albo to jednak nie to...

— W porządku — Kang wymamrotał, robiąc krótkie notatki na małej kartce papieru, którą miał pod ręką. — Możesz iść i doprowadzić się do porządku. Skompletujemy cały raport jak już dostaniemy wszystkie informacje od policji. Odpocznij. Sprawdź też, jak tam z Hoseokiem. Nie wydaje mi się, żeby wszystko było z nim okej. — Sięgnął po stertę papierów na biurku, chcąc zająć się innymi protokołami, które zebrały się na nim w nieskładnej kupce.

Yoongi ściągnął wargi w cienką linię i nadal jednak stał w miejscu. Miał ustalony nos i ręce i, szczerze mówiąc, nie marzył o niczym innym, niż o prysznicu. Jednakże kilka oczywistych pytań cisnęło mu się na usta.

— Kim była kobieta z dziećmi, z którą rozmawiał dzisiaj rano Hoseok? — zapytał prosto z mostu, a Kang, który wcisnął już sobie okulary na nos, spojrzał na niego dosyć zaskoczony.

— Czemu pytasz? Jak sam będzie chciał, to ci powie.

— Nie pierdol, tylko powiedz mi prawdę. Kim była ta kobieta? — ponowił pytanie, chociaż, podświadomie, i tak się domyślał.

Yoongi nie cackał się ze słowami – potrafił uszanować swojego przełożonego, ale wiedział też, że w tej sytuacji nie ma na to miejsca. Szczególnie gdy poczuł na własnej skórze, jak bardzo źle ostatnio Hoseok trzymał się mentalnie.

— Min, nie zagalopowujesz się za bardzo? — Przerzucił kilka kartek, zaczynając je czytać. — Jeżeli Hoseok zechce, to ci powie. Nie masz o co się wściekać.

— Oboje wiemy, że to nie takie proste. Ty mi powiedz.

Kang znowu podniósł na niego wzrok, a Yoongi uparcie patrzył mu w oczy, ściskając swój kask między ręką a torsem jeszcze mocniej niż wcześniej.

— To była żona jego brata. Jak mniemam wiesz, co to znaczy, jeżeli jesteś aż tak zainteresowany?

— Pytanie, czy ty wiesz — wycharczał.

— Wiem więcej, niż ci się wydaje. O nim, o tobie. O wszystkich tutaj. Różne dokumenty przechodzą mi przez ręce. To trochę taki mój mały obowiązek. Mam na myśli, wiedzieć wszystko.

— Właśnie widzę. — Na moment przerzucił wzrok na świstki, którymi właśnie się zajmował, by chwilę później znowu świdrować go wzrokiem. — To biuro to twój drugi dom. Jeszcze nigdy nie widziałem cię na akcji.

— Nie wyjeżdżam na akcje od dobrych dwóch lat. Problemy zdrowotne.

— W takim razie dosyć marny z ciebie strażak, skoro nawet tutaj, doskonale znając sytuację, narażasz swoich pracowników na uszczerbek psychiczny. — Yoongi nie potrafił opanować złości. — Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby ją tutaj zapraszać?!

— Sama przyjechała. Nie unoś się tak.

W mniemaniu Yoongiego Kang był zdecydowanie zbyt spokojny. Wydawał się nie przejmować kompletnie nikim i niczym – jego obojętne oczy wędrowały po linijkach tekstu w protokołach, a on sam ani drgnął tak, jakby żadne bodźce z otaczającego go świata nie miały najmniejszego znaczenia. Wyglądał jak kukiełka na sznurkach, poruszana czystym obowiązkiem i poczuciem odpowiedzialności, a nie żadnym, nawet najprostszym ludzkim uczuciem.

— Skądś musiała mieć adres — Yoongi wycedził przez zaciśnięte zęby i poczuł, jaka cała jego twarz napina się boleśnie.

— A to już nie jest coś, nad czym mam kontrolę. Mogła dostać go gdziekolwiek. W urzędzie, w szpitalu, na pieprzonej poczcie! — Kang cisnął papierami o biurko i, w końcu, bardzo dosadnie odwzajemnił niezbyt przyjemne spojrzenie Yoongiego. — Jaki, tak właściwie, jest twój problem, Min?

— Nie mam żadnego problemu, martwię o swojego przyjaciela, to wszystko.

— W takim razie cieszy mnie, że się zaprzyjaźniliście. Ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć — pokręcił głową. — Nie miałem żadnych podstaw, by wyrzucić ją na bruk. Zresztą, naprawdę nie wiem, po co przyjechała.

Yoongi mu nie wierzył, ale postanowił odpuścić. Jego lewa ręką zaczynała dawać o sobie znać, prawdopodobnie ze złości i stresu. On sam był tak zajęty Hoseokiem, że nie miał czasu myśleć o sobie i własnych emocjach. Rozmowy z Hanem wiele dawały, ale nie były wystarczającym upustem. Życie przypominało mu wtedy karuzelę, która rozpędzała się i zwalniała bez ostrzeżenia.

— W takim razie... Odmeldowuję się — skwitował.

Wyszedł z biura bez słowa, trzasnął za sobą drzwiami i nucił coś pod nosem, mijając wozy strażackie i kierując się w kierunku małej wnęki niedaleko schodów. Położył swój brudny kask na stoliku, zdjął z siebie rękawicę, kurtkę usmolonego munduru oraz spodnie z szelkami. Wszystkie części jego ubioru nadawały się po tej akcji do niczego innego, jak tylko do prania. Sprawdził numer ewidencyjny munduru na metce przy kurtce i sięgnął do niewielkiego koszyka na dokumenty na ścianie, by odnaleźć teczkę ze spisem owych numerów i przypisanych do nich kart. Znalazł tą od munduru, który akurat wtedy miał na sobie i westchnął zauważając, że byłoby to już jego dwudzieste pranie. Jeszcze dziesięć i trzeba będzie go poddać impregnacji, by zachował swoje właściwości. Yoongi nie znosił zapachu świeżo impregnowanych mundurów.

Nienawidził też papierologii. Z całego serca. Wywrócił jednak tylko oczami, znalazł jakiś długopis i zapisał datę w rubryce obok numeru ewidencyjnego. Wszedł do ciemnego składzika, w którym pachniało dymem i wilgocią. Wrzucił mundur wraz ze spodniami do wielkiego kosza na pranie. Wyszedł stamtąd niezbyt żwawym krokiem, ubrany już w swoje osobiste spodnie do pracy i czarną koszulkę z krótkim rękawem. Jego czysta skóra przy kołnierzu odznaczała się wyraźną granicą z czarną sadzą, która zebrała się na jego twarzy i tuż pod podbródkiem. Czuł się ciężki i lepki od brudu.

— Chanwoo? — zauważył go, gdy ten jeszcze krzątał się przy wozie. — Potrzebujesz z czymś pomocy?

— Oh, nie! — krzyknął w jego kierunku. — Prawie skończyłem. Ty lepiej idź i się umyj, bo zaraz będzie można z ciebie zdrapywać ten brud jakimś dłutem... Czy coś — próbował być zabawny, ale jak zwykle, nie wychodziło mu to zbyt dobrze.

Swoją drogą, on też nie miał już na sobie munduru. Był nieco brudny, a jego oczy były wyraźnie zaczerwienione, co Yoongi widział nawet z daleka. Uśmiechał się jednak szeroko.

Yoongi kiwnął tylko głową, przełykając ślinę, która nieprzyjemnie zaległa mu w ustach. Jakieś niewidzialne szpony drapały go w gardle, jak zwykle po akcjach pożarowych.

Wspiął się na piętro po skrzypiących schodach, trzymając się kurczowo barierek. Minął się z dwoma innymi strażakami, którzy przywitali z nim cicho, a on odpowiedział im niewielkimi uśmiechami, które w tamtym momencie było mu bardzo ciężko z siebie wykrzesać. Niewielki telewizor na piętrze był włączony, a kilku strażaków z jednostki drugiej oglądało na nim mecz piłki nożnej. Jakie to typowe – pomyślał, ale nie skomentował tego na głos. I tak zbyt dobrze się z nimi nie dogadywał.

Wszedł do szatni i zamknął za sobą drzwi. Chciał od razu skierować się do swojej szafki, ale zatrzymał się przy ławce, na której, bez większego zaskoczenia, zauważył nadal nie umytego Hoseoka, który, w samych spodniach i z jednym butem na prawej stopie, a drugim zdjętym obok jego nóg, wgapiał się w ścianę.

Yoongi kucnął przed nim i położył dłoń na jego kolanie.

— Czego od ciebie chciała? – zapytał i, mimo że wzrok Hoseoka był skierowany na niego, to ten i tak zdawał się patrzeć w nicość.

— Kto? — odparł zachrypłym głosem.

Maska, którą założył w czasie akcji kompletnie już znikła. Pozostały tylko czarne, brudne smugi na jego policzkach.

— Żona twojego brata.

Yoongi nie spodziewał się, że Hoseok będzie chciał o tym rozmawiać. Pomyślał, że nie zaszkodzi jednak przecież spróbować. I tak już wiedział, w tą czy we w tą.

O dziwo, Hoseok nie postanowił milczeć.

— Mój brat umiera — szepnął.

Na krótką chwilę Yoongi kompletnie zapomniał języka w ustach. Zamrugał kilkukrotnie powiekami nie wiedząc, jak inaczej zareagować.

— Jak to umiera?

— Jego dzieci nie będą miały ojca — dodał, nie odpowiadając na jego pytanie. — Mój bratanek i bratanica. Nawet nie zapytałem, jak mają na imię.

— Hoseok? — Yoongi złapał jego dłoń. — Mógłbyś na mnie spojrzeć?

— Przecież na ciebie patrzę — odparł beznamiętnie.

— Patrzysz na mnie tak, jakby cię nie było.

Po tych słowach Hoseok faktycznie częściowo wrócił do świata żywych, wytężając swój nadal nie do końca obecny wzrok i w końcu docierając do Yoongiego na podłożu innym niż tylko te werbalne.

— Co się dzieje z twoim bratem? — Yoongi nie dawał za wygraną.

— Wiesz, jak ta kobieta. Marumi. Jak powiedziała, że jest jego żoną — pociągnął nosem — to przez krótką chwilę pomyślałem, że chciałbym go zobaczyć. I zapytać ją o niego. O wszystko. Co robił, jak się miał, gdzie mieszkał. Czy odwiedzał grób rodziców... Czy nadal ma mnie za mordercę? Liczyłem, że nie... I byłem szczęśliwy. To wszystko działo się tak szybko, ale nawet pomyślałem, że może znowu będę miał rodzinę.

Yoongi odpuścił niechętnie i chwycił jego dłoń postanawiając, że będzie go po prostu uważnie słuchał.

— Ale on nie potrzebuje mnie — pokręcił głową, a po jego prawym policzku spłynęła łza, tworząc rozedrganą, czystą ścieżkę w ciemnych, brudnych smugach. — On już ma rodzinę. Ja jestem mu potrzebny tylko po to, żeby nadal ją miał. Potrzebuje mojej nerki, nie mnie. Użyłby mnie i znowu wyrzucił.

— Nerki? — Wyrwało się Yoongiemu, ale szybko potrząsnął głową.

— To boli... Fakt, że gdyby nie potrzebował mojej nerki, to nigdy by się nie odezwał. Podobno o mnie myślał... Nie mogę w to wierzyć, prawda? To nie jest możliwe. Ludzie kłamią, cały czas. Gdyby o mnie myślał, to nie byłbym tak cholernie samotny. Zresztą, pierwszy raz na oczy widziałem tę kobietę. Ale gdyby nie ona, to nawet bym nie wiedział, że Hyunki jest... — Zacisnął usta, zduszając w nich swój szloch. — Nienawidzę siebie za to, że tak bardzo chcę się teraz rozpłakać. On mnie zostawił, Yoongi. Czemu nie potrafię nienawidzić jego, a, zamiast tego, mam ochotę skończyć sam ze sobą? Czemu zawsze, zawsze, będę miał się za kogoś bez jakiejkolwiek wartości? Jak bardzo jeden człowiek może zniszczyć innego? Jak bardzo można niszczyć samego siebie?

Yoongi osiadł na łydkach i przyciągnął Hoseoka do siebie tak, że ten zsunął się z ławki i bezwładnie osiadł na podłodze. Yoongi usadowił się między jego nogami i objął go w pasie mocno, wciskając swoją twarz w zagłębienie między jego szyją a obojczykiem. Musnął go ustami ufając, że to pomoże go trochę uspokoić. Sam jednak nie wiedział, w jaki sposób. Możliwe, że, koniec końców, był to trochę samolubne.

Hoseok oparł swoje ramiona na jego barkach, a jego dłonie i przedramiona, niezręcznie wyprostowane, zwisały w powietrzu przez krótką chwilę, póki też nie postanowił go objąć. Zaczął płakać, trzęsąc się niekontrolowanie i bez ładu bełkocząc coś pod nosem. Przez dłuższą chwilę Yoongi nie był w stanie wyłapać ani jednego słowa.

— Jego syn wygląda zupełnie jak ja.

Był to pierwszy szloch, którą Yoongi w pełni zrozumiał. To stwierdzenie jednak miało w sobie jakieś dziwne, podszyte znaczenie, którego nie umiał rozszyfrować.

Poczuł dziwny chłód rozchodzący się po całym jego ciele, po czym objął Hoseoka mocniej w nadziei, że i jemu to pomoże. Czuł, że skóra Hoseoka lepi się od potu, ale kompletnie mu to nie przeszkadzało. Był on jednak niepokojąco gorący – zupełnie tak, jakby miał wysoką gorączkę. W pewnym momencie zaczął też kaszleć, ale za żadne skarby nie chciał puścić Yoongiego, który, zmartwiony, chciał jak najszybciej zaciągnąć go pod zimny prysznic i do łóżka, by chociaż moment odpoczął. Jednakże on zdawał się zastygnięty w miejscu niczym posąg, przytulając go do siebie niczym najcenniejszą rzecz na świecie.

Yoongi również  wciąż go obejmował i nie czuł się tym zirytowany nawet w najmniejszym stopniu. Głaskał dół jego pleców nie przejmując się zbytnio tym, że ktokolwiek mógł wtedy wejść do szatni. Czuł się potrzebny.

I jeżeli chodziło o Hoseoka, to nawet i chciał być potrzebny.

Szczególnie, gdy odtwarzał w głowie jego wyznanie dotyczące samotności. Zdał sobie sprawę, że za żadne skarby nie chciał, by ten był samotny. Ale... Yoongi przecież był obok. Trzymał go za rękę, trzymał go w swoich ramionach. Dlaczego więc, w ogólnym rozrachunku, było to bez znaczenia?

Czuł się jak kawałek puzzli, który trafił do niewłaściwego pudełka. Pudełka, które nawet nie chciało nigdy zostać otwarte. Długo się temu opierał, ale w tamtym momencie dotarło do niego, że na siłę starał się wpasować w układankę, która najwyraźniej nie była mu pisana - strzępił się i tępił, zaginał i deformował. Czasem go to bolało. Czasem wymagało użycia niesamowitej ilości energii. Czasu. Mentalnej siły. Ale i tak, na nowo i na nowo – ciągle próbował. Podświadomie i w pewnym sensie wyglądało to tak, jakby wbrew sobie samemu ustalił, że nie ma świecie żadnego tak wyjątkowego pudełka puzzli i już nigdy więcej nie będzie szukał innego.

Uderzyło go w końcu to, jak desperacko chciał być pasującą częścią tej układanki.

Jednakże, z drugiej strony, w końcu dostrzegł, że Hoseok już wtedy, powoli i mozolnie, wypełniał luki w jego własnej, wybrakowanej od roku układance bez większego problemu. Prawdopodobnie nawet specjalnie się nie starając.

Próbował przywołać w myślach twarz Minwoo, ale z każdym dniem spędzonym w Gunsan ta stawała się coraz bardziej wyblakła i obca. A obiecał sobie przecież, że nigdy o nim nie zapomni. Nawet na moment. Poczucie winy przeszyło go momentalnie niczym niewidzialne ostrza.

Spiął się i poczuł, jak Hoseok zaciska swoje ramiona dookoła jego ciała ciaśniej i ciaśniej, cały czas drżąc i szlochając.

Tym razem jednak Yoongi wpatrywał się w ścianę przed nim bezczynnie, czując, jak w oczach zbierają mu się łzy.

W tamtym momencie podjął ostateczną decyzję. Wiedział, że nie mógł inaczej.

Tak będzie lepiej dla niego i dla wszystkich.


Już prawie 6 tysięcy odsłon i tysiąc gwiazdek... Naprawdę, niesamowicie wam wszystkim dziękuję! To wiele dla mnie znaczy. Już to chyba kiedyś wspomniałam, ale nigdy nie sądziłam, że tego typu fanfiction zdobędzie jakichkolwiek czytelników. Jestem naprawdę zaskoczona i wdzięczna za wasze zaangażowanie i wsparcie. Za szczere, budujące komentarze. Sprawiacie, że moja mała pasja jaką jest pisanie zawsze sprawia mi radość. No i ma sens.

Dziękuję.

Continue Reading

You'll Also Like

103K 14.5K 70
Słowa nie przychodzą z łatwością, Yoongi nie znosi upałów, a Hoseok marzy o tatuażu z henny. 240618 7# w sope
838 111 10
Shi Qingxuan rozdarty wędruje przez świat, mimo złamanego serca dzielnie brnie do przodu, lecz świat rzuca mu nowe kłody pod nogi, nie zamierzając od...
26.1K 1K 26
„ink brought us together"
30.4K 1.8K 21
"Czy wiecie, że shounen-ai (anime opowiadające o męsko-męskiej miłości, ale w lekki sposób) po chińsku nazywane są historiami obciętego rękawa? Ma to...