Marvelous Dreams

Від Natkia050

895 136 196

"- Co dziś nowego? - pytam, zerkając przez ramię na Petera. - W sumie przegapiłaś niezłą kłótnię - odpowiada... Більше

Prolog
1. The Beginning
2. Helpful Paw
3. Strange(r)
4. Next Problems
5. Haunting
6. Home, sweet home.
8. Changes
9. Calm Before The Storm
10. Music Speaks
11. Trouble
Peter
Clint
Tony
Natasha
Wanda
Pepper
12. Broken
Więc...

7. Half Jokingly, Half Seriously

34 7 6
Від Natkia050

Dni... a właściwie noce - mijały, a początek rzezi zakończył się, zanim w ogóle się zaczął. Żadnych nowych ofiar, żadnych zdziczałych zwierząt i żadnych głosów w głowie...

Zdawać by się mogło - koniec.
Jednak czujność Fury'ego ani na chwilę nie osłabła. Z myślą, że wróg tylko na to czeka, nie złagodził mojego zakazu opuszczania wieży ani nie wycofał Clinta ze stanowiska ochroniarza. Za to pozwolił sobie na wykorzystanie większej części drużyny na misje poza Nowym Jorkiem.

Więc, gdy wieża świeciła pustkami, goszcząc tylko rodzinę Tony'ego i jego pracowników - ja starałam się nie pogryźć starszego o coś ponad połowę liczby moich własnych lat faceta, który postanowił urozmaicić mi ten czas różnymi żartami.

Tak jak wczoraj, dajmy na to.

Miałam wreszcie wyczekiwanego od dawna gościa. Strange wytłumaczył mi, że miał masę spraw na głowie, dlatego nie mógł się spotkać wcześniej. Potem opowiedział o sobotnich wydarzeniach, głównie tych po moim zniknięciu - jak to uznał, że Fury'emu należy się reprymenda za narażanie mnie na takie niebezpieczeństwo. A że okazało się, co się okazało (że nasza bohaterka robi wszystko na własną łapę), to jednocześnie wywiązał się temat o poważnym zagrożeniu i przymusie zawiązania współpracy. I tak właśnie chcąc nie chcąc, przyczyniłam się do tego sojuszu. Jednak na pytanie, dlaczego tak się nie cierpią, Strange odparł, że zrozumiem w swoim czasie.

Później przeszliśmy do pierwszych kroków w sztuce ezoteryki. Max z zaciekawieniem obserwował moje poczynania - od ćwiczeń medytacji, wizualizacji, a na koniec - panowania nad swoją energią.

Idealizm sytuacji prysł w chwili, gdy udowodniłam Stephenowi, jak głupia czasami bywam...

Co się stało? Cóż - Barton, który na czas naszego spotkania postanowił zrobić sobie chwilę przerwy, zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc w odszukaniu telefonu. Bo podobno go zgubił. I byłoby świetnie, gdybym do niego zadzwoniła i tym samym ułatwiła poszukiwania. A ja co? Oczywiście dałam się nabrać. Dopiero śmiech Strange'a dał mi do myślenia, że coś tu nie gra, kiedy wytłumaczyłam mu naprędce, o co chodzi.

Kretynka.

Ale dzisiaj...

- Nie! Człowieku, ile razy mam jeszcze powtarzać, że nie sprzedaję tresowanych jastrzębi? - patrzę z uśmieszkiem jak Clint miota się po salonie gier (który powstał z myślą o odrobinie rozrywki dla drużyny) i ciska telefon na kanapę. - Kurwa, Tony! Przysięgam, jeśli to twoja sprawka...

Nie umiem dłużej powstrzymać chichotu. Peter, po drugiej stronie stołu do cymbergaja, również śmieje się w najlepsze.

- Ty! - Barton celuje we mnie palcem. - Ty mała, wredna, chytra...!

- Król Żartów padł ofiarą żartu - prycha Pete, odbijając monetę. Przez nadciągającą głupawkę, nie zdążam zablokować bramki. - Punkt! Dziewięć - pięć, ka-bum! Jeszcze tylko jedna bramka i wygram pierwszą rundę!

- No proszę... - Mruży oczy Barton, krzyżując ramiona. - Nasz wilczek zaczyna dorastać... i gryźć.

Łapię ukradkiem jego spojrzenie. Przygląda mi się z uniesionym kącikiem ust, oparty o automat do gry.

- Iiii... - Trzask, parę dzwonków, radosny okrzyk przeciwnika. - Peter Stark wygrywa pierwszą rundę! Natalie Anderson - jak skomentujesz te piękną porażkę?

- Czekaj, Pete. - Puszczam grzebień, przyjmując postawę Jastrzębia. - Co tam knujesz? Puder w suszarce czy farba w szamponie?

- Kuszące, ale niestety nieaktualne.

- Co? - Unoszę brwi. - Kolejny podstęp, tak?

Kręci głową.

- Nie. Po prostu zaliczyłaś test.

- To znaczy?

- Zamiast znosić w ciszy upokorzenie, postawiłaś wreszcie na kontratak. Założę się, że Strange pomógł ci w rozwieszeniu ulotek, nie?

- Moooże. - Wymieniam spojrzenia z Peterem, dociekając: - Ale niby jakie wnioski mam z tego wyciągnąć?

- Nie wygrasz wiecznie się broniąc. - Podchodzi do stołu, przechwytując monetę. Podrzuca ją w dłoni. - Wieczne uciekanie może cię zmęczyć bardziej niż sama walka. Rozumiesz?

- A to nie jest tak, że nie da się pokonać ognia ogniem? - Marszczy nos Peter.

- Jedna z interpretacji, akurat w tym przypadku bezużyteczna.

Przewracam oczami, łapiąc ponownie za grzebień.

- Mógłbyś oddać? - rzucam, wbijając wzrok w skaczącą między rękami mężczyzny monetę. - Muszę naprostować swoją porażkę.

- A jak nie? - Brewka i uśmieszek. Peter przeciąga dłonią po twarzy. - Kryta walka skończona, pora na bezpośrednie starcie. - Komórka Clinta po raz setny rozbrzmiewa melodią gitary elektrycznej i perkusji. - Może mały zakładzik? Zanim wszystkie ulotki nie wylądują w koszu.

Zakład? Kuszące... Już od paru miesięcy nie zdarzył nam się ani jeden...

- Taaalieee - jęczy Pete. - Grasz, czy nie?

Patrzę to na niego, to na Bartona. Cóż... Obiecałam Peterowi więcej wspólnego czasu, ale z drugiej strony... Naprawdę nie chcę znaleźć jutro bitej śmietany w poduszce.

- Przepraszam - mówię w końcu. Czuję się podle pod wpływem zawiedzionego wzroku chłopaka. - Ale chyba nie mam wyboru. Dokończymy rundę później?

- Ta. Jasne. - Wzrusza ramionami, puentując tuż przed wyjściem z sali: - Będę w swoim pokoju. Może pogram z Jarvisem w karty.

- Peter...

I tak to na nic. Chłopak znika za drzwiami, a Clint drapie się w kark. W tamtym tygodniu było jeszcze okej... Ale mam wrażenie, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej...

- Wydaje mi się, czy nasz Pająk jest zazdrosny?

A żebyś wiedział, Hawkeye. A żebyś wiedział.

- Wydaje ci się - stwierdzam na głos. - Niby czemu miałby być?

- Teoretycznie nie mieszam się w te wasze nastoletnie miłości, ale według mnie, powinnaś mu wytłumaczyć, dlaczego spędzasz więcej czasu ze mną, a nie z nim. Chyba źle to zrozumiał.

Zakładam za ucho kosmyk. Obserwuję spod zmrużonych powiek jak Barton podnosi telefon z kanapy, przeczesując w międzyczasie zjeżone blond włosy. Dziś ma na sobie zwykłą koszulę w kratę i wytarte dżinsy, a mimo to, wygląda tak...

Potrząsam głową.

- Masz rację, pogadam z nim później. - Przysiadam na brzegu stołu, machając nogami. - A teraz, miejmy to z głowy. Co tam uknułeś?

- Zakład, Anderson. Jak za starych dobrych czasów, co?

Przeszywa mnie dreszcz. Powrót wspomnień psuje mi nastrój... Staram się to jak najszybciej zbyć.

- Czy takich dobrych, to nie wiem. - Wzruszam ramionami. - Byłeś po prostu mniej upierdliwy.

- A ty bardziej znośna. - Chwyta grzebień po stronie stołu, którą zajmował przed chwilą Pete. - Ale co ty na to? Dasz mi szansę na odwet?

- To zależy, o co gramy. - Zeskakuję z miejsca, łapiąc swój sprzęt. - Bo chyba nie myślisz, że te parę miesięcy niczego mnie nie nauczyło. Tak łatwo nie dam się wkręcić.

- Dobrze, młoda. Uczysz się na błędach. - Nachyla się nad stołem, gotując do zagrywki. - Jakieś propozycje?

Chwila na zastanowienie... Przydałoby się coś upokarzającego... Albo korzystnego...

- Nauczysz mnie grać na pianinie - strzelam z chytrą miną.

- Nie... - Wznosi oczy ku niebu. - Nie, błagam cię... Chyba faktycznie przedobrzyłem z żartami...

- Oj, no weź! Nie będzie tak źle.

Tylko jeszcze gorzej. Ja plus pianino? Równa się koszmar. Clinton już raz miał okazję się o tym przekonać. Więc i okrutna i korzystna stawka, bo mimo wszystko fajnie byłoby się nauczyć...

- Złośnica - komentuje przez zęby. - Ale skoro tak... Jeśli ja wygram, będziesz wisieć mi jedną przysługę. Którą wykorzystam w swoim czasie.

- Szatański plan. - Krzyżuję ramiona. - Nigdy nie wiadomo, co to może być.

- To jak? Stoi, Anderson?

Wysoka cena, ale... Cóż, kocham dreszczyk konkurencji.

- Stoi, Barton.

Szczęk odbijanej od ścian stołu monety rozrywa ciszę z o wiele większą częstotliwością niż ta, która towarzyszyła mi przy grze z Peterem. Już po pięciu minutach boli mnie nadgarstek, lecz nie zamierzam przegrać walki. Punkt dla mnie... Punkt dla Jastrzębia... Dla mnie... Dla Jastrzębia... Dla mnie... Dla Jastrzębia... I tak aż do remisu na liczbie dziewięć. Bo potem...

Moneta, pod wpływem mojego uderzenia, jakimś cudem traci kurs, odbija się od ścianki i szybuje w powietrzu, znikając ostatecznie pod automatem do gry w kosza.

Clint wybucha śmiechem. Mi jakoś do tego nie śpieszno, kiedy pochylam się nad podłogą, próbując wydostać monetę z pułapki.

- Shit! - prycham, gdy nie mogę jej dosięgnąć. - A ty czego rżysz? Pomóż mi!

- Sorry, ale ten widok... - Znów wybucha śmiechem. - Wyszło na to, że... Że... O matko, czekaj... Że doprowadziłaś do remisu... Chcąc, nie chcąc... Przy okazji ćwicząc gimnastykę.

- Remisu? - Podnoszę się gwałtownie, sycząc z bólu... - Ała!

Clint kuca obok mnie, przekrzywiając głowę.

- Co jest?

- Ręka... Nie mogę wyjąć...

- Jak to "nie możesz"?

- Nie mogę. Utknęłam.

- Nie wytrzymam... Pokonana przez głupi automat... To co dopiero będzie przy prawdziwym wrogu?

- Mógłbyś przestać gadać i mi pomóc? - fuczę.

- Okej, okej.

Pochyla się, by lepiej obejrzeć źródło problemu. Ujmuje ostrożnie moje ramię, próbując wyciągnąć spod urządzenia, ale na niewiele się to zdaje.

- Dobra, inny plan. - Wstaje, podchodzi do bocznej ściany automatu i pochyla się, by chwycić jego spód. - Na trzy. Ja podnoszę, ty zajmujesz się ręką. - Kiwam głową. - Dobra. Raz... Dwa... Trzy!

Napiera z całej siły, ja też robię, co w mojej mocy. Ale o jednym zapomnieliśmy - Loki, Steve i Bruce wyjątkowo lubią tę grę. A że Bruce zazwyczaj przegrywa walkę... A Hulk nie znosi przegrywać... Tony w końcu przyspawał urządzenie do podłogi.

- Kurwa! - klnie Clinton, rozmasowując palce. - Dobra. Trzecie podejście. - Staje za mną, łapiąc mnie za kostki.

- Em... Hawkeye? Co ty robisz?

- Próbuję ostatniej drogi, na której nie spotkasz prześmiewczych spojrzeń drużyny. Chociaż... może by ci się należało.

- Ej! Niby za... Ała! - Czuję, jak moje nogi unoszą się w powietrze, ciągnąc za sobą resztę ciała. - Weź, czekaj! Nie! Barton!!! Przestań!

- Źle? Może pod innym kątem?

- Pod żadnym kątem, kretynie! Prze-... Czekaj... Ej, chyba poszło!

- Pewna jesteś?

- Zamknij się i rób swoje!

- Wytrzymasz? Zaraz trochę mocniej zaboli.

- Ty serio pytasz?

- Co tu się, do cholery, dzieje?!

Clint w tejże chwili traci pion, moje nogi zderzają się (jak jego plecy) z podłogą, a Tony patrzy na to wszystko z miną oszukanego dziecka.

- Na pewno nie to, co myślisz - burczę, słysząc bolesne sapnięcie Bartona. - Wdzięczna bym była, gdybyś nam pomógł.

Stark mimo wszystko podchodzi do mnie, łypiąc wilczym wzrokiem na Clinta. I to są właśnie te chwile, w których nie wiedzieć czemu, przyjaźń dwóch dorosłych śmieszków zawisa na włosku.

- Wiesz, gdzie jest masło? - wypala koniec końców Tony. I całe szczęście, bo mam dość niezręcznej ciszy jak na jeden dzień.

- Wiem - odpowiada Barton, podnosząc się z podłogi.

- To idź i przynieś, zanim zranisz Wilczka w łapę i zarobisz w dziób.

Przegrany opuszcza salę z zaciśniętymi zębami. Tony klęka obok mnie, oglądając ostrożnie moje ramię.

- Błagam, nie mów reszcie - proszę.

- Szczenięce oczy? Aż tak drastyczne kroki? Jak ty się tu w ogóle znalazłaś?

- Talent...?

- Właściwie, jestem skłonny uwierzyć. - Zostawia moją rękę, zerkając przez ramię w stronę drzwi. - Ale monitoring przejrzę.

Przewracam oczami. Samotna komórka Bartona znów wprasza się do dyskusji dzwonkiem. Tony podnosi ją z kanapy.

- Halo...? - rzuca, posyłając mi oczko. - Co? Jakie Jastrzębie? Kto... Aaaa... No tak. Nie, nie, żadna pomyłka. To jaki dokładnie ptak by pana interesował?

Parskam śmiechem. Pokręcona ta moja nowojorska rodzinka. Ale nie byłabym w stanie żyć bez nich.

***

Chyba mogę stwierdzić, że mam dzisiaj szczęście. Wanda i Pietro wrócili z krótkiego zwiadu parę minut po uwolnieniu mnie z pułapki, więc nie zdążyli zobaczyć tej wtopy. I dobrze, bo potrzebowałam ich do planu rozchmurzenia Petera. Tony sprawę przemilczał, Clint również, a reszta drużyny dalej znajdowała się w terenie. To był naprawdę jakiś cud...

- Macie chipsy? - zwracam się do bliźniąt.

Sprawdzam w kuchni wypchaną prowiantem reklamówkę. Cola, fasolki wszystkich smaków, krakersy...

- Są na dnie - odpowiada Pietro. - Paprykowe chciałaś, nie?

- Yhym. - Nurkuję dłonią wśród szeleszczących opakowań. Iii... Są! - Dobra, mamy to. Idziemy! No i... dziękuję za pomoc.

- Nie dziękuj. To okropne, że musisz tu ciągle siedzieć - mówi Wanda.

Uśmiecham się, podając torbę Pietro.

- Trzymaj, dżentelmenie. Panie przodem!

- A to nie ty krzyczałaś niedawno o równouprawnieniu? - fuka, dźwigając bagaż.

- Nie zauważyłeś, że Wilczek ma skłonności do hipokryzji?

Mrużę oczy na Clinta. Ale cóż... Trochę racji ma.

Dlatego wytrzymuję ostatnie parę pięter bez kłótni i u progu penthouse'u Starków, zgodnie z zawartą wcześniej umową, nasze trio wysiada z windy, a Barton zawraca w dół. Spokój aż do opuszczenia apartamentu... Cudownie!

Kierujemy się na kręte schody. Pete ma pokój na samej górze - urządzony w stylu nowoczesnym, pełen zaawansowanej technologii i ozdobiony czystą nauką. Kogoś mi to przypomina...

- Peter...? - zaczynam, pukając do jego drzwi.

Cisza zdaje się ciągnąć w nieskończoność, aż wreszcie... Pete staje przed nami w podartych jeansach i koszulce z logo NASA. Przeczesuje naprędce włosy, a jego brwi podskakują wysoko do góry.

- Niespodzianka... - Uśmiecham się przepraszająco. - Możemy wejść...?

Całe napięcie pryska, gdy Pete odwzajemnia mój gest i przepuszcza nas w drzwiach. Zawsze, gdy tu jestem, zadzieram podbródek na szklany dach pomieszczenia. Przypomina mi o letnich nocach i wpatrywaniu się godzinami w usiane gwiazdami niebo z buzią pełną słodyczy i najlepszym przyjacielem u boku.

''To jest Mała Niedźwiedzica! Widzisz? A tam dalej - gwiazda polarna. Wiesz, że jest nawet gwiazdozbiór wilka?''

Peter potrafił mówić z taką pasją o tajemnicach nocnego nieboskłonu, że nawet co nieco zapamiętałam. Za każdym razem, oczy świeciły mu się dziecięcą pasją i widziałam w nich przebłyski marzeń.

''Kiedyś tam polecę, Talie. I przywiozę ci gwiazdkę z nieba.''

Potrząsam głową, zagryzając wargę. Czemu to ja muszę być tą złą?

- To co? Najpierw sezon The 100, czy butelka? - Pietro rzuca torbę z zakupami na łóżko.

Jest na tyle duże, że z łatwością mieści nas czworo i przy okazji zastępuje kanapę do oglądania umieszczonego naprzeciw telewizora.

Jednogłośnie stwierdzamy, że najpierw seans. Lepiej w spokoju obejrzeć serial, zanim wywiążą się kłopoty z wyzwań czy niechcianych prawd... Zazwyczaj nie kończy się to dobrze, ale, jak mawia Peter, jest to ''zabawa warta swojej ceny''.

Także, po maratonie w 4D - nawet telewizor moich rodziców nie może się równać z tym cudem - siadamy w kółku na podłodze i zaczyna się prawdziwa szkoła przetrwania... Głównie dzięki mnie. Uznałam, że gra na fanty, to już trochę przereklamowane. Zamiast tego... mamy właśnie fasolki wszystkich smaków. Nie chcesz wykonać zadania? Okay. Ale licz się z przepysznym smakiem mydła przez resztę gry.

- No proszę, Talie! Jak miło! - Pietro zaciera ręce z diabelskim uśmieszkiem. Już od piętnastu minut czeka na ten moment. - To co? Prawda czy wyzwanie?

- Prawda.

- Oj, no weź! - jęczy Pete. - Zawsze bierzesz tylko prawdę. Czy ty kiedykolwiek postawiłaś na wyzwanie?

- W odróżnieniu od ciebie miałam mniej okazji do poszerzenia swoich doznań smakowych. - Potrząsam paczką fasolek, rzucając nią znienacka w Petera. Przechwytuje ją zręcznie - cholerny refleks pająka...

- Pudło! - Szczerzy perfidnie zęby. - Założę się, że w końcu też sięgniesz po te pyszności.

- Nie spieszy mi się.

- Wyzwanie, nie wyzwanie - co za różnica? I tak cię zaraz wykończę. - Pietro opiera podbródek na zakrętce butelki, wypalając: - Powtórzyłabyś akcję sprzed trzech miesięcy?

Moje policzki przybierają barwę dojrzałego buraka. Trzy pary oczu patrzą na mnie kolejno z: zaskoczeniem, niepewnością i wyczekiwaniem.

- Kretyn. - Śmieję się nerwowo, waląc Pietro pięścią w ramię.

- Ej! No co? Sama chciałaś. Odpowiedz.

- Akcja sprzed trzech miesięcy? O co chodzi? - docieka Pete.

Wanda nie powstrzymuje cichego chichotu. Quicksilver ukradkiem zarzuca rękę na moje ramiona.

- Długa historia - odpowiada.

- Właściwie, to krótka - uzupełniam z przekąsem, strząsając z barków intruza. - Nie ma o czym gadać. Mogę prosić wyzwanie?

- Ale o co chodzi?

Wybacz, Peter, ale tego ci na pewno nie wytłumaczę. Za bardzo boję się twojej reakcji...

Czy Pete byłby w stanie kogoś pobić? - myślę, przyglądając się kłócącym się chłopakom. Nie jest impulsywny, w przeciwieństwie do Pietro. Nie jest zadziorny, w przeciwieństwie do Pietro. I nie jest śmiały, w przeciwieństwie do Pietro.

A w przeciwieństwie do mnie, nie przedobrzył alkoholu na jednej z imprez Starka i nie wylądował z przyjacielem w ciasnym pokoiku...

- Pietro, daj spokój - próbuje Wanda.

- Czemu? Zadałem tylko pytanie.

- A ja udzielam ci odpowiedzi: nie. - Zasłaniam twarz włosami. - Błagam, dajcie mi jakieś wyzwanie i skończmy temat...

- Czy ktoś mi to wreszcie wyjaśni? - Peter podrzuca w dłoniach butelkę.

- Wyzwanie, mówisz? - ignoruje go kompletnie blondyn. Ściąga brwi i ponawia chytry uśmiech. - Grzech nie wykorzystać takiej okazji.

- Pietro, proszę, odpuść jej trochę... - wtrąca znów Wanda.

- Weź, siostra. Gra to gra. Wilczek nie chce fasolki, a sam się prosi o wyzwanie. To się rzadko zdarza.

Pete chyba darował sobie drążenie tematu. Ze skwaszoną miną bębni palcami w ścianki coli. I naprawdę nie chcę mieć przed nim tajemnic, ale jednak... Te krótkie pięć minut z sierpniowej nocy, wolę zostawić dla siebie. I nigdy już o tym nie wspominać...

- Okej, wiem! - oznajmia z ognikami w oczach Pietro. Mam dziwne przeczucie, że trafiłam z deszczu pod rynnę... - Masz telefon?

- Mam...? - zaczynam ostrożnie.

Wanda przykłada dłoń do czoła i kręci głową. Zły znak. Pewnie już wie, co się święci.

- Wyjmij. I wejdź na Insta.

Wykonuję z ociąganiem polecenie. Ściska mnie w żołądku - kolejne ostrzeżenie.

- No i? - pytam.

- Pietro, może jednak...

- A teraz znajdź Bartona - zbywa uparcie siostrę.

Przez mój kręgosłup przechodzi dreszcz. Wstukuję w wyszukiwarce "Clinton Barton" i automatycznie natrafiam na profil "agent_badass". Obserwowany nagminnie, ale śladu po mnie na nim nie znajdziecie.

- Rozwala mnie to jego profilowe - parska Pete. Zawsze zaskakiwało mnie, jak szybko umie zapomnieć o świeżych spięciach. - Mam na myśli, kto jeszcze z tych dorosłych avengers potrafi mieć tak wywalone na opinię innych ludzi? Nie licząc mojego taty... Ale nawet on nie zrobiłby takiej miny.

Plus jeszcze ta gitara... - wpatruję się ze znajomymi ciarkami w drobne zdjęcie. Kiedyś to były pałeczki do perkusji, dziubek, zmarszczone czoło. Teraz - czerwony elektryk, wysunięty na brodę język i palce lewej dłoni ułożone w symboliczne "rogi". Wyjątkowo trafny nick...

- Dobra, wejdź w wiadomości i spróbujmy wkręcić naszego Jastrzębia. - Pietro wisi mi nad głową. Nie chcę tego robić. Już sam ten profil budzi nie najlepsze wspomnienia... - No to co? Jedziesz. Wmów mu, że cię kręci. - Krztuszę się raptownie śliną.

- Talie? Wszystko dobrze?

Pete odpycha rozbawionego Quicka i klepie mnie po plecach. Posyłam Wandzie pełną rozpaczy myśl "pomocy" i próbuję odzyskać dech.

- Zadowolony? - fuczy Peter.

Pietro wzrusza ramionami.

- Symuluje. Po prostu stchórzyła.

- Wcale... Ekhe! Ekhe!... Że nie! - obruszam się przez kaszel. Wanda wyciąga swoją komórkę i znika w niej spojrzeniem. - Tylko... Ekhe...! Właściwie... Czemu niby Hawkeye?

- Sama skarżyłaś się, że masz dosyć jego żartów. - Fuck... Trafił. - Poza tym, chciałbym zobaczyć jego reakcję! To może być niezłe.

- Wal się... - mamroczę.

Kłótnia zaczyna się rozkręcać. Nie zamierzam wykonać zadania, a jednocześnie nie chcę losować fasolki. Peter dołącza do frontu przeciwko Pietro, a Wanda... Wanda zdaje się zatracić w komórce.

- Tchórz!

- Kretyn!

- Inaczej mówiłaś w sierpniu.

- Talie...?

- Później, Peter. Teraz powstrzymaj mnie, żebym nie nasłała na tego idiotę Maxa!

- Ej!!!

Krzyk Wandy przecina ostrzem rozsądku nasze coraz głośniejsze obelgi.

- Uciszyć się w tej chwili! - syczy, a w jej oczach błyszczą czerwone iskierki. To ta chwila, w której wszyscy spuszczają przed nią głowy. Jak zganione dzieci. - Tyle krzyku o głupią grę? Ile razy jeszcze będziemy to przerabiać? - Cisza. - Co? Teraz nikt się nie odezwie? Zobaczcie lepiej, co znalazłam.

Podsuwa nam telefon pod nos. Przejmuje go niepewnie Peter, który dzieli mnie i Pietro. Nachylamy się nad ekranem, czytając z narastającym niepokojem słowa artykułu z zakładki newsów Google.

Duszno mi.

Max po sekundzie opiera pysk na moim ramieniu, próbując dodać mi otuchy. Ale to na nic.

Grupa ludzi... Studentów? W każdym razie młodych. Zebrała się pod piramidą na placu przed Luwrem... W środku dnia... Wśród tłumu gapiów... I - jak twierdzą media - popełniła masowe samobójstwo.

Wzdrygam się z obrzydzeniem.

Ale coś tu nie pasuje. Nie mieli przy sobie noży, pistoletów, w ich ciałach nie znaleziono śladów trucizny. Za to w tym samym momencie zaczęli krztusić się krwią... A ich ubrania czernieć od cieczy tryskającej z ich ran. Ran, które... Które pojawiły się znikąd... Jakby... Jakby ktoś... A raczej coś...

- To się przenosi - stwierdza grobowym głosem Peter.

Otrząsam się z mieszaniny uczuć i strzepuję resztki strachu z rękawa bluzy.

- Nie, Pete. - Biorę głęboki wdech. - ON się przeniósł. Ale mam przeczucie, że niedługo wróci.

Продовжити читання

Вам також сподобається

2.3M 118K 65
↳ ❝ [ INSANITY ] ❞ ━ yandere alastor x fem! reader ┕ 𝐈𝐧 𝐰𝐡𝐢𝐜𝐡, (y/n) dies and for some strange reason, reincarnates as a ...
1.1M 49.9K 95
Maddison Sloan starts her residency at Seattle Grace Hospital and runs into old faces and new friends. "Ugh, men are idiots." OC x OC
702K 43K 107
Kira Kokoa was a completely normal girl... At least that's what she wants you to believe. A brilliant mind-reader that's been masquerading as quirkle...
11.4M 297K 23
Alexander Vintalli is one of the most ruthless mafias of America. His name is feared all over America. The way people fear him and the way he has his...