Dni, które nie wrócą

By voeyury

32.6K 3.1K 782

Filozofia. Niezobowiązujące spotkania. Pozerstwo. Sam lubi każdą z tych rzeczy bardziej, niż można przy... More

⌈NC-17⌋
⌈jeden⌋
1. Idź w cholerę, Newt
2. Grander był jednak złym pomysłem
3. Prawda gorzka niczym poranna kawa
4. Bo wszystko zaczęło się tamtego dnia na Placu Zapomnienia
5. Zasrany efekt domina
6. Gdy wszystkie kurtyny zaczną spadać
⌈dwa⌋
7. Zainteresowanie przekłada się na efekty
8. Okres pierwszych razów
9. Sprawdzian zaufania
10. Wyidealizowana wizja
11. Tak wygląda szara rzeczywistość
12. Płomień gasnącej nadziei
13. Faktem jest, że on...
14. Nie zrozumieliśmy się, a jednak...
15. Wszystko na własne życzenie
⌈trzy⌋
16. Zejście na ziemię
17. Wdając się w wyścig z uczuciami
18. W poszukiwaniu własnej tożsamości
19. Słowa, które nigdy nie powinny były paść
21. Tak naprawdę nie żyję
⌈cztery⌋
22. Ważniejsze niż cokolwiek innego
23. Zamrożony w miejscu i czasie
24. Tym razem jestem szczęśliwy
25. Najwyższa pora zapomnieć
26. Gdybym tylko wtedy postąpił inaczej...
⌈epilog⌋
⌈αє⌋

20. Tylko i aż tyle

595 74 9
By voeyury


Wlokę się po ostatnich stopniach z zaprzątającym głowę rozdarciem. Moje pochrzanione myśli zmieniają się niczym w kalejdoskopie, z jednej strony wiedzione optymizmem oraz budzącą się gdzieś wewnątrz namiastką żarliwości, a z drugiej — przeinaczane w asyście dominującej nad resztą emocji trwogi. Ulegając zrezygnowaniu, zaczynam wodzić wzrokiem po każdym ze schodków, po pobrudzonej w niektórych miejscach ścianie i po suficie; wyciszam się. Zaraz jednak przypominam sobie o rzeczywistości i chwytam się chropowatej poręczy prawdopodobnie zbyt mocno, bo nadgarstek w jednej chwili zaczyna drżeć, a oddech, przez pewien czas trzymany w ryzach, przyspiesza, wybudzając ze snu część niemożliwych do wyparcia lęków.

Znowu to samo.

Ledwo przekręcam zamek, a walizka wyślizguje się ze spoconej, rozluźnionej dłoni i z łoskotem uderza o parkiet. Dźwięk ten wywołuje przejściowy paraliż; już w następnej sekundzie wzdrygam się wskutek napływającej do serca paniki i w popłochu zaciskam dłonie, krzywiąc się nieznacznie.

Za późno.

Bolesny ucisk w klatce podpowiada, że wziąłem zbyt głęboki wdech. Natychmiast zamykam oczy z pragnieniem pozbycia się przeświadczenia, że teraz uwaga wszystkich wokół zwrócona jest w jedno miejsce. Nieprzyjemne pieczenie pod powiekami jest zaledwie błahostką przy targającym mną napięciu. Zaciskam zęby, nie mogąc pozwolić nadchodzącej histerii na przejęcie nad sobą kontroli. Odnoszę wrażenie, jakbym wraz z przekroczeniem progu wpadł w niemożliwe do przejścia pole minowe. Nieważne, której ścieżki nie obiorę, i tak skończy się wybuchem.

A nie mogę do tego doprowadzić. Nie chcę.

Wymijam stojącą w ciszy Bonnie i idę do swojego pokoju. Oddycham z niemożliwą do opisania mieszanką ulgi i poruszenia, kiedy nikt ani nic mnie nie zatrzymuje. Potrzebuję chwili na uspokojenie bezustannie napierających na siebie myśli. Chwili prywatności.

Opieram się dłońmi o zamknięte drzwi. Od razu skupiam się na rzeczach, które na ogół nie mają większego znaczenia. Na wspomnieniach, które dotąd lekceważyłem niczym skończony kretyn. Gapię się na rozstawione szeroko palce, na łamliwe, krótkie paznokcie i otaczające je poszarpane skórki. Ich widok wzbudza we mnie osobliwy wstręt. Myślę o tym, jak wiele razy przegryzłem je aż do krwi, jak wiele razy zrobiłem to w czyimś towarzystwie; o tym, jak wiele razy zignorowałem słowa mamy, aby zrobić coś z tą paskudną manierą.

O tym, jak wiele razy spieprzyłem coś do reszty.

Odpycham się i łapię za głowę, za nierozczesane włosy, za rozpaloną szyję. Czuję, jak stres drapie mnie w krtani, jak wymusza krótki kaszel. Jak pot gromadzi się wokół brwi i spływa wzdłuż rozgrzanej twarzy. Jak mocno dudni serce, bez problemu docierające do najodleglejszych myśli, wydarzeń zarówno tych dobrych, jak i wspominanych z mniejszą przyjemnością.

Czuję to wszystko i wariuję.

Chcę wrzeszczeć, płakać i śmiać się na głos. Przywalić w drzwi, w ścianę, we własną twarz. Kopnąć w kosz, w łóżko, we wszystko, co tylko zobaczę. Wziąć do ręki gitarę i rozwalić ją o podłogę. Zrzucić z biurka papiery i nuty. Zerwać ze ściany plakaty, podrzeć je na kawałeczki. Pozrzucać książki z regału. Wybić wszystkie okna.

Chcę zniszczyć każdą z tych rzeczy, tak jak zniszczyłem siebie.

Zniszczyłem i... wciąż niszczę.

Opadam płasko na łóżko, totalnie wypompowany z energii. Mrugam ciężkimi powiekami, przecieram twarz bezwiednym ruchem dłoni. Załamanie sprzed chwili jakby odchodzi w zapomnienie, staje się czymś w rodzaju abstrakcyjnej wizji, czymś odległym, wypartym dawno i świadomie, teraz pozostającym zaledwie mdłym wspomnieniem, nikłą częścią wyżerającej od środka pustki. Z niedowierzaniem rejestruję stopniowo normujący się oddech i nim zdążę pomyśleć, z ust wyrywa mi się gorzki, nieco histeryczny śmiech.

Śmieję się. Po prostu się śmieję. Z bezradności. Z bezsilności. Ze strachu. Z tego, jak żałośnie zachowałem się, widząc Newta pod Fulton Mall; jak łatwo uległem wewnętrznemu skurczowi i opuściłem chroniącą mnie przez długi czas warstwę asekuracyjną. Z tego, co powiedziała Bonnie i w domu, i w samochodzie, jedynie dolewając oliwy do ognia. Śmieję się ze wszystkiego, czego nie potrafię zrozumieć.

Aż wreszcie pękam.

Chowam twarz w dłoniach z myślą, że dzięki temu nikt nie zobaczy targającego mną obłędu. Po raz kolejny gubię się w natłoku najsprzeczniejszych odczuć, kompletnie nieprzygotowany na taki obrót spraw. Moje zmysły szaleją w kakofonii nasilających się spazmów, urywanego oddechu oraz przytłumionej krzątaniny. Liczne pęknięcia na pudełku trzymającym myśli i emocje w ryzach nie wytrzymują naporu napięcia i powiększają się, aż wreszcie rozsypują w drobny mak, pozwalając długo skrywanemu bałaganowi rozsypać się po całym umyśle.

Świadomość, że to naprawdę koniec, przychodzi następna.

Wywieszam białą flagę.

***

Gdy otwieram oczy, jest już nowy dzień. Powoli podnoszę się na łokciach i przerzucam nogi przez krawędź łóżka. Nie wstaję od razu; jeszcze zakręci mi się w głowie i w efekcie spotkam się twarzą z podłogą. Drapię się po potylicy, rozglądam po pokoju i zastanawiam, jak długo spałem, skoro żołądek mam tak nieprzyjemnie ściśnięty, zupełnie jakby ktoś obwiązał wokół niego ciasny supeł. Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem. Ostatnie wspomnienia — pełne gorzkiego śmiechu, łez i rezygnacji — są tak mgliste i nieprawdopodobne, aż nie wiem, czy aby nie mylę ich ze snem.

Biorę do ręki telefon i widzę, że bateria padła, dlatego z westchnieniem wychodzę z pokoju i zabieram walizkę spod drzwi wejściowych. Niemalże potykam się o swoje glany, które — słowo daję — wczoraj zostawiłem rozwalone pod łóżkiem. Z głębokim wyrazem konsternacji wracam do siebie i wygrzebuję ładowarkę spomiędzy paskudnie złożonych ubrań. Kilka minut później patrzę na przyciemniony wyświetlacz. Siódma trzydzieści.

Choć nadal ciężko mi cokolwiek przełknąć, zjadam dwa leżące w kuchni croissanty i wstawiam wodę na herbatę. Opieram ręce o szafkę, a głowę opuszczam z głębokim wydechem. Nie było mnie w domu tylko przez chwilę, a mimo to czuję się spięty i niechciany, jak jakiś intruz. Wszystko tutaj wydaje mi się takie surrealistyczne, chociaż znam każdy kąt mieszkania i wiążącą się z nim historię.

Ignoruję szumiącą wodę w czajniku i wychodzę zza wyspy.

Stojąca nieopodal kanapa jest jedną z rzeczy wzbudzających głównie pozytywne emocje. Pamiętam każdą rozmowę z mamą, każdy wspólny wieczór spędzony przed serialem, każde załamanie, przez które nie musiałem przechodzić samodzielnie. Pamiętam towarzyszącą nam od dawna przyjemną rutynę i najzwyklejszą potrzebę spędzenia czasu w swoim towarzystwie, nawet w akompaniamencie ciszy czy kubka aromatycznej kawy.

Opadam na siedzenie i zamykam oczy, a gdy chwilę później czajnik pstryka i drzwi od sypialni mamy wydają charakterystyczne dla siebie ciche skrzypnięcie, pozostaję w tym samym miejscu; jedynie mocno zaciskam szczękę i czekam.

— Nie wiedziałam, że jesteś takim rannym ptaszkiem. — Bez problemu wyczuwam moment, kiedy siada obok.

Odpowiedź zamiera mi na języku.

— Wróciłam do domu w nocy, ale nie chciałam cię budzić. — W jej głosie pobrzmiewa ciepło. — Spałeś tak spokojnie.

Spokojnie.

To w ogóle możliwe?

Zbieram w sobie siły i odwracam głowę w jej kierunku. Automatycznie ściągam brwi.

— Uśmiechasz się — mówię nijako.

Przez chwilę jest zdziwiona.

— Oczywiście, że tak. — W nawyku przesuwa się w moim kierunku. Krew w jednej chwili odpływa mi z twarzy, a ciało tężeje. Mama chyba widzi, że to nie najlepszy pomysł, bo natychmiast zamiera na kanapie i patrzy na mnie z wyraźnym rozdarciem. To spojrzenie sprawia mi podwójny ból. — Wreszcie cię widzę. To jasne, że się cieszę.

Spuszczam wzrok na jej splecione dłonie. Tak bardzo chciałbym móc ich dotknąć. Tak bardzo chciałbym móc...

— Naprawdę za tobą tęskniłam.

Coś we mnie pęka.

— Mamo. — Głos mi mięknie. — Mamusiu. Tak bardzo cię przepraszam. Ja... — Zamykam oczy, aby już dłużej nie patrzeć, jak wielki sprawiam jej ból. — Przepraszam.

— Sam...

— Przepraszam. — Znowu przegrywam z impulsem i łączę z nią spojrzenia. — Za to wszystko. Za to, jaki jestem. Po prostu... — Szybko kręcę głową, ignorując pieczenie pod powiekami. — Przepraszam.

— Sam, na litość... — Nim zdążę spanikować, zgarnia mnie do mocnego uścisku. Moje serce zaczyna bić niewiarygodnie szybko. — Nie musisz mnie za nic przepraszać. Nie jestem na ciebie zła.

— Ale...

— Nie jestem — mówi z lekkim załamaniem. — To trudna sytuacja, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, aby cię o cokolwiek obwiniać.

— A powinnaś.

— Ale tego nie robię. Więc nie musisz mnie za nic przepraszać, słońce. Nie musisz. — Odsuwa się i ostrożnie ujmuje moją twarz w lekko drżące dłonie. — To nawet nie jest coś, za co powinieneś przepraszać.

Czuję na ustach słony posmak łez. Słaby uśmiech ponownie wpływa na twarz mamy, rozpogadza ją. Nie mogę odwrócić od niej wzroku, mimo że napięcie i nerwy nie dają za wygraną. Nie mogę udać, że niczego nie widzę i wmówić sobie kolejnych kłamstw. Nie mogę już więcej upierać się przy przekonaniu, że nikomu na mnie nie zależy, nawet jeśli to wygodne.

— Wy wszyscy...

Mimowolnie zaczynam myśleć o ciotce i o Newcie i przez to na nowo ogarnia mnie niedowierzanie.

— Dlaczego? — Chcę się odsunąć, ale nie mogę nic zrobić; jestem kompletnie sparaliżowany.

Mama unosi brwi.

Dlaczego? — powtarza z autentycznym zdziwieniem. — Kocham cię, Sam. To się nigdy nie zmieni.

Mrugam z ogłupieniem.

— Przecież... jestem tylko ciężarem.

— O czym ty mówisz? Nie jesteś. Nawet tak nie myśl — mówi bezkompromisowo pomimo słabego tonu.

— Ale nim będę. — Opuszczam bezwładnie ramiona. — Mogę być — dodaję niewyraźnie.

— Nie myśl o tym — powtarza. Krótko kręci głową i znowu mnie obejmuje. — Przejdziemy przez to razem. Słyszysz? Razem. Masz mnie. Masz przyjaciół. Nie jesteś z tym sam. Nie jesteś i nie będziesz.

Nie jestem z tym sam, powtarzam w myślach. Nie jestem.

I chyba wreszcie zaczynam przyjmować to do wiadomości.

— Naprawdę mi ciebie brakowało, Sam. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo — mówi przez łzy.

W odpowiedzi mogę posłać jej jedynie uśmiech.

Jeden uśmiech.

Tylko i aż tyle.

Continue Reading

You'll Also Like

Jego Serce By xx

Fanfiction

302 54 8
Późna listopadowa noc, Clay samotnie przemierza ulicę słuchając playlisty z ulubionymi piosenkami i wspomina wszystkie chwile związane z tymi utworam...
60.3K 5.3K 45
Magnus uratował Alexandra. Udało mu się zmienić bieg historii i nie dopuścić do straszliwej wojny. Żyje z ukochanym starając się cieszyć chwilą i z...
12.7K 1.8K 37
Mateusz Wilk uczeń, na którego każdy patrzył z przymrużeniem oka przez pewien incydent z początku roku, pewnego razu zaczyna dostawać listy od niejak...
Skrzypek By Gosia ♥

General Fiction

160K 16.9K 40
Janek od zawsze uwielbiał skrzypce. Czuł, że między nim a tym instrumentem jest szczególna więź, której nie jest w stanie rozerwać nic - nawet demony...