Spacer w pokrzywach [ZAWIESZO...

By MaryWitcher

10.3K 1.7K 592

Rozstanie z Harrym zmieniło Pansy. Zrezygnowała z magii, a przeszłość odrzuciła w niepamięć. Utkwiła w szarej... More

Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
OGŁOSZENIE

Rozdział dwunasty

281 52 18
By MaryWitcher

Głęboki wdech. Zamknięte oczy. Pociągnięcie nosem.

Unosi dłoń do drzwi. Puka.

— Cześć. Przyszłam zabrać cię na kawę. Ostatnio jesteś jakiś blady.

Pansy kolejny raz wchodzi do gabinetu Teodora. Kolejny raz nieproszona.

Tyle że teraz zachowuje się inaczej. Uśmiecha się zuchwale, jakby chciała przechytrzyć króla złodziei. Powyciągany sweter zmieniła na szyfonową koszulę, a zmęczone spojrzenie na wbijający w fotel wzrok. Jest inna. Przypomina dawną wersję siebie.

— Ty jesteś jeszcze bledsza — sarka Teodor, ukrywając zdziwienie. Szybko przelicza, czy warto dalej ciągnąć tę rozmowę. Chyba warto.

Parkinson wzrusza ramionami. — Idziesz czy będziesz tu gnić?

— A niby dlaczego miałbym iść? — Opiera się wygodniej o wypłowiałe oparcie fotela, jakby egzaminował ją. Brwi ma zmarszczone, wargi skrzywione, a plecy zgarbione.

— Bo — zaczyna Pansy, podchodząc do biurka i opierając dłonie na blacie — żal mi cię. Nawet bardziej niż siebie samej.

I wtedy na twarzy Notta zachodzi zmiana. Łagodnieje, rysy stają się subtelniejsze, a oczy bardziej szczerze. Przypomina trochę dziecko, które nagle znalazło drogę. Odchrząkuje i prostuje się, próbując przywołać dawną manierę.

— Vice versa — odpowiada i wstaje ociężale. Jego ruchy są sztywne. — Dlatego postawię ci kawę, biedaczko — dodaje i zaczyna zakładać płaszcz.

A Pansy uśmiecha się. Pod nosem, delikatnie, z ulgą.

W powietrzu da się wyczuć zapach ubiegłych lat.


Idą jedną z wielu szarych ścieżek w parku, z szarówką nad głową i w sercach. Mży, ale im to nie przeszkadza. Jest całkiem przyjemnie. Kubki z kawą parzą dłonie, a cisza pomiędzy nimi nie wadzi. Uspokaja. Zabiera nadmiar słów.

Nie rozmawiają zbyt dużo. Tak jest łatwiej. Mniej pomyłek, niewygodnych zdań i zawstydzających spojrzeń.

Pansy czeka. Wiedziała, że to będzie długa droga. Uczy się cierpliwości. Myśli. Spogląda na Teodora, w milczeniu obserwując jego profil. Prosty nos, kręte życie.

On też patrzy. A potem mówi:

— Chyba nie powinienem wtedy tak się zachować.

— Chyba nie.

— Ty też nie powinnaś.

— Nie, nie powinnam.

Pociągają nosami. Pansy upija łyk kawy. Krzywi się, gdy przełyka zbyt gorący napój, ale nie skarży się. Wbija dłoń w kieszeń.

— To co? Wielka scena przebaczenia?

— Wolałbym nieformalne skinienie głową.

Z serca Pansy spada kolejny ciężar. Ma ochotę uściskać Notta, ale zachowuje powściągliwość. Nie sztuką jest zniszczenie czegoś, co zaczęło się odbudowywać. Więc jedynie parska krótkim śmiechem. Jemu to chyba wystarczy.

Niezliczona ilość pytań siedzi jej w głowie, ale wie, że musi być spokojna. Przyjdzie na nie czas, powtarza wciąż w głowie, przerzucając nimi jak wybitna żonglerka. Zdaje sobie sprawę, że Teodor pewnie też chce ją o coś spytać. Może powinna już wymyślać odpowiedzi. Albo szukać wymówek.

Znów unosi kubek i zanurza wargi w kawie. Nie jest to kawa, którą pili w drogich kawiarenkach na Pokątnej, ale dla dwojga samotnych ludzi wystarczy. Gorzki smak odwraca uwagę od gorzkich myśli.

— Czy... po rozstaniu z Harrym bolało? — odzywa się nagle Teodor. Nie patrzy na nią, wbija wzrok w chodnik, a dłonie w kieszenie spodni. Kubek włożył do płaszcza.

— Jeszcze bardziej, niż teraz ciebie — odpowiada beznamiętnym głosem. Z trudem panuje nad sobą. Tyle dni upłynęło, a jej nadal drżą wargi na wspomnienie o Potterze. Przeklina własną głupotę.

Nott nie odpowiada — przynajmniej nie od razu. Odważa się na podniesie głowy i zlustrowanie Pansy. Szczegóły wybijają go z rytmu. Cienie pod oczami. Spierzchnięte usta. Niewyregulowane brwi. Wypadające włosy, które osiadły na płaszczu jak futro. Niezadbane paznokcie. Odzyskuje nadzieję, dopiero gdy napotyka jej wzrok. Pełen jest zmęczenia, ale wybija się z niego iskra dawnej zuchwałości i błysk kpiny. I właśnie to zachęca go do dalszego mówienia.

— Powiedziałaś jej to? — Jego głos załamuje się pod koniec.

— Nie jestem twoim wrogiem, Teodorze i nie jestem głupia.

Wyrywa mu się westchnienie ulgi.

— Od kiedy? — Pansy unosi brew.

— Na Merlina, pytasz jak u medyka. Od kiedy jest pan przeziębiony? Jakie brał pan leki? Hm, a kupił pan już miejsce na cmentarzu?

— Nie chcesz odpowiadać — stwierdza natychmiast.

— Nie chcę — przytakuje jej posłusznie i wyjmuje kawę z płaszcza. Bierze łyk. Krzywi się.

Nie męczy go dalej. Odpuszcza tak, jak wcześniej by nie potrafiła.

— Czy to on był głównym powodem twojego... odejścia? — pyta kolejny raz Teodor. Po chwili dodaje. — Wybacz, nie wiem, jak to nazwać.

— Tak, to on. — Brzmi ochryple. Jakby zmęczyła się tym spotkaniem.

Tak naprawdę próbuje oprzeć się własnemu umysłowi. Na próżno. Tama puszcza, a Pansy zalewa fala wspomnień.

Pamięta, że przyszli tu w jeden z nielicznych dobrych dni. To było już pod koniec, kiedy ona wciąż tkwiła w ułudzie, a on przygotowywał się na to, co miało nadejść. Wiedział.

Wrócił wściekły z treningu. Jego oczy błyskały gniewnie z nad szkieł staromodnych okularów, a dłonie trzęsły się w złości, która wydawała się wtedy nie do opanowania. Większość pytań Parkinson zbywał, a gdy odpowiadał, były to krótkie, przerywane oddechami zdania, kipiące od frustracji. Więc przestała pytać. Dała mu szklankę lodowatej wody i wyszła, aby schować się w łazience. Czekała. Nasłuchiwała. Kiedy przestał kręcić się po mieszkaniu, bezszelestnie ruszyła do korytarza, wzięła płaszcze i w milczeniu rzuciła mu jeden na kolana. Widziała, że na usta cisnęły mu się słowa protestu i irytacji, ale wystarczyło jedno spojrzenie — zuchwałe, bezczelne i pogardliwe — aby wstał i zaczął się ubierać.

Zabrała go wtedy na lody. Padało i wiał zimny wiatr, ale nie przeszkadzało jej to. Kazała mu zjeść całą zawartość pucharka, a potem poszli do parku. Siedzieli na brudnej ławce, pociągając nosami, a gdy tylko Harry próbował wstać, dostawał garść kpiny i reprymendę godną McGonagall. Po czwartej z kolei zrozumiał. Wyrzucał z siebie słowa jak karabin. Mówił o lenistwie zawodników. O tym, jak bardzo zachowanie jednego z nich go irytowało. O stresie, który coraz bardziej nim rządził. O tym, że ma dość.

A ona jedynie kiwała głową i ściskała jego dłoń jak koło ratunkowe. Chciał wtedy zaprzeczyć — powinno być na odwrót. On potrzebował koła ratunkowego.

Byli w parku aż do zmroku. Do domu szli najwolniej jak potrafili.

— Pansy? — Odzywa się Teodor, wyrywając ją ze wspomnień.

Mruga szybko i odchrząkuje.

— Tak?

— Spotkamy się jeszcze? — Wygląda żałośnie jak dzieciak, który padł ofiarą drwin kolegów. Pansy jest go żal.

— A czy to nie ty obrzuciłeś mnie niedawno stertą niemiłych słówek? — Przekrzywia lekko głowę i zmusza się do ironicznego uśmieszku.

— Czyli tak.

Parkinson przystaje. On również.

— Muszę iść na zakupy.

— A ja nakarmić kota.

Wybuchają nerwowym śmiechem. Oboje nie wiedzą czemu.

Niepewne zetknięcie spojrzeń. Uścisk dłoni.


Kilkanaście minut później Pansy stoi w kolejce do kasy w ogromnym supermarkecie i tępym wzrokiem wpatruje się w sufit. Specjalnie wybrała ten, do którego ma dalej. Nie chce znów natknąć się na Ginny.

Przewraca oczami, słysząc obok kłótnię małżeństwa i zaraz potem jej spojrzenie zatrzymuje się na ustawionej przy koszykach palecie tanich lakierów do paznokci. Marszczy dni i unosi dłoń, ale po chwili opuszcza ją gwałtownym ruchem. Przygryza wargę. I zaczyna spór sama ze sobą.

Dlaczego niby nie miałaby wziąć jednego z nich? Tak dawno nie sprawiła sobie żadnej przyjemności. Zaniedbała się. Doprowadziła się do stanu, kiedy lustro stało się czymś, czego wciąż unika.

Może jednak nie powinna. Czekają na nią lepsze wydatki. Wygłupi się, kupując go. Przeżyje bez niego. To zbytek.

Kolejny raz wyciąga dłoń i niepewnie chwyta buteleczkę z czerwonym lakierem, jakby wybierała spośród słoja pełnego cukierków. Zaciska na nim palce.

I uśmiecha się. Powoli, słabo, niemal niezauważalnie.

Continue Reading

You'll Also Like

19.8K 1.6K 18
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
20.4K 3.5K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
19.9K 1.3K 38
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
15.1K 3.1K 33
Dzielili razem przeszłość, a marzenia sprawiły że ich drogi dość prędko się rozeszły po wejściu we wspólną relację. Po latach ponownie się spotykają...