Transatlantyk

By manny96

587 28 13

Nowy Jork jest potężnym miastem. Pochłania ludzi i trzyma w swoich sidłach nauki, pracy i ciągłego biegu. May... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10

Rozdział 11

14 2 0
By manny96


Nie ma sensu, żeby u mnie na dysku leżał, taki samotny. Przyda mu się więcej czytelników, niż tylko ja. Trochę ciepełka. 





                                                                                            *


            Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni obsłużyłam aż tyle ludzi. Nie kontrolowałam otwierających się i zamykających drzwi, wszystkie stoliki zajęte były niemal cały czas. Przez godzinę bez przerwy stałam jedynie przy kasie i zbierałam płatności, do czasu aż drugi raz pomyliłam się przy wydawaniu reszty. Serce mi wtedy stanęło, stróżka zimnego potu spłynęła po moim karku, a więcej niż jedna para oczu patrzyła na mnie z niezadowoleniem. To nie był mój dzień.

Alice przyszła na ratunek i bez słowa zajęła moje miejsce przy kasie. Zajęłam się więc roznoszeniem zamówień i sprzątaniem brudnych naczyń. Poza nami było jeszcze dwóch chłopaków, którzy zdawali się mieć wszystko pod kontrolą. Tylko ja wypadałam z rytmu, nie mogłam wrócić na swój tor, wciąż popełniałam drobne błędy, które wydłużały moją pracę. Irytowały mnie ciągłe wibracje telefonu, który kilka godzin wcześniej wcisnęłam do tylnej kieszeni spodni. Żałowałam, że nie wyłączyłam go i nie wcisnęłam głęboko do plecaka. Chociaż nie miałam powodu, żeby to robić – odkąd tu pracowałam nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś notorycznie próbował się ze mną skontaktować. Dlatego dostarczyło mi to tylko kolejną porcję nerwów, których miałam powoli dość.

- Vanessa, nie miałam jeszcze żadnej przerwy. Czy mogę zejść na pięć minut? – Zaczepiłam menadżerkę, gdy mijałam ją w przejściu za bar. Miała podciągnięte rękawy granatowej marynarki i wysoko upięte włosy. Zerknęła na moje drżące ręce pełne brudnych naczyń i zwróciła uwagę na mój zmęczony wyraz twarzy.

- Dziesięć. Może nie zginą bez pary rąk. – Skinęła głową, zanim kontynuowała swój marsz. Przytaknęłam sama sobie z ogromną ulgą i odstawiłam naczynia na ladę. Wytarłam ręce w pognieciony fartuch i pierwsze co zrobiłam, to potruchtałam do toalety, żeby mieć z głowy najważniejszą sprawę.

W kuchni, przez którą się przechodziło do pomieszczenia gospodarczego i łazienki, było gorąco. Kucharze włączyli sobie głośną muzykę latynoską dla większej produktywności, więc atmosfera była jeszcze cięższa. Nie mieliśmy zaplecza na zewnątrz, dlatego jedynym sposobem na zaczerpnięcie powietrza, było wyjście przed budynek. Kontrolnie zerknęłam na zegar wiszący na ścianie i ze świadomością siedmiu minut na odpoczynek, bez zastanowienia wyszłam na zimne, późno jesienne powietrze. Przysiadłam na parapecie pod jedną z witryn i wzięłam kilka głębokich wdechów, uspokajając rytm serca.

Telefon znów dał o sobie znać. Przeklęłam pod nosem i wygrzebałam go z kieszeni, zanim niemalże go upuściłam z wrażenia. Czym prędzej odebrałam, nie przygotowując się nawet na żaden zestaw emocji.

- Halo?

- Hej, córcia. – Powiedział do słuchawki. Widziałam oczami wyobraźni jego delikatny uśmiech skażony zmarszczkami dookoła ust i oczu. Nie odezwałam się. Nie wiedziałam, jak zareagować ani co powiedzieć. – Wszystko w porządku? – Zapytał, a we mnie się zagotowało równocześnie z potężnym bólem serca. W moich oczach pojawiły się łzy na to pytanie, którego brakowało już ładnych kilka tygodni wcześniej. Przełknęłam cierpką ślinę i starałam się jak najciszej oddychać.

- To nienajlepszy moment. Mam dużo pracy, wyszłam tylko dosłownie na chwilę na siku. – Mój ton był oschły i monotonny. Jakby ktoś odebrał mi wszystkie barwy szczęścia.

- Acha... - Mruknął. Nie przygotował się na taką odpowiedź. – Dzwonię, bo trochę nie rozmawialiśmy...

Parsknęłam gorzkim śmiechem. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, mimo że nie potrafiłam się rozłączyć. Jego głos za bardzo przypominał mi o moim domu, wiązał się ze zbyt dużą ilością wspomnień. Pociągnęłam nosem i spróbowałam zebrać się w sobie, uspokoić się.

- Cóż, chyba nie jestem temu winna. – Uśmiechnęłam się do siebie smutno. Usłyszałam tłukące się szkło ze środka i zamknęłam na chwilę oczy. – Muszę kończyć, jestem potrzebna.

- Majka, poczekaj... - Urwał, wzdychając ciężko. Czekałam. – Tęsknię za tobą i chciałbym, żebyśmy porozmawiali.

- Mam nadzieję, że uda ci się do mnie dodzwonić, zanim przylecę do domu. Trzymaj się.

Rozłączyłam się. Po prostu, zwyczajnie, bez chwili zastanowienia. Przerwałam rozmowę z moim tatą i zakończyłam połączenie. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłam. Ale też nigdy przedtem nasze relacje nie upadły tak nisko, żebym śmiała się do niego przez łzy żalu, a nie śmiechu.

Najlepiej jak mogłam, wytarłam łzy z policzków. Nie byłam w stanie całkiem wysuszyć oczu, więc miałam nadzieję, że zimne powietrze wystarczająco pokoloruje moją twarz, żeby zamaskować chwilowe załamanie. Skoro tak szorstko potraktowałam swojego ojca, to wolałam nie wyobrażać sobie, z jakim nastawieniem będę się zwracać do klientów. Do końca zmiany zostały mi dwie godziny i modliłam się, żeby czym prędzej minęły.



                                                                                           X



- Maya, mogłabyś jeszcze wejść za mnie na piętnaście minut? – Usłyszałam, gdy chciałam już rozwiązywać czarny fartuch. Odwróciłam się do Pete'a i uniosłam brwi, oczekując jakiegoś dobrego wyjaśnienia. Pokazał obiema rękami na swój tułów, gdzie na białej koszulce aż roiło się od brudnych plam po kawie, majonezie oraz kilku przemoczonych od potu miejsc. – Zostaję dzisiaj do końca, a potem spieszę się do kumpla na urodziny. Chociaż daj mi chwilę, żeby się ogarnąć. – Złączył dłonie w błagającym geście. Skinęłam odruchowo głową, mając w sobie resztki serca, pomimo wyzywającego dnia.

- Tylko ruszaj się, bo chcę już stąd wyjść. – Odparłam z mało przekonującym uśmiechem. Wyminął mnie żwawym krokiem i zostawił samą za kasą.

Kilka osób jeszcze siedziało w Baked Caffeine. Grupka młodych dziewczyn, mniej więcej w moim wieku, okupowała siedziska pod ścianą i zawzięcie o czymś rozmawiała. Z drugiej strony lokalu, Mike zebrał brudne naczynia od dwóch osób i odpowiedział na jakieś pytania gości ze stolika przy witrynie, pokazując palcem na bar i tłumacząc coś. Pracował tu już ponad pół roku i zawsze podziwiałam jego umiejętności wykonywania kilku absorbujących rzeczy w jednej chwili.

Jedna z dziewczyn, blondynka, podeszła do kasy. Byłam zmęczona, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się do niej, zamiast cokolwiek mówić. Zamówiła trzy gorące czekolady i pospiesznie wróciła do stolika. Dostrzegłam, że przytuliła mocno jedną z koleżanek, która zaczęła cicho płakać i dalej coś opowiadać przez łzy. Nastawiłam więc urządzenie do robienia płynnego szczęścia i wyjęłam spod lady trzy wysokie, ceramiczne kubki w różowe i złote serca.

W tym samym momencie, gdy wyjęłam małe guziczki czekoladowe z metalowego pudełka, drzwi do kawiarni zadźwięczały. Za barem dołączył do mnie blondyn, więc liczyłam na jego inicjatywę za kasą. Zajęłam się wsypywaniem na dno trochę większej ilości czekolady niż powinnam.

- Dobry wieczór, coś podać?

- Umm, w zasadzie czekam na koleżankę. – Odezwał się głos tak znajomy, że ciarki przeszły mi po plecach. Zaparło mi dech w piersi i potrąciłam przez przypadek pojemnik na kakao, który od razu zaczęłam ratować, zanim cokolwiek się rozsypało. Zaczęło mi mocniej bić serce, gdy zdałam sobie sprawę, o czym zapomniałam.

Odwróciłam się do niego i otrzymałam nieśmiały półuśmiech, wraz ze skinieniem głowy. Nie był w garniturze, musiał być w domu i przebrać się, zanim tu przyjechał. Wciąż jednak wyglądał więcej niż zwyczajnie, w granatowej koszuli zapinanej na guziki do połowy tułowia, z krótkim kołnierzykiem. Jego kurtka w tym samym kolorze była mieszanką sztruksu i zamszu, która na pewno nie kosztowała mało. Złapałam z nim kontakt wzrokowy i przez chwilę panikowałam w niewiedzy, co robić.

- Ja... - Zaczęłam. Przymknęłam oczy i pokręciłam chwilę głową, szukając w niej odpowiednich słów. Odłożyłam wszystko, co trzymałam w rękach i podeszłam do niego. Wytarłam dłonie w brudny już fartuch i wyszłam przed ladę, żeby chociaż nie przyznawać się w nieelegancki sposób.

- Mówiłaś, że o ósmej kończysz, tak? – Upewnił się. Przelotnie spojrzał na mój strój roboczy i widziałam, jak powstrzymuje się od dodatkowego komentarza.

- Tak, właściwie już kończę... - Zaczęłam. Pokazałam ręką na drzwi do kuchni. – Przepraszam. – Ciężko westchnęłam. Nie było sensu dłużej omijać prawdę. – Miałam dzisiaj dużo pracy, dużo na głowie... Kompletnie zapomniałam, że się umówiliśmy. – Ciasno się uśmiechnęłam, omijając jego wzrok. Było mi głupio, bo widziałam, jak zmienia swój wyraz twarzy i nie jest tak samo zadowolony, jak minutę wcześniej. Przymknęłam na sekundę dłużej powieki, tak jakby dając im do zrozumienia, że nie mogą pozwolić mi się rozpłakać, pomimo drżącego oddechu. – Za chwilę powinnam być wolna, dokończę tylko zamówienie. – Zreflektowałam się.

- Dobra, nie denerwuj się. – Uśmiechnął się w końcu. Nie wiem, czy szczerze, czy dla zmyłki. – Poczekam.

- Możesz... Możesz usiąść, gdzie chcesz. – Pokazałam ręką na stołki przy barze, który miałam pewność, że niedawno był przeze mnie wycierany i nie ryzykowałby pobrudzenia się resztkami po cieście ani kawie. Skinął głową i przysiadł kawałek dalej, nie spiesząc się w swoich ruchach.

Zajęłam się przygotowywaniem zamówienia, na które na pewno z niecierpliwością czekały zrozpaczone panie. Stałam bokiem do Nialla, który miał idealny widok na moje poczynania. Nie odwracałam się jednak, żeby sprawdzić, bo nie chciałam tracić zbyt dużo czasu. Dokończyłam zasypywanie dna każdego kubka kawałkami czekolady i po kolei ustawiałam je pod lejkiem w ekspresie. Gdy robiła się pierwsza porcja, wyciągnęłam z lodówki bitą śmietanę i wstrząsnęłam nią, żeby wydobyć ostatki słodkiego dodatku. Gdy miałam nałożyć solidną porcję na wierzch jednego z kubków, wystrzeliło trochę więcej śmietany niż chciałam. Ubrudziłam sobie przy tym palce i wcale się nad tym nie zastanawiając, oblizałam je. Usłyszałam z mojej prawej strony cichy chichot, gdy byłam w trakcie czyszczenia kciuka. Brunet wpatrywał się we mnie ze stłumionym uśmiechem, wcale nie kryjąc tego, że mnie obserwuje.

- No co? – Żachnęłam się ze śmiechem. Moje policzki zrobiły się czerwone, a on pokręcił głową.

- Nic. – Uśmiechnął się do siebie i z ciepłym wyrazem twarzy, wyciągnął swój telefon i zaczął w nim coś robić.

Każdą z porcji czekolady posypałam strzępami czekolady i kolorowym, cukrowym konfetti. Z szuflady wygrzebałam ostatnie różowe słomki, które włożyłam do kubków. Ustawiłam je ostrożnie na tacy i wytarłam brzegi tam, gdzie coś zaczęło ściekać po ściance.

- Już jestem! – Rzucił Pete, wpadając za bar z silnym podmuchem powietrza. Odetchnął z ulgą na mój widok. Potem dostrzegł Nialla, który siedział za ladą i przeglądał coś w telefonie, co chwila zerkając kontrolnie w moją stronę. – Daj, zaniosę. Dzięki Maya. – Dodał z uśmiechem, chwytając za srebrną tacę.

- Pod ścianę. Tam jedna dziewczyna się rozpłakała, daj jej porcję z brokatem. – Odparłam, pokazując na czekoladę posypaną dodatkowo jadalną błyskotką.

- O taką prosiła?

- Nie. Ale ja na jej miejscu przestałabym płakać, gdybym dostała tyle czekolady w takim wydaniu. – Mruknęłam. Widziałam, jak unosi brwi zaskoczony i ostrożnie wymija bar. Niall za to obserwował mnie z uwagą, jakby próbował zrozumieć mój sposób myślenia.

Miałam ze sobą dużo rzeczy i nie przemyślałam tego wcześniej. O ile do pory lunchu pamiętałam, że miał po mnie dzisiaj przyjść i zabrać mnie na kolację, to całe popołudnie było jednym wielkim bałaganem i nie wiem, gdzie miałam głowę. Musiałam przepakować plecak, żeby lepiej zmieścić notatki, komputer i ubrania, które przed chwilą z siebie zdjęłam. Mogłam zostawić je tutaj, ale potrzebowały reanimacji proszkiem do prania, więc nie chciałam tego odwlekać. Wyglądać szykownie też nie potrafiłam po tak intensywnym dniu. Dlatego czułam się paskudnie w moim luźnym białym swetrze – wcale nie uroczo i wygodnie, tylko potężnie i bez kształtu. Roztrzepałam włosy, żeby chociaż nimi odwrócić uwagę od całej reszty i ubrałam moją czarną kurtkę. Z modlitwą na końcu języka zarzuciłam plecak na jedno ramię, karcąc się w duchu za tak mało kobiece wybory w życiu – czasami przydałoby mi się trochę więcej umiejętności sterowania seksapilem.

Cierpliwie czekał. Chociaż miałam nadzieję, że siedem minut będzie trwało trochę krócej. Pisał coś na klawiaturze w telefonie, gdy wróciłam z naszego małego pomieszczenia dla pracowników. Upewniłam się, że wszystko wzięłam i pożegnałam się z chłopakami, co zdawało się zwrócić jego uwagę. Wstał z delikatnym uśmiechem i schował urządzenie, po czym pozwolił mi jako pierwszej wyjść z lokalu na zimne, grudniowe powietrze. Podprowadził mnie do swojego auta i otworzył drzwi pasażera, czekając aż wygodnie usiądę w fotelu.

- Jakie mamy plany? – Zapytałam, gdy włączył silnik. Wycisnęłam z siebie uśmiech i udawałam, że wcale nie przeszkadza mi moje zmęczenie czy emocjonalna udręka. Zapomniałam, że mieliśmy się spotkać, więc teraz za to płaciłam.

- Cóż... - Zaczął, organizując portfel i telefon w schowku. Podrapał się po swoim dwumilimetrowym zaroście i położył ręce na kolanach, zanim spojrzał na mnie. – Sądząc po tym, że zapomniałaś...

- Strasznie cię przepraszam. – Przerwałam mu. Uśmiechnął się smutno, czekając aż zbiorę się w sobie i będę kontynuować. – Miałam paskudny dzień i przysięgam, że do południa pamiętałam... Ale potem w pracy...

- Jeśli chcesz, mogę po prostu odwieźć cię do domu. Spróbujemy innym razem. – Chwycił za kierownicę, gdy mówił z kamienną twarzą. Zaczął wpatrywać się w lusterka, tak jakby miał zaraz ruszyć, ale powstrzymałam go. Położyłam dłoń na jego przedramieniu.

- Poczekaj. – Spojrzał na mnie, gdy z mocno bijącym sercem i paniką w głosie starałam się uratować sytuację. Westchnęłam cicho. – Nie powinno tak być, że mój nieudany dzień odbija się na relacjach z... kimkolwiek. W przeciwnym wypadku, już dawno bym się do nikogo nie odzywała, bo nie miałabym po co. – Spróbowałam się uśmiechnąć. Głębiej odetchnął, więc musiałam szybciej się zastanawiać nad kolejnymi słowami. – Bardzo chętnie spędzę z tobą dzisiejszy wieczór. Być może jest to nawet lekarstwo na wszystkie bóle i troski. Więc jeśli coś zaplanowałeś, zróbmy to.

Studiował moją twarz bardzo intensywnie, mimo łagodnego spojrzenia. Wpatrywał się we mnie jeszcze kilka chwil, zanim przeniósł wzrok przed siebie, na ulicę. Przełknął ślinę i płynnie włączył się do ruchu, milcząc jeszcze przez moment. Być może zaczynał rozumieć na czym polegał mój bagaż emocjonalny, nawet o nim nie słysząc wprost. Zatrzymał się na światłach, ustawiony do skrętu.

- Co powiesz na Chelsea Market? - Zapytał zwyczajnie, próbując wyczuć moje nastawienie.

- W zasadzie nigdy tam nie byłam. - Sama uniosłam brwi w zdziwieniu. Spojrzał na mnie, gdy mógł na chwilę oderwać wzrok od drogi i wyglądał na równie zaintrygowanego.

- Naprawdę? - Przytaknęłam skinięciem głowy. Ściągnęłam wargi do wewnątrz na widok jego zmieniającego wyraz twarzy profilu. Lubiłam uczyć się jego mimiki. - Myślałem, że to obowiązkowe miejsce dla każdego nowicjusza Nowego Jorku.

- U mnie, w Warszawie, zbudowali coś na wzór Chelsea Market, nazywa się Hala Koszyki. Więc mam jakieś wyobrażenie o tym, co jest w środku, ale jeszcze nie miałam okazji tam wejść. Nawet nie zdarzyło mi się przejeżdżać obok. - Przyznałam.

- Mieszkasz tu, masz wszystkie wspaniałości miasta na wyciągnięcie ręki, a i tak potrzebna jest jakaś druga osoba, żeby ich doświadczyć. - Powiedział nieco ciszej. - Skądś to znam.

- Też tam nie byłeś? - Spojrzałam na niego akurat, gdy pokręcił przecząco głową.

- Kiedy zamieszkałem w Nowym Jorku, od razu wziąłem się do pracy, więc nie miałem czasu tak bezinteresownie wędrować po okolicy. Dopiero w międzyczasie zdarzały się spotkania na ostatnich piętrach Rockefeller Center i w barach z widokiem na wszystkie wieżowce, negocjacje przy lunchu w Chelsea Market, czy w innych popularnych miejscach. W zasadzie, opłynąłem Statuę Wolności zaledwie miesiące temu, kiedy jedna z charytatywnych gal, na którą zostałem zaproszony, odbyła się na jachcie na Hudson.

- Nie miałeś nigdy ochoty poznać miasta, którym zachwyca się połowa globu? - Zapytałam, odrobinę skrępowana. Z trudem przychodziło mi odzywanie się w sposób ciągnący rozmowę, ale starałam się wyjść poza moje przyzwyczajenia; zaaklimatyzować się w już coraz mniej nowym dla mnie miejscu. Niall westchnął, po czym położył prawą rękę na podłokietniku pomiędzy nami, trzymając swobodnie kierownicę tylko lewą.

- Czytam trochę o tych miejscach. Muszę być zorientowany w domu swojej firmy, jeśli chcę wywołać jak najlepsze pierwsze wrażenie. Poza tym, - Wzruszył lekko ramionami. - Wbrew pozorom, lubię poznawać ciekawostki z całego świata. Nie żyję tylko i wyłącznie akcjami i inwestycjami. - Powiedział nieco obronnym tonem, tak jakby przygotowany był na moje negatywne przypuszczenia.

- Opowiedz mi, więc. - Odparłam cicho.

- Co? - Zerknął na mnie z łagodnym wyrazem twarzy. Spojrzał potem w lusterko po mojej stronie i znacznie przyspieszył, budząc warkot silnika i wymijając jadące auto. Odrobinę wbiło mnie w fotel, chwyciłam dłonią rączkę w drzwiach, dla pewności. Głośniej odetchnęłam niż normalnie, czym znów zwróciłam jego uwagę, sama próbując nie wywoływać paniki w moim organizmie. - Wybacz. Nie chciałem cię przestraszyć. - Ściągnął brwi w zmartwieniu.

- Nie przejmuj się. - Uśmiechnęłam się słabo. Przymknęłam oczy, próbując odwrócić moją uwagę od prędkości, z jaką jechało auto. - Uhm... chciałam, żebyś mi opowiedział o tym, czym żyjesz poza biznesem. No wiesz, jedni siedzą w domu i czytają książki, inni jeżdżą konno... - Snułam przykłady, na co dźwięcznie się uśmiechnął. Spojrzał w drugie lusterko, przygotowując się do skrętu.

- Gram trochę w golfa. - Odparł. Zaparkował wzdłuż jednej z ulic i zgasił silnik, a mój mózg wciąż przetwarzał uzyskaną informację i zastanawiał się, jak zareagować. Jako odruch bezwarunkowy uniosłam jeden z kącików ust. Gdy nic nie odpowiedziałam, spojrzał na mnie, sięgając zaraz po portfel i telefon. - No co? - Zaśmiał się na mój brak reakcji.

- Nic... - Pokręciłam głową z uśmiechem. Zajęłam się szukaniem w plecaku najpotrzebniejszych rzeczy, które byłabym w stanie upchnąć w kieszeniach kurtki, podczas gdy Niall zdążył już wysiąść z samochodu. Byłam w trakcie zapinania jednego z suwaków, kiedy drzwi po mojej stronie otworzyły się, a on asekuracyjnie je przytrzymywał. Nie pamiętałam ostatniego razu, kiedy jakikolwiek facet otwierał mi drzwi w samochodzie i robił to jako tak naturalny odruch.

- Bawi cię, że uprawiam sport dla staruszków? - Uśmiechnął się do siebie z zawadiackim błyskiem w oku, gdy zamykał za mną drzwi. Oparł dłoń na dole moich pleców i pokierował mnie we właściwą stronę, wywołując tym drobnym gestem gonitwę motyli w moim brzuchu.

- Nie powiedziałam, że to sport dla staruszków! - Zauważyłam ze śmiechem. Powoli, czujnie przesunął rękę na moją talię, a moje serce zaczęło wykonywać fikołki w obrębie klatki piersiowej. Zdawało się, że próbował się nauczyć moich reakcji ciała, poznać dobrze teren, bo delikatnie wbił palce tam, gdzie zawinęła się moja kurtka. Miał lepszy dostęp do mojej skóry, bo dzielił go od niej tylko materiał mojego swetra. Podskoczyłam, przysuwając się przy tym do niego i mocno opierając się o jego tułów, bo jak dobrze przypuszczał, wrażliwa byłam na łaskotki. Wydałam z siebie przy tym niekontrolowany pisk, a brunet tylko zachichotał.

- Ale pomyślałaś. - Spojrzał na mnie i puścił mi oko. Spojrzałam przed siebie i zagryzłam dolną wargę, czując napływające do moich policzków rumieńce. - Golf jest dużo trudniejszy i bardziej skomplikowany, niż się ludziom wydaje. W minigolfa każdy sobie poradzi, ale jak trzeba wyjść na prawdziwe pole golfowe, to już miękną nogi. - Dodał. Szliśmy dalej przed siebie.

- Każda pasja jest dobra, póki człowiek się w niej odnajduje i dobrze czuje. - Wzruszyłam ramionami, ratując skórę.

- Tylko bądźmy tu szczerzy. Nie dorastam Tigerowi Woodsowi do pięt. - Zaśmialiśmy się oboje. Doszliśmy do dużych szklanych drzwi, z charakterystycznym napisem. Wpuścił mnie pierwszą do środka, a moje oczy zaczęły wędrować.

Wnętrze budynku utrzymane było w rustykalnym, industrialnym stylu. Na ścianach przy wejściu uwagę zwracały chwytliwe slogany, a kilka metrów później korytarz pełen ludzi - w przeważającej większości, azjatyckich uczestników wycieczki. Nie wiedziałam, w którą stronę mam iść, więc kontrolnie zerknęłam na bruneta w nadziei, że przejmie inicjatywę. Zrobił więc moją nową ulubioną rzecz, czyli bez słowa splótł nasze palce i poprowadził nas przez tłum, pewnie trzymając mnie za rękę.

Śledziłam jego pewną, hardą posturę, która zwinnie przeprowadziła nas przez najbardziej zatłoczoną część budynku. Mijaliśmy pierwsze wolnostojące stoiska gastronomiczne i małe sklepy; musiałam powstrzymać się od zbyt długiego wpatrywania się w maleńką księgarnię. Chelsea Market miał swój specyficzny klimat, który powoli poznawałam i od razu adorowałam.

- Głodna? - Odwrócił się do mnie. Gdy przytaknęłam, skręciliśmy w jedną z bocznych krótkich alejek, w których pachniało smażonym mięsem i ciepłym, świeżym pieczywem. Taka porcja zapachów w godzinach wieczornych płatała figle moim zmysłom, które wmawiały mi nieopisany poziom zmęczenia, ale też przypominały o miłości do analizowania i próbowania nowych potraw.

Usiadłam na wysokim krzesełku barowym przy dwuosobowym stoliku, zająwszy nam miejsce w oczekiwaniu, aż Niall złoży zamówienie na nasze nowojorskie bułki z homarami. Przymknęłam oczy i ciężko westchnęłam, czując jak zmęczenie z całego dnia i natłok myśli zaczęły spływać po moim ciele jako niewidzialne strugi zmartwień. Przez chwilę poczułam się nieswojo, gdy zaczęłam przyglądać się wszystkim znajomym i parom dookoła, których relacje wyglądały na tak bardzo nie zaburzone i swobodne. Zazdrościłam im naturalnej umiejętności porozumiewania się i zachowywania jak osoby lokalne. Nie musieli pięć razy analizować każdego wypowiedzianego słowa przed i po otworzeniu ust; nie martwili się, czym w danej chwili staje się ich życie, ani w którą stronę brnie z każdym ruchem na obcej ziemi.

Myśli te wywoływały szczypiące uczucie pod powiekami i potrzebę zamknięcia się w sobie. Te moje osobiste, autodestrukcyjne odruchy zostały wstrzymane, a ich naturalne mechanizmy zakłócone w chwili, gdy mój drżący wzrok wylądował na człowieku, który był mną zainteresowany. Mężczyźnie, który w tak krótkim czasie był w stanie mnie zacząć oswajać i przyzwyczajać do swojej obecności. Doskwierała mi samotność, więc każda jego próba podania mi pomocnej dłoni, kończyła się moim uśmiechem i nieposkromionym ciepłem rozchodzącym się po sercu. Wciąż jednak nie rozumiałam tego, co się między nami działo. Nie wyobrażałam sobie, w jaki sposób potoczy się znajomość tak odmiennych osobowości, które mają w życiu kompletnie różne cele, wartości, dotychczasowe osiągnięcia, czy po prostu miłości.

Zdecydowanie za szybko się przyzwyczajałam. Uzupełniałam lukę w sercu jego czarującym uśmiechem i niepodważalnymi staraniami. Był prawdziwym gentlemanem z dodatkową porcją ciepła emanującą z jego charakteru z każdym naszym spotkaniem. Mimo wszystko pełna byłam obaw i strachu. Wzniesienie na wyżyny szczęścia w zbyt gwałtownym tempie skończyłoby się jeszcze większym upadkiem, gdyby fundamenty zaczęły się kruszyć. Moja lgnąca do szczęścia i komfortu dusza pozwalała mi cieszyć się chwilą, ale nie puszczała usilnie trzymanych za rękę środków ostrożności.

Nie mniej jednak, widok tego szczerego i dobrego człowieka, uśmiechającego się do ekspedientki i pewnie odbierającego zamówienie dla dwóch osób, wypełniał moje serce nadzieją. Była ona nasycona intensywnymi bodźcami, zbudowanymi przez jego nienaganną urodę, pociągającą budowę ciała oraz pewność siebie. Prężnie rozwijająca się kariera jednocześnie imponowała i straszyła wielkimi literami; podkreślała podstawowe różnice pomiędzy naszymi trybami życia. Łaskotki i nieznane mi wcześniej mrowienie w brzuchu pojawiały się na samą myśl o tym, kim jest w życiu profesjonalnym; tylko nie byłam jeszcze pewna, czy skończy się ochotą na taniec ekscytacji, czy może raczej wymioty jako reakcja na nerwy.

Pewnym było, że gdy pojawił się już na wyciągnięcie ręki - podszedł właśnie do mnie w tak niesamowicie uwydatniających jego dobrze zbudowany tułów ubraniach, które nie grzeszyły także klasą oraz stylem - poziom adrenaliny w mojej krwi się zwiększył, na korzyść pozytywnych doznań w sercu.

Usiadł na przeciwko mnie, podając mi ciepłą bułkę. Zanim się w nią wgryzłam, zaczęłam analizować jej zawartość moim spostrzegawczym okiem. Ciekawa byłam smaku tutejszego homara, sposobu jego przyrządzenia i doprawienia kanapki. Pierwszy kęs był eksplozją nowego smaku i intensywnego badania przez moje kupki smakowe, które rozkładały go na części pierwsze.

- I jak? Smakuje? - Zapytał z uniesioną brwią, wyraźnie zauważając moje skupienie. Od razu Pokiwałam głową, ale wciąż marszcząc czoło w zastanowieniu.

Jedzenie urozmaicaliśmy spokojną rozmową o niewiele znaczących rzeczach. Był to delikatny akompaniament do smacznego posiłku, który zachwycał mnie swoją prostotą i przyjemnym smakiem. Niall skończył szybciej ode mnie i cierpliwie dał mi dokończyć kanapkę, rozglądając się dookoła i zawieszając wzrok raz po raz w niektórych miejscach. Zwinęłam w kulkę papierek, w którym podają bułki i westchnęłam zadowolona z zapełnionego brzucha. Oznajmiłam, że skończyłam i możemy iść dalej, na co delikatnie się uśmiechnął, po czym spojrzał na moje usta.

- Masz, erm.. trochę majonezu, o tutaj. - Zwrócił cicho uwagę, pokazując z uśmiechem na swoją dolną wargę. Od razu zasłoniłam buzię dłonią, próbując pozbyć się wstydliwego brudu oznaczającego, że nie potrafię jeść. Moje policzki od razu się zaczerwieniły, gdy odsłoniłam usta i liczyłam na jego skinienie głową w aprobacie. - Wciąż trochę jest... - Moja serwetka była już wystarczająco brudna i podejrzewałam, że tylko mogłam pogorszyć sytuację. Niall, na widok moich nieudanych prób, zareagował zaskakująco szybko, co chyba sam by też przyznał. Wyciągnął dłoń do mojej twarzy i bardzo delikatnie przejechał kciukiem po skrawku mojej dolnej wargi, ściągając z niej resztę sosu. Szybko oblizał palec, po czym puścił mi oko z uśmiechem. - Gotowe. 

Continue Reading

You'll Also Like

10.1K 985 32
Nietuzinkowe Morderstwa. Walka z czasem. Część druga dylogii Nietuzinkowe Morderstwa Ciąg dalszy losów Adrii i Rusha. Czas stażu dobiegał końca, a...
61.4K 5.3K 43
Druga część książki „Color of the ocean"
359K 6.5K 60
Co jeśli dwa przeciwne sobie światy zjednoczą się w jedno? Co jeśli facet z krwawą przeszłością pozna delikatną, poranioną przez los dziewczyne? W k...
7K 159 23
Blanka miała odziedziczyc wszystko po swoim dziadku, lecz jedynym warunkiem było wyjście za mąż za Gabriela Curie, dziedzica mafii francuskiej. Wszys...