Rozdział 8

57 3 1
                                    


- Mówiłaś wujkowi, że bilety kupione?

Tata wyglądał inaczej niż ostatnio. Coraz więcej szczegółów zapominał, wyłączał się, gdy dłużej coś do niego mówiłam, patrzył bezmyślnie w ekran. Wyglądał tak, jakby cofnął się w czasie o mniej więcej rok. Ledwie trzymał się w jednym kawałku, nawet Chewie nerwowo warczał na dywanie w tle.

- Tak, nawet musiałam go poprosić, żeby za nie zapłacił. Nie przechodziła płatność moją kartą. – Wytłumaczyłam. Uniosłam brew w pytającym tonie, na co on głęboko westchnął i zasłonił dłonią oczy.

- Przepraszam. Zapomniałem pójść do banku.

- Wszystko w porządku? – Gdy zapytałam, przez chwilę nie odpowiadał. Gdy zaskoczył, przetrawił umysłem pytanie, ochoczo pokiwał głową i potwierdzał, że nie mam czym się martwić, po prostu zajęty był pracą.

- To jeszcze raz, kiedy wypada Święto Dziękczynienia?

- Dwudziestego trzeciego listopada. – Przymknęłam oczy, by zachować spokój. Wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, nie był w stanie w ogóle się skoncentrować na tym, co mówię.

- Racja. No dobra. To przeleję ci trochę więcej, żeby się zwróciło za te bilety, tak? Ile to, dwieście dolarów?

- Tato, nie trzeba. Odłożyłam trochę. – Zmarszczyłam czoło. Martwił mnie widok zazwyczaj szczęśliwego ojca, gotowego rozbawić cię do łez, który przypominał tylko i wyłącznie nie radzącego sobie z niczym wdowca. – Co jutro robisz?

- Muszę owinąć kilka drzewek w ogrodzie, idą pierwsze przymrozki. Popołudniu się pewnie przejadę po zakupy.

- W niedzielę?

- Nie zrobiłem w zeszłym tygodniu, muszę iść jutro. – Mruknął. Chewie zaczął szczekać i się denerwować, więc się rozłączył, żeby wyjść z nim na spacer. Bez grama entuzjazmu w głosie, a z twarzą pełną zmarszczek.


***


W moim pokoju unosił się zapach kwitnącej piwonii. Ściągnęłam z głowy ręcznik, którym zawinęłam mokre włosy po prysznicu i roztrzepałam je, czując dodatkową woń olejków. Zapachy, którymi się otaczałam musiały być przyjemne i znajome, żeby zapewnić mi tę dodatkową porcję komfortu poza domem. Dlatego pieściłam się masłami do ciała, zapalałam wieczorem świeczki, a ubrania przed prasowaniem psikałam różnymi mgiełkami, które zdobywałam sukcesywnie na promocjach w dobrych perfumeriach. W szkole stroniłam od perfum i różnorakich zapachów, ale w momencie załamania psychicznego, stały się one nieodłącznym elementem mojego psychicznie zdrowego dnia.

Otworzyłam moją niewielką, trochę zapchaną szafę z ubraniami i usiadłam na łóżku, wcisnąwszy przez głowę jakikolwiek podkoszulek. Zaczęłam bezmyślnie wpatrywać się w zawartości wieszaków i czułam rosnące we mnie nerwy. Nie miałam pojęcia, co założyć.

Niall napisał, że przyjedzie po mnie o siódmej. W sam raz miałam czas na powrót do domu z porannej zmiany w pracy, szybkie zakupy w supermarkecie i prysznic. Omawiana dużo wcześniej sobotnia kolacja miała być już w poprzednim tygodniu, ale musiał odwołać. Normalnie zezłościłabym się i darowała sobie – chłopak obiecywał, a na obietnicy skończył. Ale zamiast napisać szybką wiadomość, zadzwonił o rozsądnej porze i się wytłumaczył. Mówił, że w ostatniej chwili jeden z handlowców schrzanił spotkanie z ważnym przedsiębiorcą i musiał ratować dobre imię swojej firmy. Nadrobił jednak niespodziewaną wizytą kuriera kwiatowego punkt siódma w sobotę, który wręczył mi niesamowicie ciężki bukiet kolorowych frezji. Uwielbiałyśmy je z mamą, ale nigdy nie pozwalałyśmy tacie kupować więcej niż trzy gałązki, bo kosztowały fortunę. Postawiłam je u siebie na biurku i przez kolejny tydzień musiałam wyciszać na wykładach telefon. Musiał się upewniać, że wciąż jesteśmy umówieni.

Transatlantykحيث تعيش القصص. اكتشف الآن