Rozdział 7

48 3 4
                                    


            Usiedliśmy z powrotem w samochodzie. Serce biło mi szybciej niż powinno. Niepewnie zapinałam pas, czując bijącą od niego determinację i pewną dozę nerwów. Być może chciał udowodnić coś nie tylko mnie, ale i sobie. Jednak jedyne co rejestrowałam, to jak pomimo późnej pory znów znalazłam się z nim w aucie i jechałam w kierunku, którego nie znałam. Bo z pewnością nie zbliżaliśmy się do mojego domu.

Stanęliśmy na czerwonym świetle. Wykorzystał wolny moment i przejechał dłonią po twarzy. Zaczął niecierpliwie stukać palcami po kierownicy, czekając aż zapali się zielona lampka. W międzyczasie podłączył swój nietknięty rysą telefon do multimediów i pozwolił, żeby losowa muzyka z odtwarzacza zakłóciła gęstą, pewną niepewności ciszę.

- Powiedz tylko słowo, a odwiozę cię do domu. – Rzucił w pewnym momencie, oddychając głęboko. Spoglądałam na niego, widziałam jego prawy profil i obserwowałam, jak zaciska mocno szczękę.

Odebrało mi mowę. Skuliłam się w sobie ze wszystkimi umiejętnościami komunikowania się i wróciłam do stanu, przed którym przestrzegała mnie Grace. Robiłam również to, przed czym ostrzegłaby mnie mama – jechałam autem z pozornie nieznajomym, w kierunku tym bardziej nieznanym. Ale nie było już mamy i jedyna krzywda, jaką mogłam wyrządzić, była samej sobie.


Where'd you wanna go?

How much you wanna risk?

I'm not looking for somebody

With some superhuman gifts


Obawiałam się, że z pierwszym słowem jakie wypowiem, zrujnuję napięcie, które między nami się pojawiło. Nie rozumiałam jeszcze czym ono było, ale za bardzo się go bałam, żeby jakkolwiek zareagować.

Za oknem widziałam coraz wyższe budynki, wracaliśmy do centrum Manhattanu. Na ulicach wciąż nie byliśmy sami, nocne życie miasta dopiero się rozkręcało. Nie pędził, nie jechał też za wolno. Mijały kolejne minuty jazdy w rytmach Fleetwood Mac, aż w końcu zjechał na bok. Zatrzymał się pod potężnym wieżowcem, zaraz przy chodniku.

- Jesteś pierwszą osoba spoza rodziny, której pokażę swój dotychczasowy dorobek. – Powiedział cicho. Zajął się zbieraniem swoich rzeczy, zamiast skonfrontowaniem mojego spojrzenia. Nie dodał nic więcej, jedynie wysiadł z auta i trzasnął za sobą drzwiami, zostawiając mnie pełną przerażenia. Chwilę później drzwi po mojej prawej stronie się otworzyły, Niall cierpliwie czekał aż zbiorę się w sobie i dołączę do niego. Ostrożnie stanęłam na kostce brukowej i podążyłam za jego wzrokiem, w stronę drapacza chmur. – Przed nami siedziba główna Horan Investments.

- Cały budynek? – Słyszałam, jak moje zdumione usta szeptały.

- Od dwóch miesięcy cały. Wcześniej wynajmowałem kilka pięter, ale potrzebowałem dużo więcej przestrzeni dla ludzi, których zatrudniam. – Zaczęliśmy maszerować w stronę obrotowych, przeszklonych drzwi.

- I zwyczajnie kupiłeś resztę? – Dopiero po chwili dostrzegłam, że gdy zbliżyliśmy się do wejścia, na zewnątrz wyszedł ochroniarz.

- Wyglądasz na przerażoną. – Zauważył. – Ludzie z reguły są pod wrażeniem, zazdrośni lub podekscytowani, gdy o tym wspominam. – Zamrugałam kilka razy.

- Nie za bardzo interesują mnie pieniądze, może dlatego. – Odparłam, zgodnie z prawdą. Zrozumiałam, że ma majątek na koncie bankowym. Stało się to już za pierwszym razem, gdy kupował kawę; byłam dobrym obserwatorem. Bardziej przejęta byłam jednak tym, ile siły sprawczej ma w sobie, do jakich rzeczy jest zdolny i w jaki sposób wykorzystuje pieniądze, które zarabia.

TransatlantykOnde as histórias ganham vida. Descobre agora