Rozdział 1

116 3 1
                                    



                Niejednokrotnie utwierdzałam się w przekonaniu, że życie polega na szukaniu własnego miejsca. Wpasowanie się w otoczenie, społeczeństwo, sprzyjające okoliczności były tym, do czego wszyscy dookoła mnie dążyli. Zadziałałam pod ich wpływem i również rozpoczęłam poszukiwania.

Gdyby ktoś zapytał mnie teraz czy wciąż szukam, przytaknęłabym. Być może nie robię tego w sposób czynny, bądźmy realistami – siedzę na krześle w sali wykładowej. Ale sam fakt, że o tym myślę jest w pewnym sensie dowodem na to, że jeszcze nie znalazłam tabliczki ze swoim imieniem w żadnym z punktów, które mijam na swojej drodze.

- Za tydzień ruszymy do rodzajów rynków oraz ich charakterystyki. – Głos wysokiej blondynki po czterdziestce zwrócił moją uwagę. Znów odpłynęłam, za co tym razem byłam na siebie zła. O ile stosunki międzynarodowe nie ciekawiły mnie aż tak w wydaniu wiekowego profesora i pozwalałam sobie na nich na swobodę umysłu, tutaj nie chciałam ominąć ani jednego słowa. - Pamiętajcie, żeby przeczytać zaległy tekst Webera. Jesteście humanistami, czytanie nie powinno sprawiać wam aż takiego problemu. Na egzaminie półrocznym nie przyjmę charakterystyki kultury biznesu na podstawie „Wielkiego Gatsby'ego". – Część studentów się zaśmiała, ja również się uśmiechnęłam. – Jesteście wolni. – Tymi słowami zakończyła wykład profesor Adams, która w dziwny sposób zawsze mi imponowała.

Zapakowałam swoje wszystkie rzeczy do plecaka. Przepuściłam grupkę osób, które chciały przejść wzdłuż naszego rzędu do schodków, ciasno się uśmiechając. Zapięłam bluzę, zarzuciłam kurtkę na ramiona i założyłam plecak na prawe ramię. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, idąc po schodach w dół auli sprawdziłam godzinę. Zaczęłam mieć nadzieję, że na zewnątrz świeci choć odrobinę słońce, żebym mogła przejść się kawałek do dalszej stacji metra, dla otrzeźwienia umysłu przed wejściem do tłocznego pociągu.

Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, że wychodzę znów jako jedna z ostatnich. Profesor Adams wyłączała rzutnik i porządkowała swoje biurko, gdy zsunęły się z niego dwie teczki. Westchnęła ciężko, ale byłam bliżej i szybko zareagowałam. Schyliłam się i podniosłam je, podając jej z uśmiechem do ręki.

- Tak to jest gdy człowiek śpi w tygodniu tyle, ile powinien w ciągu jednej doby. – Zaśmiała się do siebie, przyjmując dokumenty. – Dziękuję. Maya? Mam rację? – Zapytała, co mnie zdziwiło. Nie spodziewałam się, żeby spośród kilkudziesięciu studentów, zapamiętała właśnie moje imię. Nawet nie nazwisko, a imię.

- Tak. – Odparłam z uśmiechem. Założyłam kosmyk brunatnych włosów za ucho i poprawiłam ramię plecaka.

- Ah, no właśnie. Jako jedyna z kulturoznawców przyszła pani na dodatkowy wykład z małych przedsiębiorstw. – Uniosła kącik ust w półuśmiechu. – Byłyśmy całkiem zaskoczone z profesor Jenkins.

- Wydał mi się interesujący, a nigdy nie wiem, czy do czegoś się nie przyda w przyszłości. – Wytłumaczyłam.

- Rozumiem. – Mruknęła z zamyśleniem. Chwilę się we mnie wpatrywała, zanim przeniosła wzrok na dwie białe teczki. Skinęła na nie i raz jeszcze się uśmiechnęła. – Do zobaczenia za tydzień.


Popołudniowe słońce próbowało przedostać się przez ciężkie chmury. Zbliżały się godziny szczytu, więc ulice Nowego Jorku były jeszcze bardziej zapchane. Jak co dzień, rozglądałam się dookoła w próbach przyzwyczajenia się do stosunkowo nowego otoczenia. Mimo drugiego miesiąca w ogromnym mieście, wciąż było ono dla mnie wielkie. Nie często zbaczałam z drogi, przeważnie w obawie, że się zgubię. W odważnych chwilach spacerowałam po najbliższej okolicy, usilnie starając się zapamiętać numery ulic, które mijam. Często stawało się to jednak dużo potężniejsze ode mnie i za bardzo skupiałam się na ludziach, których obserwowałam, żeby pobudzić moją orientację w terenie. Radziłam sobie. Nie mogłam powiedzieć, że byłam kompletną porażką. Ale wciąż uczyłam się nazw przystanków autobusowych po drodze do domu, w razie awarii pociągu i konieczności powrotu do domu czymś innym.

TransatlantykWhere stories live. Discover now