Spacer w pokrzywach [ZAWIESZO...

By MaryWitcher

10.3K 1.7K 592

Rozstanie z Harrym zmieniło Pansy. Zrezygnowała z magii, a przeszłość odrzuciła w niepamięć. Utkwiła w szarej... More

Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
OGŁOSZENIE

Rozdział szósty

316 56 42
By MaryWitcher

Następnego dnia Pansy pozwala Dafne, aby ją umalowała i pożyczyła jedną ze swoich sukienek, które, choć piękne i wykonane z najdroższych materiałów, tylko podkreślają chudość Parkinson w miejscach, gdzie ich właścicielka ma łagodne krągłości. Mimo to nie skarży się — wciąż zapewnia przyjaciółkę, że czuje się dobrze i odlicza godziny do spotkania z dawnymi znajomymi.

Nie wie, jak powinna zachowywać się w stosunku do nich. Zbyt wiele rzeczy zachowała dla siebie i zbyt długo ograniczała z nimi kontakt do minimum, jak nie wcale, by mogła być równie otwarta co kiedyś. Trapi ją, co o niej pomyślą i czy będzie to tak samo złośliwe co rozsiewane wciąż plotki. Nie chce, by Dafne z jej powodu miała zmarnowane popołudnie, więc posyła swojemu odbiciu w lustrze wyćwiczony, uprzejmy uśmiech i przysięga, że aż do końca spotkania nie będzie myśleć o wyjściu. Szczypie się w policzki, w nadziei na zdrowszy wygląd, a potem wstaje od toaletki i wychodzi z pokoju gościnnego.

— Och, ślicznie wyglądasz, Pansy.

Dziewczyna z rezerwą spogląda na nadchodzącą Océane Greengrass, mrucząc pod nosem podziękowanie. W przeciwieństwie do niej nie uśmiecha się.

— Wiedziałam, że Dafne pożyczy ci jedną ze swych sukienek, ale nie spodziewałam się akurat tej, która była szyta na miarę i idealnie pasuje do niej jak ulał. Swoją drogą, chciała ją wyrzucić, bo już jest trochę niemodna, więc przynajmniej nie zmarnuje się. O, i nawiasem mówiąc, nie powinnaś więcej nosić takich fasonów, skarbie.

Pansy z trudem opanowuje drżenie rąk. Te wszystkie subtelne, z pozoru nic nieznaczące obelgi zostały jej podane pod osłoną troski i życzliwości, i to boli ją najbardziej. Kiedyś nie powstrzymywałaby się przed odpowiedzeniem tym samym, a może nawet gorszym. Teraz jednak czuje, jakby była zrobiona ze szkła i każde uderzenie mogło doprowadzić do nieodwracalnych zniszczeń. Czeka, aż kobieta odejdzie i opiera się o ścianę, chowając twarz w dłoniach. Bierze kilka głębokich oddechów, przywołuje na twarz sztuczną wesołość i z gulą w gardle rusza do pachnących kwiatami salonów Dafne, gdzie czeka na nią jej przeszłość.

— Dobrze, że już jesteś, Pansy — wita ją Dafne w bawialni, zaklęciem rozsyłając kwiaty po pokoju. Ma na sobie jasną sukienkę w kwiaty i w swojej szmaragdowej Parkinson czuje się przy niej wyjątkowo źle. — Na razie przyszedł tylko Draco, ale jest z Astorią w hallu. Pewnie niedługo przyjdą.

Dziewczyna w milczeniu kiwa głową i siada na skraju fotelu stojącego najbliżej wyjścia. Zauważa, że dostawiono jeszcze dwa fotele i długą sofę, a stolik stał się jakby większy. Zastanawia się, ile osób przyjdzie, a to napawa ją dodatkowym lękiem. Ma dość fałszywych uprzejmości i rozmów, które za zadanie mają jedynie wypełnić krępującą ciszę. Nagle całe to towarzystwo wydaje jej się strasznie płytkie i musi mocno zacisnąć dłoń na podłokietniku w obawie przed niepohamowaną chęcią wyjścia. Jeszcze nawet się nie zaczęło, myśli, a ty już złamałaś obietnicę, Parkinson.

— Cześć, Pansy! — Słysząc radosny świergot młodszej Greengrass, gwałtownie wstaje i już ma odpowiedzieć, kiedy dostrzega za plecami Astorii zmieszanego Malfoya z rękami wbitymi w kieszenie. — Wybacz, że ci wcześniej o tym nie powiedziałam, Draco, ale pomyślałam, że to będzie cudowna niespodzianka.

Przez chwilę wymieniają pełne niedopowiedzeń spojrzenia, a potem on burczy pod nosem lakoniczne powitanie i rusza w stronę sofy. Nie wyciąga rąk do uścisku, ani nie wysila się na uśmiech. Zachowuje się, jakby jej nie znał. Jakby nie była jego przyjaciółką.

— Przepraszam, nie przejmuj się nim — mówi bezgłośnie Astoria, pokrzepiająco ściska dłoń Pansy i idzie do chłopaka.

Parkinson nie wini go. Zbyt dobrze pamięta, jak go potraktowała, gdy zaraz po zerwaniu z Harrym przyszedł do niej. Chyba nigdy głośniej nie krzyczała, rzucając przedmiotami i ciskając przekleństwa. Widziała w jego oczach narastające cierpienie, a mimo to nie przestawała, ogarnięta rozpaczą i gniewem. Uciekał wtedy jak zranione, zaszczute zwierzę, a ona szlochała, dławiąc się własnymi łzami. Na jego miejscu nie zamieniłaby ze sobą słowa nawet po tylu dniach ciszy.

Dafne zauważa, że Pansy zaczyna się łamać i łapie ją pod ramię, oznajmiając, że muszą iść jeszcze do kuchni. Zamiast tam, Greengrass prowadzi ją na balkon. Z ulgą witają chłodny wiatr, który szarpie włosy i otula każdy milimetr twarzy.

— Nie złość się na Dracona, po wojnie zachowuje się dziwnie. Nie zapraszałabym go ze względu na ciebie, ale już wczoraj było za późno na odwoływanie i zresztą Astoria wciąż nalega, by go nie pomijać. — Przyciska dłonie do cienkiego materiału sukienki, licząc na ogrzanie. — Czasami brak mi do niej cierpliwości, ale w końcu to moja siostra.

— Nie szkodzi — odpowiada cicho ze wzrokiem wbitym w niebo.

Stoją w milczeniu przez kilka minut, a potem Pansy pyta:

— Claude będzie?

— Tak. On jest naprawdę miły.

Parkinson kiwa głową i obie wychodzą, pociągając nosami.

Pół godziny potem Pansy obojętnie przysłuchuje się, jak Milicenta Bulstrode zalotnie zagaduje Claude'a, gdy tak naprawdę znad filiżanki herbaty obserwuje każdego, kto bierze udział w spotkaniu. Wystarczy co jakiś czas wtrącić kilka słów, by przez resztę czasu być ignorowaną.

Dafne rzeczywiście miała rację do Claude'a. Urodził się w Francji jako dziedzic jednego z najznakomitszych tamtejszych rodów i wydawałoby się, że będzie to powodem do ogromnej pychy, lecz nic bardziej mylnego. Parkinson nie dziwi się, dlaczego jej przyjaciółka go wybrała. Sama jest urzeczona jego uśmiechem i życzliwością, a dzięki francuskiemu akcentowi młody Beauvillers sprawia wrażenie jeszcze bardziej naturalnego. Niezwykle serdecznie powitał Pansy, a potem ożywioną rozmową upewnił ją, że Greengrass naprawdę dobrze trafiła i nie będzie cierpieć w tym małżeństwie.

Bystre oczy Pansy nie zatrzymują się jednak dłużej na Claudzie, ponieważ to chropowaty śmiech Milicenty całkowicie przykuwa jej uwagę. Nie wie, co o niej myśleć. Zmieniła się. Już nie jest tą brzydką dziewczyną, która wszystkim groziła. Ścięła włosy i schudła, jednak jej postura nadal ma w sobie coś kanciastego i brak gracji. W jej spojrzeniu widać chytrość, która odpycha Pansy. Wątpi, czy będzie chciała utrzymywać z nią kontakt.

— A wiecie, że podobno Marcus Flint i Olivier Wood są parą?

Parkinson skupia wzrok na mówiącej Tracey Davis. Szybko stwierdza, że jest zadowolona z otrzymywanej uwagi i pragnie jej więcej, więc z pozoru beznamiętnie zagaja:

— Naprawdę?

— Tak! Kto by pomyślał, Ślizgon z Gryfonem! — Urywa, rzucając przelotne spojrzenie na Pansy. — Chociaż myślałam, że woli dziewczyny. Pewnie dlatego nikogo nie miał w szkole. Jaka szkoda, byłby świetnym chłopakiem. A może to chwilowa przygoda?

Blaise parska śmiechem. — No i co z tego? Ja też mam chłopaka.

Zapada chwila ciszy.

— Gratulacje! Musimy go kiedyś poznać — woła entuzjastycznie Astoria. — Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś?

— Żebyście nie mieli takich min jak Milicenta.

— A-ale... Przecież umawiałeś się kiedyś z tą Krukonką i...

Zabini przerywa jej wybuchem śmiechem, ale nie odpowiada, Dafne zaś nie chcąc mieć marudzenia Bulstrode na głowie, gładko zmienia temat.

— Ojciec mi ostatnio mówił, że Regulus Black wrócił. Na pewno pamiętacie, że uważany był za zmarłego, a tutaj takie zaskoczenie! Ministerstwo ma przez to dużo kłopotów. Ciekawa jestem...

Pansy nie obchodzi historia Blacka, dlatego już po chwili znów odpływa myślami, tym razem skupiając je na Teodorze. Od zawsze był chuderlawy i miało się wrażenie, jakby podmuch wiatru mógł go złamać, ale teraz wygląda jeszcze gorzej. W połączeniu z udręczonym, melancholijnym spojrzeniem wywołuje jedynie litość. Parkinson zaciekawiona podąża za jego wzrokiem. Od początku spotkania wpatruje się tylko w jeden punkt, rozmawia tylko z jedną osobą i... Och. Ze zdumieniem zauważa, że obiektem tych wszystkich uprzejmości jest Astoria. I nagle każdy element zostaje dopasowany. Popieranie jej w jakiejkolwiek dyskusji, choćby najgłupszej. Pełne irytacji uwagi skierowane do Malfoya. Podawanie jej nawet najbliżej stojących talerzy. Z pozoru przypadkowe muśnięcia dłoni. Parkinson od razu stwierdza, że Nott jest stracony.

— Dafne, kochanie, proszę, włącz muzykę. Jestem pewien, że nasi przyjaciele chętnie potańczą — odzywa się Claude, obejmując swoją narzeczoną w talii. Odpowiada mu jedynie delikatnym uśmiechem i za pomocą zaklęcia uruchamia małe urządzenie stojące w rogu salonu. Muzyka z lat czterdziestych wypełnia pokój i Pansy z zazdrością patrzy na tworzące się pary. Nagle jednak przychodzi jej na myśl pomysł, więc dopija szybko sok i wstaje.

— Zatańczymy? — Wyciąga dłoń do Teodora, a ten niechętnie podnosi się, kiwając głową.

Tańczą na uboczu, powoli i w milczeniu, a widząc, że Nott lekko rozluźnia się, zagaja:

— Świetnie dogadujesz się z Astorią. — Uśmiecha się. — Musicie być świetnymi przyjaciółmi.

Chłopak marszczy brwi, pod maską obojętności kryje się zmieszanie. Daje mu parę sekund na przeanalizowanie, a potem nachyla się.

— Czujesz coś do niej? — wypala, stając się przez moment dawną Pansy. Bezkompromisową, wiecznie kpiącą i trochę wścibską. Może nie powinna go o to pytać tak od razu. Może powinna to zignorować i udać, że nie było tematu. Może zrobiła właśnie ogromny błąd. Ale coś w głębi każe jej poznać każdy szczegół, bo w równym stopniu żal jej Teodora i Dracona.

— Dziękuję za taniec — odpowiada sztywno, wypuszcza ją z objęć i rusza do wyjścia, przeciskając się przez tłum.

Nie namyślając się długo, Pansy zaczyna za nim biec.

Continue Reading

You'll Also Like

65.4K 2.8K 58
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
4K 329 17
Kiedy nieoczekiwanie twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni za prawą pewnego szatyna o lazurowych oczach, ale potem przewraca się jeszcze...
22.5K 3.8K 23
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
54.8K 5.9K 51
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...