Spacer w pokrzywach [ZAWIESZO...

Galing kay MaryWitcher

10.3K 1.7K 592

Rozstanie z Harrym zmieniło Pansy. Zrezygnowała z magii, a przeszłość odrzuciła w niepamięć. Utkwiła w szarej... Higit pa

Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
OGŁOSZENIE

Rozdział drugi

383 59 21
Galing kay MaryWitcher

— Proszę — powtarza wciąż ten sam głos i dopiero gdy ktoś gwałtownie potrząsa ramieniem Pansy, zdaje sobie sprawę, że to ekspedientka, która stoi z zapakowanym serem w dłoni i próbuje przekazać go Parkinson.

Przeciera szybko oczy, czując, jak na policzki wypływa rumieniec zażenowania.

— Niechże się pani pospieszy, kto to słyszał, żeby się tak zachowywać? Nie widzi pani, jaka długa już jest kolejka? — odzywa się kobieta w średnim wieku, stojąca za Pansy. Jej jasne brwi są zmarszczone, a dolna warga drży. Mało brakuje do większej kłótni.

— Przepraszam, zamyśliłam się — mamrocze w odpowiedzi, sięgając po pakunek. Głowę ma spuszczoną, wzrok wbity w buty.

— Pewnie zakochana — wtrąca się starszy mężczyzna z burzą siwych loków i posyła dziewczynie ciepły uśmiech.

Pansy wzdryga się, upodabniając do przerażonego zwierzęcia. Kolejny raz przeprasza, a potem szybko oddala się z paznokciami wbitymi we wnętrze dłoni od lady z nabiałem. Chce stąd uciec.

Kiedy przystaje w pustej alejce z kosmetyki, chowa twarz w dłonie. Liczy do stu, odgarnia włosy za uszy i staje przed regałem z szamponami, udając, że zastanawia się nad wyborem.

Nie powinna tu przychodzić. Powinna spędzić niedzielę tak jak zwykle — w domu pod kocem, oglądając sitcomy. Wczorajsza wizyta u matki zaburzyła jej rutynę, wyprowadziła z równowagi i nasiliła ból głowy do tego stopnia, że aktualnie Pansy robiła całkowicie zbędne zakupy w sklepie wielkopowierzchniowym, którego nienawidziła. Ostatni raz rzuca okiem na szampony i wsparta na wózku zakupowym, powoli rusza w stronę działu z napojami.

Biorąc do ręki butelkę soku, pluje sobie w brodę, że w ogóle miała choć cień nadziei na tęsknotę Harry'ego i jego powrót. Odkładając ją na półkę, obrzuca Pottera największymi wyzwiskami. Sięgając po inny smak, przeklina Ginny Weasley.

A potem odwraca głowę. I zauważa ją. Kuca przy napojach gazowanych, w ręku ma listę zakupów. Rude włosy związała w niski, niechlujny kok, a koszulę w kratę zatknęła w dżinsy. Wygląda promiennie, mimo sztucznego sklepowego światła. Pansy czuje ukłucie zazdrości. Zagryza dolną wargę, pospiesznie stawia butelkę na dnie wózka i obmyśla drogę ucieczki. Nienawidzi losu. Ma ochotę ukręcić mu łeb. Los jednak nie poddaje się tak szybko, dlatego Ginny dostrzega ją. Uśmiecha się lekko i zaczyna iść w stronę Parkinson. Mijając ją, mówi wesoło:

— Cześć, Pansy.

I idzie dalej.

Kilka minut potem Pansy stoi na przystanku, paląc papierosa. Torbę z zakupami ma przewieszoną przez ramię i co chwilę poprawia ją, żeby nie spadła. Nadal jest lekko zdyszana po tym, jak wybiegła ze sklepu, omal nie płacąc i nie przewracając stosu koszyków. Zaciąga się dymem.

Czuje, jak wstyd pali każdy centymetr jej skóry. Zachowała się irracjonalnie. Niemądrze. Jakby urodziła się wczoraj i nie wiedziała, jak postępuje się z dziewczynami takimi jak Ginny Weasley. Sama poniżyła się i sama wymierzyła sobie najboleśniejszy policzek. Jest już skłonna przyznać matce rację, kiedy autobus nadjeżdża, a wspomnienie surowych osądów Saoirse Parkinson ulatuje jak dym.

Zajmuje miejsce z tyłu, kładąc na siedzeniu obok torbę. Ignoruje krzywe spojrzenia i zirytowane prychnięcia. Wbija wzrok w szybę.

Kiedy rozstawali się, Harry powiedział, że nikogo drugiego nie ma. Pansy uwierzyła mu mimo podejrzeń. Zresztą, kto nie wierzy Harry'emu Potterowi, złotemu chłopcu o gryfońskim sercu? Była głupia. Mogła spodziewać się, że chodziło o Weasleyównę. Zbyt łatwo zapomniała o tym, jak bardzo byli sobie bliscy w Hogwarcie. Pewnie tylko czekała na odpowiedni moment. Parkinson nie dziwi jej się. Też by tak zrobiła. Wzdycha, zamyka oczy.

— Nie powinna pani kłaść swych pakunków na wolnym miejscu. To nieuprzejme.

Cholera, znowu zamyśliła się w miejscu publicznym i znowu będzie mieć z tego powodu nieprzyjemności. Prostuje się i otwiera usta, kierując twarz ku właścicielowi głębokiego głosu, ale przez kilka sekund nie jest w stanie nic powiedzieć. Mężczyzna wygląda, jakby przybył z innego świata. Czarne włosy poprzeplatane siwizną ma zaczesane wyjątkowo elegancko i Pansy od razu stwierdza, że układał je profesjonalista. Garnitur i płaszcz są nietuzinkowe, przykuwają wzrok i wzbudzają zachwyt, a przede wszystkim podkreślają ciało, spełniające każdy grecki kanon. Buty błyszczą, jak gdyby nie przeszły ani metra na brudnym, miejskim chodniku. Oczywistym jest fakt, że żaden element stroju nie został kupiony w Londynie. Pansy spogląda na jego oblicze i ośmielona kpiarsko odpowiada:

— A czy nikt panu nie powiedział, że noszenie okularów przeciwsłonecznych w miejscu zadaszonym, w dodatku wśród ludzi, jest równie nieuprzejme? Pozwolę sobie także zauważyć, że dzisiejszy dzień jest pochmurny.

— Cóż, trafna uwaga. A teraz, jeśli pani wybaczy, podam pani jej rzeczy i zajmę siedzenie obok. — Nieznajomy posyła Pansy szelmowski uśmiech, a ona bezwiednie chwyta za torbę z zakupami.

Niemal zachłystuje się zapachem jego perfum. Rozpoznaje je. Kosztują tyle, za ile mogłaby mieć małe auto starej daty i jechać nim właśnie w tej chwili, unikając eleganckich mężczyzn, niepasujących ani trochę do jej świata.

Odsuwa się i odwraca głowę w stronę okna.

— Mieszka pani w okolicy?

— A niby dlaczego jadę tym autobusem, targając wypchaną siatkę zakupów? Na herbatkę do cioci? — Wypala wyzywająco, a potem dodaje. — Tak, mieszkam.

— Och, rzeczywiście, ma pani rację. — Wydaje się rozbawiony i nieurażony tonem dziewczyny.

— Ciekawi mnie za to, co pan tutaj robi. Zapewniam pana, że nikt tutaj nie ubiera się tak na co dzień. To nie The Boltons. — Parkinson uśmiecha się cierpko i poprawia wysuwającą się z rąk torbę.

— Czy gdybym powiedział, że jestem w tym miejscu specjalnie dla pani, uwierzyłaby pani?

— Ależ oczywiście, że nie! To absurd, nie znamy nawet swoich imion. Przepraszam, za chwilę mój przystanek. — Wstaje, przeciska się między siedzeniami i rusza do wyjścia, chwiejnie trzymając się drążka. Za swoimi plecami słyszy tylko ciche wesołe westchnienie, jednak nie odwraca głowy. Zaciska usta w wąską kreskę i gdy tylko pojazd zatrzymuje się, prędko wychodzi.

Stojąc potem obok przystanku, z zaskoczeniem stwierdza, że nie widziała jego twarzy i nagle czuje w sobie ogromną chęć pobiegnięcia za autobusem. To absurd. Słowa, które powiedziała zaledwie kilka minut temu, smakują teraz wyjątkowo gorzko.

Otrząsa się, odgarnia włosy za ucho i rusza w stronę mieszkania, rozmyślając nad tym, jak bardzo jest głupia i jak dużo emocji rozsadza ją od środka.

Kilka godzin później siedzi przy kaloryferze z lampką wina w dłoni i wszystko dogłębnie analizuje. Przyzwyczajona do ciszy i samotności, jest zmęczona wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Kontakty z nieznajomymi powodują w ostatnim czasie jedynie ból głowy oraz żal do samej siebie. Chciałaby odzyskać niezmąconą pewność własnej godności i znów czuć się jak ryba w wodzie, będąc w towarzystwie. Obok tego mężczyzny przez chwilę była jak wielka dama, za którą jeszcze niedawno się uważała. Mimo to, Pansy zalewa poczucie winy. Nie powinna zapominać o Harrym, wciąż zajmującym w jej głowie zbyt wiele miejsce. Z wyrzutem wypominała matce niekończącą się żałobę po ojcu, sama jednak postępowała identycznie.

Bierze łyk wina i pozwala ciału, aby osunęło się na podłogę. Z ulgą wita chłód na swej skórze. Zamyka oczy. Bałagan znika, a wraz z nim pełne wyrzutu spojrzenia, kpiące uśmiechy i złośliwe uwagi. Wrażenie niebytu stanowi ulubioną rozrywkę Pansy. Pozostaje w tej pozycji jeszcze przez kilka minut, a podnosi się dopiero, kiedy czuje, jak strużka wina błądzi po jej dłoni. Ściera ją chusteczką, a potem odstawia kieliszek na parapet. Pojedynczy promień słońca trafia wprost w trunek, podkreślając jego barwę i upodabniając do napoju bynajmniej nie śmiertelników. Parkinson opiera głowę na kolanach i wpatruje się w niego dopóki, dopóty chmura nie zagarnia światła dla siebie. Gdyby potrafiła malować, uwieczniłaby ten widok i spoglądała nań za każdym razem, kiedy smutek kładłby dłoń na jej ramieniu.

Niezgrabnie podskakuje, gdy z oceanu zadumania wyrywa ją ostry dźwięk dzwonka do drzwi. Przeciera oczy i wstaje, próbując wygładzić potargane włosy. W korytarzu pospiesznie przysuwa rzeczy do ścian, a potem bez zastanowienia pociąga za klamkę. I zamiera.

Ipagpatuloy ang Pagbabasa

Magugustuhan mo rin

62.8K 1.3K 60
jest to opowieść o tym jak Hailie trafia do braci jak ma 3 latka.Vincent opiekuje się nią jak córką,nawet kazał Willowi zająć się pracą.jeśli chcesz...
3.4K 149 28
Lina to córka Tony'ego Starka (Iron Mana), która wprowadza się do Avengers Tower. W tym samym czasie do Avengers ma dołączyć Bucky, który staje się j...
133K 5.9K 54
❝ - Masz może pożyczyć szklankę cukru?❞ Gdzie wszystko zaczyna się od szklanki cukru i pary brązowych oczu.
52.8K 2K 43
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...