Far too close

By MadLeonhard

1.1K 14 3

Dwójka młodych ludzi, którzy trafili na siebie całkowitym przypadkiem na jednym z wielu internetowych for. Po... More

Leonard Cuán Nolan
Lucas Adam Wright
#1
#2
#3
#4 (Kłótnia MadA i Quana)
#5 (Zerwanie Quana i madA)
#6 (+18, u Angie)
#7 (Powrót do rzeczywistości)
#8 (Konfrontacje)
#9 (Odnowienie kontaktu)
#10 (Choroba Lu cz.2)
#11 (Choroba Lu cz.2)
#12
#13 (Angie po stronie Lu)
#14 (Awantura z Samem)
#15 (+18 na czacie)
#16
#17 (Sprzeczka z Samem)
#18 (Projekt u Leo cz.1)
#19 (Projekt u Leo cz.2)
#20 (Przed świętami cz.1)
#21 (Przed świętami cz.2)
#22 (Święta)
Bonus: Z życia Nolanów
#23 (Prezenty + propozycja)
#24 (Spotkanie cz.1)
#25 (Spotkanie cz.2)
#26 (Pobicie Lucasa)
#27 (Szpital cz.1)
#28 (Szpital cz.2)
#30 (Wyjście ze szpitala + nowy projekt)
#31 (Projekt)
#32 (Urodziny Lu)
#33 (Impreza)
#34 (Poranek po imprezie)
#35 (Praca nad nowym projektem)
#36 (+18)
#37 (Poranna sprzeczka LxL)
BONUS (Alternatywna historia)
#38 (Choroba Leo cz.1)
#39 (Choroba Leo cz.2)
#40 (Choroba Leo cz.3)
#41 (Choroba Leo cz.4)
#42 (Dystans)
#43 (Dystans c.d.)
#44 (Urodziny Quana, wernisaż)
#45 (Ash)

#29 (Szpital cz.3)

12 0 0
By MadLeonhard

            Typowy Mad.
            Niestabilny emocjonalnie, nieprzewidywalny i skłonny do dramatyzowania i histerii. Doskonale wiedział, że powinien odpuścić i wycofać się, Chryste, kłócili się ledwie kilka godzin wcześniej, ile czasu zdążyło minąć?
            Tyle, że Wright nad tym kompletnie nie panował. W jednej chwili było dobrze, a w następnej coś spadało na niego i nie był w stanie sięgnąć wzrokiem dalej. Wszechświat zawężał się, a problem narastał do niemożliwych rozmiarów uaktywniając w Lucasie jakąś głęboko ukrytą bombę z opóźnionym zapłonem składającą się ze złości, frustracji, porzucenia, żalu i poczucia samotności.
            We krwi miał dążenie do autodestrukcji i brak jakiejkolwiek kontroli, by nad tym zapanować. Quan miał zbyt silny charakter i zbyt mało cierpliwości do niego, reagował w normalny i zdrowy sposób, to Mad miał jakieś wyimaginowane problemy, z którymi sobie nie radził. Zdawało mu się czasami, że to jest nie do przeskoczenia.
            W takich chwilach jak ta pojawiała się myśl, że to nie ma sensu, dodatkowo podsycana niedawną ciszą.
Lucas odłożył telefon zdając sobie sprawę z tego, że drżą mu ręce.
Już nawet nie wiedział co czuł i nie chciał się nad tym zastanawiać. Miał wrażenie, że wpadł w jakieś błędne koło, z którego nie było ucieczki. Czy jest jeszcze szansa na to, by ich relacja powróciła do stanu sprzed niedoszłego spotkania?
Na pewno.
            Tyle, że Lucas nie był w stanie tego Quanowi wybaczyć. Nie, dopóki nie znał wszystkich szczegółów. Nie potrafił wierzyć w ten cały wypadek, choć naprawdę bardzo chciał. I jeszcze ta sprawa z byłym, która nagle wyszła na jaw.

            Poranek przyniósł chłód i mało pocieszające informacje. Konsultacja z lekarzem nie napawała optymizmem; tym bardziej, że dzień wcześniej Lucas na moment stracił przytomność, kiedy zasłabł podczas próby dostania się do łazienki. Rękę postanowiono włożyć mu w gips, co prawie doprowadziło go do histerii, tym większej, że okazało się, iż może potrzebować rehabilitacji dla odzyskania pełnej sprawności. Dla Lucasa, dla którego pędzel i ołówki były wszystkim, brzmiało to jak wyrok, tym bardziej, że realizacja projektu na studia wisiała coraz bliżej nad głową. Cholerny Samuel...
            Dlaczego nic nie szło jak powinno?
            Lucas przespał praktycznie cały poprzedni dzień. Quan oczywiście nie napisał, Lucas także nie zamierzał. Wciąż był zbyt zły, no i... i cały czas liczył na to, że chłopak odezwie się pierwszy.
Taa...
            Kolejny dzień zapowiadał się podobnie. A im więcej czasu mijało, tym trudniej było się odezwać jako pierwszy.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Mimo, że wyłączył czat, jeszcze przez chwilę tępo wpatrywał się w ekran telefonu.
Co się właśnie stało? Naprawdę nie był w stanie logicznie tego wytłumaczyć. Kłócili się, potem przeszli do normalnej rozmowy, jakich zwykli odbywać dawniej milion a potem... Znów coś się zepsuło, a jak już zaczęło to i runęło do końca. Quanowi puściły nerwy, Mad nie miał zamiaru odpuścić i skończyli tak, jak zdarzało im się ostatnio zbyt często – obrażeni, zdenerwowani, bez zamiaru odzywania się do siebie przez jakiś czas.
            Leo dusił w sobie zbyt wiele, by mogło mu wychodzić bycie opanowanym. Nieważne jakby sobie nie tłumaczył zachowania Mada, mimo wszystko był zły, że zatajał przed nim obecność w szpitalu, że dał sobie wejść pod prysznic Arthurowi i że wydawał się być nagle taki obcy. Choć teoretycznie znajomość internetowa powinna odejść w cień i nie wywierać na Leo takiego wpływu, wciąż mocno przeżywał ich kłótnie. Nie miał praktycznie żadnej relacji z Lucasem, jeśli teraz zaprzepaści tę, którą miał z Madem... Co mu zostanie? Przecież nie miał żadnej gwarancji, że Lucas się do niego przekona. Nie chciał stracić Mada, póki nie miał bardziej stabilnego podłoża pod relację z Lucasem. Nie chciał go stracić, nawet jeśli ich internetowa znajomość była tylko złudzeniem.

            Następnego dnia nie potrafił się przemóc, by odwiedzić Lucasa. Po tym jak pożegnali się ostatnim razem i po tym, jaką odbyli wczoraj rozmowę na czacie, wiedział, że nie będzie potrafił normalnie z nim rozmawiać. Nawet, jeśli nie umiał zignorować chęci zobaczenia go, potrafił się powstrzymać i zasłonić rozsądkiem. Pisał chwilę z Angie, która powiedziała, że go odwiedzi, a sam zajął się sobą i poszedł na długi trening, gdzie wyładował choć trochę swoich emocji.
            Wisiała nad nim też ta cała sprawa z Samuelem. Martwił się o niego, widział, że chłopak sobie nie radzi i przede wszystkim nie chciał, by w końcu zrobił krzywdę sobie albo komuś innemu. Znów. Musiał porozmawiać o tym z ojcem, dlatego uznał, że zadzwoni do niego wieczorem. Dziwnym trafem jednak ostatecznie wypił kilka szklanek whisky i zasnął jak dziecko, pierwszy raz od wielu dni.

            Przyszła sobota, a tęsknota zwyciężyła wszystkie żale i Leo już od rana zbierał się do wyjścia, by odwiedzić Lucasa. Chciał wiedzieć jak się czuje i pomóc mu na ile mógł, dlatego znów przygotował dobry obiad i ledwie wstrzymał się od zabrania ze sobą wygodnej poduszki.
            Gdyby to zrobił, chłopak niewątpliwie mógłby nabrać podejrzeń, a to było ostatnim, czego Leo by chciał.
            Około południa był już w szpitalu i tym razem zapukał przed wejściem. Minąwszy próg sali od razu doszukiwał się wzrokiem ameby, ale na szczęście tym razem go nie było. Posłał Lucasowi swobodne spojrzenie i podszedł do łóżka, stawiając na stoliku ładnie pachnące żarcie.
      – Jedzenie przyszło – obwieścił ugodowym tonem, jakby chciał zaznaczyć, że nie ma mu za złe ostatnich słów i że wolałby do tego nie wracać. Przysiadł sobie na krześle, bacznie obserwując chłopaka. – Założyli ci gips – zauważył, marszcząc lekko brwi. Czy to nie była ręka, którą Lucas pracował?
      – Jak bardzo jest źle? Będzie potem całkiem sprawna, nie? Powiedz, że tak, inaczej przysięgam, że połamię Samuelowi obie nogi. – Widać było, że gdy uświadomił sobie, co oznacza zagipsowana ręka malarza, nie tylko ewidentnie się zmartwił, ale też wyprowadziło go to lekko z równowagi. Gdyby okazało się, że przez jego brata Mad nie mógłby dalej tworzyć tak pięknych dzieł jak do tej pory... Przecież on by go zabił, a potem też siebie za sam fakt bycia jego bratem.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Jak bardzo musiał się czuć zdołowany, samotny i znudzony, że ucieszył się na widok Leo? Co prawda nastawił się bardziej na wizytę Arthura, ale tego coś nie było widać. Uniósł się na łokciach i krzywiąc się lekko zajął pozycję siedzącą. Wyglądał nieco lepiej, jego twarz nabrała kolorów... dosłownie, sińce zrobiły się wyraźniejsze, ale opuchlizna zaczęła schodzić.
Wyglądał całkiem nieźle, zwłaszcza kiedy na jego twarz wypłynął ten charakterystyczny, miękki uśmiech.
      — Nie musiałeś — powiedział nie spuszczając spojrzenia z przyniesionego jedzenia. Na śniadanie dostał jakiś obleśny kleik i pół kromki z dżemem brzoskwiniowym. Krótko mówiąc umierał z głodu, a Leo gwałtownie zyskał w jego oczach. Mógł go nienawidzić, ale nie mógł odmówić mu talentu do gotowania.
            Myśli od jedzenia oderwała mu uwaga Nolana. Twarz Lucasa spochmurniała gwałtownie, opuścił wzrok na rękę i z odrazą dotknął gipsu. — Nie wiem. Lekarz mówił coś o rehabilitacji, ale potem pewnie tak. Pewnie jakiś czas niewiele zrobię przy projekcie — westchnął ciężko. — I nie tylko przy projekcie... — Temat Samuela celowo ominął, nie chciał do tego wracać, tym bardziej, że rozumiał poprzednie oburzenie Leo. Chłopak nie był odpowiedzialny za poczynania swojego brata, nieważne, że byli ze sobą spokrewnieni, to nie była jego wina. Leonhard nigdy nie zrobił Lucasowi rzeczywistej krzywdy. Nie należało o tym zapominać, a Lucas nie zamierzał przeginać po raz kolejny.
Zwłaszcza z pachnącym posiłkiem pod nosem.
      — Mam nosić dwa lub trzy tygodnie. — Wright przewrócił oczami i gestem podbródka wskazał miejsce swojemu gościowi, bo denerwowało go, gdy ten stał tak nad nim i studiował jego poobijaną i poszytą twarz. Nie wiedział dlaczego się tym przejmował, ale miał ochotę rozpuścić włosy i zasłonić te wszystkie sińce. Nie chciał, by Leo patrzył na niego w takim stanie. Ale co mógł w tej sytuacji? Czuł się całkowicie bezsilny. — uhm... I notatki... Nie dam rady ich przepisać, ale możesz mi je przynosić, są naprawdę... — przez chwilę Lu wyglądał jakby się dławił jakimś słowem, ale wreszcie je wypluł —...dobre. Uch... Są świetne, jakbym był na wykładzie. Jeśli to nie problem, będziesz mógł mi je czasem przynieść? Poczytam sobie, jak już stąd wyjdę, to skseruję, żeby nie być za bardzo w tyle. Jeśli mogę...? Kurde... — Nawet się nie zastanawiał nad tym co mówił. Otworzył zeszyt na pierwszej lepszej stronie i dotknął palcami zapisanej kartki. — Masz podobne pismo do mojego faceta, hah — wyjaśnił beztrosko i podał notatki Leo.
            Boże, naprawdę się cieszył, że przyszedł i nie musiał kolejnego dnia spędzać sam ze swoimi myślami naciągając pielęgniarki na limitowane czasem rozmowy podczas obchodów.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Na twarz Leo wstąpił nieprzyjemny grymas, gdy usłyszał odpowiedź chłopaka. Rehabilitacja? Dwa, trzy tygodnie? Jego ręka będzie osłabiona i nim wróci do pełni formy minie na pewno dużo czasu, w ciągu którego Lucas będzie musiał zrezygnować z tego, co pochłaniało większą część jego życia. Musiał czuć się fatalnie.
            Uśmiechnął się z cieniem satysfakcji, gdy usłyszał komentarz dotyczący notatek i idąc za milczącą sugestią bruneta, przysiadł obok łóżka. Wiedział co prawda, że jego notatki są bardzo staranne i dokładne, oraz że na pewno nie będą bezużyteczne, ale wciąż miło było to usłyszeć.                   Ale potem...
             Leo zamarł, gdy doszły do niego ostatnie słowa chłopaka i przeklął w myślach, mając nadzieję, że wcale nie zrobił się tak blady, jak mu się wydawało, bo przez chwilę miał wrażenie, że cała krew odpływa mu z twarzy.
            Ty kretynie.
Zupełnie zapomniał o tym liście i o tym, że Mad zna jego pismo. Szybko jednak się opanował, nie pozwalając, by chłopak zobaczył, by to spostrzeżenie wywarło na nim jakieś wrażenie. Przecież nie mógł się niczego domyślić. Pismo mogło po prostu wydać się podobne, jednak wciąż pisząc list starał się dużo bardziej, a zapisywane na szybko notatki tworzyły duży bałagan i w niczym nie przypominały eleganckich liter stawianych w liście. Poza tym, skoro Leo wcześniej tak długo nie przemknęło przez myśl, by Mad mógł być Lucasem, chłopak tym bardziej nie mógł znaleźć wspólnego punktu. Zbyt dużo kłamstw.
      – Skoro nie możesz przepisywać, to będę ci przynosił ksero, nie pomyślałem o tym wcześniej – zaoferował spokojnym tonem, udając, że wcale nie miał przed chwilą miny, jakby zobaczył ducha. Może i nie miał, wciąż łudził się, że jego chwilowe wewnętrzne przerażenie nie odzwierciedliło się aż tak w mimice.
      – Nie musisz się martwić projektem, już prawie wszystko mamy, możemy to poskładać do kupy sami. – Zdjął płaszcz, bo właściwie zapomniał to zrobić od razu. W czarnym golfie, który miał pod spodem było mu zbyt gorąco.

      – Hej... – zaczął trochę niepewnie, bo chciał coś wyjaśnić, mimo że wiedział, iż Lucas omija temat Samuela. – „Gadałem" ze swoim bratem, nie będzie cię więcej niepokoił, więc... Ech. Nie musisz się go obawiać ani nic, serio. – Zabrzmiało co najmniej tak, jakby spuścił mu łomot. Właściwie Leo nie miałby nawet nic przeciwko temu, by Lucas tak pomyślał. Bohaterzy nigdy nie przestaną być na czasie, nie?



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Lucas chwilowo nie miał ochoty się skupiać na myśleniu o swojej ręce i ewentualnych konsekwencjach. Chwilowo nie brał ich w ogóle pod uwagę, choć musiał w końcu nadejść dzień, gdy będzie się musiał z nimi zmierzyć. Tymczasem mierzył się z własnymi, mieszanymi uczuciami. Z niechęcią względem Leo a ciekawością. Nie potrafił odwrócić od niego wzroku.
            Złapał się na zastanawianiu się czy pod tym czarnym golfem wciąż jest to samo idealne ciało czy nic się nie zmieniło od tego czasu.
            Nie. Z pewnością nie.
      — Nie trzeba było, nie potrzebuję obrońców — powiedział nieco przeciągając słowa, jakby zastanawiał się nad nimi podczas mówienia, zupełnie przeciwnie od zdań wystrzeliwanych ostatnio niczym z karabinu maszynowego. Miał, mimo wszystko, nadzieję, że Nolanowie się nie pobili. Choć niegdysiejsze słowa Leo o tym, że zaczęło mu na Wrighcie zależeć wciąż siedziały w jego głowie, to nie potrafił sobie wyobrazić tego, że Leonhard mógłby uderzyć brata. W j e g o i m i e n i u. — Naprawdę nie chcę do tego wracać, nie chcę o tym myśleć i nie chcę się w to mieszać. Nie chcę się zbliżać do Samuela i chyba umrę jak znów się znajdę z nim sam na sam, ale jeśli jeszcze raz mnie choćby dotknie... — Lucas zawiesił głos, ale niepotrzebnie. Leonhard wyglądał jakby rozumiał.
      — Ech... Naprawdę przepraszam za to, że ostatnio byłem taki nieprzyjemny. Nie mogłem wygarnąć Samuelowi, to wygarniałem tobie, bo wiedziałem, że nawet jeśli mnie zwyklinasz od góry do dołu, to nie zrobisz mi krzywdy — mówił z początku bez przekonania, ale z każdym kolejnym słowem... Cholera, niczego nie mógł być bardziej pewien. Młodszy Nolan był jaki był, ale w rzeczywistości...
            Nie.
            Quan.
            Nie.
Po stokroć nie.
Ani w tym, ani w kolejnych życiach.
z lekkim zawstydzeniem. Czasami miał ochotę zapaść się pod ziemię. To był jedna z takich chwil, czuł się kompletnie nie na miejscu. Chciał nie mieć obitej, pozszywanej twarz, sinego nosa i oczu, popękanych warg. Chciał mieć na sobie obcisłe spodnie i koszulkę, a nie luźne dresy, które jedynie podkreślały kiepski stan fizyczny.
            Jezu, dobrze, że Leo nie znalazł w jego domu tej koszmarnej jedwabnej, zielonej piżamy zabranej z domu, która była tak śliska, że upadek z łózka był gwarantowany. Choć i tak mniej bolesny niż utrata dumy z powodu ubrania jej.
      — Wieeesz, mogę dojechać zawsze na spotkanie, nie mogę pozwolić, żeby ktoś z was zjebał moje prace, muszę was pilnować. Lekarze mówili, że wyjdę najwcześniej w następny weekend. Moglibyśmy jakoś się spotkać i ten... Będę miał dużo czasu raczej, a Arthur i Angie jakoś rzadko tu wpadają. — „Rzadziej niż ty", chciał dodać, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            No przecież nie spodziewał się, że mu wpadnie z ramiona dziękując za rycerstwo i poświęcenie. Wcale się nie spodziewał... A jeśli się spodziewał, to rzeczywiście był idiotą.
Widać jak ci nie potrzeba obrońców, pomyślał natychmiast, jednak na całe szczęście udało mu się nie powiedzieć tego głośno. Słuchał dalej, wzdychając dyskretnie. Wciąż był zły, że to właśnie jego brat musiał być tym, którego Lucas tak się obawiał i nienawidził. To mimo wszystko dużo utrudniało. Choć ostatnio relacje Leo z Samem się sypały, byli ze sobą naprawdę zżyci, fakt, że dwie tak bliskie mu osoby nigdy nie zapałają do siebie najmniejszą choćby sympatią, trochę osłabiał jego entuzjazm.
            Wiedziałem, że nie zrobisz mi krzywdy.
            Leo nie spodziewał się, że te słowa będą dla niego tyle znaczyć i przyniosą tak dużą ulgę. Zawsze słyszał od niego jaki jest okropny, zawsze porównywany był z Samem, zawsze oskarżany był o rzeczy, których się nie dopuścił i nagle gdy Lucas powiedział, że w gruncie rzeczy, czuje się przy nim bezpieczny... Miał ochotę go pocałować. Naprawdę z trudem się powstrzymywał od choćby dotknięcia go. A uśmiech, który posłał mu Lucas sprawił, że Leo był skłonny zapomnieć nawet o tym cholernym prysznicu. Był piękny, kiedy się uśmiechał. Nawet z tymi sińcami i szwami na twarzy.
            Podparł policzek na dłoni wpatrując się w chłopaka z ciepłym uśmiechem i zaśmiał się otwarcie słysząc wzmiankę o projekcie. Jak mógłby zjebać jego pracę, albo pozwolić komuś innemu na zrobienie tego? Powinien się chyba obrazić? Jakoś... Nawet o tym nie pomyślał. Leo z tym przyjemnym spojrzeniem i lekkim uśmiechem, wyglądał jak zupełnie inny człowiek, niż ten, którego zdążył poznać Lucas.
      – Skoro tak się boisz, możemy się spotkać jak już wyjdziesz, księżniczko. – W jego głosie w ogóle nie było przekąsu, choć lekko ironiczny uśmiech na chwilę zagościł na pięknie wykrojonych ustach.
Jego spojrzenie skierowało się na książkę, leżącą nieopodal, tę, którą pożyczył mu przedwczoraj.
      – Przeczytałeś, czy nie miałeś siły? – Chciał dla odmiany porozmawiać o czymś całkiem luźnym i przyjemniejszym. O czymś, w co oboje mogą się wciągnąć, jak niegdyś w rozmowę o ich ulubionym artyście. Skoro tamtą znajomość tak dobrze zapoczątkował malarz, niech tę rozwinie pisarz, którego obydwaj podziwiali, a który przypadkiem był ojcem Leo.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Poważnie, to aż zakrawało na ironię, że nagle zaczynał się tak dobrze czuć w jego towarzystwie. Aż nawet przestał się pilnować, by odwracać poobijaną twarz od Leo. Orzechowe spojrzenie raz po raz prześlizgiwało się po twarzy Nolana, a gdy ten go na tym przyłapywał, Lucas uśmiechał się w ten totalnie rozbrajający sposób.
            To była taka zemsta względem Quana.
Ale przede wszystkim czuł się dobrze, naprawdę dobrze, po raz pierwszy od tych cholernych trzech dni. I nigdy nie przypuszczałby, że uda mu się dogadać z Nolanem.
      — Nie mów tak do mnie — prychnął podnosząc się z łóżka. Zarzucił na siebie ciepły sweter i na moment zniknął w łazience, a gdy wrócił, jego twarz była odrobinę mniej zmęczona, a włosy nieco bardziej ułożone. Jakoś tak.
      — Zacząłem — powiedział — W sumie przeczytałem więcej niż pół, wczoraj nie miałem co robić. — dodał będąc o krok od przyznania się do kłótni z Quanem, ale na szczęście zawahał się. Bardzo chciał o tym z kimś porozmawiać, ale Arthur był personifikacją zazdrości w tej kwestii, zaś Nolan... Nolan. To nie była jego sprawa i nie zamierzał mu się z niczego zwierzać. Pokręcił głowa i zakrył się kołdrą.
      — Jeśli wiesz, gdzie mogę kupić albo zamówić tę książkę, to z przyjemnością, chyba z rok na nią poluję, ale gdzie nie zamówię, jest niedostępna Serio, nie wiem skąd to masz, ale zazdroszczę.
            To zabawne.
            Nigdy wcześniej nie złapał z nikim takiego kontaktu, no, poza jedną osobą. Ale z Quanem nigdy nie rozmawiali na żywo. Nie mógł widzieć rumieńców na jego twarzy, mimowolnego uśmiechu i błyszczących oczu.
            Nie wiedział ile rozmawiali i kiedy krótka wizyta przeciągnęła się do kilku godzin, a te spędzili na zażartej dyskusji dotyczącej książki i jej bohaterów. Ilekroć Leo zbliżał się do spoilerów, Lucas rzucał w niego poduszką. Nigdy nie przypuszczał, że może z nim złapać tak dobry kontakt. Nie chciał myśleć o tym, że kiedy wyjdzie, zostanie znów sam, zdany na łaskę własnych, niewesołych myśli.
            Chętnie kontynuowałby tę dyskusję jeszcze dłużej, ale niestety zaczęło się ściemniać, zaś żołądek Lucasa zaczął domagać się posiłku. Wright zawahał się, ale ostatecznie urwał swój wywód sięgając po jedzenie przyniesione przez Leo.
            Kolejne pięć minut próbował poradzić sobie ze sztućcami, ale usztywniona ręka utrudniała każdy ruch. Lucas prychnął i odłożył jedzenie na stolik.
      — W sumie najpierw się umyję, potem coś zjem, albo zostawię sobie na rano — uśmiechnął się, choć czuł się beznadziejnie, gdy po raz kolejny popisywał się bezsilnością przy Nolanie.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Tak, to faktycznie był Mad. Po tych kilku godzinach rozmów i przekomarzanek, widział to nader wyraźnie. Nie mógł i już nawet nie chciał odsuwać od siebie tej świadomości. Gdy się z nim normalnie porozmawiało, Lucas niczym się nie różnił od tego chłopaka, którego poznał rok temu na forum. Rozmawiało im się wyśmienicie, a Leo mógł tylko żałować, że wcześniej zamiast skupić się na sobie, starał się dać komfort bratu i nie dość, że nie próbował normalnie z Lucasem pogadać, to jeszcze przyczyniał się do szykanowania go. Te kilka godzin sprawiły, że zrobił się tak szczęśliwy, jak dawno nie był.
            Był tu z Madem. Zażarcie rozmawiali, żartowali, przekomarzali się. Zbliżali się do siebie. Miał go przed swymi oczami, mógł dotknąć, jeśli chciał. Mógł patrzeć w piękne orzechowe oczy, mógł podziwiać zwalający z nóg uśmiech i doskonale wizualizować sobie, jak jego duża dłoń wplata się pomiędzy czarne kosmyki.
            Stop.
            Rozmarzył się. Chciałby zrobić z nim tak wiele rzeczy. Ale nie mógł, po prostu nie mógł. Nie mógł bezczelnie chwycić go za te długie włosy, przyciągnąć i pocałować tak jakby świat miał się jutro skończyć. Bał się zrobić cokolwiek, by nie zerwać tej cienkiej nici porozumienia.
            Uśmiechnął się widząc jak chłopak sięga po jedzenie. Faktycznie, nie wiedzieć kiedy, zrobiło się późno, żołądek Leo również zaczynał odczuwać te godziny.
            Patrzył jak chłopak walczy ze sztućcami, aż zaczęło mu to sprawiać jakiś ból. Pod luźno zawieszoną dłonią, skutecznie ukrywał uśmiech rozbawienia. Prychnął niepowstrzymanie, kiedy chłopak w końcu się poddał i pokręcił głową z politowaniem. Widząc, że ten zbiera się do wstania z łóżka, żeby faktycznie pójść pod prysznic, niewiele myśląc chwycił go za dłoń, sprowadzając z powrotem do siadu.
      – Siadaj – jego stanowczy głos zabarwiony był wyraźnie nutą rozbawienia. Sam chwycił za sztućce, a widząc minę Lucasa, gdy zrozumiał do czego zmierza Leo, wywrócił oczyma. – Nie pozwolę ci zmarnować m o j e g o jedzenia. Otwieraj buzię.
            Lucas widocznie w końcu jakoś przełknął swoją dumę i Leo mógł swobodnie powędrować widelcem w stronę jego ust. Nie przewidział tylko, że ten akt będzie trudniejszy dla niego, nie dla Lu, bo po widząc chłopaka z uchylonymi ustami i zdając sobie sprawę z tego jak wyglądają... Po prostu nie wytrzymał. Nie umiał sobie odpuścić, no nie umiał. Przerosło go to.
Jedzenie jeszcze nie zdążyło dotknąć ust Lucasa, a z ust Leo wyrwało się wstrzymywane do tej pory parsknięcie.
      – Aaaaaa – rzekł elokwentnie, naśladując matkę karmiącą swoje dziecko, by za chwilę po prostu wybuchnąć śmiechem, wiedząc, że będzie musiał się mooooocno starać, żeby go udobruchać. Ale to było silniejsze od niego!



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Ten dzień mógł zaliczyć do naprawdę udanych. Nie pamiętał, kiedy śmiał się tak dużo. Nawet jeśli z Qquanem mu się układało, to wciąż jednak była to jedynie internetowa znajomość, a Lucas był zbyt skryty, by okazywać swoje szczęście komukolwiek z zewnątrz. Kiedy się jednak przełamał...
            To było naprawdę niesamowite, że udało mu się złapać kontakt z kimś, kogo dotąd uważał tylko i wyłącznie za wroga. Tymczasem ów „wróg" nie dość, że odwiedzał go jako jedyny i gotował jak p******** Gordon Ramsay, to na dodatek miał całkiem podobne wnioski do jego własnych, zaś dyskusja z nim była tylko i wyłącznie czystą przyjemnością.
            Odprężającą.
            Lucas bardzo tego potrzebował.
            Zdawało się, że od tego chłopaka, który ledwie dwa dni temu pociągał nosem w ramionach Leo dzieli Lucasa przepaść, ale wciąż wyglądał jakby mógł się w każdej chwili rozpaść. Nawet mimo tego ujmującego uśmiechu. Leo powinien się nauczyć, że ów może zniknąć równie szybko, co się pojawił.
      — No chyba nie zamierzasz mnie karmić — parsknął i ku swemu przerażeniu moment później odkrył, że, owszem taki właśnie Leo miał zamiar. Zmieszany spojrzał na ich złączone dłonie, w pierwszej chwili po prostu objął go palcami i trudno byłoby w tej chwili udawać, że tego nie zrobił, zatem ściskał go dalej czując się z każdą chwilą coraz bardziej zażenowany. — Zabiję cię, jeśli powiesz „leci samolocik", Nolan — wycedził patrząc na niego takim wzrokiem... Który wcale, ale to wcale nie był straszny. A wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby go nim rozbierał.
            Puścił rękę Leo i zamknął zawartość łyżki w swoich ustach robiąc przy tym zupełnie niepowtarzalne miny. Leo cały czas wpatrywał się w niego, więc Lucas miał wrażenie, że za moment się udławi. Na szczęście nic takiego się nie stało, a po pierwszym kęsie przyszedł czas na kolejny i na kolejny. Lucas posłusznie otwierał buzię starając sobie nic nie rozbić z tych głupich parsknięć i docinków Nolana. Drgnął dopiero wtedy, gdy nieoczekiwanie drzwi otwarły się i stanęła w nich pielęgniarka.
      — Wiesz, że pacjent jest na diecie i nie powinien jeść ciężkostrawnych rzeczy? — spytała obrzucając ich dwójkę jakimś dziwnym spojrzeniem. Uśmiechnęła się przy tym podchodząc do Lucasa, wkładając mu termometr pod pachę i stawiając na stoliku obok pojemniczek z sześcioma różnymi tabletkami. — Zażyj jak zjesz.
Lucas skinął głową po raz kolejny otwierając usta. Zupełnie nie zwraca uwagi na pielęgniarkę, która wciąż się kręciła gdzieś wokół.
      — Znowu na całą noc? — odezwała się, bez wątpienia do Leo, choć to Lucas spojrzał na nią z otwartą buzią. — Też powinien pan coś zjeść i się przespać, nie robimy krzywdy pańskiemu bratu — podeszła bliżej pochylając się nad lekko zszokowanym Wrightem i wyjęła mu termometr spoglądając na temperaturę. Lekko podniesiona. Dorzuciła siódmą tabletkę i skierowała się do drzwi. — Obok szpitala jest hotel, gdyby chciał się pan przespać i zjeść coś porządnego. Taki brat to skarb — Ostatnie zdanie skierowała definitywnie do Lucasa, po czym wyszła zostawiając ich w ciężkiej konsternacji.
Lucas delikatnie złapał rękę Leo i opuścił ją. Łyżka już dawno była pusta.
      — Serio byłeś tu całą noc? — spytał z niedowierzaniem. — Po co??



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Wiedział, że irytacja Lucasa tym razem wcale nie jest groźna, a jego małe złośliwości ujdą płazem. W końcu obaj jakoś pogodzili się z sytuacją i współpracowali, choć Leo nie omieszkał kilka razy uciec ze sztućcem gdzieś w bok, czy powiedzieć coś, by znów wywołać na twarzy chłopaka tę uroczą irytację.
            Tak, jakby tych wszystkich przykrych lat nigdy nie było.
            W końcu przestał się wygłupiać i już spokojnie pomagał chłopakowi, wspominając dotyk jego palców. Nie wyobraził sobie tego. Zacisnęły się mocniej, gdy objął jego dłoń. Nie odpychał go, wręcz... Czy to był znak, który Leo powinien odebrać, jako zachętę? Mad był nieprzewidywalny, jego dobry humor w jednej chwili mógł zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni, a Leo udawało się tego do tej pory unikać chyba tylko dlatego, że tak dobrze go znał i wiedział, jak z nim rozmawiać. Cóż, przychodziło mu to naturalnie, rok znajomości pisząc ze sobą codziennie, dał swoje efekty.
            Zatrzymał rękę, gdy ktoś im w tej sielance przeszkodził i uśmiechnął się lekko słysząc komentarz kobiety. Nic ciężkostrawnego przecież by mu nie przyniósł do szpitala. Kobieta widać to zauważyła, bo nie poruszyła więcej tematu jedzenia. Poruszyła jednak inny, a Leo miał ochotę ją za to wyrzucić przez okno.
            Kobieta zdawała się nie oczekiwać żadnej odpowiedzi, więc Leo skupił się na udawaniu, że nie widzi palącego spojrzenia Lucasa. Z jednej strony przecież chciał, żeby chłopak miał o nim jak najlepsze zdanie, z drugiej... Było mu jakoś tak głupio, że naprawdę przesiedział przy nim całą noc, mimo że ten był nieprzytomny, a na dodatek Lucas nie mógł znać powodu, dla którego Leo miałby się o niego tak troszczyć.
            Chciał po prostu to olać i dać mu kolejną porcję dania, ale Lucas go powstrzymał, zadając to niewygodne pytanie. Leo wzniósł oczy do sufitu i wzruszył ramionami.
      – Przesadza, nie całą noc, tylko kilka godzin – skłamał, wytrwale znosząc jego spojrzenie. – Martwiłem się – przyznał w końcu pod naciskiem błyszczących oczu i odłożył jedzenie na bok. Patrzył na chłopaka, jakby zastanawiał się, co powinien teraz powiedzieć.
      – Wyglądałeś strasznie, bałem się, że to coś poważnego. Nie wiedziałem ile tam leżałeś zanim przyszedłem, ledwo żyłeś i dosłownie przelatywałeś mi przez ramiona, kiedy prowadziłem cię do samochodu i szpitala. – Skrzywił się lekko, pokazując jak nieprzyjemne wrażenie wywołało to wspomnienie. – Nie chciałem wychodzić, póki nie byłem pewien, że się obudzisz – powiedział niby od niechcenia, jakby to nic nie znaczyło i było czymś zupełnie naturalnym, choć wiedział, że za bardzo się uzewnętrzniał. Szczególnie, że dla Lucasa podejrzanym mogła być ta cała troska. Choć z drugiej strony wydawała się po prostu ludzką rzeczą. A potem spojrzał na niego raz jeszcze i rzucił to jedno ze spojrzeń, które mogło wymusić przebaczenie wszystkiego bez wyjątku i roztopić najtwardsze serce.
      – No i nie chciałem, żeby nikogo przy tobie nie było, kiedy się obudzisz. – Pamiętał telefon do rodziców, który wykonały pielęgniarki, a uczuć jakich doświadczył, gdy zrozumiał, że ci mają gdzieś stan syna... Nie umiał nazwać. Nie mógł go tak po prostu zostawić. Jak każdy. Był przecież jego cholernym facetem, którego imię tak nawoływał. Szkoda tylko, że Lucas tego nie wiedział.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Lucas czuł się poirytowany niespodziewaną troską Leo, ale w gruncie rzeczy ta szybko przestała mu przeszkadzać. Z kolejnym kęsem przełknął także swoją dumę i rozluźnił się nie szczędząc chłopakowi lekkich złośliwości, na które nie mógł się już zdobyć po wyjściu pielęgniarki. Luźną atmosferę diabli wzięli. Nolan spoważniał, tym bardziej, że czujne spojrzenie Lucasa wciąż uważnie się w niego wpatrywało.
      — Nawet chyba trochę więcej niż kilka godzin, bo co się budziłem, to widziałem, że siedzisz obok — powiedział cicho faktycznie dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. Wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Leo po prostu siedział, nie znał jego pobudek, ale... ale dobrze, że wtedy był. Nawet jeśli samo wspomnienie tego jak się rozkleił przyprawiało go o zażenowanie.
      — Nie wiedziałem, że taka z ciebie ciepła klucha, Leo — mruknął, ale w jakiś taki sposób... Nie brzmiało to obraźliwie ani agresywnie, w jego głosie pobrzmiewała jakaś dziwna, ledwie wyczuwalna czułość. Lucas uśmiechnął się i przymknął oczy. Przez chwilę siedział w ciszy, cały czas trzymając w uścisku karmiącą go rękę.
            Spędzili całkiem przyjemny dzień. Lucas nie wiedział jak Leo, ale on bawił się naprawdę bardzo dobrze i ani razu nie pomyślał o Quanie. Westchnął myśląc o nim teraz.
Chłopak nadal się nie odezwał i zapewne nie miał takiego zamiaru, a przecież to nie mogło się w ten sposób skończyć. To była kolejna, strasznie głupia i bezsensowna kłótnia.
      — I uznałeś, że twoje towarzystwo będzie lepsze niż żadne? — roześmiał się i bez zastanowienia przeciągnął kciukiem po dłoni Leo, by upewnić go w tym, że żartuje. Nie zamierzał po raz kolejny szafować oskarżeniami bez pokrycia, choć rzeczywiście ciężko było mu uwierzyć w bezinteresowność względem siebie. W przeciwieństwie do Mada, którym był w sieci, i który miał tylko i wyłącznie pisanie do dyspozycji, potrafił odpuszczać. — No dobra, było. Arthur i Angie spanikowali jak do ich zadzwoniłem mówiąc gdzie jestem, pewnie wieki by trwało zanim w ogóle by się ogarnęli. Miło było, że ktoś ogarnął wszystko za mnie. Serio... I możesz to odłożyć, m a m o, już nie jestem głodny — Ostatecznie w końcu puścił rękę Leo, z miną jakby był zdziwiony faktem, że wciąż ją trzymał. Chcąc czymś zakryć swoje zażenowanie sięgnął po telefon po raz kolejny przeskakując wzrokiem po ostatniej rozmowie z Quanem. Powinien do niego napisać.
Ale...
Ale teraz Leo był u niego i nie wypadało, poza tym...
Jakoś strasznie dziwnie by się czuł, gdyby miał z nim rozmawiać podczas gdy chłopak, o którego się nieraz sprzeczali siedział naprzeciw i obserwował go uważnie.
      — Nie musisz tu siedzieć, już późno. Arthur kończy zmianę o dwudziestej, więc pewnie niedługo tu wpadnie — powiedział dając delikatnie do zrozumienia, że lepiej by było, gdyby Leo wyszedł. Sama myśl niekoniecznie mu się podobała, co starał się sam przed sobą ukryć, ale nie chciał powtórki z rozrywki. — Znaczy nie wyganiam cię ani nic, ale... no wiesz... — uśmiechnął się nieśmiało i położył sobie dłoń na karku kręcąc głową tak gwałtownie, że coś chrupnęło. Ugh...



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Czuł się trochę dziwnie pod tak intensywnym spojrzeniem ciemnych oczu. Gdy zaś usłyszał uwagę dotyczącą ilości przesiedzianych godzin, powędrował oczyma do góry udając teatralnie, że wcale nic nie usłyszał. Potem zaś wrócił urażonym wzrokiem do chłopaka, jednak zamiast szczerze się oburzyć, z jego ust wyrwał się urywany śmiech.
      – Ja też – przyznał miękko, samemu się dziwiąc jak łagodnie przy tym zabrzmiał. To prawda, nigdy wcześniej nie podejrzewałby się o taką troskę, czy czułość względem kogokolwiek. Co prawda miał już chłopaka, ale w żaden sposób nie mógł porównać tego co było między nim a Ashem, do tego, co chciałby stworzyć z Lucasem. Nie dość, że tamto to były czasy gimnazjum i żyli z dnia na dzień, nie troszcząc się o wiele, to i Ash miał zupełnie inny charakter od Lu. Leo nie musiał się o niego martwić, a okazując jakąkolwiek troskę, jeszcze dostawał po głowie. Dlatego szatyn zupełnie nie był przyzwyczajony do zachowania, które ostatnio przyszło mu okazywać.
            Spojrzał na dłoń Lucasa wciąż obejmującą jego własną i zamyślił się lekko. Jakim cudem przychodziło im to tak naturalnie? Naprawdę czuł się, jakby był teraz z Madem. Może jednak powinien mu powiedzieć prawdę? Może nie byłoby tak źle...?
            Nie. Wizja tego, jak nagle wszystko rujnuje uświadomieniem Madowi wszystkich rzeczy, których nie mógł wiedzieć dzięki błogiej nieświadomości, skutecznie usuwała dobre chęci. Nie zniósłby jego zawiedzionej miny, gdy dowie się, że to właśnie Leo jest Quanem. Nie chciał jej widzieć. Po prostu nie.
            Jego serce niekontrolowanie zabiło mocniej, widząc i czując jak jego kciuk przesuwa się delikatnie po leonowej skórze. Czego się tak podniecasz, masz trzynaście lat? Nie rozumiał reakcji swojego ciała. Dlaczego zachowywał się jak zakochana nastolatka? Ale... Chciał po prostu, żeby tak już mogło zostać.
            Uśmiechnąwszy się z rozbawieniem, posłusznie odłożył jedzenie i westchnął krótko słysząc o planowanej wizycie Arthura. Nie chciał się z nim rozstawać, ale faktycznie powinien już iść.
      – Tak, będę się już zbierać – odparł i wstał, by po chwili unieść brew w reakcji na głośny dźwięk, który wydała kość Lucasa. Nie zdążył tego skomentować, bo do pokoju wpadła podeszła już wiekiem pielęgniarka, którą pamiętał z tamtej nocy. Jeszcze trochę i pozna cały personel szpitala.
      – O! Jak już tu jesteś, skarbeńku, to możesz pomóc. – Leo spojrzał na poczciwą kobiecinę, która do niego mówiła i podeszła, wręczając w dłoń jakąś maść. Była to jedna z tych miłych i kochanych pielęgniarek, z którymi ciężko było dyskutować, czy czegokolwiek odmówić. Leo spojrzał pytająco na słoiczek. – Ta moja koleżanka to naprawdę, słów brak! O tabletkach jeszcze pamięta, ale jak trzeba pacjentowi plecy nasmarować, to już pamięć szwankuje! – Kobieta narzekała głośno, jednak z uśmiechem, a Leo parsknął cicho w reakcji. Słuchając jeszcze kilku słów kobiety, która za chwilę wyszła znów zostawiając ich z ciszą, spojrzał wymownie na Lucasa. Uśmiechnął się z przekąsem widząc jego spojrzenie.
      – U w i e r z, zrobię to lepiej niż Arthur. – Cóż, duże i silne dłonie Leo z pewnością tworzyły niepodważalny argument. Mad potrzebował masażu. Leo zaś z wielką chęcią mu go da, nawet jeśli za olejek miała służyć maść lecznicza. – Nigdzie mi się nie śpieszy, nie dyskutuj, tylko zdejmuj bluzkę i odwróć się na brzuch, zanim sobie coś złamiesz – nawiązał wyraźnie do niepokojąco strzelającego karku i podwinął lekko rękawy, by nie ubrudzić ich maścią. Oczywistym było, że nie przyjmie żadnej odmowy.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            To naprawdę był ciężki i pełen wrażeń dzień, a Lucas wciąż był na silnych lekach przeciwbólowych. Ziewnął dyskretnie i lekko przetarł oczy. Zastanawiał się właśnie czy nie powinien zadzwonić do Arthura i nie poprosić go, by przyszedł nazajutrz, ale ostatecznie nawet nie zdążył. Telefon wyleciał mu z głowy, bo był zajęty piorunowaniem pielęgniarki wzrokiem.
            Poprzedniego wieczora to ona smarowała mu obite plecy i żebra maścią i naprawdę zrobiła to nieźle, nie widział powodu, żeby dotykał go... Leo.
            Dogadywali się świetnie cały dzień, ale nie chciał, by to się zepsuło.
            Zacisnął usta. Przez moment wyglądał na lekko przestraszonego, wyraźnie szukał jakiejś wymówki i powodu, by nie dopuścić do siebie Leonharda. Nie byłby tak skrępowany, gdyby to był Arthur.
            Ale to nie Arthur, tylko Nolan spławił go ostatnio, gdy niemal się pocałowali w ciemnym pokoju. Chryste. Lucas miał wrażenie, że od tamtego wieczora minęło co najmniej kilka lat. Tyle się od tego czasu wydarzyło...
            Nie chodziło o samą niechęć do dotyku Leo. Chodziło o to, że Lucas zupełnie nie potrafił przewidzieć własnych reakcji.
Wzruszył ramionami.
      — Smarowanie pleców to żadne wyzwanie, równie dobrze mogłaby to zrobić wytrenowana małpa — burknął wahając się chwilę zanim ściągnął swoją koszulkę do spania.
Leo widział jego poobijaną twarz, zapewne oferując swoją pomoc nie spodziewał się zastać takiego widoku. Całe plecy Lucasa pokryte były zasinieniami o różnej skali intensywności. Najgorzej prezentowały się okolice nerek i krzyża, widać było wyraźnie, że Samuel zdecydowanie upodobał sobie to miejsce.
      — Możesz się przestać gapić? Jest mi zimno — Tym razem głos Lucasa był dość szorstki. Brzmiał na spiętego i zniecierpliwionego, ale nie chciał zapisywać się w pamięci Leo w ten sposób. Nie z tymi wszystkimi sińcami i zadrapaniami. Przewrócił oczami i położył się posłusznie na brzuchu.
            Leo mógł usiąść za nim i po prostu go posmarować, obu byłoby zdecydowanie wygodniej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to wąskie i niewygodne łóżko.
            Ułożył poduszkę pod brzuchem i podłożył rękę pod policzek próbując wycisnąć maksimum komfortu z tych polowych i nędznych warunków.
Jezu, Ciekawe jakby zareagował Quan, gdyby dowiedział się, że pozwolił się dotykać swojej kiepskiej opcji...?
            Boże.
Jakie dotykać.
Leonhard chciał mu tylko posmarować plecy, nic więcej.
      — Źle mi tak leżeć, więc byłbym wdzięczny gdybyś się pospieszył... — zacisnął zęby w oczekiwaniu na znajomy chłodny dotyk maści. Prawie przy tym wstrzymał oddech.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Lucas widocznie nie przemyślał swoich słów, bo dla Leo brzmiały one wręcz jak wyzwanie. Mogłaby to zrobić wytrenowana małpa? Uśmiechnął się bezczelnie, nie mogąc doczekać się miny chłopaka, gdy już zobaczy, że żadna małpa, ani żaden Arthur (w zasadzie jeden pies) nie przynieśliby mu takiej ulgi, jak może to zrobić Leo. Mruknął więc tylko lekceważące „mhm" niecierpliwiąc się, aż chłopak da mu dostęp do pleców.
            Lucas zdjął koszulkę, a Leo w reakcji lekko zmrużył oczy. Wiedział, że chłopak jest poobijany, ale widząc ogromne, ciemne sińce na własne oczy, zrobiło mu się po prostu źle. Wyobrażał sobie, jak musi go to boleć i jakim koszmarem musiało być, gdy przyjmował na siebie bezlitosne ciosy. Nie, nie mógł o tym teraz myśleć, bo natychmiast podnosiło mu się ciśnienie, a to nigdy nie kończyło się zbyt dobrze.
      – Odwracaj się – zbył jego słowa o gapieniu się krótkim poleceniem, by po chwili stanąć nad chłopakiem, gdy w końcu ułożył się na brzuchu. Wolał stać, tak było mu wygodniej. Najchętniej po prostu usiadłby na jego udach, jednakże nawet Leo miał jakieś hamulce, a obecnie jednym z nich było miejsce, w którym się znajdowali.
            Obaj mogli poczuć, jak atmosfera w magiczny sposób się zmienia, gdy Lucas leżał wyczekująco, a Leo nabierał na dłoń chłodną maść.
      – Przestań tyle gadać – mruknął, a jego głos potwierdzał, jakiej dwuznaczności nagle to nabrało. Leo wiedział, że Lucas potrafi zmienić swoje nastawienie z chwili na chwilę, ale nie był tu jedyną osobą, która miała kilka twarzy i zmieniała je w ciągu sekundy. To nie był już ten wesoły, wyluzowany Leo, z którym niedawno Lucas dyskutował o ulubionym pisarzu. To był ten Leo, który przypierał go do ściany, zaciskał dłonie na szyi, szeptał do ucha ciche groźby i przytłaczał dominującą aurą.
            Powietrze się zagęściło.
            Duże dłonie ułożyły się na barkach chłopaka, przypominając jak stanowczy jest ich dotyk. Mimo tego, że Leo śmiało sunął palcami po miękkiej skórze bruneta, a jego ruchy były stanowcze i silne, nie traciły na delikatności potrzebnej w tej sytuacji. Robił to z widoczną wprawą, powoli rozprowadzając maść po całych jego plecach i z pewnością Lucas natychmiast mógł się zorientować, że nie tylko smaruje mu plecy, ale i kontroluje siłę, z jaką to robi, by ulżyć chłopakowi w bólu oraz rozluźnić spięte mięśnie.

            Powoli sunął chłodnymi dłońmi wzdłuż jego kręgosłupa, by zaraz wrócić do barków, aż te się całkiem nie rozluźniły. W końcu jednak przeszedł do dolnej części, starając się sprawić mu jak najmniej bólu. Dlatego mocne uciskanie zniknęło, a w jego miejsce pojawiło się delikatne, przyjemne masowanie. Długie palce zaczęły skupiać się na dolnej części poobijanych palców i tylko milimetry dzieliły je od wsunięcia się pod pasek spodni, by zająć się dużo ciekawszą częścią Lucasowego ciała. I tylko Leo wiedział jak dużo kosztowało go powstrzymanie się, by tego nie zrobiły.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Przestań tyle gadać.
            Tyle że właśnie Lucas miał ochotę mówić, przerwać jakoś tę krępującą ciszę, w której wydawało mu się, że oddycha zbyt głośno, a bijące zbyt szybko serce słychać w sali obok. Nie potrafił jednak znaleźć żadnego sensownego tematu, dotyk Leonharda skutecznie go rozpraszał. I ta świadomość, że chłopak pochylał się nad nim i był tak blisko... Zdecydowanie zbyt blisko niego.
            Nie przypuszczał, że to mogłoby być tak przyjemne, To co robił Leo znacznie różniło się od wczorajszego szybkiego smarowania, to co on robił...
            CO właściwie robił Nolan? I do czego zmierzał? Lucas musiał przyznać sam przed sobą, że zaczął się rozluźniać, i że zaczęło mu się to podobać. Bolesny ucisk znikał pod wpływem wprawnych dłoni, a z każdym ruchem zaczynało mu to sprawiać coraz większą przyjemność. Przymknął oczy i odrobinę uniósł biodra wydając z siebie cichy, leniwy pomruk, na który nawet nie zwrócił uwagi.
Najwyraźniej jednak Leo wziął to za dobry znak, bo jego masaż stał się bardziej... Co się właśnie działo?
Usypiający dotąd Lucas nagle otworzył oczy i zaczął się lekko wiercić próbując znaleźć wygodniejszą pozycję.
      — Leonhard...? Co ty... — westchnął pod wpływem silnego dreszczu przebiegającego wzdłuż kręgosłupa, gdy ciepłe palce wsunęły się pod pasek jego spodni zahaczając o wrażliwszą skórę. Lucas jęknął cicho szybko dociskając usta do swojej ręki; czyżby naprawdę aż tak go to kręciło? Miał słabość do Nolana, ostatnimi czasy większą niż powinien, dlatego dochodziło między nimi do tych wszystkich sytuacji. Mimo szczerej niechęci nie potrafił mu się w żaden sposób oprzeć i nawet myśli o Quanie nie pomagały.
            Po prostu w towarzystwie Leo wstępowało w niego coś złego, przestawał się kontrolować i był w stanie myśleć tylko o tym... Tylko o tym co by było, gdyby nie znajdowali się w szpitalu, a na przykład w mieszkaniu któregoś z nich.
Odkaszlnął próbując zamaskować tym kolejne westchnienie.
      — Uhm... Kończysz już...? — spytał odchylając lekko głowę.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Ciche, niekontrolowane pomruki Lucasa nie tylko ośmieliły Leo, ale i sprawiły, że nie potrafił dłużej opierać się chęci posunięcia się o krok dalej. Patrząc intensywnie na chłopaka swym palącym spojrzeniem, powoli wsunął kciuka pod pasek jego spodni przejeżdżając mozolnie wzdłuż jego linii i uśmiechnął się lekko pod nosem, słysząc wydobywające się z ust Lucasa dźwięki oraz te urywane, niepewne słowa, które wcale nie brzmiały jak stanowczy przeciw, czy cokolwiek... stanowczego.
            Zbyt mocno go to kręciło. Jak daleko mógł się posunąć? Nie potrafił się oprzeć. Mad mruczał pod jego dotykiem, był tak odsłonięty i bezbronny... Tak bardzo pragnął wcielić w życie to wszystko, co kiedyś przeprowadzali na czacie.
            Chłopak wydał z siebie to niepewne, niemalże wołające o drogę ucieczki pytanie, a Leo straciwszy gdzieś po drodze rozsądek, wrócił dłońmi na jego barki, nachylając się przy tym dużo mocniej.
      – Dlaczego miałbym? Przecież ci się podoba – wymruczał zupełnie łóżkowym tonem, owiewając ucho chłopaka swym ciepłym oddechem, a gdy ten w reakcji na bezczelne i całkiem jednoznaczne słowa, odkręcił się bardziej w jego stronę...
Jego twarz była zarumieniona, usta rozchylone, a oczy choć przystrojone iskierkami irytacji, widocznie rozpalone.
            Leo nie umiał i nie chciał się powstrzymywać.
W jednej chwili uniósł podbródek chłopaka wierzchem palca i zaatakował miękkie wargi swoimi. Bez wahania, bez pytania o zgodę, bez miejsca na protesty.
Nie pozwolił mu się odsunąć, drugą rękę wplatając w miękkie włosy i delikatnie zaciskając na nich palce. Wiedział, że ta stanowczość i cień brutalności usuną resztki oporu.

Znał go zbyt dobrze.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Podobało mu się, owszem. Nawet trochę więcej niż bardzo i coraz trudniej było mu to ukryć. Nie panował nad reakcjami własnego ciała, które zdradzało go na każdym kroku. Serce biło mu jak oszalałe, tym bardziej, kiedy Leo w tak jawny i bezczelny sposób postanowił do reszty pozbyć się zahamowań i przekroczył wszelkie granice mając za nic dystans i przestrzeń osobistą Lucasa.
            Drgnął po raz kolejny, tym razem pod wpływem gorącego oddechu owiewającego kark i szyję i...
Tyle się wydarzyło!
            Tamten niedoszły pocałunek, gdy zabrakło prądu, gdy byli sam na sam, samotne święta, kłótnia z ojcem, obietnice Quana, nieudane spotkanie, brak kontaktu i pobicie. Dziwne wyznanie Leo i jego nagła obecność w chwilach, które nie powinny należeć do niego. Nie był w stanie dłużej go odpychać, a przynajmniej nie w tym momencie. Dopuścił do głosu instynkt i pragnienia, dał ujście wszystkim emocjom, które kłębiły się w nim od dłuższego czasu i naprawdę miał gdzieś wszelkie konsekwencje. Nie obchodziło go nic poza sprawdzeniem czy dobrze pamiętał smak tych ust.
            Obrócił się do końca, zdrową rękę zarzucając Leo na kark i ciągnąc go bardziej w swoją stronę. Nie miał oporów, by rozchylić wargi i odwzajemnić ten pocałunek, tak bardzo przecież go chciał. To było idealne zwieńczenie tego całkiem przyjemnego, jak na okoliczności, dnia. Czuł się maksymalnie pobudzony i z każdą chwilą bardziej nakręcony, mógłby tu z nim... Coraz więcej zduszonych westchnień i niewyraźnych jęków wyrywało się z jego gardła, gdy coraz mocniej angażował się w ten pocałunek. Kto wie, do czego to prowadziło i jakby się to skończyło...
            Nie usłyszał, że ktoś wszedł. W zasadzie nie zauważyłby chyba nawet wybuchu bomby. Dopiero głośne i wyraźne chrząknięcie przywróciło go częściowo do rzeczywistości. Mruknął z niezadowoleniem, ale kątem oka zauważył zbliżającą się znajomą blond czuprynę.
Kurwa!!!
      — Przeszkadzam? — lodowce w porównaniu do tonu Arthura były całkiem ciepłe i rozkoszne. — Nolan, to jakaś nowa forma terapii? — wycedził z trudem hamując się, by nie doskoczyć do nich i nie rozdzielić ich siłą. Wiedział jednak, że nie miałby zbyt wielkich szans z Leo.
Arthur doskonale wiedział, że przyszedł nie w porę. Nie spodziewał się takiego widoku, cholera, nie spodziewał się... O lat próbował poderwać Lucasa, naprawdę się lubili, zawsze gotów był go wysłuchać, pocieszyć... Wysłuchiwał skarg na tego dupka, a teraz...
            Lucas od kilku chwil po prostu leżał bez ruchu ciągle czując oddech Leonharda na swoich wargach. Najwyraźniej mimo nieproszonego gościa żaden nie miał ochoty się ruszyć. Ostatecznie to Lucas był tym, który zdobył się na ten gest. Stanowczo choć całkiem delikatnie odepchnął Nolana od siebie unikając jego spojrzenia.
      — Cześć, Arthur... — powiedział cicho przełykając wstyd.
      — Pomóc ci w prysznicu? I wymyślaniu jakiejś ściemy dla Quana? — spytał Arthur jadowicie patrząc na Leo z pogardą, a na przyjaciela jakby... z rozczarowaniem.
Quan... Znów mu to zrobił...

Twarz Lucasa nagle zupełnie zgasła, gdy sobie to uświadomił.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Obaj kompletnie zatracili się w tym pocałunku. Pragnęli się, Leo chciał go mieć pod każdym względem, a Lucas przynajmniej na płaszczyźnie fizycznej. Szatyn szybko pogłębił pocałunek, przyjmując w usta ciche pomruki i westchnienia. Dłoń z podbródka leniwie przesunęła się na szyję i choć jedynie delikatnie, nieboleśnie ją objęła, stanowiła zapowiedź tego, co mogłoby dziać się dalej, gdyby nie nagła interwencja chłodnego głosu, przywracającego do rzeczywistości przynajmniej jednego z nich.
            Gdyby nie Lucas, Leonhard zupełnie zignorowałby obecność blond-utrapienia i mógłby zająć się Lucasem choćby i na jego oczach. Gdy pocałunek został przerwany, Leonhard nie odsuwając się od bruneta, ponuro łypnął spojrzeniem na Arthura, a potem kierowany dłońmi Lucasa, odsunął się całkiem.
            Dawno nic nie dostarczyło mu tak dużej satysfakcji jak obecna mina Arthura i świadomość, że na własne oczy mógł zobaczyć w jak inny sposób Lucas traktuje ich dwójkę. Leo mógł być tym znienawidzonym, a mimo to wystarczyło kilka odpowiednich słów i gestów, by chłopak mu się oddał. Arthur mógł próbować choćby i resztę życia, a i tak pozostałby niezauważony.
            Na pytanie uśmiechnął się tylko bezczelnie, choć wcale nie było mu do śmiechu. Wiedział, jak to wszystko wpłynie na Lucasa, a kiedy Arthur wspomniał o prysznicu i przede wszystkim o Quanie, uśmiech całkiem zniknął. Temat Quana był uderzeniem poniżej pasa. Spiorunował Arthura spojrzeniem czarnych oczu, jakby patrzył na kupkę śmieci, której trzeba się szybko pozbyć. Ta niechęć w oczach pogłębiła się, gdy zerknął krótko na Lucasa, by upewnić się, że komentarz „przyjaciela" zupełnie go przybił. Miał tak wielką ochotę powiedzieć, że nie jest zły. 
            Do cholery, to on był przecież Quanem. Zupełnie nie był zmartwiony, ani nie miał żadnych wyrzutów. Przecież to normalne, że Lucas nie mógł się mu oprzeć.
            No... Może miał trochę przyduże ego.
            W normalnej sytuacji odciąłby się Arthurowi nie myśląc dwa razy, teraz jednak bardziej niż to, liczył się dla niego Lucas. Nie chciał go dodatkowo denerwować kolejną sprzeczką z Arthurem, tak jakby Lucasa tu wcale nie było. Zignorował blondyna tak jak tylko on to potrafił i odwrócił się przodem do bruneta. Wiedział, że w obecnym momencie czegokolwiek by nie zrobił, Mad się na niego wścieknie. Musiały go dopaść nagłe wyrzuty, będzie więc chciał je przykryć ponowną oschłością w stosunku do Leo. Mimo to, nie mógł po prostu wyjść.
      – Skoro nie było go tutaj ani razu, nie zasłużył raczej na żadne ściemy – rzucił w eter i westchnąwszy odwinął rękawy golfa, chwytając za płaszcz. Zapatrzył się przez chwilę na zmarnowanego Lucasa, aż w końcu delikatnie odsunął kosmyk jego włosów za ucho, posyłając mu lekki uśmiech. Jakby chciał pokazać, że to nie był żaden słaby żart. Że nie chciał go w żaden sposób wykorzystać, ani sobie z niego zaszydzić. Że pocałował go z pełną premedytacją i nie było to powodowane jedynie pociągiem fizycznym. – Zostawię was samych.
Zarzucił płaszcz, a idąc w kierunku drzwi, zatrzymał się obok Arthura, patrząc kpiąco prosto w oczy. Jednak nie potrafił sobie odpuścić.
      – Na szczęście prysznic z tobą nie jest niczym na tyle emocjonującym, żeby się z tego przed kimkolwiek tłumaczyć. – Czy mógł być bardziej bezczelny? Jeśli nie zerwał właśnie wszystkich hamulców Arthura, zacznie się zastanawiać, co jest w stanie skutecznie wyprowadzić go z równowagi.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            W ułamku sekundy nastrój Lucasa uległ gwałtownej zmianie. Wystarczyło tylko kilka arthurowych słów, by poczuł tak przytłaczające wyrzuty sumienia, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Miał rację! Choć używanie Quana jako karty przetargowej, zwłaszcza że przyjaciel nie przepadał za tą internetową znajomością i miał go za zwyczajnego oszusta i kłamcę, było mocno nie fair.
            Równie nie fair było robienie wyrzutów Quanowi i obrzucanie go oskarżeniami, gdy wystarczyło, by ktoś poświęcił mu odrobinę uwagi i zainteresowania, a Lucas ulegał jakby nie miał absolutnie żadnych zahamowań.
            Był przerażony tym co zrobił i tylko krok dzielił go od załamania. Spuścił wzrok nie potrafiąc popatrzeć w oczy ani Arthurowi ani tym bardziej Nolanowi. Z jakąś dziwną apatią przysłuchiwał się ich agresywnej wymianie zdań niezdolny do jakiejkolwiek reakcji.
            Czyli jednak sytuacja mogła skomplikować się jeszcze bardziej?
Lucas miał szczególny dar do podejmowania złych decyzji, jedna za drugą. Każda kolejna gorsza od poprzedniej.
      — Mówiłem, że to nie jego wina, mieszka daleko i nie miał możliwości dojechać — mruknął Lucas czując się zmuszony do stanięcia w obronie Quana, ale nie liczył, że atak nastąpi ze strony, z której się tego nie spodziewał. Arthur powinien był być jego sprzymierzeńcem, a tymczasem zachowywał się karygodnie i bez jakiegokolwiek wyczucia wprawiając Lucasa w koszmarny stan i wywołując jeszcze gorsze poczucie winy.
      — Och, tak, jasne, idealny facet. Olewa cię i odwołuje spotkanie, zajebiście, nie widzieliście się ani razu nawet — strzelił Arthur nagle całkowicie zmieniając stanowisko. Najwyraźniej nie mógł się zdecydować po której stronie się opowiedzieć i w jaki sposób użyć Quana. By wzbudzić w Lucasie poczucie winy i odciągnąć go od Leo czy przemówić mu do rozsądku i odciągnąć od Quana, co po tym co zastał przychodząc tu napawało go obawą, że wepchnąłby go w ramiona Nolana. Tak czy tak sam był na przegranej pozycji, co straszliwie go irytowało. Rzadko tak bardzo nie panował nad sobą, ale w tej chwili nie marzył o czym innym, jak tylko o przefasonowaniu tej bezczelnej buźki Leonharda.
            Nie mógł na niego patrzeć.
A myśl, że ten dotykał Lucasa... Że... że nie wiadomo jak daleko by to zaszło, gdyby tu nie przyszedł... napawała go odrazą.
      — Nie mam się z czego tłumaczyć, bo nie było żadnego prysznica, nie wiem co sobie obaj ubzduraliście. Zaprowadzenie do łazienki to jeszcze nie jest wspólny prysznic — powiedział cicho Lucas, bardziej do Leo niż Arthura, który zdawał się być zbyt skupiony na Nolanie i niewiele do niego docierało.
      — Oj, uwierz mi, że jest, tyle że ja mam dość samokontroli, żeby nie napastować ludzi, którzy w ciężkim stanie trafili do szpitala. Też wiem, kto go tak urządził i uwierz mi, ja nie mam takich skrupułów jak Lucas i nie zamierzam siedzieć cicho z powodu kilku obiadków i paru czułych słówek w zamian za milczenie. A teraz bądź łaskaw się wynieść, co?
Arthur bywał impulsywny i dość naiwny w ocenianiu swoich umiejętności. I bardzo dawno nie był tak wściekły; cały czas miał przed oczyma Leo całującego Lucasa i na samo wspomnienie wszystko się w nim przekręcało. Bez zastanowienia wystosował cios celując nie gdzie indziej, tylko prosto w twarz Leonharda, nie przewidział jednak, że ktoś się wmiesza.

Zdążył osłabić cios, ale nie zdążył cofnąć ręki. Z przerażeniem zauważył zataczającego się w tył Lucasa trzymającego się za nos. Spomiędzy palców wypływała mu krew.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Bronił go. To znaczy, bronił Quana. Leo zrobiło się jakoś lżej słysząc to. Nawet jeśli akurat byli pokłóceni, i nawet jeśli Lucas wciąż sam Quanowi wyrzucał jego brak obecności... Wciąż go bronił i usprawiedliwiał. Nie chciał poddawać ich relacji. Na razie było to Leo na rękę, ale co jeśli później się to nie zmieni?
            Udał lekko zaskoczonego, słysząc o braku spotkania, rejestrując, że powinna być to dla niego nowa informacja. Nie odezwał się jednak. Gdy zaś usłyszał, że gadka o prysznicu była jednym wielkim nieporozumieniem, nie umiał powstrzymać cisnącego się na jego usta uśmiech. Więc wcale nic z nim nie robił. Jak mógł w ogóle w to wątpić? Ten kretyn przecież nie dorastał do pięt Quanowi, nawet jeśli Lu nigdy nie widział go na oczy. Przynajmniej w teorii.
Arthur za chwilę skupił swoją uwagę na Leo, a ten, choć był opanowany, pochmurniał coraz bardziej. Czy on właśnie groził Samowi? Co więcej, oskarżył Leonharda o to samo, o co wcześniej podejrzewał go Lucas. Czyżby to Arthur w jakiś sposób przeforsował u niego tamto myślenie?
Ciśnienie lekko mu się podniosło.
            Spodziewał się tego ataku na swoją osobę, trenował jednak na tyle długo, że nawet gdyby się go nie spodziewał, spokojnie mógłby odeprzeć lub zablokować cios. Dlatego żadna interwencja zupełnie nie była potrzebna i gdy nagle ujrzał przed sobą czarne, długie włosy, nie mógł pohamować szoku, nie miał też czasu na reakcję, by choć go odepchnąć na bok.
Zapomniał zupełnie o Arthurze, natychmiast podchodząc do tego bezmyślnego, nieostrożnego... Ugh. Co on sobie myślał?!
            Czym prędzej nachylił się nad nim i stanowczo chwyciwszy jego dłonie, odjął je od krwawiącego nosa. Uderzenie nie było mocne, bo Arthur w porę je osłabił, a krwawienie było tylko wynikiem poprzednich ran. Przerażenie Leo opadło, a on sam odetchnął ze zrezygnowaniem.
      – Nic ci nie będzie – zauważył, natychmiast przystawiając mu pod nos chusteczkę. – Odbiło ci? Chcesz tu zostać na zawsze do cholery? – Gdy już pierwsza obawa zniknęła, nagle uderzyła w niego straszna złość. Naprawdę się przeraził, z boku wyglądało to niebezpiecznie, a chłopak i tak był już poturbowany. Gdy zobaczył, że nic poważnego się nie stało, z jednej strony mu ulżyło, a z drugiej po prostu wzrosło mu ciśnienie na myśl, że niepotrzebnie się naraził.
      – Przecież nie jestem idiotą, nie rozpętałbym tutaj bójki, jeśli o to się martwiłeś. I na pewno wyszedłbym z tego lepiej niż ty. – Westchnął, by po chwili, nie odsuwając się od Lu, skierować okrutnie zimne spojrzenie na Arthura.
      – Chyba jednak to ty tutaj jesteś tym, który powinien wyjść i ochłonąć – warknął nieprzyjemnie, jednak nic nie wskazywało na to, by miał jakkolwiek odpowiedzieć na ten atak. Leo wbrew pozorom nie był zwolennikiem przemocy. Szczególnie, gdy nie mogła mu przynieść konkretnych korzyści, a jedynie same nieprzyjemności.



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Lucas A. Wright

            Dobre pytanie, co on sobie w ogóle myślał?
            To był instynkt, zupełnie niezależny od Lucasa. Nie wiedział co chciał osiągnąć ani w czyjej w ogóle obronie stawał, to stało się nagle. Zanim się spostrzegł stał między nimi i widział pięść przyjaciela zbliżającą się w stronę jego twarzy. I nie mógł zrobić nawet kroku.
Cios był o wiele lżejszy niż się spodziewał, ale z pewnością niewskazany zwłaszcza w jego stanie. Trzymali go tutaj nie przez te wszystkie sińce, a z powodu obserwacji czy nie doszło do wstrząśnienia mózgu i innych równie niebezpiecznych powikłań. Jeśli wliczyć w to utratę instynktu samozachowawczego...
            Ale jakaś jego część czuła, że sobie zasłużył. Nagły, silny ból promieniujący od nosa na całą twarz przywrócił go rzeczywistości i pomógł się otrzeźwić.
Lucas skrzywił się siadając na krześle i odchylając głowę pozwolił oglądnąć się Leo, a potem przyjął od niego chusteczkę.
      — Nie wiem — powiedział zupełnie bez sensu kręcąc głową i spoglądając na dwójkę swoich gości nieco nieprzytomnym, odległym wzrokiem. W tej chwili marzył tylko i wyłącznie o tym, by napisać do Quana i spróbować go przeprosić za ostatnia awanturę. A potem zrzucić z siebie ile zdoła, bo naprawdę tylko i wyłącznie on się dla niego liczył. Cały czas tak było, a słowa Arthura absolutnie niczego nie zmieniały.
      — Nigdzie nie wyjdę, nie zostaniecie sami — Arthur założył ręce na piersi. Czuł się niepewnie, w pierwszej chwili naprawdę się przeraził, że zaszkodził przyjacielowi, nigdy, ale to nigdy nie podniósłby na niego ręki. Nigdy by go nie skrzywdził.
Nie potrafił sobie teraz znaleźć miejsca, ale wiedział, że nie da się stąd po prostu wyprosić.
      — Przepraszam, Lucas, nie chciałem...
      — Wolałbym, żebyście obaj stąd wyszli, nie mam siły... — powiedział cicho Wright opierając czoło na swoich kolanach. — Art, nic się nie stało, ale po prostu stąd idź. Ty też, Leo... — dodał po chwili.
Pierwszym, który się złamał, był Arthur. Odbił się od ściany, o którą opierał się od dłuższej chwili i skierował się do drzwi.
      — Napisz, jeśli będę mógł wpaść. Wiem, że to nie moja sprawa, ale powinieneś pamiętać, Lu, o wszystkim, co ci ten dupek robił przez lata, o tym co ci zrobił jego brat i o tym, że masz faceta, przez którego tyle razy zbierałem cię z gleby, bo się totalnie rozsypywałeś.
Tymi słowami pożegnał się Arthur i wyszedł z sali trzaskając drzwiami.
Lucas znów został sam z Leo, ale po niedawnej atmosferze nie został nawet najmniejszy ślad.
      — Szedłeś już — przypomniał Wright odsuwając się od Leo i jakiejkolwiek możliwości najlżejszego choćby dotyku. Słowa Arthura padły na żyzny grunt.

Continue Reading

You'll Also Like

58.1K 1.8K 16
"Każdy z nas potrzebuje sekretnego życia." Osiemnastoletnia Madeline West uchodzi za dziewczynę, która nie boi się wyrazić swojego zdania, a tym b...
147K 4.6K 30
„ Na własne życzenie weszłam w ogień, który sami rozpalili „ Zawsze myślałam, że życie jest piękne. Jako mała dziewczynka nie mogłam na nic narzekać...
139K 3.5K 23
Valencia Briven po kłótni ze swoją najlepszą przyjaciółką postanawia pójść do baru by zapomnieć o tym co się wydarzyło. Tam spotyka przystojnego chło...
382K 16.2K 54
A co jeśli to kobieta uratuje wielkiego szefa mafii? Powinno być chyba na odwrót, prawda? Czasy kobiet w opałach jednak już dawno minęły. Hank jest...