Na Zawsze. | Ninjago

By silantyis

58.9K 3.2K 3.4K

Nie poddawaj się. Zawsze się poddaję, Ojcze. Jesteś nieustraszony. Niepokonany. Byłem. Jesteś moim synem. Jes... More

Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
!!!
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Epilog
Od autorki
jest tu kto?
no i jest!

Rozdział XVIII

1.4K 92 98
By silantyis

~ oczami Cole'a ~

Dotarliśmy do Perły późnym wieczorem, jeśli można to tak nazwać. Wyglądaliśmy gorzej niż w filmach z dużą zawartością krwi. W najmniej uprzywilejowanej pozycji był Kai, który plecy miał właściwie zmasakrowane.

Każdy z nas został dokładnie odkażony i zabandażowany. Główną pielęgniarką była Nya, ale pomagała jej również Nicole, co dla mnie okazało się faktem dość zaskakującym.

Nadal nie mogłem rozgryźć tej dziewczyny. Wcześniej, zanim potoczyły się tamte wydarzenia, z Nicole byłem jak pan z brat. Naprawdę, świetnie się dogadywaliśmy. Potem dostała na łeb i uciekła. Była wredna. Oschła. Zła. A jednak, teraz, w nagłej sytuacji, postanowiła pójść z nami, zostawiając swego ojca. Jeszcze dzień wcześniej potrafiłaby nam zrobić krzywdę, by do niego wrócić.

Powalone.

Zostałem opatrzony zaraz po Kai'u. Pomogłem mu dojść do jego pokoju. Wyglądał naprawdę źle. Nie odważyłem się nawet zapytać go o cokolwiek, bo każde wypowiedziane słowo z jego ust mogło powodować jeszcze większe osłabienie.

Poszedłem do salonu. Zauważyłem Misako z Wu, próbujących porozmawiać z tajemniczą dziewczyną. Bez skutku. Nie odezwała się ani słowem.

Biedna.

Nadal nie rozumiałem, dlaczego nam pomogli, ale musieliśmy być im za to bardzo, bardzo, bardzo wdzięczni. Oddał za nas życie. Coś okropnego i niesamowitego zarazem.

Ze wszystkich chłopaków ja wyglądałem praktycznie najlepiej, więc zaproponowałem, żeby dziewczyna spała w moim pokoju, a ja prześpię się na kanapie. Tak też zrobiliśmy.

Nie mogłem zasnąć. Wciąż miałem przed oczami obraz wcześniejszych wydarzeń. Tyle się działo.

Ojciec Nicole to psychol. Wyprał mózg własnej córce, o ile ona jest jego córką. Do tego armia jakiś ludzi, potrafiących przemienić się w brzydkie tygrysy. Co to miało być? Cofamy się do prehistorii?

Zrobiłem sobie kanapkę. Stwierdziłem, że to mogłoby mi pomóc w zaśnięciu.

No i się myliłem.

Musiałem do łazienki.

Gdy przechodziłem korytarzem, zatrzymałem się obok mojego pokoju. Przybliżyłem ucho do drzwi. Usłyszałem cichy płacz. Pokręciłem głową. Chciałbym jej pomóc, ale to niemożliwe... Chciałbym potrafić więcej, niż tylko rozrzucać tymi cholernymi kamieniami.

~ oczami Nicole ~

W nocy kłębiło mi się tyle myśli. Myślałam, że oszaleję. Nieustanne wyrzuty sumienia dręczyły mnie do śniadania. Śniadania. Miałam zjeść z nimi śniadanie! Z tymi samymi ludźmi, którym nagadałam tyle głupstw i omal nie skazałam wczoraj na śmierć.

Jak będziemy rozmawiać? Czy w ogóle konwersacja się pojawi? A może usiądziemy i zjemy bez słowa?
Oszaleję. Oszaleję!

Tak bardzo chciałam ich wszystkich przeprosić i wytłumaczyć sytuację. Ale wydawało mi się, że mogliby mnie przez to tylko jeszcze bardziej znienawidzić.

Usiedliśmy. Tak jak przypuszczałam, panowała cisza. Ku mojemu zdziwieniu, pojawił się Lloyd, ale nie znalazłam wzrokiem Kai'a i tej dziewczyny.

- Jak się czuje twój brat? - Wu spojrzał na czarnowłosą.

- Lepiej. Gada te swoje teksty, więc zdecydowanie lepiej. - uśmiechnęła się delikatnie. - Właśnie zaraz miałam zanieść mu śniadanie.

- Ja to zrobię. - rzuciłam nagle.

Niemalże cała społeczność siedząca przy stole spojrzała zaskoczona w moją stronę. Nya podniosła brew.

- Mieliśmy akurat porozmawiać, więc dobrze się składa. A już zjadłam. - dodałam spokojnie, żeby nie wyglądać jak idiotka.

Ale na to było już za późno.

Zabrałam śniadanie uszykowane dla Kai'a i ruszyłam do jego pokoju, czując na sobie wzrok pozostałych.

Udało mi się stamtąd uciec. O to właśnie chodziło. Ulga.

Zapukałam do drzwi.

- No wejdź.

Przytaknęłam sama do siebie i postąpiłam tak, jak stwierdził. Chłopak leżał na brzuchu. Spojrzał w moją stronę, podnosząc przy tym brew.

- O, co za niespodzianka.

- Nawet mi nie mów. - pokręciłam lekko głową i położyłam jego śniadanie na stoliku obok łóżka.

- Co się stało, że zawiało cię aż tutaj? - zerknął.

- Fakt, że masz rozwalone plecy i moja dobrotliwość. - puściłam mu oczko.

Parsknął pod nosem.

- Uciekłaś przed nimi?

Spojrzałam w jego stronę lekko zaskoczona.

- Tak. - odpowiedziałam po chwili zawahania.

- Kto by się spodziewał. - rzekł z nutką ironii w głosie. - To co tam dla mnie masz, pielęgniarko Lawrence?

- Leki.

- Na cóż to? Moją zacność?

- Na twoje ego.

Kuknęliśmy na siebie równocześnie z powagą, by w jednym momencie się zaśmiać.

- To ja ci dam szczepionkę dla osób mocno niezdecydowanych. - stwierdził z rozbawieniem.

- Ah tak? Wpierw musiałbyś mi podać jej skład. W przeciwnym wypadku - nie zgodzę się. - uśmiechnęłam się chytrze.

- Poznać skład? W stu procentach będę w nim ja. - puścił mi oczko.

Podniosłam delikatnie brew, ale uśmiechnęłam się po chwili słabo.

- Przepraszam za mojego ojca, Kai. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki jest niebezpieczny. - westchnęłam pod nosem.

- Wiem. - obserwował mnie przez pewien moment. - Raz to przechodziliśmy. Teraz już zgaduję, że domyślasz się z kim.

Przytaknęłam powoli.

- Lloyd.

Kiwnął głową i spojrzał na mnie.

- Może gdzieś w środku to wciąż dobry facet. Wszystko jest możliwe. Nie skreślaj go odrazu.

Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę.

- Z resztą - patrzył na mnie caly czas. - Każdy z nas się zmienił.


Minęło kilka dni. W ciągu tego czasu reszta przyzwyczaiła się do mojej obecności. Nadal w to nie mogłam uwierzyć, że naprawdę nie mieli mi tyle za złe. Jakby mnie rozumieli.

Czy gdybym została z Bradley'em, również by tak postąpił? Czy zrozumiałby moją sytuację? Podał pomocną dłoń?

Zapewne nie.

Dlatego cieszę się, że poszłam z chłopakami. Mimo wszystko.

W ciągu tych kilku dni odkryliśmy jedynie, jak nazywa się tajemnicza dziewczyna.

Zara Walker.

Jay był podekscytowany faktem, że ma to samo nazwisko, co on. Stwierdził odrazu, że może są rodziną, na co wszyscy wywracaliśmy oczami.

Z chłopakami ogólnie lepiej, zapewne dzięki magicznym herbatkom Wu, czy jakkolwiek to nazwać, ich rany szybko się goiły i byli zdolni do normalnego funkcjonowania. Najgorzej oczywiście z Kai'em, ale po kilku dniach również on mógł poruszać się bez bólu.

Lloyd, jak zwykle, zamknięty. Ciągle gdzieś wychodził i nie wracał przez całe dnie. Widziałam wtedy niepokój u Misako i Wu. Nadal ciężko mi było połączyć ze sobą fakty. Jest synem Garmadona. Przerażającego człowieka. Całe szczęście, nie miałam z nim nic do czynienia.

Ale Misako? Za dużo wyobraźni, za dużo wyobraźni, Nicole. Idiotko.

Dziewczyna nie odzywała się słowem. Siedziała wciąż w pokoju, nie wpuszczając kogokolwiek. Nadal było mi z jej powodu cholernie przykro i nadal ją podziwiałam.

W końcu wyszła.

Zdaje się, że wszyscy już spali. Był środek nocy, a ja nie mogłam zasnąć. Poszłam do salonu, siadając przy kanapie i włączając jakieś gówno w telewizji. Patrzyłam w ekran, ale nie skupiałam się na kwestiach bohaterów.

Chciałam następnego dnia odwiedzić mamę, ponieważ dawno tego nie robiłam a uczucie tęsknoty było cholernie silne. Zwykłe słowa wypowiedziane z jej ust, zwykły uścisk i zwykły uśmiech potrafiły mnie momentalnie uspokoić. A ja tak po prostu zniknęłam. Chciałam też spotkać moje rodzeństwo, Suz i Oscara. Po prostu tęskniłam za przeciętną codziennością. Bardzo.

Westchnęłam cicho. Usłyszałam niegłośne skrzypnięcie podłogi przy kuchni. Fakt faktem, panele na Perle to synonim słowa hałas. Żeby się umiejętnie skradać trzeba tam chyba lewitować.

Momentalnie spojrzałam w tamtą stronę i podniosłam brew. To była ta dziewczyna, Zara. Stała w miejscu, gdy zorientowała się, że ją widzę. Obserwowała mnie uważnie. Nie zdołałam wychwycić zbyt wielu szczegółów, ponieważ w pomieszczeniach było dość ciemno.

- Cześć. - powiedziałam w końcu. - Może usiądziesz? - uśmiechnęłam się bardzo delikatnie.

Zawahanie.
Ta chwila trwała wieczność. W końcu przytaknęła lekko i podeszła, siadając na fotelu.

Zdziwiło mnie to, bo przez ten niecały tydzień praktycznie nie wychodziła z pokoju jak Lloyd. A teraz? Podeszła odrazu. I usiadła obok. Nie spodziewałam się i czułam dezorientację, nie wiedząc, co mówić.

- Jak się czujesz?

Idiotka. A jak ma się niby czuć? Kilka dni temu zginęła ważna dla niej osoba, jeszcze po części z mojej winy.

- W porządku. - odkiwnęła lekko głową.

Omal się nie zakrztusiłam, bo to również było niespodziewane.

- Podoba ci się tutaj? - posłałam jej znowu delikatny uśmiech.

Przytaknęła.

- Jest okej. Niedługo będę wracać.

- Wracać? Dokąd? - podniosłam brew.

Wzruszyła ramionami.

- Do miejsca, które nazywałam kiedyś domem.

Obserwowałam dziewczynę uważnie. Brązowe, dość proste kosmyki półdługich włosów opadały jej na twarz ciemniejszej cery niż moja. Ja akurat byłam jak porcelana, więc praktycznie każdy miał lepszy odcień. Ponownie zwróciłam uwagę na amulet, który zawiązany był przy szyi. Poczułam na sobie w tym momencie jej wzrok. Wcześniej była ubrana w brudne i poszarpane ciuchy, dlatego z Ny'ą pożyczyłyśmy dziewczynie nasze. Dzisiaj miała na sobie akurat moją bluzę, którą dostałam od mamy na urodziny.

- Masz na myśli dom rodzinny? - spytałam w końcu.

Spojrzała w moją stronę.

- Mieszkasz tu z nimi?

- Ja? Mieszkałam. - odpowiedziałam krótko. - Ale niedługo też stąd spadam.

- Dlaczego?

Nie spodziewałam się, że będzie choć odrobinę zainteresowana moją osobą.

Dziwne.

- Byłam tu na wakacjach, coś tego typu.

Co ja właśnie powiedziałam?

- Wakacjach? - podniosła delikatnie brew. Przyjrzała mi się i po chwili na jej twarzy zauważyłam lekkie rozbawienie.

- No co? - uśmiechnęłam się z ulgą, że wciąż rozmawiałyśmy. Co prawda już zdążyłam zrobić z siebie idiotkę, ale rozmawiamy.

- Nieźle. Najlepszą atrakcją musiała być zapewne jaskinia.

Spojrzałam momentalnie w jej stronę.

- Przepraszam?

- Tak wyglądają twoje wakacje?

Zamilkłam na moment.

Do czego ona dąży?

Miałam odczucie, że już znała odpowiedź. Przecież to brzmiało jak pytanie retoryczne, do cholery.

- Nie. - stwierdziłam. - Tak teraz wygląda moje życie.

Podniosła delikatnie kąciki ust, ale nie odezwała się słowem. Jedynie przytaknęła. Obserwowałam ją od tamtego momentu uważniej.

- Umiesz się zamienić w wilka?

- Co?

Patrzyła na mnie zdezorientowana, natomiast ja zacisnęłam zęby. Znowu powiedziałam coś głupiego.

- Z tym tygrysem walczyły dwa wilki. Ty i twój przyjaciel. Zgadza się?

Przytaknęła dopiero po chwili.

- Teoretycznie. Będę już szła. - wstała i rozejrzała się po salonie kątem oka. - Do jutra.

~ oczami Lloyd'a ~

Ostatnie wydarzenia całkowicie mną pochłonęły.

Mój ojciec zamordował matkę Nicole.

Gdy na sali byłem jedynie ja, Bradley i Wu z Misako, owy wróg powiedział mi, że dowiem się niedługo rzeczy zaskakującej, o której mój stryj i matka od dawna wiedzieli.

Ukrywali tak ważną rzecz.
Próbowali zrobić ze mnie głupca?
Bardziej dumny już być nie mogłem.

Nicole również nie wiedziała, czyim synem jestem. Kolejna rzecz, którą zataili.

Był wczesny poranek. Wyszedłem z pokoju. Miałem zamiar właśnie opuścić Perłę, gdy nieoczekiwanie, zatrzymała mnie matka. Zmrużyłem oczy.

- Dokąd znów idziesz, Lloyd?

Wzruszyłem ramionami i próbowałem ją minąć. Na marne. Stała uparcie, a przecież z matką nie będę się przepychać. Wywróciłem oczami.

- Spieszę się.

- Odpowiedz na pytanie. - obserwowała mnie uważnie. - Proszę. - wyciszyła w tym momencie głos.

- Do sklepu, kupić mleko. - pokręciłem głową z zażenowaniem.

- Lloyd, skończmy to, proszę. Porozmawiajmy normalnie.

- Normalnie? Dlaczego mi nie powiedzieliście? - mruknąłem zniecierpliwiony.

Westchnęła.

- Byłeś i nadal jesteś rozgoryczony śmiercią ojca. Nie chcieliśmy dodawać ci kolejnych zmartwień. Czekaliśmy na odpowiedni moment.

- Odpowiedni moment? - parsknąłem ironicznie. - Cóż, najwyraźniej nim właśnie było wasze porwanie.

- Lloyd!

- Skończyłem. - warknąłem, po czym minąłem matkę, która stała zrezygnowana.

Ruszyłem do drzwi. Odwróciłem się jeszcze na sekundę w jej stronę, lecz matki już tam nie było. Spojrzałem znów przed siebie. W tym momencie rozszerzyłem źrenice, gdyż przede mną stała ta dziewczyna. Zatrzymałem się momentalnie. Omal na nią nie wpadłem.

- Mh, przepraszam. - rzuciłem szybko, ponieważ spieszyło mi się do drzwi.

Ona natomiast obserwowała mnie przez chwilę, zmierzyła od dołu do góry i spojrzała mi w oczy. Przytaknęła, a potem ruszyła dalej.

Podniosłem brew. Ta ocena postaci była bardzo dziwna, ale nie przejąłem się tym szczególnie. Wydostałem z Perły.

Szedłem przez miasto. Otoczone było ciemnymi chmurami. Ludzie patrzyli na mnie z zachwytem. Czułem na sobie wzrok ich wszystkich. Niektóre osoby podchodziły do mnie bliżej, zagadywały, prosiły o zdjęcie. Na marne. Nie zwracałem na nich uwagi, omijałem i patrzyłem przez siebie. Słyszałem westchnięcia dziewczyn, szepty na mój temat, krzyki, pozdrowienia. Wiatr stawał się silniejszy.

Lloyd w wielkim mieście? W stroju wojownika?

To nie był dobry pomysł.

Czułem się osaczony. Bez zbędnego rozglądania brnąłem wciąż do przodu. Droga nie miała końca, tak samo jak zachwyt wszystkich mieszkańców. Zaczęło kropić.

Dziękowali mi.

Powtarzali, jakim jestem bohaterem. Mówili o mojej sile, zaangażowaniu i poświęceniu. Wymieniali tylko zalety. Zapomnieli o wadach.

Nie ma ludzi idealnych.

Po śmierci ojca zmieniłem się diametralnie.

Skąd on ma w sobie tyle odwagi?"

Jestem tchórzem.

Chciałbym być taki, jak on! „

Natychmiast byś z tego zrezygnował.

Uwielbiam Zielonego Ninję!"

Nienawidzę siebie.

Padało. Pragnąłem jak najszybciej stamtąd uciec. Wywołując smoka jedynie pogorszyłbym sytuację. Dotarłem do miasta w konkretnym celu, nie zamierzałem się odrazu wycofać.

Wśród całego tłumu ktoś przykuł moją uwagę. Zerknąłem.

Dziecko. Siedziało na chodniku, oparte o ścianę jakiegoś budynku. Patrzyło przed siebie pustym wzrokiem, całe mokre od deszczu, przemarznięte, nieobecne. Natychmiast zbliżyłem się do niego. Spojrzał.

Chłopiec miał ubraną cienką kurtkę, na głowę założony kaptur. Zauważyłem pojedyncze kosmyki jego blond włosów. Ukucnąłem.

- Cześć, gdzie twoi rodzice? - uśmiechnąłem się delikatnie.

Czułem, jak tłum obserwuje naszą dwójkę. Dziecko zadrżało. Najwyraźniej nie podobało mu się to.

- Nie wiem. - odpowiedział ściszonym głosem.

- Jesteś tu sam? - podniosłem brew.

Przytaknął, odwracając wzrok.

Przypominał mi kogoś. Naprawdę mi kogoś przypominał.

Rozejrzałem się. Otoczyli nas. Niektóre osoby natychmiastowo robiły zdjęcia telefonem. Wywróciłem oczami, gdy zobaczyłem kamerzystę.

Zaraz wszyscy będą srać o tym, że Zielony Ninja rozmawia z chłopcem.

Westchnąłem.

- Chodź ze mną. - wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.

Obserwował nieufnie. Coś musiało być na rzeczy. Każde inne dziecko rzuciłoby mi się w ramiona.

Po chwili chwycił mnie za rękę i pomogłem mu wstać.

Szliśmy przez jakiś moment. Traciłem cierpliwość i patrzyłem na zainteresowanych groźnym wzrokiem, dzięki czemu automatycznie się odsuwali.

Deszcz padał coraz mocniej.

Udało nam się bez słowa przejść przez tłum. Zrezygnowałem z miejsca, w którym zamierzałem się wcześniej znaleźć. Stanęliśmy pod jakimś daszkiem. Spojrzałem w jego stronę. Wciąż kurczowo trzymał moją dłoń.

- Jak masz na imię? - spytałem łagodnie.

- Harry. - odpowiedział powoli. 

Przytaknąłem.

- W porządku, Harry. Jestem Lloyd. Odprowadzę cię do domu. Gdzie mieszkasz?

Zerknął zlękniony, nie odpowiadając. Wziąłem głęboki wdech.

- Spokojnie. Pójdziemy do mnie i trochę odpoczniesz. Jesteś głodny?

- Trochę. - wymamrotał nieśmiało pod nosem.

Całe szczęście, nie musieliśmy długo czekać. Deszcz zniknął tak szybko jak się pojawił. Wracaliśmy do Perły. Pod koniec drogi zabrałem chłopca na ręce. Był mniej więcej w moim wieku, gdy za wszelką cenę chciałem „opanować świat". A jednak, okazał się bardzo lekki.

- Zgubiłeś się? - spojrzałem kątem oka.

Pokręcił głową.

Podniosłem delikatnie brew. Chciałem kontynuować rozmowę, jakoś ją wzbogacić, ale widziałem, jaki był zmęczony. I głodny. I zmarznięty.

Gdy weszliśmy do Perły, postawiłem Harr'ego na ziemię. W salonie siedzieli  wszyscy, łącznie z Nicole i Zarą. Momentalnie spojrzeli w naszą stronę, jakby wykazywali stałą czujność. Zmrużyłem oczy.

- Kogo przyprowadziłeś, Lloyd? - spytał Wu.

- Gościa. - mruknąłem, patrząc na wszystkich podejrzliwie.

- Jak masz na imię?

No tak.
Nya uwielbiała dzieci. Pomijając fakt, że ten niedługo będzie już nastolatkiem.

- Harry. - odpowiedział cicho, pozostając z pewnością zaniepokojony kolejną obserwacją obcych dla niego ludzi.

- Zrobię ci coś do jedzenia. - Zane stwierdził z satysfakcją, po czym ruszył w kierunku kuchni.

Chłopak przytaknął i zerknął w moją stronę.

- Chodź. - kiwnąłem głową. - Pójdziemy do mnie.

Czułem na sobie wzrok pozostałych. Weszliśmy do mojego pokoju. Machnąłem do Harr'ego ręką, żeby usiadł sobie na łóżku. Tak też po chwili zrobił. Rozejrzał się powoli.

- Ładnie. - twierdził w pewnym momencie.

- Dzięki. - uśmiechnąłem się delikatnie.

Ładnie?
W ciągu kilku miesięcy to pomieszczenie zostało gruntownie zmienione. Limonkowe ściany przemalowałem bez zastanowienia na kolor czarny. Dało się to dobrze zauważyć. Cóż, może jemu ten klimat odpowiadał. Lub powiedział to z grzeczności.

- Kim oni są? - zapytał po chwili.

Spojrzałem.

- To moi przyjaciele.

- Nie mieszkasz już z rodzicami?

Podniosłem delikatnie brew i zastanowiłem się nad pytaniem. Teoretycznie rzecz ujmując, zapewne jeszcze powinienem być pod opieką dorosłych. Ale się postarzyłem, psując przy okazji sobie życie.

- Mieszka tu też moja matka. - wybrnąłem.

Przytaknął dość zaciekawiony.

- Ja swojej już nie widziałem od dawna. - stwierdził spokojnym tonem. - Nie wiem nawet, gdzie jej szukać.

Obserwowałem go uważnie. Nie spodziewałem się, że powie mi coś takiego tak szybko.

- A tata? - zaryzykowałem.

- Tata umarł. - posmutniał. - Jestem sam.

Momentalnie stanęła mi gula w gardle. Teraz dopiero do mnie to dotarło.
Wiem, kogo mi przypominał.

mnie.

W czasach, gdy mojego ojca traktowano jako największego antagonistę krainy, w czasach, gdy zostałem opuszczony przez matkę. W czasach, gdy byłem po prostu sam.

- Przykro mi. - powiedziałem po chwili.

- Nie mów tak. - spojrzał. - Nie lubię tego zdania. Dobrze wiem, że nie jest ci przykro, więc kłamiesz. Nie lubię kłamców.

Mrugałem nerwowo, obserwując chłopca.

- Dobrze. Już tego nie użyję.

Harry rozejrzał się znów po pokoju.

- Więc gdzie teraz mieszkałeś? - spytałem.

- W internacie. - mruknął pod nosem. - Mój wujek mnie tam zaprowadził.

Westchnąłem pod nosem.

- Uciekłeś?

Spojrzał porozumiewawczo.

- Dlaczego? - dopytywałem.

- Nikt mnie tam nie lubił. Ja też nikogo nie lubiłem.

Podobieństwo do mojego dzieciństwa było uderzające. Aż zbyt uderzające.

Dlatego też dążyłem tym ciągiem.

- Dlatego uciekłeś? Śmierć ojca z pewnością musiała być dla ciebie trudna, ale -

- Ale co? - wtrącił. - Zrobiłem to, bo się bałem tam być. - wymamrotał. - Taki jeden powiedział mi kiedyś, że ludzie się rodzą po to, żeby umierać. Więc i tak wszystkich nas nie będzie. Tata musiał zniknąć wcześniej i tyle.

Otworzyłem lekko usta.

- Nie mogę tracić swojego życia na smutek. To też mi powiedział. - dodał.

Wtedy coś we mnie pękło. Wróciło wspomnienie.

- Lloyd! Zatrzymaj się, proszę!

- Zostaw mnie. Zostaw... -czułem, jak ciepła łza spłynęła mi po policzku.

Nigdy nie czułem się... tak bezradny.

Przejęta matka patrzyła na mnie. To było jej spojrzenie pełne miłości i troski. Podeszła bliżej.

- Lloyd, jego ofiara nie poszła na marne. Pamiętaj o tym. - rozpoczęła spokojnie.

Nie potrafiłem jej spojrzeć w oczy. Mogłem jedynie słuchać, czując przy tym kolejne spływające łzy.

- Synku, spójrz na mnie.

Brak reakcji.

- Młody Lloydzie Montgomery Garmadonie, synu Garmadona, proszę, abyś na mnie spojrzał.

Zrobiłem, jak nakazała. Z trudem.

- Twój ojciec kochał cię najbardziej na świecie. - uśmiechnęła się smętnie. - Troszczył się o ciebie, nawet gdy zło krążyło w jego żyłach. Uratował całą krainę, spłacając swój dawny dług. Możesz być dumny z niego jak i z siebie, że jesteś synem tak wspaniałego człowieka.

- Wiem. - odpowiedziałem cicho.

- Jestem pewna, że nie chciałby, abyś marnował teraz sobie życie przez cierpienie. Powinienieś być szczęśliwy, że mógł cię trenować, rozmawiać z tobą, czy nawet jeść wspólne śniadanie. On cię kochał, Lloyd. Jak nikt inny. Zawsze będzie z tobą. Tutaj. - wskazała na moje serce.

Uśmiechnąłem się w duchu. Lecz nie na długo.

Nie
Chciałby
Abym
Cierpiał

Ja też
Nie chcę

Cierpieć

W głowie pojawiły mi się zamglone obrazy, słyszałem stłumione odgłosy. Wszystko było takie realne. Takie prawdziwe.

Ojciec.

Jego ciemna strona, władcze względy, żądza krwi i cierpienie.

Powrót człowieka, wyrzuty sumienia, troskliwość, spokój oraz uśmiech.

Ja.

Mój brak zrozumienia, zagubienie, płacz, chęć ucieczki i dorównaniu ojcu.

Powrót człowieka, determinacja, odwaga i beztroska.

My.

Czujemy

Działamy

Tak samo.

Musiał odejść. Ludzie odchodzą. Odszedł. Ale wciąż jest przy mnie.

Cierpienie?
Czym jest cierpienie?

Nie tylko ja straciłem ojca.
Nie tylko ja miałem popieprzone dzieciństwo.

Nie jestem sam. On nie jest sam.

Zginął.

Ale wciąż żyje.

We mnie.



Czas powrócić.

- Lloyd? - przyglądał mi się zaniepokojony.

Zerknąłem w jego stronę. Drgnął. Nie byłem już tą samą osobą.

Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Wszedł Zane z obiecanym jedzeniem dla chłopca. Harr'emu ślinka ciekła, gdy zobaczył owe rozmaitości. Gwałtownie wstałem.

- Zajmiesz się nim?

- Oczywiście. - spojrzał w moją stronę pytająco.

- Daj mu koc, niech się ogrzeje po tym deszczu.

Skinął głową, natomiast ja wyszedłem z pokoju.

Szedłem odważnie przez korytarz. W mojej głowie wciąż mieszały się myśli, których nie potrafiłem opanować. Spiąłem się lekko i po chwili byłem już w salonie, otoczony przez wzrok wszystkich siedzących.

- O co chodzi, Lloyd? - Stryj obserwował mnie uważnie.

Rozejrzałem się.

Jay obejmował Ny'ę, Cole podjadał krakersy, matka zerkała zdezorientowana na stryja, Kai z Nicole siedzieli obok siebie, natomiast moją uwagę zwróciła ta tajemnicza dziewczyna, Zara, która obserwowała mnie w taki sposób, jakby już od dawna wiedziała, co chciałem za chwilę powiedzieć.

- Lloyd? Wszys-

- Wróciłem.

Continue Reading

You'll Also Like

16.7K 664 77
Nie wszystko zgadza się z fabułą serialu. Akcja dzieje się po sezonie piątym. ,,- Więc wiesz co masz zrobić? - Oczywiście, że tak. - Pamiętaj trzymaj...
426K 10.8K 200
Pierwsza część preferencji avengers. 𝑺𝑻𝑨𝑻𝑼𝑺: zakończone.
816 107 25
ɴᴀ ᴏᴋʟᴀᴅᴄᴇ 14ʟᴇᴛɴɪ ɪᴅᴏʟ ʙᴏᴊᴀɴᴇᴋ♥︎ ʙᴏᴏᴋ ᴘᴏśᴡɪᴇ̨ᴄᴏɴᴀ ᴇᴜʀᴏᴡɪᴢᴊɪ, ᴏᴄᴇɴʏ, ʀᴏᴢᴋᴍɪɴʏ, ᴛᴇᴏʀɪᴇ, ᴏᴘɪɴɪᴇ ᴀʟʟ.
84.9K 5.7K 30
Muriel jest utalentowaną muzycznie TikTokerką, która spełnia się na tej aplikacji poprzez grę na instrumentach oraz śpiew. Pewnego razu wstawia ona...