Indigo [Sex, blood & Rock'n'R...

بواسطة AnnaTuziak

28.2K 2K 280

Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas? W imię tej zasady jedna noc, która połączyła dwójkę zupełnie obcych... المزيد

Takie tam info...
Rozdział 1 - Noc
Rozdział 2 - Dzień
Zwiastun
Rozdział 3 - Kim jest ta dziewczyna?
Rozdział 4 - Jak dzień i noc...
Rozdział 5 - Nie do końca poprawny
Rozdział 6 - Świat bez Indigo
Rozdział 8 - Niewidzialny mur
Rozdział 9 - Intruz
Rozdział 10 - Obietnica
Rozdział 11 - NIEradosna nowina
Rozdział 12 - Po prostu milczmy
Rozdział 13 - Królowa lewego sierpowego

Rozdział 7 - Nienawidzę cię...

1.7K 155 24
بواسطة AnnaTuziak

Od samego rana chodziła totalnie rozkojarzona. Po wczorajszej rozmowie była rozbita. Nastawiła się, że zostanie tu jeszcze tylko miesiąc i owszem, czasami myślała o tym, że chciałaby zostać dłużej, szczególnie gdy słyszała śmiech dzieciaków, widziała jak z każdym dniem Jim staje się coraz bardziej otwarty na świat, pozostałe dzieci zupełnie zmieniły nastawienie do chłopca. Były momenty, gdy zastanawiała się czy tak już zostanie po jej odjeździe, czy pozostawiony sam, Jim nie wycofa się z powrotem do swej samotni. Każde zdarzenie, każda rozmowa z ludźmi z miasteczka sprawiała, że czuła się bardziej z nimi związana. To było w sumie to, czego obawiała się najbardziej. Przywiązania do drugiego człowieka, do miejsca.

I te poranki, gdy budził ją zapach kawy i krzątanie się w kuchni. Caleb z nosem w książce, Caleb przenoszący deski, naprawiający ogrodzenie, Caleb kręcący z niezadowoleniem głową widząc jak wjeżdża motorem na trawnik, Caleb uczący ją strzelać do butelek, Caleb zamyślony, ponury, mroczny. Caleb przekonany, że ona wierzy w to, iż jest na nią zły.

Uwielbiała go drażnić, sprawiać, że podnosiło mu się ciśnienie, zawstydzać, doprowadzać do tego, że ujawniał skrywane głęboko emocje. Jego pozorny spokój krył w sobie pasję i żar. Jaki był sposób na Caleba? Gdy ona mówiła tak, on zawsze mówił nie. Wystarczyło mieć odmienne zdanie, choć nie stanowiło to jakiegoś problemu. Prawie i tak zawsze stawiała na swoim, choć sama przed sobą musiała przyznać, że działo to również w odwrotną stronę. Nie lubiła palić, lecz czasami, gdy się denerwowała po prostu potrzebowała zająć czymś ręce. A teraz wystarczyło zwalić winę na Caleba, który zamiast papierosów podtykał jej pod nos lizaki. To było dziwne, ale choć oboje dostawali zawsze to, co chcieli, to i tak wmawiali sobie, że postawili na swoim, choć oboje w głębi duszy wiedzieli, że ulegli. I to wieczne stwierdzenie każdego, kto ich znał: „Nie pasujecie do siebie". Czy to było aż tak oczywiste? Dwa miesiące pod jednym dachem z facetem, z którym się nudziła, z facetem, który ją drażnił, i z facetem, który jako jedyny potrafił sprawić, że nie wiedziała co powiedzieć.

I te wieczory na huśtawce. Świat do góry nogami. Tak właśnie było. Teraz. Tu. Przy boku Caleba, jej świat po raz pierwszy stanął do góry nogami. „Świat do góry nogami Tego chcesz?" — wspomniała słowa Caleba i głęboko westchnęła. Na to pytanie nie mogła sobie odpowiedzieć. To, czego chciała, nie liczyło się. Czas. Ile jeszcze tak naprawdę jej go zostało?

— Pojadę z Samem do miasteczka. Skończyły się napoje — usłyszała za sobą głos Caleba i podskoczyła wystraszona. — Potrzebujesz czegoś?

— Kilka paczek m&m'sów? — stwierdziła, zerkając na biegającą po trawniku zgraję dzieciaków.

— Pamiętam o materiałach do ćwiczeń. Czy coś jeszcze?

Tego dnia oprócz dzieciaków przyszły jeszcze z nieoczekiwaną wizytą Elvira w towarzystwie Melisy i jej niezadowolonej siostry Betty, która w ostatnim czasie dość często pojawiała się tam gdzie Caleb. Indi z goryczą myślała wtedy, że prawdopodobnie dziewczyna zostanie przyszłą panią Porter. Bo przecież po rozwodzie na pewno zaroi się od kandydatek na żonę. Ten mrukliwy odludek budził jakieś niezdrowe emocje u płci odmiennej. Co w sumie nie było dziwne. Był wyjątkowo przystojny. Wysoki z doskonale wyćwiczonymi mięśniami. Sprawiał wrażenie trudnego do zdobycie, może dlatego zdobyć go chciała prawie każda. Caleb miał niebywale intrygująca twarz. Mocno zarysowana szczęka nadawała mu charakteru, pięknie zarysowane usta były jedna z tych rzeczy, które tamtej feralnej nocy zwróciły jej uwagę i to mroczne, posępne spojrzenie, czarne oczy, które chciały wydawać się odpychające, jednak ona widziała w nich jedynie ukryty żar.

Były chwile, gdy myślała o tym, że gdyby nie jasne postanowienie, iż ich małe oszustwo nie obejmuje łóżka, to siedziałby o wiele milej czas, jednak coś ją powstrzymywało, choć bywały takie zajścia, że pomiędzy nimi aż iskrzyło. Nigdy jednak nie wydarzyło się nic więcej, poza drobnymi incydentami w których nie było nic zobowiązującego. Przelotny dotyk, przekomarzania i jeden głupi całus przedniej nocy. Nic nieznaczący, niewinny. Westchnęła. Naprawdę będzie jej brakowało tych wieczorów na tarasie i widoku zachodzącego słońca, które kończyła zawsze wtulona w tego ogromnego mężczyznę. Czasem zasypiała i budziła się wtedy rankiem w łóżku. Sama.

— Chyba nic ‒ szepnęła patrząc na niego pod słońce. — Długo cię nie będzie? — zapytała cicho. Nie miała pojęcia co się dzieje, ale czuła jakiś niepokój. I zupełnie nie wiedziała czym to jest spowodowane. Czuła się niepewnie. Jak nigdy dotąd.

— Wrócę od razu. Wszystko w porządku? — zapytał, mrużąc oczy i wpatrując się w żonę z uwagą. Przytaknęła pospiesznie głową.

— Jedź już i uważaj na siebie. — Mówiąc to, oparła czoło o jego pierś. Poczuła jak gładzi ją po plecach, co sprawiło, że odetchnęła z ulgą. Przy tym irytującym, nudnym mężczyźnie czuła spokój. On potrafił zatrzymać czas. A to właśnie czas był jej najgorszym wrogiem.

Patrzyła na odjeżdżającego pickupa i w głowie czuła chaos. Od czego zacząć? Najpierw chyba powinna zorganizować dla dzieciaków jakieś zajęcie, a później przygotować grilla. Westchnęła i ruszyła w stronę ogrodu gdzie czekały na nią rozbawione kobiety. Uśmiechnęła się i pomyślała, że tego też będzie jej brakowało. Pomimo, że Caleb powiedział, iż opóźnienie wyjazdu nie podlega dyskusji, ona postanowiła, że jednak wyjedzie. Być może nawet przed czasem. Nigdy nie zależało jej żeby zrzucać na niego winy. Gloria i tak będzie niezadowolona. Rzuciła studia i tylko to będzie dla niej istotne, a im prędzej stąd odjedzie, tym szybciej zapomni. Nie czuła się dobrze z tym, że okłamuje tych wszystkich ludzi. Chciała, aby to wszystko się wreszcie skończyło. Ale czy ucieczka to skończy?

— Właśnie opowiadałam pani Elivirze jak nastawiałaś nos kuzynowi burmistrza — usłyszała i uśmiechnęła się.

— Dlaczego nie chcesz zostać lekarzem? — zapytała Betty. Przecież to bardzo dobry zawód.

— Tak samo mówi moja babcia. Zawsze chciała abym została lekarzem, a ja chciałam sprawić jej przyjemność, myślałam, że może poczuję powołanie, sama nie wiem. Moja babcia jest dość specyficzną osobą. Mieć wnuczkę lekarkę i wnuka prawnika, to jej odwieczne pragnienie — powiedziała Indigo, uśmiechając się pod nosem.

— Masz brata? — zapytała Mel, a Indi stwierdziła, że powinna się ugryźć w języka zanim znowu coś powie.

— Mam.

— Dlaczego nigdy tu nie przyjechał? — Indi westchnęła i chcąc nie chcąc uśmiechnęła się. — Nie tęsknisz za nim?

— Prawdę mówiąc nawet bardzo. Nie widziałam go już prawie pół roku. Często do siebie dzwonimy, ale to jednak nie to samo co spotkanie.

— Jest przystojny? — zapytała Betty, a Indi uśmiechnęła się w duchu. Nie jesteś w jego typie — pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. Zamiast tego wyciągnęła z kieszeni telefon i odszukała zdjęcie Deana. Już po chwili wszystkie trzy spoglądały na roześmianą twarz Deana. — A nie przyjedzie do ciebie? — Tym pytaniem Betty wyraźnie potwierdziła, że Dean wpadł jej w oko.

— Na razie nie. Jedziemy z Calebem do mojej babci na święto dziękczynienia i... — Zamilkła, zdając sobie sprawę z tego, że lekko się zapędziła. Rozejrzała się wokoło i zmarszczyła czoło.

‒ Wróci z wami?

— Nie widziałyście Jima? — zapytała trochę zaniepokojona. Od jakiegoś czasu nie widziała chłopca.

— Gdzieś tu się kreci — powiedziała na odczepnego Betty. — Jak ma na imię twój brat?

— Dean. — Ujrzawszy biegnąca do nich trzylatkę wstała z krzesła. — Cece! Gdzie jest Jim?

— A ile ma lat? — Głos Betty jakoś tak wyjątkowo zaczął działać jej na nerwy.

— Kto? — zapytała totalnie zdezorientowana.

— Twój brat.

— Cece, widziałaś Jima? — Niepokój Indi udzielił się również Mel, która teraz uważnie się rozglądała.

— Tak! Widziałam. Jim pofiedział ze idzie zostac klólem aligatolów! ‒ wykrzyknęła uradowana dziewczynka, podskakując na jednej nodze. — Zobacz jak potlafię! Skace i skace. I tylko na jetnej noce!

— Co?!

— Na jetnej noce! Zobac! Tlenowałam f domu! — Indigo przykucnęła przed dziewczynką i przytrzymała ją za ramiona.

— Cece, musisz mi powiedzieć dokładnie, co zrobił Jim. — Starała się mówić spokojnie, lecz przepełniał ją niepokój.

— To ile ma lat twój brat? — usłyszała głos Betty i przymknęła oczy.

— Cece, jeżeli wytłumaczysz mi wszystko dokładnie i uda mi się znaleźć Jima, to zostaniesz królową skakania — powiedziała Indi i ujrzała na twarzy dziewczynki ożywienie.

— Klólofom? Nalpafde?

— Tak, ale musisz to zrobić szybko.

— Jim pofiedział że zlapie dla ciebie oglomnego aligatola — powiedziała dziewczynka, a Indi zamarła.

— Gdzie?

— On wsioł kulacaka teko na glila!

— Kurwa jego pierdolona mać! — wrzasnęła Indi i podniosła się gwałtownie. Kilka dni wcześniej opowiadała małemu jak podczas jakichś wakacji wraz ze swoją przyjaciółką wieszały na drzewie kurczaka, aby spływająca krew zwabiła aligatory, które podskakiwały zwabione kawałkiem mięsa. — Wszystko przeze mnie — powiedziała płaczliwie.

— To w końcu ile ma lat twój brat? — usłyszała i miała ochotę wrzeszczeć. Przykucnęła przy trzylatce, która patrzyła na nią z niepokojem, wystraszona jej wybuchem złości.

— Cece, zostałaś królową skakania, ale możesz jeszcze zostać bohaterką. Musisz tylko powiedzieć gdzie dokładnie poszedł Jim. Wiesz gdzie poszedł? — zapytała z nadzieją. Elvira i Mel patrzyły na nią przerażone.

— A tu, plosto! Na pomost. Chciał sypko go słofić zeby upiec na glilu.

— Jesteś pewna?

— Tak! Jus jestem bohatelką?

— Tak, Cece, jesteś bohaterką, teraz biegnij do innych dzieci i idźcie do domu, na górze są kartki i kredki, kto narysuje najładniejszy rysunek zostanie królem rysowania — powiedziała. Nie chciała wszczynać niepotrzebnej paniki wśród dzieci. — Dzwońcie do Caleba, niech sprowadzi z miasta pomoc! Natychmiast! — wrzasnęła i ruszyła pędem w stronę rzeki.

Tereny przy Missisipi były w tym miejscu gęsto zalesione po obu stronach rzeki. Drzewa rosły gęsto zarówno na brzegach jak i w samym dorzeczu/korycie. Obfite zarośla uniemożliwiały dostanie się do wody, więc wybudowany był niewielki pomost, który ze wszystkich stron obrastała trzcina i różnego rodzaj krzaki. Poprzedni właściciele prawdopodobnie łowili tu ryby, ponieważ były tam dwie stare łodzie i jedna przerdzewiała motorówka. Caleb planował pozbyć się tego sprzętu, jednak zamierzał najpierw wykarczować teren i postawić jakieś zabezpieczenie przed dzikimi zwierzętami, które czasem zapuszczały się na tereny mieszkalne. Różnorodna fauna i flora budziła zarówno podziw jak i grozę. Dzikie i groźne zwierzęta były wprost na wciągnięcie ręki. Aligatory, jadowite węże, ogromne pająki i wszelakie robactwo. Indi przychodziła była tu zaledwie kilka razy, ponieważ nie chciała robić na złość Calebowi, który niepokoił się o jej bezpieczeństwo. Zdawała sobie sprawę jak groźne są te zwierzęta. Najbardziej przerażały ją aligatory, choć nie były zbyt duże jednakże napawały ją lękiem, któregoś razu widziała nawet anakondę. Dlatego nie wykłócała się z Calebem i trzymała się z daleka od dorzecza. Przed odjazdem zamierzała pomóc mu przy zabezpieczeniach. Choć odległość do rzeki była spora, jednak zawsze istniało niebezpieczeństwo, że jakiś zbłąkany wąż albo aligator pomyli drogę i podczas, gdy jej już tu nie będzie, odwiedzi Caleba. Bała się też o bezpieczeństwo dzieciaków, całkiem możliwe, że przez jakiś czas będą jeszcze przychodziły, a zdawała sobie sprawę z tego, że Caleb ich nie wygoni i prawdopodobnie przestaną przychodzić, gdy zorientują się, iż z tym mrukiem zanudziłyby się na śmierć.

A teraz... teraz spełnił się jej najczarniejszy scenariusz. W zasadzie było nawet gorzej. Żadne dzikie stworzenie nie przyszło do nich. To mały, bezbronny i nieświadomy niebezpieczeństwa dzieciak poszedł do nich wszystkich. Z cholernym kurczakiem w ręku. Zdawała sobie sprawę z tego jak świeże mięso zadziała na wyostrzone zmysły drapieżników. Pięćset metrów. Mniej więcej taka odległość dzieliła ją do rzeki. Normalnie uznawali, że te pół kilometra, to zbyt mały dystans dla gadów, jednak w tym momencie wydawało jej się, że biegnie już co najmniej pięć kilometrów i nie miałaby nic przeciwko gdyby ta cholerna rzeka płynęła tuż pod jej oknem. Pruła przed siebie jak szalona, nie zwolniła nawet na chwilę. Mały Jim był w poważnym niebezpieczeństwie i w tym momencie nic nie było ważniejsze niż życie chłopca.

Gdy wreszcie ścieżka zaczęła się zwężać, a krzaki stawały się coraz gęstsze odetchnęła z ulgą. Ale co teraz? Pomost. Cece mówiła, że poszedł na pomost. I w sumie było to jedyne miejsce z którego mógł się dostać do wody. Okoliczne trzciny skutecznie broniły dostępu do Missisipi. Jedynie pomost. Ale co ten pętak zrobi. Jeżeli nie będzie wychylał się z pomostu to w zasadzie nic się nie stanie. Może powiesi tego kurczaka i będzie czekał na aligatory. W sumie na drewnianych deskach był bezpieczny. Pomost dzieliło od tafli wody co najmniej pół metra, może nawet metr.

— Jim! — wrzasnęła, wpadając w zarośla, których było więcej przy wejściu na pomost. Odgarnęła gwałtownie krzaki, które przeorały jej skórę na nogach. Miała na sobie jedynie krótkie, dżinsowe spodenki a na nogach trampki. — Jim! Jesteś tu? Odezwij się. Jim! — Wbiegła na pomost i od razu ujrzała, że jest pusty. Ale co to mogło znaczyć. — Boże, Jim! Gdzie jesteś? — Wpadła do wody? A może wrócił i jest już bezpieczny w domu. Usłyszała za sobą kroki i odwróciła się gwałtownie z nadzieją że ujrzy chłopca ale niestety na pomost wchodziła Mel i cholerna Betty. — Jim! — Indi była coraz bardziej przerażona.

— Nie ma go tu? — usłyszała Mel i przykucnęła chowając twarz w dłoniach.

— To moja wina. Po co mu to wszystko opowiadałam — wyszeptała płaczliwie. — A jeżeli wpadł do wody i dopadły do te pierdolone gady?

— Uspokój się Indigo. Gdyby wpadł do wody i dopadłyby go gady, to byłoby to widać. A nie ma śladów krwi. Na pewno wrócił do domu i...

— Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!! — Do ich uszu dobiegł przerażający wrzask Betty i spojrzawszy na nią ujrzały, że wpatruje się w coś ze zgrozą. Podążyły za jej wzrokiem i ujrzały chłopca. Indi poderwała się z pomostu.

— Ja pierdolę — wyszeptała, patrząc na jedno z rosnących dokładnie po środku rzeki ogromnych drzew, na którym siedział chłopiec. Choć siedział to za dużo powiedziane. Malec przerażony leżał na jednej z gałęzi, która niebezpiecznie przechylała się ku dołowi. Pod drzewem Indi ujrzała łódkę, którą tam dopłynął.

— O mój boże, jak on tu wszedł. Trzeba biec po kogoś — wyszeptała pobladła Mel.

— Nie ma czasu — powiedziała i rozejrzała się wokoło. Niepokojące było to, że cholerna Betty nie przestawała wrzeszczeć, a Indi doskonale wiedziała, że dziecko jest przerażone, a wrzaski jeszcze bardziej go denerwowały. — Zamknij do kurwy nędzy ten jebany pysk, suko! — wrzasnęła do dziewczyny, ale niewiele to pomogło.

Normalnie spoliczkowałaby ją żeby oprzytomniała. Teraz jednak nie mogła ryzykować i wziąwszy zamach przywaliła jej z pięści. Dziewczyna upadła na deski pomostu tracąc przytomność. Indi oceniła pospiesznie sytuację. Do miejsca gdzie był Jim dzieliło ją jakieś dwadzieścia metrów, może nawet więcej. Łódka, którą tam popłynął, odbiła od brzegu i była teraz już w innym miejscu, a przecież musieli jeszcze wrócić. Spostrzegła w zaroślach jeszcze jedną łódź i bez wahania wskoczyła do wody, która sięgała jej w tym miejscu mniej więcej do piersi. Gęsta, zamulona, zielonkawa i cholernie nieprzyjemna ciecz w jednej chwili zmoczyła jej ciało. Dotarcie do cholernej łódki było dość trudne gdyż każdy ruch krepowała jej gęsta roślinność podwodnej flory. Brnęła jednak bez wahania. Ostre trawy cięły skórę na udach, ale nie zwracała na nic uwagi. Wypłoszone przez nieoczekiwanego intruza zwierzęta uciekały na wszystkie strony. A ona zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby był w tych okolicach aligator, albo anakonda, to nie zdołałaby uciec. Widziała małe, niegroźne węże i żółwie. Na szczęście w tym miejscu nie było żadnego gada. Z ulgą wspięła się na łódkę i złapawszy wiosła odepchnęła się od zarośli i zaczęła pospiesznie wiosłować w stronę drzewa na którym był chłopiec.

— Jim już po ciebie idę. Nie bój się, zaraz cię zdejmę. Mocno się trzymaj, a później razem zapolujemy na aligatory — mamrotała pod nosem.

Rzeka była w tym miejscu tak przerażająco mętna, że nie widziała wioseł, gdy zanurzała je w wodzie. Od czasu do czasu uderzała w coś kijem i starała się nie myśleć o tym, co to mogło być. Najważniejsze było teraz dostać się do dziecka i jakoś go zdjąć. Po drodze oceniała sytuację i widziała, że nie będzie to wcale takie proste. Drzewo było wysokie i gładkie, typowe dla tego gatunku. Cypryśnik błotny, na którym utknął Jim miał około dwóch metrów średnicy pnia i z dwadzieścia pięć wysokości. Malec wybrał najbardziej imponujący okaz. Zdecydowanie nie udałoby jej się wejść po chłopca i znieść go do łodzi. Nie miała możliwości nigdzie jej przywiązać i prawdopodobnie odpłynęłaby tak jak ta, którą przypłynął tu Jim. Było tylko jedno wyjście. Podpłynąć wprost pod gałąź i namówić to przerażone dziecko żeby skoczyło. Jednak teraz liczył się czas.

W którymś momencie coś zawadziło o dno łodzi i ujrzała splątane gałęzie, w których utknęła. Nie zauważyła ich wcześniej, ponieważ im dalej wpływała tym woda była mętniejsza i pokryta zieloną rzęsą. Zaklęła pod nosem i zaczęła wiosłem uderzać w wodne rośliny, jednak jedynie pogorszyła tym sprawę i łódź zaklinowała się jeszcze bardziej. Do drzewa dzieliło ją mniej więcej pięć metrów. Musiała za wszelką cenę wyplątać się z tych gałęzi. Była coraz bardziej zdesperowana. Zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać, a ona myślała jedynie o tym, aby chłopiec jak najszybciej znalazł się przy niej. Szybki bieg do rzeki, brnięcie przez gęste wodne rośliny i wiosłowanie sprawiło, że powoli opadała z sił.

— Boję się — usłyszała słaby głos dziecka i zaklęła pod nosem.

— Jeszcze trochę i będę z tobą. Nie bój się. Nie zostawię cię tu samego. — Zapewniała. — I wiesz co? Właśnie zostałeś królem wchodzenia na drzewa i pływania łódką po niebezpiecznej rzece. Wszyscy będą ci zazdrościć. — Chciała uspokoić dziecko, choć głos jej się łamał, mówiła co jej ślina na język przyniesie. Kątem oka ujrzała jakiś ruch na brzegu rzeki i serce zabiło jej mocniej. To zdecydowanie było jakieś większe zwierze. Poczuła niepokój. — Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Zrobimy grilla i...

I wtedy spełnił się jej najczarniejszy scenariusz. Złamała się gałąź, która wraz z chłopcem wpadła do wody. Patrzyła na to przerażona.

— Pieprzyć to! — wrzasnęła i odrzuciwszy wiosło podniosła się i bez wahania wskoczyła do mętnej, śmierdzącej wody.

W pierwszej chwili uderzenie o taflę wody zamroczyło ją i przez moment nie wiedziała co się dzieje. Trwało to krótko. Gdy próbowała wypłynąć na powierzchnię, jej ruchy krepowały podwodne rośliny i mech, który oblepił ciało niczym sieć rybacka. Przez chwilę nie wiedziała czy poradzi sobie z ściągającymi ją na dno roślinami, jednak przepełniona determinacją i lękiem o chłopca walczyła z nimi jak szalona i już po chwili wynurzywszy się zaczerpnęła oddechu, krztusząc się obrzydliwą wodą. Dystans pięciu metrów przebyła błyskawicznie i już po chwili trzymała szamocącego się dzieciaka, który przywarł do niej w panice. Indi zdawała sobie sprawę, że najważniejsze teraz jest uspokojenie Jima gdyż szarpaniem mógł utopić ich oboje. Jednak najgroźniejsze w tym wypadku było to, że wokoło pełno było dzikich zwierząt, a niepokojące dźwięki, które słyszała jeszcze przed chwilą pozwalały jej sadzić, że gdzieś w pobliżu jest jakiś aligator. Już po chwili nabrała pewności, że nie są sami, gdy ujrzała jakieś smugi na zielonym nalocie, co świadczyło o tym, że w tamtym miejscu jest jakieś duże zwierzę.

— Jim. Musisz się uspokoić — powiedziała łamiącym się głosem. — Jesteś królem, a królowie są dzielni. Jestem tu z tobą i nic złego ci się nie stanie. Obiecuję ci to. Tylko przestań się rzucać i nie krzycz. Musimy być cicho — szepnęła do dziecka, które przytulało ją zaciskając kurczowo na jej szyi ramiona.

Rozejrzała się wokoło. Woda w tym miejscu nie była zbyt głęboka, co było prawdopodobnie zasługą rozrośniętych pod wodą korzeni okazałego cypryśnika. Jej stopy grzęzły w obrzydliwym mule. Od czasu do czasu czuła jak coś ociera się o jej nogi i starła się opanować strach, wiedząc, że są to prawdopodobnie jedynie ryby i jakieś małe gryzonie, które nie stanowią dużego zagrożenia. Zerknęła w stronę łodzi. Dystans co najmniej pięciu metrów. Z Jimem nie miała szans się tam dostać. Ale ile będzie musiała czekać na pomoc. Zanim wiadomość dotrze do miasta i dojada tu ludzie minie sporo czasu, a chłopiec był przerażony. Jedyną szansą było drzewo, ale wejście na nie graniczyło z cudem. Jedno co mogła zrobić, to pomoc dostać się tam Jimowi, a sama poczekać tu na dole. Przekonanie przerażonego chłopca, że bezpieczniejszy będzie na górze było bardzo trudne, mimo wszystko bezpieczniejszy czuł się w jej ramionach. Po jakimś czasie dał się namówić. Odłamana gałąź zrobiła dużą wyrwę, która podobna była do półki. Dźwięk wypłoszył gryzonie i węże, więc miejsce było raczej bezpieczne. Podsadziła chłopca i pomogła mu się wdrapać. Korzenie drzewa drapały, skórę na brzuchu, ale najważniejsze było bezpieczeństwo chłopca. Odetchnęła z ulgą, gdy był już na górze. Miejsca był tam jeszcze sporo, co sprawiło, że postanowiła spróbować samej się tam dostać. Węże wodne w głównej mierze nie były jadowite i bały się ludzi, atakowały tylko, gdy czuły się zagrożone. Jednak Jim mógłby się wystraszyć i ponownie wpaść do wody, gdzie czaiło się prawdziwe niebezpieczeństwo. Musiała choć spróbować dostać się do chłopca, wtedy poczułby się bezpieczniej. Było to cholernie trudne, gdyż kora cypryśnika była praktycznie gładka. Chłopiec wchodząc zmoczył drzewo, więc próbując wejść na górę czuła się jak na lodowej tafli. Miała wrażenie, że trwa to całe wieki, ślizgała się po prawie gładkiej korze, jednak posuwała się z każdą chwilą dalej. Gdy dłonią dosięgała już półki noga obsunęła jej się i z impetem wpadła do wody. Odrzuciło ją dalej od drzewa. Słyszała krzyk dziecka i plusk wody. Zanurzając się w mętna wodę ponownie poczuła pętające ją rośliny i z każdym ruchem traciła nadzieję, że tym razem uda jej się wydostać. Miała też świadomość tego, że krążący gdzieś w okolicy gad bez problemu ją namierzy. Zadrapania i drobne rany krwawiły. A to wystarczyło. Gdy się poddawała myślała tylko o jednym. Dziecku, które za moment zobaczy coś, co będzie prześladowało go przez całe życie i... Calebie. Nagle pojawiło się mnóstwo rzeczy związanych z nim, a ona nie wiedziała nawet co to było. Jedyne, co miała w głowie, to wołanie o choćby jeszcze jedną chwilę z tym ponurym, nudnym mężczyzną. Chciała mu coś powiedzieć, coś zrobić, w czymś pomóc.

I nagle poczuła czyjeś silne dłonie na ramieniu, które mocnymi szarpnięciami wydostały ją ze zgubnych roślin i już po chwili unosiła się nad powierzchnią, dławiąc się wodą. Otworzywszy oczy ujrzała rozmazany widok wściekłej twarzy Caleba i przywarła do niego całym ciałem, ciężko oddychając.

— Co ty do cholery jasnej wyprawisz?! — wrzasnął wściekle, przygarniając ją do siebie i rozejrzał się z niepokojem wokoło.

— Zabrał kurczaka — palnęła bezmyślnie.

— Co?

— Jim zabrał kurczaka i poszedł łapać aligatora — mówiła, obejmując go za szyję.

— I postanowiłaś przyjść i mu pomóc, wariatko? Zdajesz sobie sprawę, na jakie niebezpieczeństwo się naraziłaś?

— A ty zdajesz sobie sprawę, że gdybym tu nie przypłynęła to Jim by się utopił? — warknęła.

— Sam skręcę mu kark, jeżeli tobie coś się stanie — mruknął pod nosem.

— Musimy dopłynąć do drzewa — szepnęła. — Myślę, że gdzieś tu może być aligator.

— Nie mylisz się — stwierdził, a ona poczuła niepokój.

— Jak ty się tu w ogóle znalazłeś? Gdzie jest łódź?

— Nie miałem czasu pierdolić się z jakąś cholerną łodzią, więc teraz możemy jedynie liczyć na to, że jak najszybciej sprowadzą pomoc.

— Ale przecież pojechałeś do miasta... jak...

— Widziałem, że jesteś czymś zaniepokojona, więc wróciłem — szepnął. Poczuła jak jego uścisk się wzmacnia.

— Wróciłeś... i przepłynąłeś taki dystans... dla mnie? — zapytała z niedowierzaniem, starając się spojrzeć mu w oczy.

— Tak jak ci już wcześniej powiedziałem. Wolę zostać rozwodnikiem, a nie wdowcem — powiedział i powolnymi ruchami zaczął płynąć w stronę drzewa, zwracając szczególną uwagę, aby była tuż przy nim. — A obecna sytuacja zastanawia mnie, czy w ogóle chcę zostać rozwodnikiem — dodał ponuro.

— Nie powinieneś skakać do wody. Poradziłabym sobie jakoś — powiedziała, trzymając się kurczowo jego ramienia.

‒ Podejrzewam, że z zapaśnikiem sumo miałabyś większe szanse niż z tymi cholernymi aligatorami ‒ warknął zdenerwowany, a do niej dopiero teraz zaczęło docierać w jak ogromnym są zagrożeniu.

— Zaraz, moment. Aligatorami? Jak to aligatorami? To jest ich więcej niż jeden? ‒ wydusiła, podpływając do pnia drzewa i z ulgą oparła się o nie.

— Gdy dobiegłem widziałem dwa które krążyły w wodzie. Miałem nadzieję, że uda ci się dotrzeć na górę, ale gdy upadłaś nie mogłem ryzykować, szczególnie, że na brzegu po drugiej stronie był jeszcze jeden, a teraz już go tam nie ma i nie sądzę, że poszedł na spacer, więc jak mniemam dołączył do kolegów — stwierdził i przytulił ją. Woda sięgała mu teraz mniej więcej do połowy piersi. — Teraz wskakuj mi na ramiona i wchodź na górę — usłyszała i spojrzała na niego zdezorientowana.

— Gdzie na górę? — zapytała głupio.

— Na drzewo. Pospiesz się — ponaglił.

— Tam jest miejsce jedynie dla jeszcze jednej osoby, nie zmieścimy się oboje.

— Dlatego wejdziesz tam sama. Ja zostanę tu i poczekam aż ktoś po nas przypłynie. To kwestia minut. Sam trzyma gdzieś w okolicy motorówkę, powinien być tu lada moment.

— Nie zamierzam się stąd ruszyć — usłyszał i sapnął wściekle.

— Wejdziesz tam!

— Nie wejdę!

— Wejdziesz!

— Nie ma takiej siły, która sprawiłaby, że weszłabym tam bez ciebie, a ponieważ oboje się nie zmieścimy, to oboje zostaniemy tu.

— Nie utrudniaj tego. — To mówiąc podsadził ją i spróbował wepchnąć na górę, ale zaczęła się szamotać i po chwili ponownie była w wodzie. — Indigo, do cholery jasnej! Właź na górę, albo...

— Albo co? — Przerwała mu stanowczo, a później spojrzała wściekle w oczy. — Zginiemy oboje, albo przeżyjemy. Innego wyjścia nie ma. Zostanę tu z tobą i jeżeli naprawdę ci na mnie zależy, to pozwolisz mi na to, bo w innym razie skoczę z tego pierdolonego drzewa w sam środek tej jebanej rzeki!

— Tu jest niebezpiecznie, Indi. — Próbował jeszcze coś wskórać.

— Wiem, że jest niebezpiecznie i właśnie dlatego zostanę przy tobie. Jeżeli te pierdolone gady zrobią sobie ucztę, to będziesz miał towarzystwo, bo nie zamierzam się stąd ruszyć.

— Dlaczego mi to robisz? — zapytał po chwili i przyciągnął ją do siebie.

— Co ci robię? — Kątem oka ujrzała jakiś ruch dwa metry obok. Przymknęła oczy i wtuliła się w niego. — Kurwa, mam ochotę zapalić — mruknęła i usłyszała cichy śmiech mężczyzny.

— Nigdy więcej nie spuszczę cię z oczu — usłyszała jego szept i zacisnęła dłonie na mokrym materiale koszuli. Przymknęła oczy. Po raz kolejny czuła, że coś rozdziera ją wewnątrz. Jakiś żal, którego źródła nawet nie umiałaby zlokalizować.

— Nienawidzę cię, Caleb. Tak bardzo cię nienawidzę — wydusiła.

— Ja też, Indi — usłyszała i poczuła jak mężczyzna przyciska ją do siebie.

Ujrzała jakiś ruch i spojrzawszy w tamtą stronę ujrzała grzbiet gada w oddaleniu zaledwie półtora metra. Nie był wielki i prawdopodobnie tylko to było powodem, że jeszcze ich nie zaatakował. Ale świeża krew i obecność innych aligatorów sprawiła, że to jedynie kwestia czasu, aż rzucą się na nich i rozerwą na strzępy.

— Nie patrz tam — usłyszała i poczuła jak Caleb ujmuje jej twarz w dłonie i nakierowuje na siebie.

— Tak dużo jest jeszcze rzeczy, które chciałabym zrobić, tak wiele ci powiedzieć — wydusiła zdławionym głosem i ujrzała na jego twarzy uśmiech, który odwzajemniła. — Ja boję się śmierci... ale nie mojej, Caleb — wyznała. — Nie umiałabym żyć, gdybyś ty zginął. I gdy się już rozwiedziemy, ja nawet wtedy muszę wiedzieć, że nic ci nie jest. Bo to ja umieram... — wyszeptała, a on spojrzał na nią zdezorientowany. I wtedy wszystko wydarzyło się błyskawicznie.

W chwili, gdy gad był zaledwie pół metra od nich, usłyszeli dźwięk nadjeżdżającej motorówki. Do ich uszu doszedł odgłos wystrzału i już po chwili woda wokoło zabarwiła się na czerwono. Motorówka pojawiła się w zaledwie kilka sekund. Caleb pomógł wejść Indi i sam podciągnął się i wskoczył na pokład.

— Jim! — krzyknęła dziewczyna. W tym samym czasie motorówką gwałtownie zatrzęsło. Krew zwabiła gady, które teraz jak oszalałe rozrywały martwego aligatora. Rozległ się gwałtowny płacz chłopca. — Musimy zabrać Jima! — wrzasnęła wściekle.

— Jest ich za dużo! Zaraz wywrócą motorówkę i nikt się nie uratuje — wrzasnął Sam. — Musimy odpłynąć. Dzieciak jest bezpieczny. Gdy się uspokoją wrócimy po niego.

— Nie! Nie ruszę się bez Jima — krzyknęła i spojrzała na Caleba. — Podsadź mnie na drzewo. Błagam — szepnęła niemal płaczliwie i ujrzała determinację na jego twarzy.

— Nie ma takiej...

— Zaufaj mi. Będę tam bezpieczna, a gdy on zostanie sam może wpaść do wody i zginie. Caleb, to tylko mały, przerażony chłopiec. Jeżeli ci na mnie zależy to... to zaufaj mi — poprosiła i usłyszała uruchamiany silnik motorówki. — Błagam.

— Jeżeli coś ci się stanie...

— Wrócisz po mnie jak tylko się uspokoi. A później...

— Później?

— Pospieszcie się do jasnej cholery! Zaraz wywalą tą łajbę. Macie minutę. Później odpływam.

— Później razem popatrzymy na nasz świat do góry nogami, mężu — wyszeptała i poczuła jego dłonie na biodrach.

Już po chwili była na drzewie i tuliła do siebie przerażone dziecko wpatrując się w oddalającą się motorówkę. Bardzo szybko zorientowała się, że decyzja o pozostaniu z Jimem była najlepszą z możliwych. Rozszarpujące się nawzajem gady, które poczuły krew przerażały nawet ją samą. Zaczęło się już ściemniać i robiło się coraz bardziej strasznie. Odgłosy dzikiej natury nasiliły się. Pomruki dochodzące z wody nadal były groźne. Zrobiło się zimno, a mokre ubranie przylgnęło do ciała. Indi miała wrażenie, że siedzą tam już godziny, a te cholerne zwierzaki nigdy nie przestaną szaleć. Prawdę mówiąc bała się coraz bardziej. Miejsce, w którym siedzieli wcale nie było takie stabilne jak początkowo sądziła. Groźba wpadnięcia do wody była dość realna. Gdy w którymś momencie usłyszała warkot silnika miała ochotę wrzasnąć, aby nie podpływali gdyż na dole trwała jeszcze uczta, jednak gdy obejrzała się za siebie ujrzała, że nie płynie w ich stronę motorówka, lecz całkiem sporych rozmiarów airboat*. Warkot, siła i ślizg dużej maszyny sprawiły, że gady nie miały żadnej szansy, aby nadal posilać się swymi przyjaciółmi. Ujrzawszy Caleba poczuła ogromną ulgę. Również samo zejście z drzewa było o wiele łatwiejsze ze względu na wysokość pojazdu.

Do szpitala w Nowym Orleanie dotarła otulona kocami, wtulona w męża, obolała, ale szczęśliwa. Zadrapania na nogach oraz brzuchu były powierzchowne i niegroźne. Również na ramionach i dłoniach. Jednak rana na udzie była dość głęboka. W okolicach prawego ramienia miała ślady po ugryzieniach, a ponieważ gorączkowała podali jej na wszelki wypadek surowicę. Gdyby było to ugryzienie jadowitego zwierzęcia, byłoby już po niej, jednak każde ugryzienie niesie ze sobą niebezpieczeństwo i groźbę zakażenia. Indigo za wszelką cenę chciała wrócić do domu. Caleb zauważył, że wpada wręcz w panikę, co nieco go zdziwiło. Przecież osoby studiującej medycynę szpital nie powinien do tego stopnia przerażać. Jednak nie dziwiło go to zbytnio. Po tym, co przeszli miała prawo panikować. Cieszyło do to, że nazywa ich dom swoim i chce tam wracać, że czuje się tam bezpiecznie.

Gdy wrócił do domu i ujrzał plączącą Elvirę był już pewien, że stało się coś złego. Usłyszawszy o kurczaku, Jimie, aligatorze oraz Indi, która ruszyła z odsieczą miał już pewność, że kłopoty są murowane. Jednak nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego żona narazi się do tego stopnia. Gdy wbiegł na pomost widział Jima siedzącego bezpiecznie na drzewie i wspinającą się na nie Indigo. Był pewien, że jej się uda. Dotarła już prawie na miejsce, gdy ponownie wpadła do wody. I to była chyba chwila, w której uświadomił sobie, że ta kobieta znaczy dla niego więcej niż wszystko. Że bez wahania oddałby każdą rzecz, aby tylko była bezpieczna. Nawet swoje życie. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczył do wody i płynął jak szalony. Dotarł dość szybko. Na szczęście nie było za późno. Udało mu się wydobyć ją w porę z pod wody. Spętana mchem bagiennym, wyrastającym z mułu rzecznego nie miała szans. Te rośliny są duże i oblepiają ofiary niczym sieć. Drobna Indi nie poradziłaby sobie z takim przeciwnikiem.

A to co stało się później zarówno go uszczęśliwiało jak i budziło gniew. Była tak uparta, ale to co mówiła... ona naprawdę była gotowa umrzeć wraz z nim. I to nie byłaby normalna śmierć. Rozszarpanie przez niebezpieczne gady było przerażają przerażającą wizją. W chwili, gdy usłyszał z jej ust, że go nienawidzi przed oczami pojawiła mu się roześmiana, pełna radości dziewczyna w otoczeniu dzieci, których nienawidziła, później tańcząca w deszczowym żywiole, roześmiana Indi, która nienawidziła deszczu. Pragnął tego z całego serca. Chciał, aby go nienawidziła, ponieważ on również jej nienawidził. Z całego serca, całą duszą. Wiedział teraz jedno, nic nie będzie w stanie sprawić, że kiedykolwiek pozwoli jej odejść.

Patrzył teraz na śpiącą w szpitalnym łóżku Indi i nie mógł się nadziwić, że w tak drobnym ciele jest tak wiele odwagi, heroizmu. Bo kto skoczyłby do pełnej niebezpieczeństw rzeki, aby ratować chorego chłopca? Tylko nienawidząca dzieci Indigo. Wziął ją za rękę i poczuł jak ściska go przez sen. Pomyślał, że będzie musiał kupić po drodze do domu lizaki. Pewnie będzie miała ochotę na papierosa. Westchnął ciężko. Tak niewiele brakowało, aby ją stracił.

— Boże, jak ja cię nienawidzę, Indigo — wyszeptał, całując jej dłoń.

__________

Rozdział jest dość długi, ale podzielenie go na dwa i dodanie w odstępie tygodnia, byłoby chyba niewłaściwie. Jak widzicie trochę się działo, ale to niestety jeszcze nie koniec rewelacji oraz nagłych zwrotów akcji. 

واصل القراءة

ستعجبك أيضاً

21.7K 3.1K 156
No co tu dużo mówić no
284K 15.2K 196
Witam w mojej książce z tłumaczeniami Sowiego domu :D Znajdziesz tu zarówno komiksy jak i czasem mogą zdarzyć się talksy !Występują spoilery !Może z...
307K 8.5K 81
Victoria Stone po pewnej imprezie postanawia zadzwonić do swojego ex i wykrzyczeć mu przez telefon jak bardzo go nienawidzi, za to, że ją zdradził...
16.3K 573 27
Rodzina monet napisana na nowo, z inną, lepszą bohaterką! Rozdziały we wtorek oraz czwartek! Jakiś czas temu natrafiłyśmy na Rodzinę Monet i chociaż...