[T] Bond/Związani Drarry

By Gabi_Corn

342K 16.3K 6.3K

Wiem że było już wcześniej udostępnione na Wattpadzie ale w kilku częściach więc postanowiłam zrobić to jeszc... More

#2
#3
#4
#5
#6
#7
#8
#9
#10
#11
#12
#13
#14
#15
#16
#17
#18
#19
#20
#21
#22

#1

35.5K 1.3K 881
By Gabi_Corn


Tytuł i link do oryginału: Bond
Autor: Anna Fugazzi
Zgoda na tłumaczenie: jest
Tłumaczenie: Aevenien i Kaczalka
Beta dla Aevenien: Liberi i Minamoto
Beta dla Kaczalki: Liberi i Yami-no
Rating: NC17
Ostrzeżenia: brak
Kanon: zachowany w charakterystyce postaci; uwzględniono wydarzenia do piątego tomu włącznie.

ZWIĄZANI

ROZDZIAŁ 1

29 września - 1 października

Dzień 1 (wtorek)

...co, do cholery?
Harry powoli wracał do świadomości i w końcu udało mu się na czymś skupić wzrok. Sufit. Bardzo znajomy sufit... w skrzydle szpitalnym.
Cholera, tylko znowu nie to, było jego pierwszą myślą.
Co się stało tym razem?, drugą.
Quidditch? Nie, nie miał na sobie stroju do gry i nie bolało go nic poza głową. Nie sama blizna, tylko cały obszar... dookoła głowy. Pulsujący ból za powiekami, w głębi, blisko karku...
Usłyszał słaby jęk, a kiedy zorientował się, że to nie on był jego źródłem, rozejrzał się wokół.
Malfoy. Leżał na łóżku po jego prawej stronie i jęczał, wyglądając, jakby też dopiero co się ocknął. Natychmiast otoczyło go kilkoro czarodziejów - pani Pomfrey, Dumbledore, Lucjusz Malfoy... Co?
- Harry!
Pani Pomfrey spojrzała na niego, kiedy usłyszała znajomy głos dobiegający z jego lewej strony. Harry odwrócił szybko głowę.
- Profesor Lupin?
- Jak się czujesz? - zapytał Lupin z uśmiechem.
- Jakbym potrzebował czekolady - odparł zdezorientowany Harry, a Lupin uśmiechnął się ponownie. - Co się stało?
Profesor sięgnął do kieszeni, wyciągnął tabliczkę czekolady i położył na łóżku obok, a pani Pomfrey zaczęła krzątać się przy Harrym.
- Jak się czujesz, Potter?
- Chyba w porządku, tylko głowa mnie trochę boli - zaczął Harry, a ona skwapliwie przytaknęła.
- Można się było tego spodziewać, w końcu zemdlałeś. No, usiądź. - Kiwnęła na niego i postawiła na stoliku przy łóżku małą buteleczkę.. - Zjedz czekoladę i wypij ten eliksir. Pamiętasz, co się wydarzyło?
Harry, ciągle zagubiony, podniósł się powoli do pozycji siedzącej. Wyglądało na to, że wokół było całkiem sporo ludzi, nie tylko Dumbledore, pani Pomfrey, Lucjusz Malfoy i Lupin, ale także McGonagall i nawet Snape. Nie mógł się skoncentrować na głosie żadnego z nich. Co się tutaj działo?
- Niewiele... Ja, wydaje mi się, że wychodziłem z klasy...
- Jakie zaklęcie? - Głos Malfoya wyróżnił się na tle innych, kiedy chłopak usiadł na łóżku. Harry skrzywił się, gdy wśród dorosłych rozległy się niespokojne szepty, jednak nikt nie kwapił się, by udzielić odpowiedzi.
- Jakie zaklęcie? - Malfoy zapytał ponownie.
- Chłopcy - zaczął Dumbledore powoli. - Obawiam się, że zostaliście... związani ze sobą.
Cisza.
- Co? - jęknął Draco słabo.
- Zaklęcie wiążące było na drzwiach, przez które obaj przeszliście. Miało się aktywować pod wpływem silnych emocji, a wy przechodząc, kłóciliście się o coś i...
- Nie. Boże, nie - Malfoy spojrzał na dorosłych, a jego oczy rozszerzały się coraz bardziej, gdy widział, że wszystkie twarze były równie posępne jak oblicze Dumbledore'a. - To... to niemożliwe. - Wpatrywał się teraz w swojego ojca, który zacisnął mocno usta i pokręcił głową. Cisza. - To... popieprzyło was... To jakiś obłęd. Nie!
- Draco - zaczął jego ojciec, a Harry poczuł lekkie ukłucie strachu, kiedy syn przerwał mu i zerwał się z łóżka, krzycząc.
- Nie! Nie możecie mówić tego poważnie!
- Panie Malfoy, przykro mi, ale jesteśmy całkowicie pewni - powiedział Dumbledore.
- Kurwa! Nie!
- Chwila, o czym wy w ogóle mówicie? - przerwał im Harry. - Co za zaklęcie wiążące?
Draco spojrzał na niego.
- Zaklęcie wiążące, pieprzony palancie.
Harry wodził wzrokiem od Malfoya do dorosłych, zupełnie zdezorientowany i zdumiony tym, że nikt nie zwrócił uwagi Malfoyowi, żeby nie przeklinał. Spodziewał się, że przynajmniej jego ojciec udzieli mu jakiejś reprymendy, ale Lucjusz Malfoy wyglądał na wstrząśniętego, niemal chorego. Nie było w nim ani trochę tej zimnej, wzbudzającej respekt aury, którą zawsze emanował.
- Ale co... Co to znaczy?
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy... Po prostu cudownie. - Malfoy walnął pięścią w stolik, po czym odwrócił się z odrazą.
- Panie Potter, zaklęcie wiążące to czarodziejskie małżeństwo - zaczęła pani Pomfrey, ale Malfoy jej przerwał.
- To pieprzona klątwa małżeńska, Potter - warknął. - Zaklęcie było na drzwiach, wpadliśmy na nie, jesteśmy małżeństwem. Która część jest zbyt skomplikowana, by mógł ją pojąć twój mały, gryfoński móżdżek?
- Ale jak możemy... Małżeństwo nie jest zaklęciem, w jaki sposób...
- Potter. Pozwól, że to wyjaśnię - powiedziała profesor McGonagall stanowczo. - W świecie czarodziejów małżeństwo nie jest małżeństwem, dopóki nie zostanie rzucone zaklęcie wiążące, które łączy małżonków. Normalnie jest to dobrowolne, podobnie jak mugolskie przysięgi. - Lucjusz wydał z siebie pełen oburzenia dźwięk, ale jej nie przerwał. - Jednak, w odróżnieniu od mugolskich przysiąg, zaklęcie wiążące wymusza na małżonkach określone zachowania. I może stać się klątwą, rzuconą bez zgody osób, których ma dotyczyć. To oczywiście absolutnie nielegalne, ale i tak działa, łącząc ze sobą obie strony.
Harry zmarszczył brwi, całkowicie zbity z tropu. Klątwa, która zmusza ludzi do małżeństwa wbrew ich woli? To brzmiało jak jakiś kiepski żart. Szybko rozejrzał się po skrzydle szpitalnym, łudząc się, że zobaczy bliźniaków, chichoczących radośnie z sukcesu, jaki odniósł ich najnowszy dowcip.
Nie miał tego szczęścia.
- Ale to niedorzeczne. Miłosne eliksiry, to jestem w stanie zrozumieć, jednak w jaki sposób można być zmuszonym do małżeństwa?
- Zaklęcie zmusza was do zachowywania się jak małżonkowie. Przez pierwsze miesiące musicie mieszkać razem, niemal cały czas być obok siebie i robić wszystko to, co robią małżeństwa, inaczej poniesiecie konsekwencje.
- Wszystko... Nie, chwila...
- Nie, to nie zawsze oznacza seksualne skonsumowanie związku - wtrąciła się pani Pomfrey. - Ludzie mogą być związani, nie będąc jednocześnie małżeństwem, zdarza się to czasami w przypadku bliźniąt albo bardzo bliskich przyjaciół, którzy zdecydują się na czerpanie korzyści płynących z więzi, pomijając jej seksualne aspekty. Ale spora część więzi ma charakter seksualny, chyba że jest jakiś ważny powód, aby tak nie było.
- Na przykład wzajemna nienawiść?
- Normalnie to nie stanowi problemu - odparła szczerze. Harry utkwił w niej spojrzenie.
- Na Mordreda, zamknij usta, Potter, wyglądasz jeszcze bardziej tępo niż zazwyczaj - warknął Malfoy.
Harry go zignorował.
- Ale dlaczego ktokolwiek miałby się na to zgodzić?
- Ze względu na korzyści, oczywiście. Zwiększenie magicznych mocy i tym podobne rzeczy. Tak samo jak na wszystko inne, co łączy się ze zwykłym, niezwiązanym magicznie małżeństwem: towarzystwo, przyjaźń, równowagę emocjonalną.
- Ale w jaki sposób coś takiego może się wydarzyć, jeśli się tego w ogóle nie chciało?!
- Zaklęcie wiążące pomaga w osiągnięciu korzyści, wymuszając zachowania, które mają za zadanie przyśpieszyć proces. Większość małżeństw zaczyna od co najwyżej chęci do wstąpienia w związek małżeński. Nie jest jednak niemożliwe, żeby wymuszona więź funkcjonowała tak samo jak zwykła.
- Jak?!
- Bo nie masz innego wyboru, więc musisz zadbać, żeby to działało - powiedział krótko Snape. - Mugole myślą, że konieczne jest zaczynanie od kwiatów, romantyczności i mdlącej słodyczy, żeby powstało zaangażowanie. Czarodzieje wiedzą lepiej.
- A ty skąd możesz wiedzieć? - odgryzł się Harry, zanim zdążył się powstrzymać albo chociaż trochę złagodzić ton. Ale Snape wydawał się nie zwracać na to uwagi.
- Mimo że to absolutnie nie twoja sprawa, byłem żonaty, Potter. Przez siedem szczęśliwych lat, z kobietą, której praktycznie nie znałem, kiedy zostaliśmy związani.
Draco Malfoy spojrzał na niego gniewnie.
- To coś zupełnie innego!
- Wielu czarodziejów zaczyna dokładnie tak samo, Draco - powiedział Lucjusz cicho i syn rzucił także jemu gniewne spojrzenie. - Wiesz przecież, że ja i twoja matka ledwo się znaliśmy przed rzuceniem zaklęcia wiążącego. Wiedziałeś, że pewnego dnia coś takiego się wydarzy i wyraziłeś zgodę na poślubienie osoby, którą dla ciebie wybierzemy...
- Zgodziłem się, ponieważ to miał być związek, który przyniesie korzyści naszej rodzinie, poza tym wiedziałem, że nie zmusisz mnie do poślubienia kogoś, kto wzbudza moją pogardę i...
Lucjusz skrzywił się i potrząsnął głową.
- Wiem. Ale nie masz innego wyboru. Uspokój się...
- Nie mów mi, do kurwy nędzy, żebym się uspokoił - wrzasnął Draco, a Lucjusz zmarszczył brwi, wstając.
- Jest zdenerwowany, Lucjuszu, potrzebuje trochę czasu, żeby... - zaczął Snape, ale Lucjusz przerwał mu, patrząc na syna surowo.
- Draco! Jesteś wzburzony, jestem w stanie to zrozumieć, jednak nie ma żadnego usprawiedliwienia dla... - Lucjusz próbował go uspokoić, kładąc mu rękę na ramieniu, ale wciągnął tylko gwałtownie powietrze i szybko ją cofnął, kiedy Draco wzdrygnął się i krzyknął z bólu. - Ja... Przepraszam, zapomniałem. - Zabrał rękę, nie dotykając syna, który patrzył na niego z niepokojem. - Usiądź. Proszę.
Draco opadł na krzesło, jego szczęki ciągle były zaciśnięte, a dłonie zwinięte w pięści.
- Przykro mi - powiedział Lucjusz łagodnie, a jego słowa i gesty podziałały na Harry'ego jak kubeł zimnej wody. Nigdy nie widział, żeby Lucjusz traktował syna inaczej niż z chłodną rezerwą, a teraz miał przed oczami obraz zaniepokojonego ojca, sprawiającego wrażenie, jakby za wszelką cenę chciał pocieszyć syna, tylko nie miał pojęcia jak. O Boże. - Draco, przykro mi - powtórzył Lucjusz.
Malfoy oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Harry przenosił wzrok od jednej osoby do drugiej, a jego strach wzrastał z każdym zrezygnowanym i zasmuconym wyrazem twarzy.
- Czekajcie, czy czarodzieje się nie rozłączają? - zapytał z desperacją w głosie. - Nie rozwodzą się?
- Obie strony muszą wyrazić zgodę na zerwanie więzi... - zaczął Snape.
- Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć, że obaj się zgadzamy...
- ... i tylko osoba rzucająca zaklęcie może je rozwiązać. Normalnie to nie stanowi problemu, bo rzuca je jeden z partnerów, ale w tym przypadku, gdy więź jest przymusowa...
- Chcesz powiedzieć, że ktokolwiek nam to zrobił, jest jedyną osobą, która może to odwrócić? Nie możemy zrobić tego sami?
- To fascynujące, jak dużo czasu potrzeba, żeby coś tak oczywistego dotarło do twojej tępej łepetyny, Potter - mruknął Draco, nie podnosząc głowy.
- Możesz być pewny, że zrobimy co tylko w naszej mocy, żeby znaleźć osobę lub osoby, które ponoszą za to odpowiedzialność - zapewnił go Snape. - Jednak są na to nikłe szanse, chyba że ktoś sam się do tego przyzna. To wysoce nielegalne zaklęcie, panie Potter. Nikt nie ujawni się z własnej woli. A ktokolwiek to zrobił, z pewnością dobrze zatarł za sobą ślady.
- Ale... Nie jestem nawet gejem!
Malfoy przewrócił oczami, a jego ojciec syknął z niesmakiem.
- Mugole... - stwierdził Draco szyderczo.
- Zdajemy sobie sprawę, że w mugolskim świecie istnieją pewne uprzedzenia w stosunku do związków osób tej samej płci - zaczęła pani Pomfrey - ale w czarodziejskim świecie...
- Nigdy nie słyszałem o chociażby jednej gejowskiej parze wśród czarodziejów!
- Nie jesteś zbyt długo częścią naszego świata - powiedziała McGonagall - i lwią część czasu spędziłeś w szkole, gdzie większość osób nie jest po ślubie. Takie związki są rzadkie, ale nie niespotykane. To prawda, że wielu ludzi uważa, iż poślubienie osoby tej samej płci jest straszliwie nieodpowiedzialne, biorąc pod uwagę, że wskaźnik naszego przyrostu naturalnego nie jest tak wysoki, jak być powinien, ale nie mamy tego rodzaju ślepych uprzedzeń, co świat mugolski.
- Nie jestem nawet gejem - przedrzeźniał go złośliwie Malfoy. - Naprawdę, jakież to gryfońskie, skupiać się na najmniej istotnej rzeczy.
- Więc co jest dla ciebie najistotniejszym problemem? To, że jeśli będę musiał spędzić z tobą resztę życia, to równie dobrze mogę cię zabić? - wybuchnął Harry bez zastanowienia.
- To nie przelewki, panie Potter - stwierdziła surowo McGonagall. - Jednym z powodów, dla których niedobrowolne zaklęcia wiążące są nielegalne jest to, że w rezultacie małżonkowie mogą się nawzajem pozabijać. To niezwykle stresująca sytuacja. Obaj będziecie poddani ścisłemu nadzorowi, żeby upewnić się, że wasza wzajemna... niechęć nie wymknie się spod kontroli i nie stanie się przyczyną poważnych obrażeń u was obu.
- W tej chwili to wydaje się być całkiem niezłym pomysłem - wymamrotał Harry, a Malfoy znowu przewrócił oczami.
- Jak bardzo tępy jesteś, Potter? Bo właśnie naprawdę wznosisz się na wyżyny swojej głu...
- Panie Malfoy - przerwała mu McGonagall - niech się pan łaskawie zamknie. - Zwróciła się ponownie do Harry'ego. - Kiedy więź jest świeża, jesteś mocno podatny na emocje i samopoczucie drugiej osoby. Jeśli jeden z małżonków umrze lub zostanie bardzo poważnie ranny, szok może być tak wielki, że zabije drugiego. Szczególnie, kiedy to jeden z małżonków jest sprawcą śmierci lub obrażeń.
Harry bezwładnie opadł na łóżko.
Nastąpiła długa cisza, którą w końcu przerwała McGonagall.
- Chłopcy, myślę, że zaakceptowanie tej nowej sytuacji może wam zająć trochę czasu. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli pani Pomfrey wyjaśni wam, czego macie się spodziewać, a my w tym czasie przedyskutujemy, co zrobić, żebyście przetrwali to w jednym kawałku.
- To znaczy, że będziecie rozmawiać bez nas...
- Chcecie sami zdecydować...
Obaj z oburzeniem zaczęli mówić jednocześnie, ale Lucjusz Malfoy im przerwał.
- Draco, jesteś teraz w takim położeniu, że ciężko mówić o twoim decydowaniu o czymkolwiek. Nawet nie rozumiesz w pełni, jakie skutki pociąga za sobą to zaklęcie - zaznaczył.
- Ale to wcale nie oznacza, że możesz podejmować za mnie wszystkie decyzje! - zaprotestował chłopak, a jego ojciec uniósł brwi ze zdziwienia, to samo zresztą zrobił Harry. Z tego, co dotychczas widział, ojciec Malfoya zawsze o wszystkim decydował, poczynając od tego, na jakie zajęcia syn ma uczęszczać, a kończąc na tym, z jakimi ludźmi może utrzymywać kontakty. Malfoy musiał być naprawdę wzburzony, skoro pomyślał o jawnym sprzeciwieniu się ojcu.
- Panowie, nikt nie będzie podejmował za was żadnych decyzji - zauważyła McGonagall ze spokojem. - Po prostu będziemy omawiać różne możliwości, a wy dołączycie do nas, gdy będziecie lepiej poinformowani o waszej sytuacji i wtedy weźmiecie udział w dyskusji.
Lucjusz Malfoy wpatrywał się w nią w zdumieniu, a jedna z odległych części mózgu Harry'ego zarejestrowała, że widok Lucjusza wytrąconego z równowagi jest bardzo przyjemny. Gdyby Harry sam nie był tej równowagi pozbawiony jeszcze bardziej, stwierdziłby pewnie, że mina Lucjusza jest komiczna.
- Wszystko w porządku, Harry - powiedział Lupin delikatnie. - Idź i posłuchaj, co Poppy ma wam do powiedzenia.

***

Kilka godzin później Harry wspiął się na swoje szpitalne łóżko, dalej w stanie odrętwienia spowodowanego szokiem.
Po niezwykle niepokojącej sesji informacyjnej z panią Pomfrey wrócili do dorosłych i rozpatrzyli praktyczne aspekty życia w ciągłej bliskości. Harry cieszył się, że Dumbledore pomyślał o tym, aby wezwać Remusa Lupina jako osobę, która była w tej chwili dla niego kimś najbardziej zbliżonym do rodzica. Mógł liczyć na spokój i dobry humor Remusa podczas omawiania ich planów lekcji, bardzo stresującej dyskusji na temat quidditcha i wzrastającej świadomości, że to naprawdę, naprawdę nie był żart.
Kiedy w końcu kilka godzin później zobaczył Rona i Hermionę, przyjaciele nie bardzo mu pomogli. Ulga na ich twarzach po tym, jak zobaczyli, że jest cały i zdrowy, szybko zmieniła się w przerażenie, kiedy dowiedzieli się o klątwie. Przerażenie było bardziej widoczne u Rona, który wiedział więcej o zaklęciach wiążących. A wiedział o tyle więcej, że mógł odtrącić rękę Hermiony, kiedy wyciągnęła ją, by przytulić Harry'ego - klątwa sprawiała, że przez pierwsze kilka miesięcy dotyk jakiejkolwiek obcej osoby był bardzo bolesny.
Jednak poza tym oboje nie mieli pojęcia, co powiedzieć, a ich zmartwione i pełne wrogości spojrzenia rzucane w kierunku Malfoya, który ignorował ich z posępną miną, tylko utwierdzały Harry'ego w przekonaniu, że jego najgorszy koszmar właśnie się ziścił.
Nienawidził Malfoya tak samo mocno jak Ron i Hermiona, ale w przeciwieństwie do nich nie mógł po prostu wyjść z pokoju i go unikać.
Malfoy nie prosił żadnego ze swoich przyjaciół o odwiedzenie go w skrzydle szpitalnym.
Na szczęście Harry nie musiał stawiać czoła ciekawskim i współczującym spojrzeniom uczniów w Wielkiej Sali, ponieważ kolację przyniesiono im do szpitala i zjedli ją odsunięci od siebie tak daleko, jak tylko się dało. W rzeczywistości, skoro tutaj nie musieli być aż tak blisko, Harry nie widział powodów, dla których nie mogli wrócić do dormitoriów. Pani Pomfrey zapewniła ich jednak, że przebywanie w osobnych pokojach byłoby bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem.
Tak więc pozostali w skrzydle szpitalnym, szykując się do spędzenia tam nocy. Do tej pory zgadzali się przynajmniej w jednej kwestii: w największym stopniu, w jakim było to możliwe, chcieli żyć tak jak przedtem. Żadnych wolnych dni na to, żeby przyzwyczaić się do nowej sytuacji, lepiej się poznać, czy na cokolwiek innego z rzeczy, które sugerowali im dorośli. Głowy domów wyjaśnią wszystko uczniom podczas dzisiejszej kolacji, odpowiedzą na pytania i postarają się, żeby wszyscy dokładnie zrozumieli ich sytuację. A oni wrócą jutro normalnie na zajęcia, po południu zaś przeniosą się do swoich nowych pokoi.
Harry zerknął na Malfoya, który leżał już w łóżku, gapiąc się obojętnie w sufit. Przy obopólnej milczącej zgodzie nie odzywali się do siebie prawie wcale, pomijając kilka docinków, wygłoszonych w trakcie pogadanki pani Pomfrey.
Harry leżał we własnym łóżku, także wpatrując się w sufit i myśląc o tym, co im powiedziała. Jakieś pięć, sześć miesięcy wymuszonego kontaktu. Przebywanie w tym samym pokoju, w odległości sześciu do dwunastu stóp. Zwiększenie tego dystansu miało spowodować duży dyskomfort i potencjalne zasłabnięcie, jeśli zignorowaliby potrzebę zbliżenia się do siebie. Pragnienie dotyku co kilka minut. Powoli rosnący pociąg do drugiej osoby, potem potrzeba erotycznego kontaktu w ciągu kilku tygodni od rzucenia zaklęcia. Bycie zależnym od siebie do tego stopnia, że gdy jeden z nich poczuje fizyczny bądź psychiczny ból, drugi doświadczy tego samego.
Świetnie, po prostu świetnie.
Wyglądało na to, że jedną z największych przyjemności w życiu Malfoya było sprawianie, by Harry czuł jak najwięcej bólu.
Byłby z tego całkiem zadowolony tak długo, jak długo mógłby się na Ślizgonie odegrać, miał jednak świadomość, że sprawienie bólu Malfoyowi odbije się także na nim samym.
I wolał nawet nie myśleć o tej całej sprawie z „bliskością".
Więc. Jutro była środa. Podwójne eliksiry z samego rana, w tym samym składzie co zwykle. Potem, zamiast mugoloznastwa, miał mieć transmutację ze Ślizgonami i Krukonami, później obiad, z powrotem na jego zaklęcia z Gryfonami, z wlekącym się razem z nim Malfoyem. Następnie malfoyowa numerologia. Na szczęście na te zajęcia uczęszczała też Hermiona, więc dotrzyma mu towarzystwa i pomoże w ogarnięciu tematu. A na koniec dnia starożytne runy, na których będzie siedział z Malfoyem, ale zajmował się własną astronomią. Ponieważ nie mogli osiągnąć kompromisu w sprawie tych dwóch lekcji, zdecydowali się sprawdzić, czy dadzą radę chodzić na nie na zmianę, co drugi dzień. W końcu nie były to jakieś bardzo skomplikowane przedmioty.
Merlinie, jak bardzo świat się zmienił w jednej krótkiej chwili.
Harry westchnął. Chciał znaleźć się z powrotem w swoim dormitorium, słuchając Rona, Neville'a, Deana i Seamusa szykujących się do snu. Zastanawiał się, co robią teraz jego współlokatorzy. Rozmawiają o nim? Zasmuceni tym, że nie będzie już z nimi mieszkał i grał w quidditcha? Zastanawiając się, jak to będzie znosić cholernego Draco Malfoya za każdym razem, kiedy będą chcieli się z nim zobaczyć?
Myśląc, co teraz robi? Tęskniąc za nim?
On na pewno za nimi tęsknił. Tęsknił za domem. Za wszystkim.
Odwrócił się plecami do Malfoya i próbował zmusić się do zaśnięcia.

***

Dzień 2 (środa)

Draco otworzył oczy i przez chwilę był lekko zdezorientowany. Gdzie... Och.
O Merlinie. Zacisnął mocno powieki, pragnąc znowu zasnąć, w nadziei, że to wszystko mu się śniło, a poranna rzeczywistość okaże się tylko koszmarem.
Ponownie otworzył oczy. Nie. Nie miał takiego szczęścia.
Popatrzył na stojące obok łóżko. Potter nadal spał, a jego twarz sprawiała wrażenie rozluźnionej i zrelaksowanej. Draco ledwo powstrzymał ogromną chęć uderzenia go. Mocno. Za to, że ośmielił się wyglądać tak spokojnie, kiedy byli tutaj, w szpitalu, zmagając się z pierwszym dniem ich cholernego, nowego, wspólnego życia.
Odwrócił się plecami do Pottera, mając nadzieję, że uda mu się wmówić sobie, że jest w skrzydle szpitalnym tylko z powodu wypadku podczas gry w quidditcha. Szybko jednak odepchnął tę myśl, bo przez nią zaczął myśleć o quidditchu, a to było zbyt bolesne, żeby zajmować się tym z samego rana. Niestety wszystko inne, co przychodziło mu do głowy, także było zbyt bolesne.
Zresztą to strasznie dziwne - stwierdził w duchu - jak jego umysł nie może się zdecydować, miotając pomiędzy rozpaczliwą chęcią odcięcia się od informacji udzielonych im przez panią Pomfrey, a analizowaniem ich z potworną dokładnością. Szczególnie tej części o ewentualnej potrzebie dotykania się - Draco skrzywił się z obrzydzeniem; absolutnie nie miał ochoty, by dotykać Pottera w jakikolwiek inny sposób, niż stosując wobec niego przemoc fizyczną.
Ale najwidoczniej będą odczuwali potrzebę dotykania się, na początku mimochodem, później żeby zachować dobre samopoczucie, a w końcu w bardziej erotyczny sposób.
Draco skrzywił się na samą myśl. To nie była zbyt przyjemna perspektywa. Nie, żeby dotykanie innego chłopaka w ten sposób było aż taką odrażającą wizją, ale, ze wszystkich ludzi na świecie, dlaczego właśnie Harry'ego Pottera? O Merlinie, jaka ohyda. Było to tylko nieznacznie lepsze niż dotykanie szlamy.
Draco westchnął i ponownie zamknął oczy. Mogło być gorzej, próbował sobie wmówić. Mógł przechodzić przez te drzwi, kłócąc się z Hermioną Granger.
Nie. To wcale mu nie pomagało. Granger przyniosłaby wielki wstyd jego czystokrwistej rodzinie, ale ostatecznie to tylko szlama. A dopóki Draco nie miałby z nią dzieci (a na pewno zadbałby o to, żeby ich nie mieć), tolerowano by ją. Nie była przecież wrogiem ich Pana.
Draco nie mógł sobie wyobrazić, jak jego rodzina przeżyje taki cios. Czarny Pan z pewnością zwątpi w niezłomną lojalność Lucjusza.
Może za kilka lat, kiedy zaklęcie trochę osłabnie i więź będzie mniej surowa, Draco będzie w stanie jakoś przeżyć, kiedy Voldemort pokona Pottera. Ale... Konfrontacja miała nastąpić niebawem. A Voldemort na pewno nie zaufa w pełni człowiekowi, którego jedyny syn prawdopodobnie umrze, jeśli Potter zostanie zabity lub zraniony.
Tyle, jeśli chodzi o pozycję ojca jako prawej ręki Voldemorta.
Boże, to było naprawdę absolutnie porąbane.
- No dobrze panowie, czas wstawać. - Pani Pomfrey wpadła do pokoju i Potter się obudził. Draco obserwował, jak na jego twarzy maluje się ten sam wyraz zagubienia, zastąpiony szybko przez rosnącą świadomość tego, gdzie jest i co się stało. Potter odwrócił głowę i wymienili pełne obrzydzenia spojrzenia. Potem Draco odwrócił wzrok.
- Teraz niech no wam się przyjrzę... - Pomfrey wyjęła różdżkę i machnęła nią w kierunku Draco, który skrzywił się lekko, zaniepokojony. - Tylko rzucam okiem, panie Malfoy. Wszystko wydaje się być w porządku... - Odwróciła się teraz do Pottera, powtarzając czynność. - Tak samo u ciebie... Jak wam się spało?
- Eee, w porządku - wymamrotał Potter.
Spojrzała na Draco, który tylko pokiwał głową.
- Oddzielnie?
- Tak! - odpowiedzieli obaj z identyczną dawką zawstydzenia i irytacji w głosie.
Pomfrey zmierzyła ich długim spojrzeniem.
- Muszę o to pytać, monitoruję stan waszej więzi. Przez najbliższe kilka miesięcy będę zadawać mnóstwo pytań, które pewnie uznacie za wścibskie i zawstydzające, więc lepiej zacznijcie się do tego przyzwyczajać.
Klasnęła w dłonie i para skrzatów pojawiła się z tacami śniadaniowymi, a kolejne dwa z zestawami ubrań i książek.
- Proszę, to wasze książki i szaty, prysznice są tam. - Machnęła ręką. - Macie czterdzieści pięć minut do zajęć, jakieś pytania? - Draco i Potter gapili się na nią bez słowa. - Wspaniale, pośpieszcie się panowie - popędziła ich.

***

Snape nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, kiedy weszli do klasy i stoczyli bitwę o to, gdzie będą siedzieć. Do tej pory porozumiewali się głównie za pomocą monosylab, czasami rozszerzając wypowiedź o „pośpiesz się" albo „zejdź mi z drogi".
- No chodź - syknął Draco, niezadowolony z faktu, że ich koledzy udawali tylko, że na nich nie patrzą.
- Nie - szepnął Potter. - Chcę siedzieć tutaj.
Draco nie miał zamiaru się tym przejmować. Nie ma mowy, żeby siedział koło szlamy i Wiewióra.
- Nie bądź śmieszny.
- Siadaj sobie, gdzie chcesz - wysyczał Potter, z hukiem kładąc swoje książki obok książek Hermiony. - Ja zostaję tutaj. - Draco zmrużył oczy, nawet nie myśląc o poddaniu się. Potem spojrzał na swoją ławkę, mierząc w głowie odległość.
Jakieś dwanaście czy piętnaście stóp. W porządku. Podszedł do swojego miejsca i usiadł obok Goyle'a, ignorując jego zaskoczoną minę i kiwając głową witającym go z lekkim wahaniem Ślizgonom.
W połowie zajęć był niemal gotowy przyznać, że to był zły pomysł.
Zaczęło się od lekkiego niepokoju, który zmienił się w rozdrażnienie, później w swędzące uczucie, tak jakby potrzebował obecności Pottera. Doznanie narastało i nie był już w stanie skupić się na lekcji. Snape mówił coś o sposobie suszenia jakiejś rośliny... jak ona się nazywała... żeby uchronić eliksir przed... czymś.
Świetnie, pomyślał Draco. Bardzo precyzyjnie. Zmusił się do skoncentrowania na profesorze mimo wzrastającej irytacji. Miał wrażenie, że otaczają go bzyczące pszczoły. Potrząsnął głową, próbując pozbyć się tego uczucia. Ale oczywiście nie przyniosło to żadnych efektów. Potarł oczy, pozwalając sobie na lekkie westchnienie.
- Malfoy? Wszystko w porządku? - zapytał cicho Goyle.
- Taa - mruknął, zmuszając się do zachowania spokoju.
Wstań. Wstań i przejdź na drugi koniec klasy, powiedz Granger, żeby się przesunęła i usiądź. Poczujesz się lepiej.
Zignorował ten cichy głosik, odetchnął głęboko i ponownie skupił uwagę na profesorze.
- Malwa musi zostać wykorzystana w przeciągu trzech dni od ścięcia, kto powie mi dlaczego?
Snape spojrzał na Draco, a jego oczy zwęziły się na krótką chwilę. Przeniósł wzrok na koniec pomieszczenia, a potem z powrotem na Draco. Draco zesztywniał, licząc na to, że Snape go nie wybierze, naprawdę nie miał pojęcia...
- Potter? - powiedział Snape.
Draco odetchnął. Nastąpiła krótka cisza, którą przerwał odgłos uderzenia. Draco z trudem powstrzymał się od spojrzenia do tyłu.
- Eee... Przepraszam, panie profesorze, jakie było pytanie? - Głos Pottera drżał lekko.
Na kamiennej twarzy Snape'a pojawił się słynny Jadowity-Grymas-Satysfakcji, a ślizgońska część sali zachichotała.
- Spytałem, panie Potter, czemu malwa musi zostać zużyta w przeciągu trzech dni od zerwania.
Cisza.
- Nie wiem, proszę pana.
- W takim razie zobaczmy, czy uda ci się to wywnioskować. To jest pytanie, na które nawet Longbottom powinien być w stanie odpowiedzieć. Powiedz mi, w jakim celu używamy malwy w tym eliksirze? I nie, panno Granger, proszę mu nie podpowiadać.
Kolejna chwila ciszy.
- Nie wiem.
Niby-uśmieszek Snape'a poszerzył się, a Draco poczuł, że z niewytłumaczalnego powodu sam się rumieni, kiedy śmiech Ślizgonów rozległ się głośniej.
- Panie Potter, w takim razie proszę mi powiedzieć, jakie jest przeznaczenie eliksiru?
- Nie wiem - powtórzył Potter z ponurą miną.
- Jak się nazywa ten eliksir?
- Nie. Wiem - powiedział Potter głośno gniewnym tonem. Draco poczuł, jak jego puls przyśpiesza, a złość narasta z każdym pytaniem Snape'a.
Cholera, przecież Snape doskonale wiedział, co się działo, czemu nie zapytał kogoś innego...
Nie, Snape miał rację. Potter nie uważał, a Snape wiedział dokładnie z jakiego powodu i postępował słusznie. Sprawienie, że Potter wyjdzie na głupca przed całą klasą, będzie dla niego nauczką, żeby nie popełniać drugi raz tego samego błędu - następnym razem usiądzie tam, gdzie Draco będzie chciał. To było genialne. Powinien czuć się wdzięczny.
Tyle że przez tę cholerną więź zamiast wdzięczności Draco odczuwał złość Pottera.
- Jaką nazwę nosi ten przedmiot? - zapytał Snape.
- Eliksiry - warknął Potter.
- W końcu trafiłem na pytanie, na które był pan w stanie udzielić odpowiedzi. Bardzo dobrze, jeden punkt dla Gryffindoru. I utrata dziesięciu za to, że nie mógł pan odpowiedzieć na żadne inne.
Rozległ się szmer sprzeciwu ze strony Gryfonów i fala śmiechu ze strony Ślizgonów.
- Sugerowałbym znalezienie sposobu na koncentrację, Potter. Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Draco zacisnął mocno powieki, usiłując odepchnąć od siebie złość i urazę Pottera i swoją gwałtownie wzrastającą potrzebę zmiany miejsca i zakończenia tego cierpienia.
Nie. Nie. Nie nie nie nie.
Snape kontynuował wykład o cholera wie czym, ale bliżej niego rozległ się inny głos, którego nie mógł nawet rozpoznać, a pszczoły bzyczały głośniej i ...
- Ała! SZLAG! - wrzasnął, czując rozgrzany do białości ból promieniujący z jego ramienia. Targnął się do tyłu, jak najdalej od źródła męki i otworzył oczy, widząc wpatrującego się w niego Goyle'a i resztę klasy, która gapiła się w zdumieniu. Odsunął się, masując rękę i starając się uspokoić.
- Jakiś problem? - Głos Snape'a przebił się przez brzęczenie.
- Ja nie chciałem... Przepraszam, panie profesorze, zapomniałem... - jąkał się Goyle. - Ja... On nie wyglądał najlepiej i nie odpowiedział, kiedy zapytałem, czy wszystko w porządku i ja tylko klepnąłem go w ramię...
Snape prychnął zirytowany.
- Goyle, przesiądź się do tamtej pustej ławki, Potter, zajmij miejsce Goyle'a. Powód, dla którego malwa musi zostać wykorzystana w przeciągu trzech dni... - Draco nie usłyszał dalszej części zdania. Goyle zebrał swoje rzeczy i przeniósł je na sąsiednią ławkę, rzucając Draco przepraszające spojrzenie. Potter cisnął swoje książki na blat i usiadł, nie patrząc na niego.
Jak beznadziejnie obrzydliwie. Potter pojawił się obok i niemal natychmiast świat znowu wrócił do normalności - żadnego brzęczenia, swędzenia, żadnych głosów mówiących mu, co ma robić. Czując się znacznie lepiej, z łatwością skupił się na wykładzie Snape'a, bez problemu uzupełniając informacje, które wcześniej mu umknęły.
Oczywiście każdy głupiec mógł dojść do tego, że malwa była wykorzystywana ze względu na swoje lecznicze właściwości, które mijały po trzech dniach.
Umoczył pióro i zapisał słowa profesora, patrząc na swoje notatki i zamierając ze zdumienia. Jego pismo było okropne, prawie nieczytelne. Brakowało słów, wszędzie były pomyłki... Będzie musiał pożyczyć od kogoś zeszyt, żeby uzyskać jakieś rzetelne informacje z ostatnich trzydziestu minut lekcji.
Zajrzał przez ramię Potterowi i stłumił śmiech, widząc absolutny chaos panujący w jego zapiskach.
- Zamknij się - mruknął Potter pod nosem. Draco uśmiechnął się złośliwie i w dużo lepszym humorze wrócił do swoich notatek, nie zważając na promieniującą od Pottera niechęć.

***

Wkroczyli razem do Wielkiej Sali, zadowoleni, że resztę poranka udało im się do siebie nie odzywać, ale teraz zatrzymali się, uświadamiając sobie, że nie mają pojęcia, gdzie usiąść. Nie mieli tego problemu na transmutacji, która była zaraz po eliksirach, ponieważ Potter był teraz na zajęciach Ślizgonów, więc, chcąc nie chcąc, musiał siedzieć razem z Draco.
A to oznaczało przebywanie z jego przyjaciółmi, którzy patrzyli na Pottera podejrzliwie, ciesząc się, że Draco wrócił, zachowując tak, jakby nic się nie stało i z rozmysłem unikając wspominania o klątwie. Draco przez część lekcji zabawiał się wyobrażaniem sobie, jak zareagowali na tę rewelację rodzice jego znajomych. Wydawało się, przynajmniej teraz, że najpopularniejszą taktyką było mieć się na baczności. Rodzina Malfoyów ucierpiała mocno, ale powrót do dawnego porządku wcale nie był niemożliwy, a większość doskonale wiedziała, z własnych nieprzyjemnych doświadczeń, że nie należy wykorzystywać momentów ich słabości. Malfoyowie dokładnie pamiętali, na kim powinni się zemścić.
To jednak nie pomagało w jego obecnej sytuacji. Wielka Sala zapełniała się uczniami, a oni dalej stali pomiędzy stołami Gryffindoru i Slytherinu.
Potter ruszył w kierunku Gryfonów i Draco złapał go za rękaw.
- Gdzie idziesz?
- Do mojego stołu. Musiałem siedzieć z twoimi przyjaciółmi cały ranek. Teraz twoja kolej.
- Nie będę siedział przy twoim stole.
- Czemu nie?
- Nie bądź głupi!
- Malfoy. - Potter wyszarpnął ramię. - Musimy godzić się na kompromisy, pamiętasz? Dawaj i bierz? Brzmi znajomo?
- Ustąpiłem ci, rezygnując z historii magii i zamieniając ją na twoje cholerne zaklęcia i godząc się na zielarstwo.
- Ja rzuciłem mugoloznawstwo i...
- Nie usiądę przy stole Gryffindoru!
- W takim razie, gdzie według ciebie mamy jeść? Ja nie usiądę przy stole Slytherinu!
- Żaden Ślizgon i tak by cię tam nie chciał!
- To wymyśl coś innego!
Patrzyli na siebie ze złością, nie przejmując się tym, że kilka osób przygląda się ich kłótni. W końcu Draco podszedł do najbliższego stołu, sięgnął obok zaskoczonych Krukonów, złapał dwa tosty i jabłko, machając na Pottera, żeby zrobił to samo. Kiedy ten to uczynił, wyszli z Wielkiej Sali, kierując się na najbliższy dziedziniec, gdzie usiedli na ławce, najdalej od siebie jak tylko mogli.

***

To... Draco naprawdę nie tego potrzebował do szczęścia.
Po całym dniu spędzonym z Potterem, starając się ignorować go z całych sił i nie myśleć o tym, jak kompletnie popieprzona była ich sytuacja, po całym dniu spędzonym na próbach nieprzyjmowania jej do wiadomości, to okazało się po prostu ponad jego siły.
Zaklęcia już same w sobie były okropne, a na dodatek musiał siedzieć stanowczo zbyt blisko szlamy i Wiewióra, był otoczony cholernymi Gryfonami i Puchonami, a w pobliżu nie było ani jednego Ślizgona. Przynajmniej później miał tylko te zajęcia, na które uczęszczał już przed tą pieprzoną klątwą.
Ale teraz, pod koniec dnia, chciał się odprężyć i może pójść pouczyć się do biblioteki. Albo spędzić trochę czasu z przyjaciółmi, grając w niekończące się polityczne gierki, w których był taki dobry i które tak lubił. Potrzebował komfortu swojego pokoju wspólnego i dormitorium. Będąc jedynakiem, w szkole zawsze nienawidził dzielenia pokoju z trzema innymi chłopakami, ale w tej chwili dałby wszystko, żeby zobaczyć głupie twarze Goyle'a i Crabbe'a i usłyszeć pretensjonalny głos Zabiniego.
Zamiast tego musiał minąć swoich kolegów, holując za sobą Pottera, pójść do pokoju i spakować swoje rzeczy, żeby skrzaty mogły przenieść je do ich nowych kwater. A potem musiał iść z Potterem do wieży Gryffindoru, żeby tamten mógł zrobić to samo.
A teraz byli tutaj. W pokojach przeznaczonych zwykle dla żonatych profesorów. Mała sypialnia, wyglądająca na dość zagraconą po wstawieniu dwóch łóżek. Salon, wystarczająco duży, żeby zmieściło się kilka kanap i dwa biurka. Łazienka z wanną, żadnych wspólnych pryszniców z innymi uczniami. I mały schowek.
Jeśli mieszkałby tu sam, byłoby całkiem przyjemnie. Niestety, miał współlokatora.
Odczuwał niepowstrzymaną potrzebę albo zabicia Pottera, albo wybuchnięcia płaczem. I nie mógł zrobić ani jednego, ani drugiego. Ucieczkę odnalazł w bezmyślnym rozpakowywaniu swoich rzeczy, mimo że nawet nie zawracał sobie głowy wyjmowaniem osobistych drobiazgów, które zabrał z dormitorium. To znaczyłoby, że traktuje to miejsce jak dom, a tak na pewno nie było. Po prostu wypakował ubrania i książki, tak samo jak Potter, ignorując go jednocześnie, jak robił to cały dzień i wyciągnął notatki z zielarstwa, które dostał od profesor Sprout. Usiadł przy biurku i zaczął czytać, a wtedy poczuł na sobie wzrok Pottera.
- No co?! - burknął.
- To wszystko? Po prostu zasłonisz się nauką?
- Opuściłem pierwszy miesiąc zielarstwa - odparł Draco szorstko. - Nie mam zamiaru popsuć tym moich ocen. Ty natomiast powinieneś zabrać się za numerologię, to nie jest łatwy przedmiot.
- Za godzinę będzie kolacja. - Draco wzruszył ramionami i przewrócił stronę. - Gdzie będziemy siedzieć?
- Nie w Wielkiej Sali.
- Przegapimy ogłoszenia.
- Mam to gdzieś.
- A ja nie.
- To już twój problem.
- Malfoy, chcę pójść do Wielkiej Sali i być w otoczeniu ludzi. Nawet jeśli bardzo doceniam twoje milczenie, nie mam zamiaru zostać tu z tobą na zawsze.
- To nie jest twój wymarzony miesiąc miodowy, co, Potter? Tak mi przykro. Będę pamiętać, żeby poprosić ojca o zarezerwowanie nam rejsu po Morzu Śródziemnym. - Przewrócił kolejną kartkę. - Ale to po tym, jak nadgonię materiał z tego głupiego przedmiotu.
- Malfoy, idę do Wielkiej Sali na obiad. I usiądę z moimi przyjaciółmi.
- Przekażę skrzatom, na które łóżko mają cię położyć, kiedy już stracisz przytomność. Niemal słyszał, jak Potter liczy do dziesięciu.
- Dlaczego nie możemy dzisiaj siedzieć przy stole Gryffindoru, a jutro przy stole Slytherinu?
- Dlatego, że moi przyjaciele zaczną rzygać, jeśli będziesz siedział koło nich podczas jedzenia.
- Możemy więc cały czas siedzieć przy moim stole. Gryfoni nie są tacy wrażliwi.
- Odwal się.
- Z chęcią bym to zrobił. Niestety istnieje drobny problem z pewną klątwą. - Draco go zignorował. - Malfoy. - Głos Pottera był pełen desperacji. Draco nadal go ignorował. - Popatrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. - Draco ziewnął i przewrócił następną kartkę. To było coś nowego. Potter robił to kilka razy na przestrzeni ostatnich lat: udawał obojętność, odmawiając połknięcia haczyka, doprowadzając tym Draco do szaleństwa. On sam nigdy wcześniej tego nie próbował, ale już doskonale rozumiał, czemu Potter stosował tę zagrywkę. Była całkiem satysfakcjonująca. Musiał ją sobie zapamiętać. - Malfoy!
Potter wyglądał teraz na naprawdę wkurzonego i Draco uśmiechnął się pod nosem, nadal nie odwracając wzroku od swoich notatek.
Potter rąbnął pięścią w biurko tuż przed nim, sprawiając, że Draco podskoczył lekko i w końcu na niego spojrzał.
- Masz jakiś problem, Potter? - spytał, przeciągając samogłoski, z satysfakcją obserwując czerwoną twarz Gryfona.
- Przestań zachowywać się jak dupek i porozmawiaj ze mną!
- Nie będę siedział przy stole Gryffindoru podczas kolacji, ty nie będziesz mógł siedzieć przy stole Slytherinu, więc sugeruję, żeby skrzaty przyniosły nam posiłek tutaj. Koniec z tym domowym dylematem.
Potter gapił się na niego przez chwilę, potem odwrócił się i rzucił na swoje łóżko.

***

- Ktoś stoi przed drzwiami - oznajmił kilka godzin później ich portret, Sir Xander, niemiecki pogromca wampirów.
- Kto?
- Hermiona Granger i Ronald Weasley.
- Powiedz im, że mogą wejść...
- Powiedz im, żeby spadali...
Powiedzieli jednocześnie.
- To też mój pokój - powiedział Potter bardzo cicho, a Draco przez chwilę analizował swoje możliwości. Kusiło go, żeby odmówić i zobaczyć, co się stanie. Ale Potter, niech go szlag, miał rację: nie mogli tu siedzieć we dwójkę przez cały czas. I mimo że jego kolejnym odruchem byłoby powiedzenie Potterowi, że jak chce spędzać czas z przyjaciółmi, niech robi to sobie poza ich pokojem, zorientował się, że oznaczałoby to, że on musiałby wyjść razem z nim, a nie miał najmniejszego zamiaru pokazywać się publicznie z przyjaciółmi Pottera.
I jeśli chciałby zaprosić swoich przyjaciół, Potter będzie musiał się na to zgodzić.
- No dobrze, mogą wejść, ale tylko pod warunkiem, że moi znajomi też będą mogli.
Potter popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Oczywiście - powiedział, jakby to się rozumiało samo przez się.
Draco szybko skinął głową.
- Harry, czemu nie było cię na kolacji? - zapytała Granger, kiedy tylko wpadli do pokoju. Draco nie zawracał sobie głowy przywitaniem się, tylko zagłębił się w swoich notatkach.
- Byłem tutaj - mruknął Potter.
- Och, Harry...
Draco niecierpliwym gestem wyciągnął różdżkę i rzucił na swoje biurko zaklęcie wyciszające, odcinając się od kumpli Pottera i zagłębiając z powrotem w notatkach z zielarstwa.

***

Dzień 3 (czwartek)

Merlinie, nie, pomyślał Harry po przebudzeniu następnego dnia.
Nie wyglądało na to, żeby cokolwiek zmieniło się na lepsze.
Rzucił okiem na drugie łóżko, na którym leżał Malfoy. Wyglądał inaczej, gdy spał, bez tak charakterystycznego złośliwego uśmieszku. Pomijając już fakt, że przez ostatnie dwa dni raczej się nie uśmiechał. Jego minę można było nazwać chyba tylko ponurą.
Naprawdę wyglądał lepiej, kiedy spał.
Harry patrzył na niego, rozmyślając. Ostatnie dwa dni spędził, radząc sobie jakoś z codzienną rzeczywistością i celowo nie pozwalał sobie na zastanawianie się, co to tak naprawdę znaczy.
Cały czas wydawało mu się niewyobrażalne, by mieli naprawdę razem mieszkać, sami, jako para. Kiedy tylko zbaczał myślami w tym kierunku, pocieszał się wspomnieniem słów pani Pomfrey, która twierdziła, że nie wszystkie więzi były jak małżeństwa. Może akurat oni będą mieli tyle szczęścia, że ich więź sprowadzi się tylko do wspólnego mieszkania, a z tego, co mówiła Pomfrey, potrzeba fizycznego kontaktu nie potrwa wtedy wiecznie. Pewnego dnia to wszystko może być tylko odległym i bardzo nieprzyjemnym wspomnieniem jednego roku w Hogwarcie, zrujnowanego przymusowym spędzaniem całego czasu z Malfoyem, mieszkającym teraz na drugim końcu świata.
Tak, zdecydowanie.
Idąc do łazienki, rozmyślał o tym, co zdarzyło się poprzedniego dnia. Okropne roztargnienie na eliksirach, znęcający się nad nim Snape, przenoszenie się, żeby usiąść z Malfoyem i nagła poprawa nastroju. Zawstydzenie sytuacją i słabe uczucie satysfakcji, kiedy spojrzał na notatki Malfoya, które nie wyglądały może tak źle jak jego własne, ale i tak były do niczego. Przynajmniej nie był jedynym z podobnym problemem.
Tęsknił za Hermioną. I za Ronem. A myśl o tym, że właśnie się budzą i wykonują zwyczajne poranne czynności bez niego, że wszyscy jego przyjaciele są razem w wieży Gryffindoru, a on utknął tutaj z tym palantem, była niemal nie do zniesienia.
Hermiona i Ron odwiedzili go poprzedniego wieczoru i zostali całkiem długo, ale w końcu i tak musieli wrócić do siebie. A on nie mógł iść z nimi. Mógł tylko przygotować się do snu i leżeć w łóżku, tuż przy Malfoyu, który był ledwie kawałek dalej. Gapić się w sufit i zastanawiać się, jak niby ma przeżyć więcej niż kilka dni tej męczarni.
Miał jedną rzecz do zrobienia. Chciał w jakiś sposób zmusić Malfoya, żeby zgodził się chodzić na posiłki do Wielkiej Sali. Upewnić się, że będą spędzać czas z innymi ludźmi.
Może dzisiejszy rozkład zajęć mu pomoże: Malfoy będzie na jego lekcjach przez większą część popołudnia. Być może zatęskni za swoimi kumplami. Harry mógł mieć tylko taką nadzieję.
Malfoy przewrócił się z boku na bok, wzdychając głośno przez sen. Harry nienawidził samej myśli o tym, że musi go obudzić. Chciał zostawić go śpiącego i samemu pójść na śniadanie i zajęcia. Ale niestety, jeśli Malfoy nie wstanie, obaj będą spóźnieni.
- Malfoy.
Żadnej reakcji.
- Malfoy - powtórzył Harry trochę głośniej, ale blondyn nawet nie drgnął. Harry podszedł do jego łóżka i szturchnął go w ramię. - Malfoy, obudź się.
Draco nagle otworzył oczy, spojrzał na Harry'ego i zacisnął mocno powieki.
- Boże. Znowu ty - mruknął zaspany.
- Taa, to znowu ja. Wstawaj.
- Nie.
- Nie?
- Nie. Spadaj.
Harry odsunął się, kompletnie zaskoczony. I co niby miał teraz zrobić? Nie cieszyła go perspektywa rozpoczęcia dnia od kłótni i ciągnięcia ponurego i zawziętego Malfoya na śniadanie, a potem na lekcje.
W takim razie dobrze, nie będzie tego robił. Położył się na swoim łóżku i sięgnął po książkę.
Dwadzieścia pięć minut później Malfoy krzyknął nieprzytomnie:
- Która godzina?
- Ósma dwadzieścia.
- Co?! - Malfoy usiadł gwałtownie. - Mamy zajęcia za dziesięć minut!
- Wiem.
- Dlaczego do cholery mnie nie obudziłeś?
- Próbowałem, ale mnie olałeś.
- I po prostu pozwoliłeś mi dalej spać?! - Malfoy pośpiesznie wyskoczył z łóżka i zaczął zbierać swoje ubrania i szkolne szaty.
- Nie jestem twoim budzikiem - odparł Harry łagodnie, podnosząc się. Był ubrany i gotowy do wyjścia. Stracił co prawda śniadanie, ale oglądanie Malfoya, panikującego na myśl o spóźnieniu się na lekcję McGonagall, było tego warte.
- Bardzo. - Głos Malfoya był stłumiony przez koszulkę, którą właśnie ściągał. - Śmieszne. Potter. Wręcz komiczne - kontynuował, wkładając spodnie. - Naprawdę powinieneś rozważyć opcję przyłączenia się do biznesu Weasleyów - mówił, zakładając nową koszulę i zapinając guziki. Po chwili zorientował się, że jeden przeoczył i musiał zacząć od nowa, wzdychając przy tym z frustracją. - Skoro najwyraźniej nie jesteś w stanie przydać się do niczego innego. - Wrzucił książki do szkolnej torby, sprawdzając, czy są wszystkie.
- Jeśli szukasz swojego podręcznika do obrony przed czarną magią... - Harry zawiesił głos i Draco popatrzył na niego z ulgą - ... to obawiam się, że nie mogę ci pomóc.
Harry stwierdził, że sposób, w jaki to całe „odczuwanie swoich wzajemnych emocji" działało, był całkiem interesujący. Czuł właśnie częściowo gniew i zakłopotanie Malfoya, to prawda, ale były one zdominowane przez mściwą satysfakcję, której doświadczał on sam. Po zażenowaniu, jakie przeżył na wczorajszych eliksirach, mógł to sobie teraz odbić, myśląc o tym, że Malfoy pojawi się na zajęciach głowy jego domu sfrustrowany i spóźniony. Nie, żeby McGonagall faworyzowała uczniów w taki sposób, w jaki robił to Snape, ale to i tak była miła wizja.
Wtedy Malfoy podniósł książkę i nią rzucił, a Harry ledwo zdążył się uchylić; książka przeleciała nad nim i walnęła w ścianę z głośnym hukiem. Harry utkwił w Malfoyu zdumione spojrzenie: przecież on nigdy nie uciekał się do przemocy fizycznej, kiedy się złościł. Malfoy był mistrzem sarkastycznych uwag i złośliwych obelg, ale jakakolwiek forma fizycznego zastraszania pozostawała w gestii jego goryli, Crabbe'a i Goyle'a. Tak, jakby Malfoy nie chciał zawracać sobie głowy zniżaniem się do równie prymitywnych działań. Ale teraz właśnie to robił, z wściekłością podnosząc następną książkę z zamiarem ciśnięcia nią w Harry'ego.
- Malfoy, weź się w garść. Nie mamy na to czasu!
Malfoy i tak rzucił w niego książką, ale potem odwrócił się i włożył na siebie szaty, rozglądając się za krawatem.
- Wiem, gdzie jest twój krawat - odezwał się Harry. Malfoy nie zwrócił na niego uwagi. - Nawet ci go podam - Harry zawiesił na chwilę głos - jeśli usiądziemy z moimi przyjaciółmi na obronie przed czarną magią.
Malfoy wyglądał, jakby zaraz miał cisnąć w niego kolejną książką, ale tylko kiwnął głową. Harry uśmiechnął się i podał mu ślizgoński krawat, wyciągając go spod biurka.
- Idziemy - mruknął Malfoy i ruszyli biegiem w stronę klasy transmutacji. Ślizgon pośpiesznie przeczesywał włosy palcami i zmagał się z krawatem.
Muszę pamiętać, że żyję ze Ślizgonem, pomyślał Harry. Nie ma sensu przejmować się uczciwością i przyzwoitością. Manipulacja i egoizm to jedyne rzeczy, jakie oni są w stanie zrozumieć.

Koniec rozdziału pierwszego

Continue Reading

You'll Also Like

5.8K 325 8
Po wydarzeniach, które miały miejsce w Hogwarcie, Harry, Hermiona i Ron postanawiają dokończyć rok. Harry nie ma pojęcia, że jego życie zmieni się o...
1.9K 353 41
Niezliczony już raz postanawiam opublikować swoją poezję. Piszę dość spontanicznie, aczkolwiek tytuł powinien Wam wszystko wyjaśnić. Pierwsze sześć w...
62.1K 1.3K 60
jest to opowieść o tym jak Hailie trafia do braci jak ma 3 latka.Vincent opiekuje się nią jak córką,nawet kazał Willowi zająć się pracą.jeśli chcesz...
133K 9.8K 57
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...