Pan oszalał, panie Surre | bx...

By Blakiszcze

181K 28.9K 3.6K

❝Sprawiłeś, że kwiaty wyrosły w moich płucach I chociaż są piękne Nie mogę oddychać ❞ A jego koc... More

Surre
I. Nowa kawiarnia vis-a-vis
II. On
III. Kwiaty w rynsztoku
IV. Samotnia
V. Duchota
VII. Był jak...
VIII. Słonecznik.
IX. Nie
X. Pozory
XI. Niedobrze
XII. Zlecenie
XIII. Na psa urok
XIV. Rozmowy nocą
XV. Pęknięcia
XVI. Udawanie
XVII. Reprymenda dnia czwartego
XVIII. Nie odbieraj
XIX. Samo przyjdzie
XX. Chryzantemy
XXI. Słodki całus
XXII. Niedopowiedzenia
XXIII. Paraliż
XXIV. Za dużo
XXV. Zatańczmy
XXVI. Co zrobiłem?
XXVII. Teoretycznie
Pełną piersią [epilog]
Pytanie za milion
miałam tego nie robić

VI. Bezrobotna

6.2K 990 87
By Blakiszcze

Nikt nie chciał przyjść tego dnia.
Potencjalni klienci pozamykali się w domkach i nie mieli zamiaru z nich wyjść, by odwiedzić kaszlącego marudę, który by tylko na nich łypał groźnie i całkiem niszczył dzień.
Nic dziwnego, nawet on nie chciał przebywać tego dnia w kwiaciarni, choć powodem nie był on sam.
Próbował jednak jakoś urozmaicić sobie dzień obserwowaniem różowych chmurek, wygrzebywaniem kawałków czekolady z ciastek, a nawet cichym śpiewaniem z radiem.
Wszystko jednak było na nic, a skarpetka przesiąkła kałużą do reszty.
Poszedł wtedy na zaplecze i zdjął ukochane czarne buty na obcasie, za które zapłacił dużo za dużo, by zamienić je na wysłużone, zielonkawe laczki, które zdążyły pokryć się kurzem i pajęczynami.
Były to prawdopodobnie najbrzydsze buty, jakie w życiu posiadał.
Chodził pół dnia z kąta w kąt, pielęgnował kwiaty, odkurzał bibeloty, których nikt nie kupował.
I wywalił się raz, kiedy przenosił pustą donicę, omal nie dostając przy tym zawału.
Na szczęście nikt nie wiedział.
Prawdopodobnie.
A przynajmniej taką miał nadzieję.

Kiedy druga połowa dnia zapowiadała się tak samo paskudnie, co ta pierwsza, postanowił zrobić sobie przerwę i zmienił laczki na jeszcze przemoczone obcasy, by następnie zakluczyć kwiaciarnie i pieszo ruszyć w stronę biblioteki, uprzednio zgarniając książkę z siedzenia pasażera.
Pracował w końcu sam dla siebie, więc mógł robić to, co mu się żywnie podobało.
Delikatny wiatr bawił się jego włosami, a kostki wykręcały się, kiedy tylko nieuważnie postawił krok na kocim łbie, ale na szczęście lubił wyzwania, więc szedł dalej, zadzierając z lekka podbródek.
Kiedy mijał kawiarnię, to spojrzał tam od niechcenia, trochę wbrew własnej woli, tylko po to, by napotkać nieprzyjemne spojrzenie mahoniowych oczu należących do bruneta o równie nieprzyjemnej minie.
Oczywiście zaakceptował wyzwanie i posłał mężczyźnie jeszcze bardziej nieprzyjemne spojrzenie, nim ten zdążył mu zniknąć z pola widzenia.
Wychodzi na to, że mają w tej kawiarni chociaż kogoś normalnego.

Od rana zdążyło się nieco rozpogodzić i słabe słońce oświetlało kolorowe budynki, pranie rozciągnięte nad ulicą tańczyło na wietrze, a czyiś stanik miał tyle niefartu, że wpadł na chodnik i wszyscy przechodzili nad nim z rumieńcem na policzkach.
Surre rozglądał się leniwie, patrząc na pastelowe domy i szare ulice, po których kulały się śmieci i płatki kwiatów.
Już na początku zaczął żałować, że ruszył pieszo, ale głupio mu było cofać się po auto, więc brnął dalej, wzdychał co jakiś czas i co chwilę odsuwał materiał golfu od szyi, bo powietrze wciąż było gęste jak budyń.

O tej godzinie w okolicach rynku kręciło się niewiele osób, głównie dzieciaki, które zerwały się z lekcji, by w niechlujnie pozapinanych mundurkach spędzić kilka godzin na ławce w swoim zestresowanym towarzystwie.
Surre westchnął cicho, zwolnił z lekka w okolicach fontanny o wizerunku nagiej Venus, wokół której pływały wrzucone przez ludzi kwiaty i zakaszlał cicho sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki, z której wyjął chętnego do obdarowania go śmiercią Fernando.
Westchnął, zmęczył się, przysiadł na murku otaczającym fontannę, z którego miał doskonały widok na resztę rynku, po czym zapalił papierosa i wetknął go sobie między wargi.
Naprzeciw, na końcu okrągłego rynku, stał najbrzydszy budynek w całym BringGalf, który kuł w oczy całym swoim bytem.
Pudroworóżowa pseudo wiktoriańska kamienica z odpadającym warstwami tynkiem, o dużych balkonach zawalących się pod naporem donic z kwiatami, tam gdzie spotykali się marni poeci, pijani pisarze i rzygające kwiatami dziwki w nich zakochane.
Padół nędzy i rozpaczy, kupa różowego gówna oblanego likierem, z kartkami zasranymi poezją dyndającymi z dziur, w których szczury wiły kolonie.
Na ironię chciał tam mieszkać, odkąd tylko pamiętał, ale głupio mu było zostawić dom po rodzicach, na rzecz takiego kurestwa, więc w ramach rekompensaty czasami przychodzi popatrzeć, jak ten cyrk na kółkach powoli sobie gnije i starzeje się bez niego.

Westchnął widząc, że kółko wzajemnej adoracji zaczyna się zbierać pod białymi drzwiami, zamknął oczy, by ich nie widzieć i zaciągnął się dymem odcinając się od świata zewnętrznego, który jednak wciąż go bacznie obserwował, bo nie minęła minuta, jak ktoś zabrał książkę, którą wcześniej położył sobie na kolanach.
Westchnął znowu, uchylił powieki już szykując się by zwyzywać żartownisia, kiedy zorientował się, że stoi przed nim blondynka z uwagą wertująca stronice trzymanej w dłoniach książki.
Nie odezwał się, a ona w końcu podniosła na niego swoje zielone oczy oprawione usmarowanymi tuszem rzęsami, by przez chwilę patrzeć na niego ze śmiertelną powagą.
- Co ty do ciężkiego chuja czytasz Leon?
- Romans?
- Od kiedy jesteś zdesperowaną czterdziestoletnią mężatką?
- Od kiedy jesteś recenzentką?
- Nie muszę nią być żeby wywęszyć gówno spłaszczone między kartkami, jak te suszone kwiaty - Surre uniósł lekko brew, słysząc ten wywód - mam nadzieję, że idziesz to oddać?
- Tak - odpowiedział pocierając skroń.
- Twoje jebane szczęście.
Westchnął, przetarł szaro-różowe powieki poprzecinane pajęczynką jasnofioletowych żyłek, za pomocą kciuka i palca wskazującego, przy okazji powstrzymując dziką chęć wybicia ich sobie.
- Dlaczego zawsze trafiam na pyskule - mruknął sam do siebie uciskając zatoki, za co zaraz dostał książką w czubek głowy - czy nie powinnaś być w pracy Coline?
- A ty?
Zgasił papieros o murek, wciskając go w niego całą siłą i podniósł zmęczone spojrzenie na stojącą przed nim kobietę.
Miała dumnie zadarty podbródek, sięgające do ramion włosy w kolorze mysiego blondu z ciemniejszymi odrostami odgarnięte niedbale do tyłu, na czerwonych jak truskawki ustach gościł półuśmiech, a prawa brew podrygiwała zalotnie, trochę prowokacyjnie.
Trafił swój na swego.
- Idziemy? - spytała obracając książkę w dłoniach.
- Ta...
Nie miał ochoty się kłócić, więc po prostu podniósł się powoli, a panienka Valentina szła już dumnie w stronę biblioteki, kręcąc krągłymi biodrami przy każdym postawionym kroku.

Ludzie gapili się na niego, oceniając fakt, że chodzi po mieście z - ładnie sprawę ujmując - damą do towarzystwa.
Co było w sumie wyolbrzymieniem, bo Coline każdego potencjalnego klienta okładała po głowie, a pieniądze wysyłała jej matka, od której uciekła dwa lata wcześniej, chcąc uzyskać samodzielność w wieku dwudziestu pięciu lat, co czyniło ją nieco starszą od Kwiaciarza.
Blondynka szła obok Surre, wypalając jego papierosa, na ramionach miała jego marynarkę, a pod pachą niosła książkę, którą ten męczył od zeszłego tygodnia.
- Słyszałeś, że niedługo skończą remontować dom Kultury? - odezwała się nagle Coline obracając głowę w stronę mężczyzny.
- Naprawdę? Już myślałem, że o nim zapomnieli.
- Mają otworzyć w przeciągu następnych tygodni.
- Pewnie będą mi truć dupę o kwiaty.
Kobieta strąciła szary popiół na szary chodnik.
- Jesteś bardzo pozytywnie nastawiony.
Cmoknął wywracając oczami, po czym zabrał kobiecie książkę i wszedł do biblioteki zostawiając palaczkę na zewnątrz.

Co jak co, ale bibliotekę w tym szambełku mieli akurat przyzwoitą, bez żadnych dziwactw, a ze zwyczajnymi, prostymi regałami, które niemal dotykały jasnego sufitu, na dużych stołach, przy których można było siedzieć w grupach, stały kryształowe wazy z pulchnymi bukietami pachnących róż.
Nic przesadnie irytującego czy rozpraszającego, nic nad czym można byłoby się nieskończenie rozwodzić.
Surre w dokładnie pięćdziesięciu krokach przeszedł przez pustą o tej godzinie bibliotekę i położył książkę na wytartym biurku, spod którego już po chwili wynurzył się platynowy blondyn, o włosach zalizanych starannie do tyłu.
Na jego anemiczną buzię od razu wstąpił uśmiech.
Z Janem Leon akurat znał się dość dobrze, należał on do jego nielicznej grupy znajomych, którzy byli w posiadaniu penisa.
Nie rozmawiali jednak przy oddawaniu romansu, całą procedurę załatwili w niemalże całkowitej ciszy, bo Jan nienawidził wszelakich dźwięków podczas godzin pracy.
Taki fetysz jak widać, jednak dzięki ciszy Surre miał okazję lepiej się przyjrzeć dano nie widzianemu znajomemu.
Wydawało mu się od pewnego czasu, że kiedy tylko widzi Jana, to ten wygląda coraz gorzej, a raz - i za to dałby sobie palec uciąć - podglądnął, jak ten chowa do kieszeni zawinięte w chusteczkę płatki bzu.
Wychodziło na to, że całej BringGalf toczyło hanahaki, aż cud, że jeszcze wszyscy nie powyzdychali, biorąc pod uwagę to, że każde ciało radziło sobie z tym cholerstwem w inny sposób.

Przed wyjściem Surre posłał Janowi smutne spojrzenie i wyszedł żegnając się grzecznie, półszeptem, by blondyna nie denerwować.
Postanowił sobie w duchu, że porozmawia z nim o swoich przypuszczeniach, kiedy tylko napatoczy się taka okazja.
Zamknął za sobą drzwi, sięgnął do tylnej kieszeni po Fernando i dopiero wtedy zorientował się, że Coline gdzieś wparowała.
Westchnął, ruszył powoli, cały czas się rozglądając w nadziei na to, że jednak dorwie blondynkę i odzyska swoją marynarkę, które ta notorycznie mu kradła.
Nie było jej jednak nigdzie wokół, więc zostało mu jedynie wrócić do kwiaciarni.
Dorwie ją następnym razem.

______________________
Ten rozdział wyjątkowo betowała stillevind za co bardzo jej dziękuję <3
A Wy, wybaczcie mi proszę, że tak mało się dzieje, zauważyłam to tak naprawdę dopiero przy ponownym sprawdzaniu, myślałam w sumie, że akcja jest bardziej wartka, ale nie chcę nic już wciskać na siłę.
Wiem, że wiele obiecuję, ale od następnego rozdziału akcja już nieco przyśpieszy, a i postaram się, aby części były nieco dłuższe. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
Głupio mi.

Continue Reading

You'll Also Like

15.7K 913 17
To fanfic z dosyć nietypową fabułą, logiką i zachowaniami. Opowiada on o historii z perspektyw parunastu osób. Początek zapowiada się niewinnie ale...
39.7K 4.5K 22
Clay jest 17-sto letnim chłopakiem, przebywającym w ośrodku rehabilitacyjnym, z powodu wypadku samochodowego. Pewnego dnia, dołącza do jego grupy chł...
45.9K 5.1K 29
"Dzwonię do ciebie ostatni raz. [...] Kończę z tobą, Maisie. Nie mam zamiaru dłużej czekać." Cody Ward od małego był szkolony przez ojca do roli kapi...
50.6K 5.2K 3
Historia Molly McCann i Aresa Hogana.