Transatlantyk

By manny96

587 28 13

Nowy Jork jest potężnym miastem. Pochłania ludzi i trzyma w swoich sidłach nauki, pracy i ciągłego biegu. May... More

Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11

Rozdział 1

116 3 1
By manny96



                Niejednokrotnie utwierdzałam się w przekonaniu, że życie polega na szukaniu własnego miejsca. Wpasowanie się w otoczenie, społeczeństwo, sprzyjające okoliczności były tym, do czego wszyscy dookoła mnie dążyli. Zadziałałam pod ich wpływem i również rozpoczęłam poszukiwania.

Gdyby ktoś zapytał mnie teraz czy wciąż szukam, przytaknęłabym. Być może nie robię tego w sposób czynny, bądźmy realistami – siedzę na krześle w sali wykładowej. Ale sam fakt, że o tym myślę jest w pewnym sensie dowodem na to, że jeszcze nie znalazłam tabliczki ze swoim imieniem w żadnym z punktów, które mijam na swojej drodze.

- Za tydzień ruszymy do rodzajów rynków oraz ich charakterystyki. – Głos wysokiej blondynki po czterdziestce zwrócił moją uwagę. Znów odpłynęłam, za co tym razem byłam na siebie zła. O ile stosunki międzynarodowe nie ciekawiły mnie aż tak w wydaniu wiekowego profesora i pozwalałam sobie na nich na swobodę umysłu, tutaj nie chciałam ominąć ani jednego słowa. - Pamiętajcie, żeby przeczytać zaległy tekst Webera. Jesteście humanistami, czytanie nie powinno sprawiać wam aż takiego problemu. Na egzaminie półrocznym nie przyjmę charakterystyki kultury biznesu na podstawie „Wielkiego Gatsby'ego". – Część studentów się zaśmiała, ja również się uśmiechnęłam. – Jesteście wolni. – Tymi słowami zakończyła wykład profesor Adams, która w dziwny sposób zawsze mi imponowała.

Zapakowałam swoje wszystkie rzeczy do plecaka. Przepuściłam grupkę osób, które chciały przejść wzdłuż naszego rzędu do schodków, ciasno się uśmiechając. Zapięłam bluzę, zarzuciłam kurtkę na ramiona i założyłam plecak na prawe ramię. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, idąc po schodach w dół auli sprawdziłam godzinę. Zaczęłam mieć nadzieję, że na zewnątrz świeci choć odrobinę słońce, żebym mogła przejść się kawałek do dalszej stacji metra, dla otrzeźwienia umysłu przed wejściem do tłocznego pociągu.

Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, że wychodzę znów jako jedna z ostatnich. Profesor Adams wyłączała rzutnik i porządkowała swoje biurko, gdy zsunęły się z niego dwie teczki. Westchnęła ciężko, ale byłam bliżej i szybko zareagowałam. Schyliłam się i podniosłam je, podając jej z uśmiechem do ręki.

- Tak to jest gdy człowiek śpi w tygodniu tyle, ile powinien w ciągu jednej doby. – Zaśmiała się do siebie, przyjmując dokumenty. – Dziękuję. Maya? Mam rację? – Zapytała, co mnie zdziwiło. Nie spodziewałam się, żeby spośród kilkudziesięciu studentów, zapamiętała właśnie moje imię. Nawet nie nazwisko, a imię.

- Tak. – Odparłam z uśmiechem. Założyłam kosmyk brunatnych włosów za ucho i poprawiłam ramię plecaka.

- Ah, no właśnie. Jako jedyna z kulturoznawców przyszła pani na dodatkowy wykład z małych przedsiębiorstw. – Uniosła kącik ust w półuśmiechu. – Byłyśmy całkiem zaskoczone z profesor Jenkins.

- Wydał mi się interesujący, a nigdy nie wiem, czy do czegoś się nie przyda w przyszłości. – Wytłumaczyłam.

- Rozumiem. – Mruknęła z zamyśleniem. Chwilę się we mnie wpatrywała, zanim przeniosła wzrok na dwie białe teczki. Skinęła na nie i raz jeszcze się uśmiechnęła. – Do zobaczenia za tydzień.


Popołudniowe słońce próbowało przedostać się przez ciężkie chmury. Zbliżały się godziny szczytu, więc ulice Nowego Jorku były jeszcze bardziej zapchane. Jak co dzień, rozglądałam się dookoła w próbach przyzwyczajenia się do stosunkowo nowego otoczenia. Mimo drugiego miesiąca w ogromnym mieście, wciąż było ono dla mnie wielkie. Nie często zbaczałam z drogi, przeważnie w obawie, że się zgubię. W odważnych chwilach spacerowałam po najbliższej okolicy, usilnie starając się zapamiętać numery ulic, które mijam. Często stawało się to jednak dużo potężniejsze ode mnie i za bardzo skupiałam się na ludziach, których obserwowałam, żeby pobudzić moją orientację w terenie. Radziłam sobie. Nie mogłam powiedzieć, że byłam kompletną porażką. Ale wciąż uczyłam się nazw przystanków autobusowych po drodze do domu, w razie awarii pociągu i konieczności powrotu do domu czymś innym.

Mieszkanie, w którym wynajmowałam pokój, nie miało wiele do zaoferowania. Dla mnie było to jednak wystarczająco dużo, z kilku względów. Było pierwszym miejscem, w którym mieszkałam bez rodziny. W promieniu mniej niż mili miałam supermarket, Saint Nicholas Park, dla którego nie mogłam doczekać się kwitnącej wiosny, oraz podstawowe środki komunikacji. Nic więcej nie potrzebowałam do szczęścia, skoro i tak płacone były za nie potężne pieniądze, a nie było nawet blisko mojego wydziałowego budynku.

Wjeżdżałam windą na przedostatnie piętro. Robiłam to niechętnie, bo wiekowe, ruszające się na starych szynach „puszki" nie budziły we mnie zaufania. Po miesiącu chodzenia po schodach, miałam dość mijania tych samych, nieposprzątanych wymiocin na środku przejścia. Nie potrafiłam odnaleźć w sobie odwagi, by wziąć sprawy w swoje ręce, więc walczyłam z lękiem przed starymi alternatywami schodów.

Gdyby nie dzielić mieszkania na tyle pomieszczeń, byłoby całkiem przestronne. Mieściło się w nim pięć pokoi, z czego jeden został przekształcony w mały salon. Nieduża, ale wystarczająca kuchnia, balkon i jedna łazienka. Na cztery, czasami więcej osób, mogłoby się wymagać jeszcze jednej, ale musieliśmy sobie radzić.

Z każdym dniem mijania się i wymieniania kilku słów z moimi współlokatorami, coraz silniej utwierdzałam się w przekonaniu, że każde z nas jest zupełnie inne. Głośna rockowa muzyka, która grała po wejściu do domu, należała do Grace. Mieszkała tu najdłużej, więc jak twierdziła, zasługiwała na największy pokój najbliżej łazienki. Poza tym, musiała gdzieś trzymać swoje stosy rysunków, które zajmowały jedną trzecią pomieszczenia, gdyby złożyć je w jednym miejscu. Wszystkie ściany obklejone miała co i rusz innymi kolorami i kształtami. Za każdym razem, gdy na chwilę do niej zaglądałam po coś, zaskakiwała mnie prędkość, z jaką tworzy nowe dzieła.

- Radzę nie wchodzić do salonu, póki panienki po sobie nie posprzątają. – Usłyszałam nagle, gdy szłam korytarzem w stronę swojego kącika. Zerknęłam na szatynkę, popijającą kawę w progu kuchni. Skinęła głową na zamknięte drzwi do naszego wspólnego pomieszczenia, po czym znów zwróciłam się do niej z uniesioną brwią. – Wróciłam pół godziny temu i musiałam włączyć Anthrax, żeby zagłuszył Jake'a i jego „Kurwa, Danny, głębiej! Wiem, że potrafisz, kochanie!" – Dokończyła, udając piskliwy, podekscytowany ton blondyna.

Kolejną cechą charakterystyczną Grace była jej bezpośredniość. Nie owijała w bawełnę, uderzała prosto z mostu i wiedziałeś, że mówi szczerą, czasem brutalną prawdę. W tym wypadku nie omijając szczegółów aktywnego życia seksualnego naszej pozostałej dwójki z mieszkania. Zapytani, dlaczego nie woleli mieszkać razem, zawsze będą tłumaczyć się ich potrzebą odpoczynku od siebie nawzajem. Po pierwszym miesiącu mieszkania w Nowym Jorku zrozumiałam, że nie ma tygodnia bez ich kłótni.

- Dzięki za ostrzeżenie. Odpuszczę sobie na razie. – Zaśmiałam się. Puściła do mnie oko, zanim ruszyłam w głąb korytarza, do ostatniego pokoju.

Nie był duży. Mieściło się w nim łóżko, wzdłuż dłuższej ściany. W jego nogach wciśnięta została szafa z ubraniami, a po przeciwnej stronie pomieszczenia stało biurko i kilka półek z książkami. Samo w sobie było raczej przygnębiające, biorąc pod uwagę przykry widok z okna koło łóżka – szary mur sąsiadującego budynku i rynna. Starałam się jednak robić wszystko, żeby dodać trochę koloru. Gdy tylko zaoszczędziłam na czymś, pozostałe dolary wydawałam na przeróżne dekoracje. Niektóre dostawałam w prezencie od wujka, część przywoziłam z domu. W ten sposób nad łóżkiem wylądowały białe lampki choinkowe, na parapecie kilka kolorowych świeczek wypalonych do połowy, a do szafy przyklejone były zdjęcia. Lustro, które znalazłam na pchlim targu, wisiało zaraz za drzwiami i ozdobione było pomponami, które Grace oderwała od swojego koca, dla bardziej artystycznego wyglądu. Zrzuciłam z ramion plecak i opadłam na łóżko, którego wygodę wyjątkowo doceniałam. Nie równało się temu w Warszawie, ale wujek zdecydowanie się postarał, chcąc zapewnić mi przynajmniej wygodny sen, żeby nie musiał mieć na sumieniu kręgosłupa swojej bratanicy. Wpatrywałam się w tę samą ciemną rysę na suficie, którą widziałam każdego wieczoru przed idealnym ułożeniem się pod kołdrą. Widziałam, jak nierówno załamywała swój kształt w połowie i znałam na pamięć jej długość. Była drobną, nieustającą usterką, która nie chciała zniknąć.







***

Witajcie! Jeśli znacie mnie z Those Lovely Moments, to miło Was znów widzieć! Jeśli przypadkiem, lub z innego powodu wylądowaliście tutaj, to miło mi Was poznać!

Mam nadzieję, że okażecie mi trochę miłości. 



xx

Continue Reading

You'll Also Like

26.2K 1.8K 34
[Friends to Lovers, 17+, Hokej, Grudzień 2023] Pierwszego grudnia, przerywając pieczenie pierników w domu Bailesów, na świat przyszła Ginger. Ginger...
494 0 2
Nowotarski pensjonat, a w nim kilka rodzin, które chcą spędzić święta w nietradycyjny sposób. A może właśnie w tradycyjny? Goście mają ze sobą dużo w...
706 34 9
W tej książce możesz zgłosić swoje dzieło, aby nasi dworzanie je przeczytali i wyrazili szczerą opinię na jego temat.
33.5K 9.3K 27
Parker jest rozpieszczonym synem bogaczy, nastawionym na dobrą zabawę i brak jakichkolwiek zobowiązań. Podczas urlopu znajduje na plaży zakorkowaną b...