Polowanie na czarownice - Tom...

By Lilianna_Garden

1.3K 111 28

Czarownice i Magowie od wieków toczą ze sobą wojnę. Różni ich bardzo niewiele. W najodleglejszych czasach pot... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12

Rozdział 3

99 5 0
By Lilianna_Garden

Flora pędziła na złamanie karku na przystanek autobusowy.

Była już spóźniona. Obiecała Leoni, że zjawi się z samego rana, gdy tylko rozpoczynały się godziny odwiedzin. Całe szczęście, że Oliver bez zbędnych pytań udzielił jej tydzień wolnego, życząc jej babci zdrowia. Zastanawiała się, skąd u jej babki taka zmiana. Do tej pory, na wszelkie propozycje wyjazdu odpowiadała, że dobrze jej tu gdzie jest. Gdy jechała przez miasto, niebo w niezwykłym tempie przysłoniły ciemne chmury. Flora zmarszczyła brwi w zdziwieniu. Niespotykane zjawisko. Nagle nieboskłon przeszyła ogromna błyskawica, której towarzyszył potężny grzmot. Gdy tylko wysiadła na przystanku tuż pod budynkiem, w którym obecnie mieszkała jej babcia, lunęło. W strugach deszczu biegła ku drzwiom, przeczuwając, że stało się coś złego. Wokół panowała cisza, zagłuszana jedynie dźwiękami kropel spadających na ziemię.

Wchodząc do środka nie zauważyła żadnej żywej duszy. Przy miejscu w którym powinna dyżurować recepcjonistka, było puste miejsce. Z duszą na ramieniu, Flora wolno przemierzała dalej korytarz. Gdy dotarła do drzwi na ogólną salę, gdzie przebywali pensjonariusze, zawahała się nim nacisnęła klamkę. Nagle podskoczyła, przerażona odwróciła się gwałtownie, gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Nim zdążyła krzyknąć na widok wysokiego, szczupłego mężczyzny, zasłonił on jej usta ręką. Jej serce tłukło się teraz w piersi, jakby miało za chwilę wybuchnąć. Nigdy dotąd tak się nie bała, jak w tej chwili. Nie wiedziała, co się z nią stanie, jednak jej myśli zajmowała wyłącznie babcia. Czy nic jej się nie stało? Czy ktoś wtargnął do Calisnis? Kim jest mężczyzna, który w tak bezceremonialny sposób na nią napadł? Co będzie dalej? Te pytania przewijały się przez jej umysł nieustannie, niczym zacięta płyta.

Człowiek w ciemnym płaszczu i kapeluszu z dużym rondem, przez które nie widziała całej twarzy, nagle podniósł głowę i intensywnie się jej przyglądał. Miał niespotykany kolor oczu. Niezupełnie zielony, ani też nie niebieski. Nie mogła w tej chwili odnaleźć w głowie właściwego słowa na określenie ich barwy.

— Nie krzycz. Nie mogą nas usłyszeć — wyszeptał. Ledwo usłyszała jego słowa, jednak gdy dostrzegła, iż czeka na jej reakcję, przytaknęła tylko głową. Zdjął powoli z jej ust ciepłą dłoń, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia. — Stój i się nie ruszaj.

— Kim pan jest? — zapytała, jednak szybko przypomniała sobie gdzie i po co przyjechała. — Moja babcia tam jest. Muszę się do niej dostać.

— Nie ma jej już w tym budynku — odparł spokojnym, wyważonym głosem. Zupełnie jakby nie robiło na nim wrażenia ta sytuacja.

— Skąd pan wie?

— Czuję to. Brak energii, ale też nie wyczuwam swądu śmierci. Żyje, ale jej tu nie ma.

Po tych dziwnych słowach, przeniósł wzrok na niewielką szybkę w drzwiach na salę. Flora zupełnie nie wiedziała co zrobić. Całą uwagę skupiła na tym niezwykłym człowieku. W jej umyśle znów pojawiła się postać mężczyzny na ganku starego domu, gdzie spędziła dzieciństwo. Nagle ją olśniło. Znała go! To był on. Ten sam człowiek, który pojawił się kilkanaście lat temu i stojący teraz tuż obok niej, był również wczorajszego wieczoru pod barem, przyglądając się jej. O co tu, do cholerki chodziło?! Śledził ją? Jeśli tak, to czego chciał? Mogła przypuszczać, przynajmniej na razie, że nie pragnie jej krzywdy. W końcu stał z nią teraz, obserwując uważnie, co działo się na Sali, nie zdradzając ich obecności. Ale czy mogła zaufać mu, tego nie wiedziała.

— Możesz. — Usłyszała niski głos, który wyrwał ją z zamyślenia. Znów spojrzała na swojego towarzysza, ze zdziwieniem zauważając, że się lekko uśmiecha.

— Słucham?

— Mówię, że możesz mi zaufać. Znałem zarówno twoją matkę, jak i babkę — odparł spokojnie, następnie dodał — Leoni do mnie wczoraj zadzwoniła. — Przy ostatnim słowie, dałaby głowę, że był rozbawiony. Co było niby śmiesznego w telefonowaniu do kogoś? Teraz, w jego oczach ujrzała figlarne iskierki, jakby rozśmieszyła go swoimi myślami. To niemożliwe, prawda? A może był jednym z magików, znanych z telewizji, mamiących otoczenie swoimi sztuczkami? Nie. Po prostu się z niej nabijał, choć jeszcze nie wiedziała dlaczego.

— Zupełnie nic z tego nie rozumiem. A w dodatku, cała ta sytuacja zupełnie nie wydaje mi się zabawna – mruknęła. Nieznajomy, tylko uniósł brwi, jednak nie skomentował jej słów.

— Muszę się dostać do pokoju Leoni. Nie możesz dać się zauważyć, rozumiesz?

Przytaknęła głową, jeszcze bardziej przywierając do ściany. Dzięki temu, nikłe światło dochodzące z jedynej działającej w tej chwili świetlówki omijało jej osobę. Nagle, z jej torebki, założonej przez ramię, dobiegły ich dźwięki dzwonka, który ustawiła jej kilka tygodni temu Maggie „Lollipop" — Mika. Nie zdążyła nawet odebrać, kiedy postaci w ciemnych płaszczach, jak na rozkaz odwróciły się w stronę drzwi, za którymi stali. W oczach Flory odbiło się przerażenie. Spojrzała na swojego towarzysza, u którego chyba po raz pierwszy dojrzała jakąkolwiek zmianę na twarzy – było to zdeterminowanie podszyte niewielkim lękiem. To pierwsze jednak, najprawdopodobniej w nim zwyciężyło, gdyż już po chwili trzymał mocno jej dłoń i biegł ciągnąc ją za sobą w stronę drzwi wyjściowych. Tuż za nimi, słyszała szybkie kroki grupy ludzi podążających za nimi. Kim byli? Czego chcieli od zwyczajnych staruszków? Większość z nich, nie miała ani rodziny, ani pieniędzy na które mógłby się połasić jakikolwiek złodziej. Najważniejsze pytanie jakie pojawiło się w jej głowie to – gdzie jest jej babcia? Chciała ponownie zapytać o to faceta, który teraz w skupieniu prowadził ją w głąb bocznego korytarza, zamiast do głównych drzwi, nie dał jej na to szansy.

— Nie teraz. — Jego stanowczy głos uciszył wszelkie ewentualne protesty Flory. Nie rozumiała zupełnie, dlaczego zaufała, przynajmniej w kwestii swojego bezpieczeństwa, temu człowiekowi. Skoro miała w ciszy podążać za nim, tak zrobiła. Bardziej bowiem obawiała się goniących ich zakapturzonych ludzi, niż mężczyzny, o którym strzępki wspomnień powoli zaczynały składać się w całość.

Po chwili dotarli do ślepego zaułka. Zwróciła przestraszone spojrzenie na swojego towarzysza. On z kolei wpatrywał się w ścianę tak, jakby uważał, że jakimś cudem za chwilę pojawi się przejście. Chciała powiedzieć mu, by zawrócili, ale jej wzrok przykuł jasny błysk światła. Nagle tuż przed jej nosem ukazały się błękitne drzwi, tam gdzie przed chwilą nie było nic poza pomalowanym na biało murem. Musiała zrobić bardzo niemądrą minę, gdyż tuż obok siebie usłyszała parsknięcie. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Przecież to, co widzi to tylko złudzenie, nic więcej. Nie czekając, aż przyswoi sobie całą sytuację, mężczyzna szarpnął ją gwałtownie za rękę przeciągając przez otwarte teraz na oścież drzwi. Gdy tylko przedostali się na drugą stronę, Flora odwróciła się, zobaczyła trzy kobiety w białych, długich, zwiewnych sukniach. To, co ją przeraziło, to ich twarze, trupioblade, z czerwonymi oczami i strużkami krwi ściekającymi z kącików ich ust. Bezwiednie przybliżyła się do swojego wybawcy, który wyciągnął przed siebie prawą dłoń, na której połyskiwał duży pierścień o ogromnym, zielonym kamieniu, świecącym teraz niczym żarówka. Po krótkiej chwili, nim zjawy zdążyły przejść, drzwi się zatrzasnęły, następnie znikając. Flora odsunęła się, spoglądając na mężczyznę oczami wielkimi z przerażenia.

— Kim ty, do cholery, jesteś? — Ledwo mogła mówić. Jej gardło było ściśnięte, nogi się trzęsły jak galareta. Bała się, że za chwilę upadnie.

— Wykonałem kawał dobrej roboty — mruknął, nie odpowiadając na jej pytanie. — To nie jest pora na wyznania, Floro. Musimy uciekać. Nie zajmie im dużo czasu na sforsowanie drzwi.

— Jakich drzwi?! Nie ma tu nic! I skąd znasz moje imię? Nie! Czekaj! — Wyciągnęła dłoń przed siebie. Zamykając na chwilę oczy. — Nie musisz odpowiadać. Pamiętam, że byłeś u nas w domu.

— Jesteś silniejsza, niż do tej pory myślałem. Pokonujesz potężne zaklęcie, Floro.

— Zaklęcie? — zaśmiała się histerycznie. — Jesteś nienormalny! To kolejny, porąbany sen, wytwór mojej chorej wyobraźni. Tak, dokładnie. — Zaczęła chodzić to w jedną, to w drugą stronę, mrucząc pod nosem.

— Floro, musimy uciekać — Dziwny mężczyzna zaznaczył poważnym tonem. Spojrzała na niego ponownie.

— Gdzie jest moja babcia? — zapytała, nagle stając tuż przed nim.

— Mam nadzieję, że w bezpiecznym miejscu, do którego sami też niedługo dotrzemy.

— Jak się nazywasz?

— Guorin Mortensen. Teraz możemy już iść? — zapytał znudzonym tonem.

— Dobra. Nadal nie wierzę w te bzdury o czarach. To było złudzenie wywołane nadmiarem adrenaliny.

— Jak sobie chcesz, możesz uważać nawet, że znajdujemy się na zielonym pagórku i robimy sobie piknik. Wszystko mi jedno, bylebyśmy się stąd ruszyli. Długo ich nie utrzymam.

Po tych równie dziwacznych słowach, co poprzednio, Guorin nie czekając na nią, ruszył przed siebie. Właściwie dopiero teraz rozejrzała się wokół i z zaskoczeniem dostrzegła białe ściany, podobne do tych w szpitalnych korytarzach, które przemierzała kiedy jej matka miała silne nawroty choroby. Nie było tutaj jednak żadnych drzwi, ani okien. Nie miała wielkiego wyboru, więc podążyła za człowiekiem, który intensywnie przebijał się przez jej zmąconą pamięć.

Boston

piętnaście lat temu...

— Zawiodłeś mnie. Miałeś odszukać te przeklęte czarownice. A co mi przywiozłeś? Tropiciela i to w dodatku na emeryturze. — Zimny, bezwzględny głos w pustym pomieszczeniu bez okien wydawał się jeszcze groźniej brzmiący niż zazwyczaj.

— Przepraszam Mistrzu, ale one świetnie się zamaskowały. Potrzebujemy... — zaczął się tłumaczyć Kiyo.

— To ja decyduję, czego potrzebujemy — słowa cięły niczym ostrze katany[1], jednak wyuczony samodyscypliny i opanowania w najtrudniejszych sytuacjach, członek Klanu Taira[2] stał posłusznie, nie zdradzając słowem, czy czynem, swojego strachu. — Znajdź mi członkinie Sabatu, nim skończy się moja dobroć. Nie obchodzi mnie, w jaki sposób, ale masz je zgładzić. Zrozumiałeś?!

— Tak Mistrzu — odparł pokornie, kłaniając się głęboko. Gdy tylko dostał odprawę, wyszedł pozostawiając swego pana w wściekłości.

Mistrz skierował się ku tajemnemu przejściu. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw po tym, gdy kolejni Magowie donosili mu o kolejnych zwycięskich bitwach. Jednak informacje, które uzyskał od jednego z najstarszych rodów, były nad wyraz niepokojące. To niemożliwe, by zakpiono z niego w najgorszy sposób. Wciąż miał w pamięci śmierć ojca z rąk, jak myślał, ukochanej matki. Mimo swych zbliżających się sześćsetnych urodzin, czuł się tak, jakby utknął w tamtej chwili, gdy ujrzał zakrwawione ciało ojca i matkę przeklinającą cały ród. Japońscy wojownicy, najlepsi z najlepszych, jak mawiał jego dziadek, byli teraz jego poddanymi. Wiedział, że spoczywa na nim odpowiedzialność za życie Magów. Nie mógł się ugiąć pod żadną presją, a już z pewnością nie pod czarami głupich czarownic, które miały coraz mniej sił, coraz mniej czasu.

Umierając, jego ojciec wypowiedział słowa, które do czasu wejścia w dorosłość były dla niego niezrozumiałym bełkotem. Teraz wiedział, że znał swoją małżonkę jak mało kto i przeczuwał do czego była jeszcze zdolna. Wojna, którą rozpoczęła nie miała końca. Jednak przyjdzie taki dzień, kiedy pozostaną tylko najsilniejsi. Nie miał żadnych wątpliwości co do tego, kto to będzie.

Wciąż miał w pamięci ostatnie zebranie Klanu, kiedy to rozpoczął swym rozkazem, polowanie na czarownice. Nieliczni, postanowili mu się sprzeciwić. Głupcy. Nie podważało się jego decyzji, o czym szybko się przekonali. Tylko kilku, udało się zbiec przed jego ręką sprawiedliwości. Wiedział jednak, że w końcu odnajdzie wszystkie szczury i wybije, co do jednego.

Nie miał wielkiej ochoty na rozmowę z Tropicielem, jednak skoro już tu jest, nie zaszkodzi sprawdzić, co wie. Szybkim krokiem przemierzył korytarz prowadzący ku portalowi. Przeniósł się w jednej chwili do lochów, gdzie przetrzymywano jeńców, z których mógłby mieć jeszcze jakiś pożytek. W jednej z ostatnich cel, siedział skulony starszy mężczyzna, o siwych włosach. Mimo posunięcia w latach, nadal sylwetkę miał wysportowaną niczym u młodzika. Mistrz, otworzył kratę dotknięciem ręki. Osadzony, podniósł głowę, a jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.

— No proszę. Wielki Andronis zaszczyca swą osobą lochy. Cóż za niespodzianka — zaśmiał się zgryźliwie starzec.

— Na twoim miejscu odzywałbym się grzeczniej. W moich rękach spoczywa twoje życie.

— Nie masz władzy, ani nad moim losem, ani nad swoim, choć jeszcze o tym nie wiesz. Nie mam zamiaru uginać się pod twą władzą. Niedługo nadejdzie dzień, który stanie się początkiem twojej klęski. Wtedy wspomnisz moje słowa.

— Co takiego wiesz? — syknął Mistrz, zbliżając się do więźnia. W jego oczach dostrzec można było jedynie mrok, który już od dawna zawładną jego sercem i duszą. Starzec, doskonale to wiedział. Liczył jednak, że pozostał w Andronisie choć cień dawnego człowieka. Było to jedynie złudzenie. Teraz miał już pewność, że nic go nie powstrzyma, jeśli tylko dostanie do swej ręki broń. Wszyscy mogli się teraz jedynie modlić o cud, który prawdopodobnie nigdy nie nadejdzie. Zamknął oczy, wypowiadając zaklęcie. Poczuł jeszcze jak uchodzą z niego siły, nim opadł bezwładnie u stóp Mistrza. Krzyk pełen wściekłej furii rozbrzmiał w lochu, odbijając się od mokrych, pokrytych mchem ścian.

— Nie odejdziesz tak łatwo, jak ci się wydaje — warknął, nim ruszył do swoich komnat.

Lynn Woods[3]

czasy obecne...

— Zupełnie nie rozumiem tej waszej miłości do lasów — powiedział przystojny młodzieniec, jak tylko wysiadł z samochodu.

Rosły mężczyzna, o ciemnych, długich włosach związanych rzemieniem, który stał oparty o poręcz na ganku, posłał mu tylko nieznaczny uśmiech, przyglądając się młodemu człowiekowi, o jasnej niczym promień słońca czuprynie i niezwykle urodziwej twarzy, jakby wykutej w marmurze przez Michała Anioła. W końcu oderwał się od balustrady i ruszył przywitać się z tym buntownikiem.

— A ja, nigdy nie pojmę, jak możesz żyć w tym mauzoleum z blachy, które nazywasz miastem — odparł swobodnie Ezehiel, schodząc po schodach.

— Ach, gdybyś tylko zaznał rozrywek tego mauzoleum, mówiłbyś zupełnie inaczej. — Rozbawiony chłopak uścisnął dłoń swojego gospodarza, rozglądają się wokół z ciekawością.

— Nie napotkałeś żadnych przeszkód po drodze?

— Nie. Było raczej spokojnie — zaskoczenie w jego głosie mówiło więcej niż same słowa.

— Dobrze, wejdźmy do środka. Mam dla ciebie wiadomości od twojego brata.

— Nie jestem pewny, czy chcę wiedzieć, co ma mi do przekazania. Zresztą, czy to nie jest sprzeczne z prawem Konklawe[4]? — zapytał nagle, podnosząc jedną brew wyrażając tym swój sceptycyzm.

— Od kiedy postępujesz zgodnie z przepisami? Jakoś do tej pory cię to nie powstrzymywało.

Nie powiedziawszy nic więcej, młody mężczyzna przewrócił tylko oczami, nim skierował się za Ezehielem w kierunku drzwi wejściowych. Zaczął przemierzać w tę i z powrotem niewielki salon, podczas gdy gospodarz rozsiadł się na puszystym fotelu. Przyglądał się przez dłuższą chwilę swojemu gościowi.

— Ayden, usiądź nim będę musiał zasklepiać dziurę w podłodze. Nie znoszę marnotrawienia magii — odezwał się w końcu znudzonym głosem.

— Dobrze, miejmy to już za sobą. Mów — powiedział głosem skazańca, opadając na sofę.

[1] miecz japoński nihontō, czasami zwany mieczem samurajskim, o długości głowni powyżej 60 cm, jednosiecznej, o krzywej głowni i zaokrąglonym lub ściętym sztychu.

[2] ród japoński władający Japonią od 1073 do 1185, wywodzący swoje pochodzenie od cesarza Kammu. Jeden z dwóch najpotężniejszych Klanów w Japonii, z których wywodzą się późniejsi samurajowie.

[3] Las w obrzeżach miasta Lynn (Park Narodowy).

[4] zgromadzenie.

Continue Reading

You'll Also Like

9.8K 1.1K 27
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
1.9K 352 31
Dziesięć lat po tragicznym wydarzeniu nikt nie spodziewa się, że coś lub ktoś naruszy względny spokój. Łowcy żyją tak, jak kiedyś, szkoląc nowych rek...
765K 40.1K 137
Nadane imię z dni tygodnia. Jako niewolnicę nazywano ją Wednesday. Kiedy była na skraju śmierci z powodu małego buntu... "-Wreszcie cię znalazłem."...
433K 19.9K 198
To jest opowieść o. pewnej dziewczynie z białymi włosami i fioletowe oczy to Leslie Sperado. I mieszka z rodziną Sperado,którzy mają posiadającą taje...