Rozdział 2

134 9 5
                                    

Jak pech, to już na całego.

W tej chwili, powinno grzmieć na znak, że człowiek jest totalnym idiotą. A babcia powtarzała, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca, ani nie składać próśb, które mogą zmienić nasz dzień w istne pasmo dramatycznych wydarzeń. Oczywiście Flora, jak zwykle, zignorowała znaki otrzymywane od losu. Skutkiem było oczywiście to, że jej kochany samochodzik rozkraczył się na środku drogi, w dodatku kilkanaście kilometrów od miejsca pracy. Oznaczało to, że musiała piechotą przemierzyć totalne odludzie i oczywiście nieuniknionym będzie jej spóźnienie, i to spore. Z westchnieniem głębokiego zawodu, że nie udało jej się ponownie uruchomić swojego żuczka, jak pieszczotliwie nazywała go Flora, oparła jeszcze na chwilę czoło o kierownicę. Cóż... nic więcej nie mogła zrobić, niż zatelefonowanie do Bena, by odholował jej środek transportu. Zebrała z siedzenia obok torbę i mundurek kelnerki. Wysiadła, zatrzasnęła drzwi. Założyła na ramię torebkę i ruszyła żwawo w drogę.

Cały czas nie potrafiła otrząsnąć się z szoku, gdy zobaczyła obraz. Pragnęła wymazać sny nachodzące ją niemal co noc. Teraz było inaczej, gdyż wydobyła na zewnątrz to, co powinno pozostać tylko w sferze wymysłów jej przemęczonego umysłu. Wizja kobiety, która celuje we własną pierś sztylet, był wystarczająco przerażający w snach, nie potrzebowała dodatkowych bodźców w realnym świecie. Czuła się coraz gorzej, zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Co do jednego miała pewność - było to jej dzieło. To była jej kreska, którą potrafiła wyodrębnić kontury malowanych obiektów tak, jakby były żywe. Był to jej znak rozpoznawczy, który pozostawiała po sobie, gdy zaczynała każdy rysunek, każdy obraz. Nie mogła jednak sobie przypomnieć, jak do tego doszło, że namalowała dręczący ją sen. W jej umyśle mignęła przez chwilę jej własna osoba, podnosząca się z łóżka zupełnie jak w amoku. Podchodziła do odstawionej w kącie pokoju sztalugi. Przestawiła ją... dalej nic. Zupełnie jakby wspomnienia były ukryte za jakimiś drzwiami do których nie miała klucza, a to co mogła dostrzec widziała przez dziurkę od klucza. Co się z nią działo? – zastanawiała się coraz bardziej spanikowana. Czyżby popadała w szaleństwo? Gdy tylko starała sobie przypomnieć, co robiła po tym jak usiadła na kanapie po powrocie z baru, oglądając jakąś durną operę mydlaną, czuła pulsujący ból w głowie. Zrobiła głęboki oddech, przystanęła na chwilę i rozmasowała skronie. Ból nie ustępował, jednak gdy odpuściła zagłębianie się we własny, pogmatwany umysł, trochę zelżał. Poprawiła torebkę na ramieniu i ruszyła w dalszą drogę.

Pogrążona w myślach, ledwo uniknęła, tuż przed samym zjazdem do baru, bliskiego spotkania z karoserią pędzącego na oślep czarnego, sportowego samochodu. Z duszą na ramieniu, Flora w końcu dobrnęła do drzwi bistro w którym przez pięć dni w tygodniu pracowała do upadłego, by pewnego dnia spełnić swoje marzenie o własnej pracowni malarskiej, w której mogłaby uczyć dzieci rysunku. Może kiedyś otrzyma nawet możliwość wystawienia swoich obrazów. Kto wie?

Gdy tylko przekroczyła próg, do jej uszu dotarł codzienny gwar gości, którzy w większości przejazdem wpadali do MobyDicka, by coś zjeść i napić się ożywczej kawy. Przechodząc na zaplecze przywitała się z kilkoma stałymi bywalcami oraz z Natalie razem z którą pełniła zmiany. Gdy tylko przebrała się w różową sukienkę zapinaną na guziczki i zawiązała w pasie biały fartuszek, ruszyła do niewielkiego pomieszczenia przylegającego do magazynu, które jej szef zaadaptował na swój „gabinet". Zapukała, a gdy usłyszała tubalne „wejść", uchyliła drzwi i weszła do środka.

— Witaj promyczku — uśmiechnął się do dziewczyny, potężnie wyglądający mężczyzna o misiowatej twarzy. — Co się dzisiaj przydarzyło mojej ulubionej kelnerce, co? Nigdy się jeszcze nie spóźniłaś.

— Cześć Oliver — przywitała się, siadając na wolnym krześle. Oprócz starego biurka w kolorze ciemnego brązu, w pomieszczeniu stał jeszcze regał po lewej stronie, który uginał się pod ciężarem licznych segregatorów zapełnionych dokumentami. — Mój kochany żuczek odmówił posłuszeństwa kilkanaście kilometrów stąd. A tak, w ogóle, to nie rozumiem, co wy wszyscy macie z tymi pieszczotliwymi określeniami względem mojej osoby — mruknęła, gdy już dłużej nie mogła siedzieć, tylko skubiąc koronkę fartuszka. Gdy podniosła wzrok na swojego szefa, zobaczyła rozbawienie malujące się na jego twarzy.

Polowanie na czarownice - Tom 1 - Po drugiej stronie lustra [Zawieszone]Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ