Rozdział 8

52 6 0
                                    

Okolice Bostonu 

dziesięć lat temu...

Gęsta mgła opadła na pobliskie lasy, tworząc mroczny obraz.

Po środku polany stał mężczyzna w długim płaszczu w kolorze ciemnego fioletu. Przyglądał się człowiekowi, który klęczał przed nim ze związanymi rękoma na plecach. Na twarzy więźnia nie było widać żadnych uczuć. Wyglądał jak wykuty z kamienia. Każdego jednak można złamać. Trzeba znaleźć tylko odpowiednią zachętę.

— Zawsze byłeś twardy, Elliasie. Podziwiam cię za upór i lojalność. Teraz jednak nie pora na bezsensowną, godną pożałowania odwagę. Nie bądź głupi.

— Nic nie wskórasz groźbami, Andronisie. Próbowałeś tego z moim przyjacielem, ze mną też ci się nie uda.

— Nie byłbym tego taki pewien. Widzisz, ciebie znam dużo lepiej. Mam coś, co chciałbyś pewnie odzyskać. — Zaśmiał się złośliwie.

— Nie złapiesz mnie na to — sarknął. — Wiem, że to, co dla mnie najcenniejsze, nie jest w twoich rękach.

Pewność w głosie człowieka, który jak wydawało się był u kresu sił, zaskoczyła Andronisa, bardziej niż byłby skłonny przyznać. Mężczyzna zimnym spojrzeniem wpatrywał się w człowieka, który należał do jednej z najpotężniejszych niegdyś rodzin.

Założył ręce na plecach i przypatrywał się intensywnie człowiekowi, którego wtrąci niebawem tuż obok jego kumpla. Lata, które Andronis przeżył na tym niewdzięcznym padole pozbawiły go nie tylko złudzeń, ale i wyrobiły zdanie na temat zwykłych ludzi. Zauważył też, że magowie zbyt się do nich zbliżyli, przejmując niepokojące i wręcz nieprzystojące do ich wysokiej funkcji w świecie nawyki. Stawali się coraz bardziej słabi. Gardził nimi bardziej niż tymi, którzy doprowadzali powoli do ich upadku.

Gdyby nie głupota Strażników, człowiek odpowiedzialny za rozłam, byłby od setek lat martwy. Andronis był podczas znaczącego wiele zgromadzenia mającego zjednoczyć czarownice i Magów, małym chłopcem. Pamiętał jednak spojrzenie ojca, gdy musiał zastąpić przeklętego Doriana, poślubiając tym samym podłą i nienawistną Lismynę. Nie miał prawa przyglądać się ceremonii, a jednak nie mógł się przemóc, by nie podkraść się pod niewielkie okienko przez które patrzył na to, co się tej znamiennej w skutki nocy wydarzyło.

***

Obudziło ją głośne pukanie do drzwi. Przez chwilę miała ochotę krzyknąć do Maggie, by dała jej spokój i nieco snu. Szybko jednak przekonała się, że wcale nie jest w ich mieszkaniu, ale w nieznajomym pokoju, do którego trafiła uciekając przed niezidentyfikowanymi napastnikami. Czuła się zmęczona, mimo iż przespała pozostałą część nocy i przedpołudnie.

Wpatrywała się w wielki zegar wiszący naprzeciw łóżka, w którym leżała. Jak miało wyglądać teraz jej życie, kiedy właściwie w każdej chwili walczyła o swoje życie? Pragnęła normalności od tak dawna, że stała się powszednia, mimo że była tylko marzeniem.

Opadła z powrotem na poduszkę i dopiero wtedy przypomniała sobie, co ją obudziło. Przetarła oczy rękoma. Nie chciało jej się wychodzić z miękkiego posłania. Intruz mógłby sobie pójść! – jęknęła w myślach, gdy usłyszała ponownie energiczne pukanie.

— Flora! Żyjesz?! Mogę wejść?

W głosie Aydena słyszała wyraźną troskę. Właśnie to ją przekonało do tego, by się odezwać.

— Żyję, jeszcze! — odkrzyknęła, moszcząc się wygodnie w łóżku tak, by była przyzwoicie zakryta. — Wejdź.

— Słowo daję, potrafisz spać, jak zabita — powiedział, zamykając za sobą drzwi. W dłoniach trzymał tacę z smakowicie wyglądającymi grzankami, dżemem i owocami w miseczce. Obok zmieściły się dwa kubki z parującą, pachnącą kawą. Postawił wszystko przy jej nogach i posłał pokrzepiający uśmiech.

Polowanie na czarownice - Tom 1 - Po drugiej stronie lustra [Zawieszone]Where stories live. Discover now