Korpus Zbawiciela

By ZofiaAMackiewicz

53K 3.7K 1K

Od kiedy dwadzieścia lat wcześniej ludzkość ledwo przetrwała szereg kataklizmów, które spadały na nią jak gro... More

Bohaterowie // Soundtrack
Prolog: Umarli nie pójdą do pracy, bo już nie żyją
Rozdział pierwszy: Ekrany Hong Kongu
Rozdział drugi: Naga prawda o braterskiej miłości
Rozdział trzeci: Pilot to podstawa
Rozdział czwarty: Bohater Księżycowego Lata
Rozdział piąty: Komura z Odarii
Rozdział szósty: Zmiana w taktyce
Rozdział siódmy: Obce gwiazdy
an.
Rozdział ósmy: Chateau de Regina
Rozdział dziewiąty: Plan Campbella
Rozdział dziesiąty: Szczęściary
Rozdział jedenasty: Biznes to biznes
Rozdział dwunasty: Ludzka pobłażliwość
an2.
Rozdział trzynasty: Dług do spłacenia
Rozdział czternasty: Rosyjski Kot bez buta
an3.
an4.
Rozdział piętnasty: Pozdrowienie dla Słońca
Rozdział szesnasty: Uszkodzony transport
Rozdział siedemnasty: Jeźdźcy Apokalipsy
Rozdział osiemnasty: Nokturn Op. 9 Nr 2 Es-Dur
Rozdział dziewiętnasty: Złote rodzeństwo
Rozdział dwudziesty: Żyjąca Eurydyka
Rozdział dwudziesty pierwszy: Sztorm
Rozdział dwudziesty drugi: Jedyny ślad
Rozdział dwudziesty trzeci: Dobra jak matka
Rozdział dwudziesty czwarty: Czysta i łagodna
Rozdział dwudziesty szósty: Grzechy
Rozdział dwudziesty siódmy: Odbicia
Rozdział dwudziesty ósmy: Bez pocałunków
Rozdział dwudziesty dziewiąty: Stracone wschody
Rozdział trzydziesty: Kontrola sytuacji
an5.
Rozdział trzydziesty pierwszy: Nieśmiertelnik Sashy Lijowicz
Rozdział trzydziesty drugi: Pośmiertna apostoła
Rozdział trzydziesty trzeci: Rubieże
Rozdział trzydziesty czwarty: Prawdziwe oblicze
Rozdział trzydziesty piąty: Mnogość upadków
Rozdział trzydziesty szósty: Kara dla wiarołomnych
an6.
Rozdział trzydziesty siódmy: Pola Elizejskie
Rozdział trzydziesty ósmy: W łagodnym powiewie
Rozdział trzydziesty dziewiąty: Pierwszeństwo do Piekła
Epilog: Żywi mogą zapracować na ożywienie umarłych

Rozdział dwudziesty piąty: Miłosierny niczym ojciec

537 60 7
By ZofiaAMackiewicz

(NA YT NIE ZNALAZŁAM, ODSYŁAM DO SPOTIFY -> LINK ZEWNĘTRZNY)

👽WHERE DID YOUR LOVE GO? - DAWID PODSIADŁO👽


IIsamu dawno nie biegał dla samego biegania. Problem z zawrotnymi szybkościami osiąganymi przez jego ciało był taki, że im większa była prędkość, tym mniejsze znaczenie miała wykonywana czynność. Gdzieś gubiło się celebrowanie pojedynczych, zwykłych ruchów w nieustannym pędzie.

Nie mógł cieszyć się z kroku poprzedzanego krokiem, przeciwległą ręką, która wysuwała się do przodu, by zachować ciało w równowadze, powietrza opuszczającego płuca ze świstem. To skupienie i niemal nabożna uwaga wyciszała jego chaotyczny umysł, działała lepiej niż medytacja praktykowana przez seniora jego rodziny.

Nie zauważyłby jej, mijając drzewo, tak bardzo skupiony był na równomiernym kroku i utrzymywaniu tempa, gdyby nie srebrna łza, która zalśniła w powietrzu. Zginęła gdzieś w locie, opadając na kłosy kukurydzy rosnące wokół samotnej jabłoni na uboczu drogi do domu Weslerów.

Isamu nie zatrzymał się, ale odbił się od ziemi, wykorzystując siłę prędkości i udało mu się złapać najniżej gałęzi, na której siedziała. Podciągnął się na rękach, ledwo nie spadając na ziemię. Kiedy jego nogi oplotły konar drzewa, odetchnął z ulgą i doprowadził się do pozycji siedzącej.

Daphne nie zwróciła na niego nawet uwagi, oparta o pień wpatrywała się przed siebie, a po jej policzkach spływały powoli pojedyncze łzy. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale kiedy przeniosła wreszcie błyszczące spojrzenie swoich niezwykłych oczu, zabolało go serce.

Otrzepał ręce z resztek kory i wyciągnął je w stronę dziewczyny. Brunetka przytuliła się do niego, przylegając ciasno do jego ciała, jakby chciała się schować w jego ramionach. Kariyashi jej nie bronił. Dawno nikt tego nie chciał. Właściwie ostatnią osobą była... Mia.

Zacisnął usta w cienką linię i mocniej do siebie przyciągnął Daphne, która zacisnęła palce na jego przepoconej koszulce, chlipiąc cicho. Głaskał jej skołtunione od lotu włosy, powstrzymując się przed zanurzeniem nosa w nich i wciągnięcia słodkiego zapachu, jaki roztaczała.

– Czy ona sobie poszła? – zapytała wreszcie.

– Twoja mama? Zdematerializowała się, gdy uciekłaś. Ale powiedziała, że gdy będziesz jej potrzebowała, wróci – odpowiedział.

Dziewczyna odsunęła się od niego, ocierając policzki i spojrzała na niego nieśmiało. Zaczerwieniona albo ze wstydu, albo też od płaczu, spuściła wzrok, burcząc coś pod nosem.

Uśmiechnął się trochę cynicznie, a trochę współczująco i jeszcze raz pogłaskał ją po włosach. Przez chwilę siedzieli tak na drzewie, słuchając głosu wiatru, który bawił się w polu kukurydzy. Daphne trochę uspokoiła się i teraz zaczęła się przyglądać swojemu towarzyszowi. Azjata mrugnął do niej, a ona prychnęła.

– Daj se siana.

– Widzę tu tylko kukurydzę – odpowiedział i przeniósł wzrok na niebo powoli szarzejące nad horyzontem, chociaż dopiero zbliżała się trzecia nad ranem. Llato miało swoje zalety na ciepłym południu.

– Chcesz porozmawiać o swoim ojcu? – zapytał wreszcie.

– A jest o czym? – westchnęła.

Gdzieś ponad ich głowami jakiś ptak zaczął swoją poranne przywitanie słońca, a jego śladem poszli inni skrzydlaci mieszkańcy jabłoni.

– Moja skrzywiona relacja z ojcem sprawiła, że jestem egocentrycznym dupkiem, więc w sumie kto wie. – Wzruszył ramionami.

Daphne spojrzała na niego zaskoczona.

– Moja mama była pianistką jak Dominique. Idealna żona dla idealisty z Kariyashi Inc. Urodziła mu idealną Aiko, perfekcyjną córeczkę w każdym calu. Grała na fortepianie, śpiewała, czytała, uczyła się języków, czarowała urokiem i galanterią jak mama. A potem urodziłem się ja – dodał już mniej wesołkowatym tonem. Zamachnął się nogą. – Do tej pory nie wiemy, co tak naprawdę przyczyniło się do tego, że umarła. Czy to, że ze mną jest coś nie tak, czy że coś z nią było nie tak i przez to ja też byłem bliski śmierci. Lekarze uratowali mnie, nie moją mamę. Mój ojciec do tej pory ma mi to za złe. Zabrałem mu jego ukochaną i idealną żonę, sam stając się największą hańbą.

– Nie prawda, przecież razem z moim bratem...

– Gadaj zdrowa, mojego ojca to nie obchodziło. Wiesz, jak się zorientowaliśmy, że jestem, jaki jestem? Kiedy katował mnie nad fortepianem, głodząc, póki nie zagrałem mu idealnie Chopina, nie pozwalał iść spać, dopóki nie wystukałem idealnie metrum, bijąc po rękach za najmniejsze pomyłki. – Wziął głęboki wdech. – Kazał mi zagrać walc minutowy tak, jak to robił Chopin. W minutę. Zrobiłem to. Bo poruszałem się szybciej niż ludzie.

Daphne zakryła usta dłonią, a potem chwyciła Isamu za rękę.

– Ja...

– A on ma w tym wszystkim rację. Ja naprawdę jestem największą hańbą w tej rodzinie. Nie jestem utalentowany jak Aiko, nie mam zmysłu przedsiębiorczego jak ojciec, nie potrafię nawet zachwycić urokiem osobistym jak moja matka.

– Ale masz serce, Isa. Tego, czego brakuje twojemu ojcu, to serce. Ludzkie zwyczajne serce. – Pochyliła się do niego, patrząc mu głęboko w ciemne oczy. – Bądź dla siebie wyrozumiały, bo nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwałby od dziecka zagrania w minutę walca minutowego. Przecież jesteś tylko człowiekiem.

– Skoro pozwalasz sobie na taką wyrozumiałość dla ćpuna i zdemoralizowanego idioty, dlaczego nie pozwolisz na to samo wobec swoim winom?

– Bo jestem ojcobójczynią, Kariyashi! – wykrzyknęła. – Zabiłam własnego ojca!

Przez chwilę wyglądała, jakby chciała go zepchnąć z tej gałęzi, ale zaraz opadła z sił. Na moment po prostu smętnie mu się przyglądała, aż wreszcie zwiesiła głowę. Japończyk delikatniej zmienił splot ich dłoni, żeby tym razem to ona nie mogła z niego umknąć.

– Miałam siedem lat, kiedy uciekłam z domu. Na motorze Rogera udało mi się zajechać na granicę stanu, gdzie zajechałam do jakiegoś podrzędnego baru. Nie miałam pieniędzy, w ogóle nie wiem, co sobie myślałam...

XXX

Co ona sobie myślała, nie zabierając ze sobą, chociaż odrobiny oszczędności. Nie mogła się teraz zawrócić do domu. Zresztą nie miała czym. Bak motoru Rogera był pusty, a tym razem po zmierzchu policja na pewno zainteresuje się samotną siedmiolatką podróżującą bez opiekuna.

Kiedy weszła do śmierdzącego papierosami i potem baru, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Kelnerki uwijały się wokół bilardowych stołów zajętych przez grupę motocyklistów. Jeden wyglądał jak fioletowy, dwumetrowy kot ubrany w skórę i kiedy się odzywał, wydawał z siebie serię skrzeków. Daphne zignorowała ich i podeszła do baru, za którym łysy mężczyzna nalewał kolejną kolejkę piw.

Wdrapała się z pewną trudnością na wysoki stołek. Chociaż była wyższa od rówieśniczek, a na dodatek szczupła i żylasta od pomagania na farmie, nadal była tylko dzieckiem. Frustrowało ją to, bo wcale nie czuła się jak głupie dziecko, które musiało chodzić do szkoły, pomagać w domu i czekać do pełnoletności, żeby posmakować samodzielności. Mogła sobie poradzić bardzo dobrze. I właśnie to chciała pokazać.

– Zgubiłaś się? – zapytał ją łysy barman, łypiąc podejrzliwie na dziwną dziewczynkę.

Daphne wiedziała, że się różni. Miała gwieździste oczy, jak żaden człowiek, była bardzo blada i co więcej – wyprzedzała momentami starszego przyrodniego brata. Dawno radziła sobie z matematyką, której on dopiero się uczył. Mówiła, nie mając jeszcze roku. A co najważniejsze – miała tajemniczą moc po swojej mamie.

Pokręciła głową, czując jak czarny, trochę za długi, jak na brawurową ucieczkę, warkocz smaga jej plecy ukryte w burej bluzie z logiem szkoły. Skrzyżowała ręce na piersi, chcąc ukryć nazwę Lazetown, która mogła naprowadzić mężczyznę na miejsce, z którego odeszła.

Najpierw zmarszczył krzaczaste brwi nad bardzo czarnymi oczami, a potem machnął ręką na jedną z kelnerek, by zaniosła klientom piwa.

– Chcesz zamówić coś do jedzenia? – zapytał, kiedy wielkooka blondynka oddaliła się, balansując z ciężkimi kuflami na tacy.

Dziewczynka zawahała się.

– Nie mam pieniędzy – przyznała wreszcie, poprawiając kaptur bluzy.

Barman łypnął na nią coraz bardziej podejrzliwie, aż wreszcie uśmiechnął się, odsłaniając brak górnej trójki.

– Nie szkodzi. Zawsze możesz odpracować. Na przykład na zmywaku. Albo pościerasz stoliki. – Wzruszył ramionami i odwrócił się do okna za sobą, przez które było widać kuchnię baru. – Johnny, burger i frytki, tylko rusz te tłustą dupę.

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się do Daphne.

– Masz jakieś imię?

Teraz to ona spojrzała na niego podejrzliwie. A co jeśli zaraz wyjdzie na zaplecze, zadzwoni na policję i powie, że jakaś mała dziewczynka przyszła sama do baru, bez pieniędzy, a co więcej z dziwnymi oczami? Nie mogła mu podać prawdziwego imienia, to nawet nie wchodziło w grę.

– Daisy.

Widać po nim było, że jej nie wierzy, ale poddał tę batalię.

– Okej, Daisy. – Sięgnął po czystą szklankę, a z lodówki pod szynkwasem wyjął chłodną puszkę gazowanego napoju. Przesunął je w jej stronę. – Uciekłaś z domu?

Weslerówna, zajęta siłowaniem się z otwarciem puszki, skamieniała i powoli podniosła na niego przerażone oczy. Aż tak to było po niej widać?

– Można tak powiedzieć – odparła chłodno. Udało jej otworzyć napój i zanim wypłynął na blat, spiła pianę, a potem bardzo „fachowym" ruchem przelała go do szklanki. Barman nie skomentował tego, jedynie podał jej kolorową słomkę.

– Czemu dziesięciolatka mogłaby uciec z domu?

– Nie twój interes – warknęła.

Uniósł ręce w geście bezbronności, a Daphne dostrzegła w chromowanym wieszaku za jego plecami swoje skrzywione odbicie. W jej oczach pojawił się znajomy blask. Nie dobrze. Musiała się kontrolować, jeśli nie chciała zwracać na siebie uwagi.

Zagryzła wargi i skupiła się na sączeniu przez słomkę. Uspokoiła się trochę, chociaż nadal była napięta. A kto inny by nie był? Wciąż znajdowała się zbyt blisko domu, by uniknąć prawdopodobieństwa odnalezienia ją przez rodzinę.

– Mamy pokoje na górze.

– Muszę ruszać dalej w drogę.

Barman pokiwał głową.

– Jak tu dojechałaś z Lazetown?

Obruszona Daphne, odepchnęła się od baru, mrużąc oczy. Mogła się popisać obraźliwą wiązanką zasłyszaną od brata i starszych chłopaków ze szkoły, ale zamiast tego ze zdumieniem obserwowała, jak łysol się roześmiał.

– No więc? – Uśmiechnął się do niej, mrugając porozumiewawczo. W tym samym momencie po drugiej stronie niskiej sali towarzystwo wybuchnęło głośnym śmiechem. Daphne spojrzała na nich podejrzliwie. Ktoś z nich mógł ją rozpoznać, jeśli byli kiedyś w Lazetown.

– Na motorze brata – odpowiedział wreszcie. – Mam pusty bak – dodała po chwili.

Pokiwał głową i spojrzał na śmiejące się towarzystwo.

– Oni nie są źli. Jak ich poproszę ładnie, to cię zawiozą bezpiecznie, gdzie będziesz chciała.

– Daleko, poza stan.

– Da się załatwić, Daisy. – Puścił jej oczko, a dziewczynka niepewnie uśmiechnęła się. Poprawiła roztrzepany warkocz i rozejrzała się dokładniej po barze.

Pokryte drewnem ściany i podłogi, poroża i wielkie ryby, plakaty motorów, ciepłe światła, kulawe stoliki z kraciastymi ceratami, maszyny z kasyna, stylizowana na szafę grającą jakaś maszyna z dalekich miast. Zwykły, prowincjonalny zajazd.

– Macie tu kibel?

– Koło schodów do pokoi – odpowiedział.

Daphne zsunęła się ze stołka i przeszła przez salę. Łazienka była nawet czysta, chociaż miała problem z dostaniem się do umywalki, ale w końcu jakoś się jej udało. Kiedy otworzyła drzwi, zamarła.

Przy szynkwasie stał ojciec, wypytując gorączkowo jej nowego znajomego zapewne o nią. Zamknęła bardzo ostrożnie drzwi, przez szparę łapiąc kontakt wzrokowy z łysym barmanem. Niby to pocierając czoło z roztargnienia, wskazał jej schody obok łazienki, wciąż zagadując jej ojca.

Z bijącym sercem, Daphne skupiła się, żeby przywołać z trzewi moc. Rozniosła się wzdłuż jej nóg, unosząc ją kilka centymetrów nad ziemią. Nie dotykając schodów, jak najszybciej wspięła się po nich na sam szczyt i z bijącym sercem przytuliła się do najbliższej ściany.

Ojciec ją znalazł. Zobaczył motor Rogera. Nie zdołała uciec nawet poza granicę stanu. Nie udało jej się.

Chciało jej się płakać. Nie po to tyle osiągnęła, żeby teraz się poddać. Jeśli będzie musiała, ucieknie przez okno i będzie biec na przełaj. Nie da się złapać i zawlec do domu na farmie, gdzie Dominique będzie drżeć na dźwięk jej kroku, a proboszcz podczas niedzielnych mszy będzie poruszał temat miłosierdzia, jakim jest wychowanie nieswojego dziecka, podczas gdy pastor zboru, do którego należał jej ojciec, będzie otwarcie nazywał ją pomiotem diabła i owocem grzechu. Gdzie wszyscy będą wiedzieli, że jej matka była dekielką, a wspaniała Dominique wspaniałomyślnie wybaczyła Hansowi zdradę i dziecko z inną. Tymczasem zamiast być przykładną matką dla nieswojego dziecka, za jaką ją wszyscy uważali, ona się jej zwyczajnie bała. Ignorowała albo bała się patrzeć w oczy, najlepiej unikała jakiegokolwiek kontaktu, jaki nie był konieczny. I to pijaństwo ojca. Cnota ponad cnoty, przez którą musiała urodzić się ona, przez którą byli pośmiewiskiem w szkole, przez którą Daphne czuła narastającą nienawiść do niego. Przez niego nie wiedziała, kim była, ani skąd pochodziła tak naprawdę i czy miała prawo nazywać się człowiekiem.

Daphne nie uciekła bez powodu. Musiała odszukać siebie. W tamtej, dokładniej tamtej chwili, inaczej zabiłaby się na tej cholernej farmie pośrodku niczego i z dala od czegokolwiek. Nie da się ponownie zawieźć do tego piekła na ziemi.

– Wie pan co, zapytam żony. Może ona widziała kogoś w ciągu dnia. – Podniosła głowę, słysząc głos barmana na schodach.

Starła łzy z policzków, wpatrując się w jego sylwetkę, która pojawiła się na schodach. Przyłożył palec do ust, nakazując jej milczenie i wyciągnął w jej stronę rękę.

Złapała go mocno i pozwoliła zaprowadzić się jeszcze piętro wyżej, gdzie otworzył przed nią drewniane drzwi, które prowadziły do mieszkania na poddaszu budynku.

– Mayre? – zawołał, zapalając światło w głównym pokoju, który był jednocześnie kuchnią, jadalnią i salonem. Musiał tu mieszkać i być właścicielem tego przybytku wszelkiej piwnej chwały.

– Allen, coś się stało? – Z łazienki okręcona szarym szlafrokiem pulchna brunetka, a kiedy jej wzrok padł na dziewczynkę w towarzystwie męża, uniosła wysoko brwi. – Kto to?

– Daisy – przedstawił ją i potem uklęknął przed Daphne na kolano, patrząc jej głęboko w niezwykłe oczy. – To twój tata? Przed nim uciekłaś?

Niepewnie kiwnęła głową, wciąż nie wiedząc, czy barman ją wyda, czy może jej pomoże. Musiała dobrze rozegrać te karty. Nie za bardzo nawet wiedziała, co znaczy rozegrać karty, ale Roger często tak mówił, spędzając godziny nad grami komputerowymi.

– Czy on... zrobił ci coś złego?

Daphne też nie wiedziała o jakie „złe" mu chodziło, ale podobno z tego powodu szeryf zaaresztował poprzedniego pastora, bo coś zrobił swoim dwóm nastoletnim córkom, Daisy i Claire. Postanowiła jednak, że kiwnie głową.

Twarz Allena skamieniała i spojrzał na Mayre, która zakryła usta dłonią, wpatrując się w dziewczynkę w szoku. Spuściła niepewnie wzrok, żeby nie zobaczyli jej kłamstwa. Tylko tego brakowało, żeby ją odkryli.

– Twój tata zasługuje na karę? – Ponownie kiwnęła głową, nie chcąc patrzeć na nich. – Jak dużą?

– Śmierci – palnęła bez zastanowienia.

Allen podniósł się z kolan, wymieniając z żoną zatrwożone spojrzenia, a potem wyjątkowo łagodnie pogłaskał ją po głowie. Daphne podniosła na niego niepewnie wzrok.

– Wali od niego wódą, a przyjechał samochodem – powiedział do Mayre łysy barman.

– Chłopaki są na dole?

Kiwnął głową.

– Niech zabiorą sukinsyna nad rzekę i oddadzą Cezarowi, co Cezara. – Kobieta podeszła kilkoma krokami do dziewczynki. – Mociamba może przeteleportować samochód gdzieś daleko, a potem go spalić.

Gospodarz kiwnął głową, uśmiechając się do Daphne pocieszająco.

– Nie będziesz się musiała już bać taty, przestanie cię gnębić – pocieszył ją. – Zostań z Mayre. Ja to załatwię.

Chciała go powstrzymać, chciała przyznać się do kłamstwa, chciała wybiec z mieszkania, zbiec po schodach i rzucić się ojcu w ramiona, płacząc i przepraszając. Nie drgnęła, bo wiedziała, że by dotrzeć tam, gdzie miała dojść, musiała mu pozwolić zabić jej ojca. Zacisnęła mocno pięści, by ukryć drżenie kłamliwych rąk. To one skazały Hansa na najgorszy los. Słyszała kiedyś od starego Jepha, którego ojciec nazywał zapyziałym komunistą, że każda rewolucja wymagała ludzkich poświęceń. Była gotowa oddać się tej zasadzie.

Allen wyszedł z mieszkania, a kobieta chciała zająć ją czymś innym. Nie na długo jej się udało zainteresować zestresowaną dziewczynkę kanapkami z serem, bo na dole nagle poderwały się krzyki. Daphne doskoczyła do okna w kuchni, które wychodziły na podjazd.

Zobaczyła, jak banda motocyklistów wpycha jej ojca na ich zardzewiałego Jeepa. Hans machnął ręką, próbując coś wytłumaczyć, wskazując na dziecięcy motor Rogera, ale rozwścieczona tłuszcza nie słuchała. Bili go, aż wreszcie ledwo żywego powlekli w tylko sobie znanym kierunku. Następnie fioletowy kot ludzkich rozmiarów, który chodził na dwóch łapach, dotknął klamki samochodu. Na zdumionych oczach dziewczynki rozpłynął się w wieczornym powietrzu. Po chwili na podjazd wyszedł Allen i bardzo spokojnie zmył wodą ze szlaucha krew jej ojca z asfaltu.

Daphne zamrugała kilkakrotnie, odpędzając zdradzieckie łzy. Musiała się zamknąć na ten ludzki odruch. Nie było już odwrotu. Nie miała wyjścia. Teraz była sama. Zdana tylko i wyłącznie na siebie.

– Już po wszystkim, jesteś bezpieczna, kruszyno – odezwała się Mayre, głaszcząc ją po ramieniu.

– Potrzebuję do łazienki – wybąkała słabym głosem Daphne i nie czekając na pozwolenie, wbiegła do toalety, trzaskając drzwiami.

Zwróciła do ubikacji napój i niewielką resztkę treści żołądkowej. Oddychając spazmatycznie nad sedesem, złapała się za plączący się warkocz i pociągnęła za niego kilkakrotnie. Ojciec strasznie lubił jej włosy, były takie miękkie i delikatne, do tego zawsze ładnie pachniały, bo Dominique co jakiś czas podsuwała jej różne olejki, żeby zachować je w dobrej kondycji.

Daphne poderwała się z klęczek i dopadła nożyczek, które stały w kubku razem z pęsetkami i pilnikami. Kilkoma ruchami odcięła warkocz, który cicho opadł na kafelki. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze nad blatem.

To nie było spojrzenie uciekającej z domu siedmiolatki. To było spojrzenie zabójczyni. Na rękach miała krew jej własnego ojca.

XXX

Isamu nic nie powiedział, kiedy skończyła swoją opowieść. Po prostu przytulił ją znowu, a dziewczyna nie wydała z siebie ani jednego dźwięku, drążąc jak liść z każdym podmuchem wiatru.

– Oni ci już przebaczyli, Daphne – odezwał się wreszcie. – Wydaje mi się, że Roger wcześniej wiedział lub się domyślał. Nie rób tego znowu. Nie uciekaj.

– Ale jak mam im teraz spojrzeć w oczy? – szepnęła w jego koszulkę.

– Najpierw przydałoby się rozwiać dym wokół twarzy twojego brata. Z nerwów wypala pewnie trzecią paczkę papierosów.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Roger pali?

– Jak smok. Wojskowy w końcu.

Zagryzła wargę i kiwnęła głową, mocniej zaciskając palce na dłoni Kariyashiego. Jej błękitny blask otoczył ich i powoli zsunęli się na ziemię.

Pozwoliła mu zaprowadzić się za rękę do domu.  


Dam, dam, dam. Akcja nam się zawiązuje, coraz bliżej końca, coraz bliżej końca. Jeszcze daleko, ale powoli krok po kroku na horyzoncie majaczy Grand Final. I co wtedy moi drodzy?

Znając mnie, wiecie, że poproszę o komentarze - jak wam się rewelacje podobają?

All the Zo <3

Continue Reading

You'll Also Like

816 71 31
A co było gdyby Xavier zgodził się potrenować z Markiem? Czy ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej? A nawet jeśli to jakby sie potoczyło? Powieść je...
2.7K 227 24
Okładkę wykonała @nakrapiana123 <3 '' Moje żale do fandomu wojowników''- jestem w fandomie wojowników od jakiś dwóch lat, dóżo rzeczy o nich wiem,ale...
790 171 36
Opowiadanie nie dla osób wrażliwych tematy wrażliwe w opowiadaniu będą tematy np: shizofrenia, lęki społeczne, Depresje.
11.4K 210 14
Co się stanie jak wróci po 10 latach do swoich dwóch znienawidzonych braci. Tego dowiecie się już w książce