👽 NOKTURN OP.9 NR 2 ES-DUR - FRYDERYK CHOPIN👽
Daphne bolały plecy i ramiona. Ponieważ wydobyta z wnętrza bioder i lędźwi moc, przepływała tą drogą wprost do jej dłoni i głowy, najbardziej obolałe właśnie były te mięśnie, które przyjmowały potężne ładunki i transportowały je we właściwe miejsce.
Brat kazał jej poszerzyć granice swoich możliwości, a dziewczyna z każdym kolejnym dniem morderczego naginania własnej wytrzymałości miała wrażenie, że te granice tak naprawdę nie istniały, o ile tylko chciała je znaleźć. Jakby wymykały się jej, gdy tylko do niej docierała, chcąc pozostać nieuchwytne. A więc wniosek nasuwał się sam – Daphne zwyczajnie ich nie posiadała.
Tak samo, jak skrupułów moralnych.
Posępna myśl zaatakowała jej umysł niespodziewanie, ale szybko ją odgoniła, gdy z Owalnego Pokoju dobiegł ją dźwięk fortepianu.
Na początku zdębiała, bo dawno nie słyszała już łagodnego odgłosu tego szlachetnego instrumentu, ale potem jej serce zalało niesamowite ciepło wydobyte z chopinowskich nut. Dobrze znała tę melodię, układała ją do snu za dziecka i budziła w snach o rodzinnym domu, gdzie matka Rogera – swego czasu wyborowa pianistka, pozwalała – by wieczorami dom na farmie przejęła magia nokturnów, mazurków i fantazji.
Brunetka zapomniała o bólu pleców i najciszej jak mogła, w wojskowych butach przemaszerowała przez bawialnie, która prowadziła do największej sali zamku. Jedno skrzydło zdobionych drzwi było otwarte, pozwalając, by do jej uszu docierał słodki zamęt chopinowskiego kunsztu w linii melodycznej.
Wysunęła głowę zza węgła i westchnęła niespodziewanie, widząc kołyszącą się w takt muzyki krótko ostrzyżoną, jajowatą głowę Isamu, jego wątłe ramiona i dziwacznie powykrzywiane palce. Niezwykle łagodnie traktowały klawiaturę wiekowego fortepianu.
Daphne mimowolnie przestąpiła krok do przodu i uniosła się nad ziemię, by nie przeszkodzić mu. Kochała ten utwór całym sercem i bezszelestnie opadła na miękką kanapę za plecami Japończyka, który kołysał się wraz z opowieścią o nocnej Polsce romantycznego muzyka. Kiedy zamykała oczy, widziała te połacie pól i gościńców, nad którymi zwisły smętnie płaczące wierzby, oczami wyobraźni wyobrażała sobie nocną podróż dyliżansem w stronę stolicy, w której młody Fryderyk pobierał nauki.
Kiedy ostatnie nuty zawisły w powietrzu, pół-Dekielka zdała sobie sprawę, że płacze. Otarła pospiesznie policzki, ale ciche parsknięcie Kariyashiego dało jej do zrozumienia, że kilka zdradliwych łez nie przemknęło niezauważonych.
– Dominique często to grała, gdy byłam mała – powiedziała wreszcie. – Wydaje mi się, że ten jeden nokturn mnie najbardziej uspokajał.
– Panicznie się ciebie bała, prawda? – Odwrócił się do niej bokiem i położył dłoń na szerokiej pufie przystosowanej do gry na cztery pary rąk.
– Chyba ją dogłębnie przerażałam. Pomijając fakt, że byłam owocem zdrady jej męża, którego kochała nad życie.
– Niech Roger cię kiedyś do niej zabierze, teraz obie jesteście starsze, może wreszcie wyjaśnicie sobie niektóre sprawy. To w końcu jedyna prawdziwa matka, jaką miałaś. – Głos Japończyka dziwnie zadrżał, gdy wymówił słowo „matka", jakby tęsknił do niego bardziej, niż chciał to okazać.
Odwrócił się do klawiatury, ponownie układając dłonie na klawiszach.
– Była młoda, kiedy poznała mojego ojca – powiedziała Daphne, gdy przez dobrą minutę siedzieli w ciszy. – Mogła zrobić wielką karierę, a wybrała miłość i urodziła Rogera.
CZYTASZ
Korpus Zbawiciela
Science FictionOd kiedy dwadzieścia lat wcześniej ludzkość ledwo przetrwała szereg kataklizmów, które spadały na nią jak grom z jasnego nieba, kolejny potężniejszy od poprzedniego, świat zmienił się nie do poznania. Część kontynentów jest zniszczona, wiele obszaró...