Korpus Zbawiciela

By ZofiaAMackiewicz

53.1K 3.7K 1K

Od kiedy dwadzieścia lat wcześniej ludzkość ledwo przetrwała szereg kataklizmów, które spadały na nią jak gro... More

Bohaterowie // Soundtrack
Prolog: Umarli nie pójdą do pracy, bo już nie żyją
Rozdział pierwszy: Ekrany Hong Kongu
Rozdział drugi: Naga prawda o braterskiej miłości
Rozdział trzeci: Pilot to podstawa
Rozdział czwarty: Bohater Księżycowego Lata
Rozdział piąty: Komura z Odarii
Rozdział szósty: Zmiana w taktyce
Rozdział siódmy: Obce gwiazdy
an.
Rozdział ósmy: Chateau de Regina
Rozdział dziewiąty: Plan Campbella
Rozdział jedenasty: Biznes to biznes
Rozdział dwunasty: Ludzka pobłażliwość
an2.
Rozdział trzynasty: Dług do spłacenia
Rozdział czternasty: Rosyjski Kot bez buta
an3.
an4.
Rozdział piętnasty: Pozdrowienie dla Słońca
Rozdział szesnasty: Uszkodzony transport
Rozdział siedemnasty: Jeźdźcy Apokalipsy
Rozdział osiemnasty: Nokturn Op. 9 Nr 2 Es-Dur
Rozdział dziewiętnasty: Złote rodzeństwo
Rozdział dwudziesty: Żyjąca Eurydyka
Rozdział dwudziesty pierwszy: Sztorm
Rozdział dwudziesty drugi: Jedyny ślad
Rozdział dwudziesty trzeci: Dobra jak matka
Rozdział dwudziesty czwarty: Czysta i łagodna
Rozdział dwudziesty piąty: Miłosierny niczym ojciec
Rozdział dwudziesty szósty: Grzechy
Rozdział dwudziesty siódmy: Odbicia
Rozdział dwudziesty ósmy: Bez pocałunków
Rozdział dwudziesty dziewiąty: Stracone wschody
Rozdział trzydziesty: Kontrola sytuacji
an5.
Rozdział trzydziesty pierwszy: Nieśmiertelnik Sashy Lijowicz
Rozdział trzydziesty drugi: Pośmiertna apostoła
Rozdział trzydziesty trzeci: Rubieże
Rozdział trzydziesty czwarty: Prawdziwe oblicze
Rozdział trzydziesty piąty: Mnogość upadków
Rozdział trzydziesty szósty: Kara dla wiarołomnych
an6.
Rozdział trzydziesty siódmy: Pola Elizejskie
Rozdział trzydziesty ósmy: W łagodnym powiewie
Rozdział trzydziesty dziewiąty: Pierwszeństwo do Piekła
Epilog: Żywi mogą zapracować na ożywienie umarłych

Rozdział dziesiąty: Szczęściary

997 71 20
By ZofiaAMackiewicz


Kiedy motorówka dobiła do kei, nie czekała, aż chłopaki uwiną się z przywiązywaniem łódki, tylko wyskoczyła na pomost, wędrując po wybielałych od słońca deskach do portu.

Czuła na sobie spojrzenia tubylców. Dobrze wiedziała, że wyróżnia się z tłumu ze swoimi blond włosami, niebieskimi oczami i jasną karnacją. Nawet nie czuła się z tego powodu źle. Od zawsze była swego rodzaju dziwą, dlatego nie obchodziło ją, czy nadal szokuje ludzi. Wręcz przeciwnie, nawet lubiła to. Bycie podziwianą, bycie inną, bycie l e p s z ą.

- Szczęściaro! – krzyknął za nią któryś, ale nie obejrzała się nawet za nim, wspinając się po wygłaskanych stopniach, które prowadziły z małego portu do miasteczka osadzonego na skale pośrodku oceanu.

Kiedy znalazła się na ulicy, uśmiechnęła się, przyglądając się pokolonialnym budynkom, które pamiętały XIX wiek i od tego czasu nic się nie zmieniły. Nawet ulice były zrobione z tej samej kostki wyślizganej od wielu stóp, które przemierzyły je przez prawie cztery stulecia. Niebo zapewne też było tu takie same od wieków. Jedynym znakiem postępu były wszechobecne talerze satelitarne. Nawet taka wyspa na samym końcu świat potrzebowała dostępu do informacji, a ścisła współpraca z siatką przestępczą nie karmiła głodnych wiedzy wyspiarzy. Jedynie podżegając ich pragnienie poznawania nieznanego, odległego i niedostępnego zjawiska życia na kontynencie.

Dogonił ją ten Turek, Mustafa, czy jak mu tam było. Jego orientalna uroda, nawet jeśli miał ciemne włosy, ciemne oczy i złocistą skórę, to wyróżniała go jeszcze bardziej niż jej blond kosmyki, czy niebieskie spojrzenie. Ruszyli w stronę, w którą wydawały się zmierzać wszystkie ulice - do dawnej twierdzy górującej nad miasteczkiem.

- Jesteś idiotką. Może ci coś się stać – burknął, gdy minął ich jakiś mężczyzna, przystając, by się im przyglądnąć – Te dzikusy mogą być niebezpieczne.

- Najniebezpieczniejszą osobą na tej wyspie jestem ja. Nie bez powodu jestem Mlecznym Dzieckiem – prychnęła, nawet nie przerwawszy marszu – Kimkolwiek jest ten cały Jamie Torcido, gorzko pożałuje, że załamał płynność ruchu na rynku.

Im więcej osób ich mijało, tym bliżej niej szedł jej ochroniarz, chociaż z satysfakcją mogła stwierdzić, że nie miał chronić jej, ale przed nią.

Nie mogła zrozumieć po cholerę Gwiezdna Dziewczynka zawsze wysyłała z nią kogoś do pilnowania. Nawet jej to ubliżało momentami. Jakby była małym dzieckiem, które trzeba pilnować, czy wypełnia swoje obowiązki. Chociaż wiedziała, że tak naprawdę nie chodziło o same wypełnianie ich, tylko właśnie jej naturalną nadgorliwość. Jakby Weslerówna nie mogła zrozumieć, że można czerpać radość ze swojej pracy.

- Sądzisz, że mówią po angielsku?

- Nie oczekiwałabym tego – odpowiedziała – Ale ja znam podstawy hiszpańskiego.

Muhammed spojrzał na nią zaciekawiony.

- Właśnie, zawsze mnie to zastanawiało. Czemu im wyżej w hierarchii, tym więcej języków znacie? Gwiezdna Dziewczynka zna ich chyba z trzydzieści, jak nie więcej.

- Trzeba rozumieć język swojego wroga – odpowiedziała, powtarzając za Ruską, gdy ta wbijała jej do głowy podstawy jednego z dekielskich języków – Wtedy nie może cię oszukać. A w naszym zawodzie wszyscy będą próbować.

- Gwiezdna Dziewczynka tego nie robi.

- Gwiezdna Dziewczynka jest nadal dziewczynką. To jeszcze dziecko.

- Nie pieprzyłbym się z dzieckiem – wypalił, a potem strzelił buraka.

Szczęściara spojrzała na niego kątem oka, powstrzymując parsknięcie śmiechem.

Właściwie, to mógł być z siebie dumny. Dobór miłosnych partnerów szefowej wszystkich szefów był swego rodzaju historią opowiadaną przy drinkach i papierosie, a ci ze szczęśliwców, którym dane było spędzić te kilka krótkich chwil z Daphne Wesler opowiadali – oczywiście według Szczęściary – cuda na kiju. Takie rzeczy nie miały prawa mieć miejsca, a jednak powtarzały się w tych bajkach z zielonego lasu. Sama królowa przestępczości nie komentowała tego nigdy. A gdy ktoś zdobył się na odwagę, by ją o to zapytać, po prostu uśmiechała się tajemniczo. W sekrecie trzymała kto i jak oraz kiedy nauczył jej tych mistycznych sztuk miłości, które z pewnością nie pochodziły z Ziemi.

- Wiesz, ile ona ma lat?

- Pewnie koło osiemnastu.

- Dwadzieścia. W wieku piętnastu miała już większość władzy w swoich rękach, a śmierć Starego tylko jej pomogła w przejęciu reszty. I uwierz, jej kariera zaczynała się bardzo krwawo. Jak na siedmiolatkę, miała bardzo morderczy charakterek. – Uśmiechnęła się i pierwsza wyszła na główny plac rynkowy na wyspie, który rozciągał się przed postkolonialną twierdzą.

Mahomet nie miał okazji nawet skomentować jej wypowiedzi, ale dziwie zbladł i po prostu podążył za nią do pierwszego lepszego stoiska. Owoce sprzedawała miejscowa, wyglądała na Kreolkę, ale dostrzegalny był ślad białych genów w jej zielonych oczach, jakby nie pasujących do kręconych włosów i mulackiej twarzy.

- Buenos dias – rzuciła z uśmiechem – ¿Como esta usted?

- Buenos dias – odpowiedziała kobieta, przyglądając się dwójce obcych z wyraźną niechęcią – Bien, y tu?

- Muy bien. ¿Usted sabe donde puedo econtrar Jamie Torcido? – zapytała z niewinnym uśmiechem.

Kobieta wyraźnie się zdenerwowała, gdy wspomniała nazwisko ich miejscowego wodza, czy kim tam dla nich był. Zrobiła krok w tył, kręcąc głową i rzuciła przerażone spojrzenie w stronę placu, ale Turek odwrócił się, mordując wzrokiem wszystkich zainteresowanych ich osobami.

- Señora me dice, ¿donde es Jamie Torcido? – zapytała, zręcznym ruchem sięgając po leżące w koszu jabłko. Kiedy zacisnęła na wokół karłowatego owocu pięść, a spod zagięć palców wypłynął złoty pył, oczy kobiety zrobiły się wielkie jak talerze.

- Yo no se – wyszeptała.

- Es una pena que usted no sabe – westchnęła Szczęściara, otwierając dłoń, na której w blasku przedpołudniowego słońca zalśniło złote jabłko.

Wyspiarka zagryzła wargi, patrząc to na owoc, to na śmiejące się oczy obcej, które uchwyciły kolor nieba.

- Esto es muy peligroso. querido – wydukała wreszcie po dłużej chwili – Tu no quieres su llegar a saber.

- Quiero, señora. yo quiero. – Uśmiechnęła się i położyła na reszcie owoców to jedno, lśniące w słońcu jabłko.

Sprzedawczyni spojrzała na owoc i ponownie wzdychając, przeniosła na blondynkę wzrok, by przelotnie skinąć głową na twierdzę ze sobą.

- Muchas gracias, señora, muchas gracias.* - Odwróciła się, a Mustang, czy jak mu tam było, ruszył za nią. Chyba zrozumiał ogólny przekaz ich rozmowy, bo nie zadawał pytań, gdy ze spokojem skierowała się do otwartej bramy twierdzy.

Nie był to ani średniowieczny zamek, ani hiszpański pałac, nawet jak na zabudowanie obronne należał raczej do tych słabych. Mur spalony słońcem, który z trzech stron odgradzał od miasteczka mały plac, sypał się ze starości. Z czwartej strony dochodził ją dźwięk oceanu, więc to zapewne tam kończyła się lita skała wyspy. Twierdza posiadała jedną wieżę i coś w rodzaju długiego domu, z którego wyrastała owa wieża.

- Siedzibą wicekróla to raczej to nie jest – stwierdził Mufasa.

- Wyciągnij lepiej broń – odparła, rozglądając się po dziedzińcu.

Obecni tutaj ludzie byli jacyś dziwni. Część stała lub siedziała w grupkach, rozmawiając między sobą, dzieląc się płaskimi plackami chlebów i przyglądając się dwóm obcym. W ich oczach było coś dziwnego, coś niepokojące i coś, co przyprawiało Szczęściarę o dreszcze. Część, z pochylonymi głowami, niczym cienie przemykała pod ścianami krużganków, byle jak najdalej od tych drugich.

Turek splótł dłonie na plecach i kiwnął głową, dając jej znak, żeby szła dalej. Weszli do podłużnego domu, ale nie doszli daleko. Już w korytarzu drogę zagrodził im jakiś rosły, czarnoskóry facet z wymalowanymi tatuażami na ramionach, które były rozmiarów głowy blondynki. Zanim zdążył jednak zrobić cokolwiek więcej, dziewczyna po prostu gładko odsunęła się w bok, a Momo wyciągnął zza pasa dwa blastery cząsteczkowe. Ciało z dziurą w głowie upadło z plaskiem na kamienną podłogę.

Szczęściara przelazła nad trupem, dalej kierując się w stronę zamkniętych drzwi, które jak się domyślała prowadziły na wewnętrzny dziedziniec. Po drodze mijała wejścia do pomieszczeń, w większości pustych, a jeśli ktoś w nich był, to raczej kobiety. Widząc dwójkę obcych, przerażały się, jednak nie dane im było poznać bliżej gości, bo ci mijali je, jedynie obrzucając przelotnymi spojrzeniami.

Dziewczyna dotarła do drzwi i otworzyła je na oścież, kiedy jej towarzysz do niej dołączył. Na wewnętrznym dziedzińcu stała grupa mężczyzn. Wyglądali, jakby właśnie skończyli musztrę, czy coś w tym rodzaju. Było w nich coś. Ich oczy były takie puste, takie groźne, takie dziwne, jak tych z zewnętrznego placu.

Coś było bardzo nie w porządku.

Szczęściara nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo po drugiej stronie placu stał czarnoskóry mężczyzna, który – według przekazanych jej zdjęć – był Jamie'm Torcido. Ubrany w rozpiętą białą koszulę, która odsłaniała pokryty tatuażami tors, miał dziwny błysk w oczach. Coś niebezpiecznego się czaiło w czarnych źrenicach, gdy tak wpatrywali się w siebie na równi zaskoczeni.

Blondynka szybko odzyskała rezon i przestąpiła próg.

- Jamie Torcido? – krzyknęła w jego stronę, robiąc kolejne kroki, a Mustafa ruszył za nią.

- Si – odpowiedział zaskoczony.

- Mleczne Dzieci nie lubią, jak ktoś wyskakuje przed szereg – odpowiedziała.

Chyba zrozumieli ogólny przekaz, bo jeden z mężczyzn najbliżej jej, ruszył na nią. Wyciągnęła po prostu rękę, a gdy jego pierś wpadła na jej dłoń, spod skóry wybuchł złoty pył. Tym razem, nie był zaledwie obłoczkiem, jak w wypadku jabłka, ale ogromną chmurą, tak gęstą, że nie przebijało się przez nie słońce.

Szczęściara wiedziała, gdzie iść i kilkoma krokami wydostała spośród latających w powietrzu drobinek złota. Dobrze też wiedziała, co zrobi Turek i zręcznie odchyliła głowę, gdy zza niej wyleciał pocisk, prawie trafiając Jamie'ego Torcido w głowę.

Jego podwładni obudzili się z pierwszego szoku. Na raz kilku z nich dobiegło do niej i chwycili ją za odsłonięte ramiona. Szczęściara tylko na to czekała. Kiedy chmura opadła, uwolniła ręce z zaciśniętych już na wieki dłoni.

Jamie Torcido wciąż stał, po drugiej stronie placu i wpatrywał się w nią, Szczęściarę, Izraelkę, jak otoczona złotymi posągami, które jeszcze chwilę temu oddychały, mrugały i żyły jako jego towarzysze. Dziewczyna odepchnęła od siebie jedną z figur, która roztrzaskała w drobny mak na posadzce.

Czarnoskóry mężczyzna wpatrywał się w nią, ale nie był zdziwiony. Analizował ją. Nie podobał się jej ten wzrok, jakby właśnie wszystkiego się o niej dowiedział.

Ominęła rzeźby i ruszyła w jego stronę.

- Przeprosisz i wszystko będzie w porządku – rzuciła – Nikt ci tego nie będzie wypominał.

Roześmiał się i pokręcił głową. Wyglądał jakby właśnie Szczęściara opowiedziała mu kawał roku.

- Wybacz. Jesteś naprawdę zabawna – westchnął, ocierając niewidzialną łzę rozbawienia. Podniósł na nią ciemne oczy, które nagle zalśniły złotym światłem.

- Ale to ty powinnaś mnie przeprosić. Zabiłaś mi właśnie kilku dobrych strzelców. – Wyciągnął rękę. Wokół jego dłoni tańczyły refleksy złotego blasku.

Szczęściara poczuła, jak coś zacisnęło się na jej szyi, blokując dostęp powietrza. Szarpnęło ją do góry. Zawisła w powietrzu, wierzgając nogami i charcząc, byle złapać oddech. Próbowała chwycić rękoma się za szyję. Coś ją skutecznie odpychało. Z jej rąk raz po raz wytryskiwały nowe chmury złotego pyłu, ale nie trafiały niewidzialnego przeciwnik.

Jej płuca paliły, serce waliło jak oszalałe, a przed oczami ciemniało. Widziała jak w świetle przedpołudniowego słońca, Jamie Torcido uśmiecha się do niej, wciąż wyciągając błyszczącą rękę.

- Lucy!

Zanim brak tlenu zepchnął ją w odmęty nieświadomości, pomyślała, że ten dureń, Mustafa, nie potrzebnie sprzedał Złotemu Chłopcu jej imię. Bo tak miał na imię. Mustafa, tak?

XXX

Luna usiadła przed biurkiem urzędnika w ziemskiej ambasadzie na Radisse. Mężczyzna siedzący naprzeciwko niej obrzucił ją i Lucasa zaciekawionym spojrzeniem. Rzadko zdarzało się spotykać młodą kobietę z ośmioletnim dzieckiem przy sobie.

- Nazwisko? – zapytał, odchrząkując.

- Luna Lucky i Lucas Lucky – odpowiedziała, przenosząc wzrok na brata, gdy usiadł na plastikowym krzesełku i przyglądał się niebieskimi oczami, jak na holograficznym ekranie, urzędnik wprowadza ich dane.

Luka lubił techniczne rzeczy.

- Obywatelstwo i nazwiska rodziców?

- David i Ella Lucky. Ziemianie. Państwo Izrael – dodała, ciągnąc się za długi, złoty warkocz. Przygryzła wargę, nerwowo, wykręcając palce, kiedy mężczyzna sprawdzał jej dane.

- Tutaj jest napisane, że powinniście mieć jeszcze siostrę.

- Prawdopodobnie nie żyje. Rozdzielił nas wybuch bomb zrzuconych przez siły królowej.

Mężczyzna kiwnął głową i spojrzał na wielkookiego ośmiolatka, który wodził oczami dookoła i uśmiechnął się lekko.

- Rozumiem, że wtedy też zginęły wasze czytniki danych, potwierdzające ludzkie pochodzenie? - Kiwnęła głową, a on przeciągnął palcem po przezroczystym blacie. Na szkle bliżej niej pojawił się płaski hologram z zaznaczoną dłonią.

- Proszę położyć prawą rękę na czytniku – poinstruował ich.

- Luka – szepnęła cicho.

Chłopiec spojrzał na nią, a potem na hologram przed sobą i grzecznie położył dłoń w wyznaczonym miejscu.

Dopiero, gdy upewniła się, że dobrze to zrobił, Luna położyła swoją dłoń.

- Sterylna, jednorazowa igła nakłuje teraz wasze palce wskazujące, żeby pobrać próbkę krwi. System od razu sprawdzi, czy nie chorujecie na jakieś zakaźne, przewlekłe choroby, nie przenosicie jakiś wirusów, pasożytów lub innych niespodzianek oraz czy nie posiadacie nadnaturalnych zdolności nieumieszczonych w systemie.

Blondynka zagryzła wargę. Prawda była taka, że moce ich obojga były niewykrywalne. Ojciec-naukowiec o to zadbał. Jego niezwykle utalentowane dzieci miały pozostać tajemnicą, pomagając wszystkim z ukrycia. Nie chciał z nich robić wielkich bohaterów na skalę galaktyki. Chciał nauczyć ich skromności, pracowitości i skrupulatnego wykonywania swoich obowiązków, jakie przydzieliło im życie.

Lunę na ziemię z powrotem sprowadziło nagłe uszczypnięcie w palec. Przyglądała się, jak wewnątrz stołu, kilka kropel jej krwi wędruje przez do tej pory niewidzialne rurki, znikając w podłodze. Delikatne pieczenie nowej rany, uświadomiło jej, że palec był zdezynfekowany i mogła zabrać już dłoń.

Tymczasem urzędnik odchrząknął i uśmiechnął się ponownie do Luki, który przyglądał się małej kropeczce na opuszku.

- Zniknie za kilka dni – powiedział, zwracając na siebie uwagę chłopca.

Spojrzał na niego, ale nie odezwał się słowem, przyglądając się po prostu twarzy mężczyzny.

- Asperger – wytłumaczyła, a mężczyzna pokiwał głową i spojrzał na ekran.

- Wszystko jest w porządku. Zjednoczone Narody Ziemi oficjalnie przyjęły was pod swoje skrzydła. Następny transport na Ziemię będzie za siedemnaście cykli głównej gwiazdy Radisse.

- Ile to ziemskich dni?

- Około 5, do tego czasu proponuję zostać w ambasadzie. Za tymi drzwiami znajduje się oddział zajmujący się obywatelami Ziemi, którzy potrzebują opieki. – Wskazał drzwi na końcu urzędniczego pomieszczenia – Do widzenia.

- Dziękujemy, do widzenia. – Wstała, łapiąc Lukasa za rękę i pociągnęła go w stronę wyjścia.

- Ten człowiek był miły.

- Urzędnicy to nie ludzie.

- Ale on nim był. Miał smarka pod nosem.

No i w końcu są Szczęściary :D W ten oto sposób poznaliśmy już wszystkich członków obsady ^^ Nad rozdziałem macie najnowszą piosenkę RHCP, uwierzcie jest b-o-s-k-a! 

Mam pytanie, odnosi się dialogu po hiszpańsku - czy pasuje wam wrzucenie tłumaczenia w formie zdjęcia w tekst, czy wygodniej byłoby wstawić je w kwadratowych nawiasach zaraz za tekstem?

Kto tęsknił za Księciem? :D Liga_Sprawiedliwych Batmanie, muszę ogłosić, że wygrałeś konkurs na najbardziej kreatywną nazwę zastępczą. Nawet wykonał zastępczą okładkę. Przyznam się - popłakałam się ze śmiechu XD

All the Zo <3

Aktualizacja: dowód, że nagroda dotarła :d

Continue Reading

You'll Also Like

211K 8.1K 62
tytuł książki mówi za siebie. Będą tu także wasz udział w tym. Np konkursy, wyzwania. Polecam wam czytać ta książke przy fajnej muzyce i w nocy
158 25 2
✎ Ta książka to zbiór konkursów, które będą organizowane na różne okazje :3
7.9K 819 18
Marinette jest śliczną BiedroKobietą. Pewnego wieczoru spotyka dwójkę książąt- jeden to KotFacet, super przystojny blondyn. Drugi to Ruda Syrenka, kt...
316K 24.6K 75
Jest to tak jakby kontynuacja filmu "Legion Samobójców" opowiadana oczami Harley Quinn. Zapraszam do czytania i oceniania