Śpiąca królewna

By ellylilly1983

64K 6K 410

Można by powiedzieć, że to dziki tłum zepchnął mnie w te szalone odmęty mojej podświadomości. Ale to nie tłum... More

1 - Wstęp
2 - Potwory w mojej głowie
3 - Śmierdząca sprawa
5 - Koszmar powraca
6 - Przesłuchania ...
7 - ... i spotkania
8 - Właściwy tor
9 - Zły peron
10 - Mieszaniec
11 - Tajemnice królów
12 - "Goście, goście"
13 - Kolacja - część druga
14 - Kłamstwo, półprawda i prawada
15 - Chłód i ból
16 - W co grają bogowie?
17 - Sojusznicy
18 - Krew i gorące źródło
19 - Kwestia czasu i praktyki
20 - Plany
21 - Miód i pszczoły
22 - Kwestia bezpieczeństwa
23 - Maskarada
24 - Podziękowania
25 - Wątpliwości
26 - Etykieta i inne rozrywki
27 - Brzydula u króla
28 - Magia nieznana
29 - Tatuaż
30 - Królewska Piaskownica
31 - Nadciąga burza
32 - W oku cyklonu
33 - Sztorm
34 - Decyzja
35 - Na drugim brzegu rzeki
36 - Zadania i problemy
37 - Rozbitkowie
38 - Bracia
39 - Żona dla księcia
40 - Nic nie wart idealizm?
41 - W świecie zwierząt
42 - Krwawa zemsta
43 - Niereformowalny fatygant
44 - Plany, plany, plany ...
45 - Ostatni dzień
46 - Ponownie razem?
47 - Nostalgia królowej
48 - Sekret bogini
49 - Dom
50 - Moja historia
51 - On czy nie on?
52 - Boom!
53 - Pamiętaj mnie
54 - Koniec?
Część druga

4 - Jak gdyby nigdy nic

2.1K 136 9
By ellylilly1983

Przestępowałam nerwowo z nogi na nogę, nie mogąc dostać się do tablicy ogłoszeń. W końcu tłum zaczął się przerzedzać, a ja wylądowałam z nosem na szybie i gorączkowo szukałam swojego numeru indeksu na liście z wynikami zeszłotygodniowego egzaminu. "Piątka!" - nie dowierzałam własnym oczom. Normalnie byłaby to pewnie oczywistość, ale po ostatniej przygodzie wszystko mogło się zdarzyć. Odeszłam na bok, biorąc kilka głębszych wdechów.

- Zaliczone, co? - usłyszałam za swoimi plecami.

- Tak - odpowiedziałam rozpromieniona i się odwróciłam.

Od razu też pohamowałam swój entuzjazm.

- U mnie niestety nie jest tak różowo - stwierdził Arek, z lekka się przy tym krzywiąc.

Nie wydawało się, by chciał wprawić mnie w poczucie winy, ale mimo to, zrobiło mi się głupio. W pewnym sensie naprawdę czułam się temu winna. Obiecałam mu pomóc na egzaminie. I nadal chętnie bym to uczyniła, podając odpowiedzi ze swojego testu, ale teraz było to już niemożliwe.

- Wiesz, wcale nie mam do ciebie żalu - rozchmurzył się, - sam sobie jestem winny. Jak widać, tak czy siak będę musiał przyswoić ten materiał, chociażby w stopniu miernym, tak by zdać poprawkę we wrześniu.

- Przykro mi - powiedziałam, spuszczając wzrok. - Nie mam się, jak wytłumaczyć ze swojego spóźnienia na ten egzamin. Nigdy nic takiego mi się nie przytrafiło.

- Stało się i już - powiedział wesoło, - ale i tak dziękuję, że przystałaś na moją prośbę, a nie wysłałaś mnie do wszystkich diabłów.

Spojrzałam na jego pogodną (i przystojną) twarz. "Naprawdę chciałam ci pomóc. Naprawdę!" - zapewniałam samą siebie w myślach. I nagle wpadłam na genialny pomysł.

- Posłuchaj, a może mogłabym ci pomóc! W nauce. No wiesz do tego poprawkowego egzaminu?

- Nie - powiedział z ociąganiem. - Dziękuję, ale nie będę ci zabierał wolnego czasu w wakacje tylko dlatego, że sam robiłem sobie wolne podczas semestrów. Poza tym to roczny przedmiot i materiału jest bardzo dużo. To miłe z twojej strony, ale muszę odmówić.

- Jesteś pewny, bo dla mnie to nie kłopot. Moglibyśmy spotykać się na przykład raz w tygodniu?

Patrzył na mnie tak niezrozumiałym wzrokiem, że zaczynałam żałować swojej nadgorliwości.

- Co tydzień? Przez wakacje? - powiedział. - Nie chcesz sobie odpocząć od nauki?

- No tak, - zaczęłam się tłumaczyć, - pewnie, że chcę. Tak tylko zaproponowałam. Czasami szybciej coś powiem, niż pomyślę.

Nadal patrzył na mnie z zaciekawieniem, ale w końcu się uśmiechnął i dodał.

- Słuchaj, to może zrobimy tak? Jak wezmę się za naukę i czegoś nie będę w stanie pojąć, to do ciebie zadzwonię i się spotkamy?

Następnie wyjął telefon z kieszeni i poprosił o mój numer. Podyktowałam go, dodając, że jak zacznie się uczyć na dwa tygodnie przed poprawką, to niech do mnie dzwoni, bo wtedy to już nikt mu nie pomoże.

- Ty tak na serio?

- Oczywiście - tym razem to ja patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

Zaczynałam odnosić wrażenie, że rozmawiamy o całkiem różnych egzaminach i ilości materiału do jego zaliczenia.

- Widziałeś kiedyś skrypt z tego przedmiotu, prawda? - palnęłam bez zastanowienia.

- Chyba tak.

No cóż. Wszystko było jasne.

- I wiesz, że składa się on z trzech części?

- Serio? - podrapał się po głowie.

- Przygotowywałeś się w ogóle do tego egzaminu? - starałam się spojrzeć w jego twarz, czego on wyraźnie chciał uniknąć.

- Tak - miałam wrażenie, że wypluł to słowo, jakby było jakimś robakiem w jego ustach. - Pisałem ściągi - dodał, widząc moje niedowierzanie.

Uśmiechnęłam się na te słowa i po części rozbawiona, pożegnałam go, odchodząc.

I wiecie co? Tydzień później zadzwonił do mnie, pytając, czy moja propozycja jest nadal aktualna. Dlaczego? Widocznie to, co mu powiedziałam, nie do końca spłynęło po nim, jak woda po kaczce. Na dodatek okazało się, że ten ciężki egzamin nie zdało tylko dziesięć osób na roku! Czyli bardzo mało. Jak się później dowiedziałam, w tym roku profesor obniżył próg zaliczenia do pięćdziesięciu jeden procent. Przykazał przy tym prowadzącym zajęcia, bardzo dokładnie pilnować piszących egzamin, nie pozwalając na ściąganie. Żeby zdać ten test pozytywnie, faktycznie nie trzeba było umieć wszystkiego. Dla każdego, kto choćby przygotowywał się na zajęcia i nauczył wykładów, nie było problemem, dostanie oceny dostatecznej.

- Już samo pisanie ściąg było dla mnie czystą magią, a co dopiero teraz nauka tego na pamięć - brzmiał jego głos w słuchawce.

- Nie koniecznie trzeba wszystko umieć na pamięć - powiedziałam wesoło. - Często jedne rzeczy wynikają z drugich.

- Pewnie masz racje. W każdym razie dziękuje za ostrzeżenie. Jakbym zabrał się za to dwa tygodnie przed poprawką, a tak pewnie by się stało, miałbym komisa jak w banku, a kto wie, czy i nie rok w plecy.

- Nie ma za co - odparłam, - a co do korepetycji, to może zdzwonimy się pod koniec miesiąca, jak wrócę do miasta?

- To pewnie ci przeszkadzam na wakacjach?

- Nie specjalnie. Jestem u babci, a od lipca chciałabym znaleźć jakąś pracę.

- Rozumiem. To w takim razie mogę się ponownie odezwać pod koniec czerwca, tak?

Potwierdziłam jego przypuszczenia, jednocześnie ciesząc się jak dziecko z zaistniałej sytuacji. Odzywała się tutaj nie tylko moja romantyczna dusza, ale także żyłka zwycięscy. Nie dało się ukryć, że od dziecka nauczona byłam dostawać to, czego chciałam i być zawsze pierwsza we wszystkim. Byle zająć miejsce na szczycie listy. A znajomość z Arkiem była okazją do zmierzenia się z kolejnym wyzwaniem. Rzadko się z kimś spotykałam, gdyż zazwyczaj znajomi mi mężczyźni nie wzbudzali mojego zachwytu ani swą postawą czy wyglądem, ani bystrością umysłu. W tej ostatniej kwestii był to akurat minus, zarówno dla nich, jak i dla mnie. Przeważnie koledzy wydawali mi się bardziej śmieszni niż zabawni, małostkowi, a nie inteligentni, przeciętni, a nie oryginalni. Arek być może nie był pasjonatem nauki, ale dostał się na ten sam uczelniany kierunek, co ja. Poza tym, jak na razie wszelkie braki nadrabiał wyglądem i pogodnym charakterem. A może był po prostu zdolnym leniem, o czym będę miała okazję, sama się przekonać? W mojej głowie podświadomie powstawał już plan i bynajmniej nie był on związany z rozłożeniem materiału na poszczególne partie, tak by Arek zdążył, przygotować się do egzaminu na czas. Ha, ale będzie zabawa! On zda egzamin, a ja dostanę to, czego chcę. Oczywiście, jeśli tylko wszytko dobrze się ułoży, a Arek okaże się kimś faktycznie wartym mojego zainteresowania. Byłam prawie pewna, że już po jednym spotkaniu będę wiedzieć, czy gra warta jest świeczki. A wtedy małymi krokami, poprzez regularne spotkania, zdobędę to, na czym mi zależy. Czyli chłopaka, z którym będę mogła, śmiało iść za rękę po ulicy, zabrać go do znajomych lub rodziny i nie martwić tym, że coś może być nie tak. Bo jeśli ja coś wybieram i akceptuję, to z pewnością musi to być coś wyjątkowego. Specjalnego. Coś, czego nigdy w życiu się nie powstydzę. I coś, czego nigdy nie będę żałować.

Zastanawiacie się na pewno, jak skończyła się tamta „śmierdząca sprawa". Otóż tak samo, jak się zaczęła. Niespodziewanie zniknęła z rozmów między mną a Kasią i Patrycją. I z mojej głowy, a w każdym razie tak sobie wmawiałam. Można by porównać to, do znikającego z każdym dniem przykrego zapachu w naszym mieszkaniu. Jak więc sami rozumiecie, że atmosfera oczyściła się po trochu sama z siebie. I z każdym dniem cała ta przygoda coraz bardziej wydawała mi się tylko złym snem o niewytłumaczalnej konsekwencji. Postanowiłam nie roztrząsać tego i nie analizować, gdyż w moim mniemaniu nie mogło to, doprowadzić do niczego dobrego. Wolałam przejść do porządku dziennego tak, jak gdyby nigdy nic podobnego w moim życiu się nie wydarzyło i pozostać przy zdrowych zmysłach. Nie istniało logiczne wytłumaczenie tego zdarzenia i dobrze o tym wiedziałam. Bezsensem było okłamywanie się, że jestem w stanie to jakoś wyjaśnić. Tak samo, jak wmawianie sobie, że nic podobnego nigdy się nie zdarzyło. Bo się zdarzyło! A ja do końca życia nie zapomnę uczucia zbliżającej się śmierci, jak i smrodu wnętrzności tego potwora. Nie miałam wątpliwości, że obydwie te rzeczy były prawdziwe. I kiedy po całym dniu kładłam się do łóżka, nie mogłam o tym, choćby przez chwilę nie pomyśleć, jakbym sobie tego życzyła. Z początku bałam się nawet zasnąć, by koszmar nie powrócił i nie daj Boże, się powtórzył. „Ciekawe czy gdybym wtedy zginęła, to tak samo bym się obudziła, czy też byłby to mój faktyczny koniec?" - zastanawiałam się bezsensownie. Zadziwiające było także to, że podobne rozmyślania wcale nie wywoływany u mnie dodatkowych stanów lękowych. Wręcz przeciwnie - uspokajały mnie i pozwalając zachować zdrowy rozsądek. Dlatego dozowałam sobie te myśli tylko na kilka chwil przed snem. I w ten oto sposób udało mi się przejść do porządku dziennego, bez konieczności odwiedzania jakiegoś specjalisty.

><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Patrzyłam niezadowolonym wzrokiem na swoje odbicie w lustrze, zastanawiając się, jakim cudem dałam się namówić Patrycji, na włożenie czegoś takiego na siebie.

- Super - usłyszałam jej głos i odwróciłam się w stronę swojego łóżka, na którym siedziała moja współlokatorka. - Wyglądasz jak prawdziwa kobieta sukcesu.

- Jesteś tego pewna? - zapytałam naiwnie, ponownie odwracając się w stronę lustra wbudowanego w drzwi szafy.

Patrycja pożyczyła mi jeden ze swoich kostiumów na rozmowę w sprawie pracy. W jego skład wchodziły ciemnozielone spodnie i marynarka zapinana na trzy guziki. Biała bluzka należała do mnie. Miałam wrażenie, że wyglądam w nim, jak podstarzała kobieta w średnim wieku, ubrana w jeden z tych strojów, które możecie zobaczyć na stronach katalogu wysyłkowego z damską odzieżą.

- Nie uważasz, że mnie postarza?

- Nie - powiedziała pewnie, wstając z miejsca, - a nawet jeśli, to chyba tym lepiej. Stanowisko menażera restauracji to odpowiedzialna praca i z pewnością poważny wygląd będzie mile widziany.

- Być może masz rację.

- Ha! - żachnęła się Patrycja, - no pewnie, że mam. Byłam już na nie jednej rozmowie o prace, więc znam się na rzeczy.

- Dobrze - powiedziałam, wypuszczając jednocześnie powietrze ustami. - Pójdę w tym.

- Słuszna decyzja.

- Ale wiesz, że to nie jest stanowisko menażera tylko tymczasowego zarządcy, i nie restauracji, a ogródka piwnego?

- Zwał, jak chciał - dobiegł mnie jej głos z kuchni.

Przejechałam dłońmi po materiale marynarki, starając się dodać sobie w myślach otuchy. Źle się czułam w tym stroju. Krępował mnie i miałam wrażenie, że przez to wypadnę gorzej, niż zakładałam, gdyż będzie potęgował moje zdenerwowanie. Żałowałam, że Kasia jeszcze nie wróciła do miasta. Gdyby i ona przyznała mi rację co do zbyt oficjalnego tonu stroju od Patrycji, może udałoby mi się z niego zrezygnować. A tak to byłam skazana na to wdzianko i już. Po majowej wpadce to właśnie Patrycja zachowywała się ostrożnie i z dystansem w stosunku do mojej osoby. Zdarzało się, że przyłapywałam ją na tym, jak groźnie mierzyła mnie wzrokiem lub podpatrywała, co robię, będąc sama w pokoju. W sumie trochę się jej nie dziwiłam, ale ta podejrzliwość zaczynała robić się uciążliwa i nieprzyjemna. Na szczęście po skończonej sesji pojechałam na dwa tygodnie do babci, a kiedy wróciłam, Patrycja przestała zachowywać się dziwacznie. A im więcej dni upływało, tym było lepiej, zwłaszcza że zostałyśmy w mieszkaniu same. Jak już wiecie, Kasia wyjechała na jakiś obóz wspinaczkowy ze swoimi znajomi z dawnej klasy licealnej. 

Kiedy Patrycja dowiedziała się o tym, że noszę się z zamiarem znalezienia pracy, podeszła do tego bardzo entuzjastycznie. Sama miała obecnie dwie - jedną w tygodniu, a drugą w niektóre weekendy. W końcu w jej oczach przestałam być rozpuszczoną jedynaczką, która, co tu dużo kryć, żyje za pieniądze swoich współlokatorek. I nie da się ukryć, że było to bardzo wygodne, jednak chyba moja ambicyjna dusza dłużej nie mogła znieść bezruch w ciągu tych trzech miesięcy wolnego.

Sami więc rozumiecie, że nie mogłam zdjąć tego „mundurka" i włożyć czegoś wygodniejszego i bardziej mojego. Nie teraz kiedy między mną a Patrycją sprawy wydawały się wracać na właściwy tor. Nie chciałam jej urazić ani sprawiać przykrości. Wyszłam więc z mieszkania, ubrana w ciemnozielony kostium i ruszyłam na przystanek autobusowy. Czekała mnie dość długa podróż - zwłaszcza komunikacją miejską. Optymistycznie zakładałam czterdzieści minut piekła w nagrzanym do granic możliwości blaszaku. Jedyny plus był taki, że godziny porannego szczytu był już za mną, a do popołudniowego było jeszcze daleko. Wsiadłam do wybranej linii i z nieukrywanym zaskoczeniem zrozumiałam, iż trafił mi się nowy model autobusu, w którym działała klimatyzacja! Usiadłam zadowolona na jednym z wolnych miejsc, gdyż tak jak przypuszczałam, tłumów nie było.

Patrzyłam przez okno na mijane drzewa i budynki, zastanawiając się nad tym, co powiem na tym spotkaniu. Nigdy wcześnie nie byłam na rozmowie o pracę, a co za tym idzie, nie pracowałam dla kogoś. Jeśli zapytają mnie o doświadczenie w branży gastronomicznej, też nie będzie różowo. Ale z drugiej strony, jaka może być filozofia w zamawianiu beczek z piwem? To z pewnością prosta matematyka, a jeśli chodzi o organizację pracy (czy też czegokolwiek innego), to nie znam drugiej tak zdolnej osoby pod tym względem, jak ja.

Pełna optymizmu i wiary w siebie łatwo odszukałam adres podany w ogłoszeniu. Jednak na tym skończył się mój dobry humor. Przede mną stał stary, pomalowany na niebiesko blaszak, który z pewnością pamiętał nie tyle lepsze, ile dawne czasy. Z boku budynku ktoś wyłożył kostkami fragment trawnika i ogrodził go drewnianymi sztachetami, tworząc coś na kształt ogródka. Do baru wchodziło się po schodach na dość wysokie pół piętro, a nad drzwiami powieszono duży szyld, na którym widniała prawdopodobnie nazwa owego przybytku. "Na rampie" - przeczytałam. "Co to może znaczyć?" - zastanawiałam się przez moment. Drzwi były uchylone, dlatego weszłam do środka, od progu mówiąc dzień dobry.

- Szefa nie ma - usłyszałam, nim jeszcze zdążyłam zobaczyć swojego rozmówce. - Podobno miała pani przyjść na odbiór jutro?

Za ladą ukazał się jakiś mężczyzna, wyjmujący z kartonu, który właśnie postawił na kontuarze, kufle i szklanki.

- Pani z sanepidu, tak?

Teraz już wiedziałam, o co chodzi. Mój uroczy strój podpowiedział barmanowi, kim mogę być.

- Nie - odpowiedziałam pewnie, - ja w sprawie ogłoszenia o pracę.

- A! - zaśmiał się tak, jakby usłyszał jakiś dobry żart.

- To kiedy będę mogła porozmawiać z pańskim szefem?

- Nie wiem - wzruszył lekko ramionami, cały czas się uśmiechając, - ale dzisiaj go na pewno nie będzie.

- W takim razie może mogłabym zostawić jakieś namiary na siebie, by mógł się ze mną skontaktować. Bardzo zależy mi na pracy.

- Wybacz kochana, ale od razu widać, że nie nadajesz się do tej roboty. Pracowałaś kiedyś w ogóle jako kelnerka?

- Ale ja nie aplikuję na to stanowisko. Chciałabym być menażerem.

- Jeszcze lepiej.

Odłożył ostatnie szklanki na blat i postawił pudło na podłodze. A następnie splótł dłonie na przodzie i z głupawym uśmieszkiem na ustach, zaczął mi się przyglądać.

- Jestem sumienna, pracowita i szybko się uczę - zaczęłam się tłumaczyć, jakbym faktycznie rozmawiała z przyszłym szefem.

- Świetnie i zapewne znasz się na piwach i innych alkoholach?

- W tej pracy chyba nie chodzi przecież o to, żebym je piła tylko zamawiała?

- Tak, masz rację. Ale stawiam swoją miesięczną pensję na to, że nie wiesz, jakie są ceny piwa w sklepie i w barach. Co się teraz najlepiej sprzedaje i co okoliczna klientela życzyłaby sobie do picia w dobrej cenie.

Miał rację! Niech to szlag! Najwidoczniej pewność siebie miała też swoje wady, ale nigdy jeszcze nie wyszłam przez nią na amatorkę i ignorantkę jednocześnie.

- Poza tym - kontynuował zadowolony z siebie koleś, - ta posada jest już zajęta.

I wyszczerzył zęby w mało przyjemnym uśmiechu. Oczywiste było to, że przypadła ona jemu. Ale w tej chwili było mi to obojętne. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego z wszystkich ofert w gazecie wybrałam akurat tę. Wydawała się prosta i łatwa? Zdecydowanie dorosłe życie było jeszcze daleko przede mną. Poczułam się dziwnie upokorzona przez samą siebie i zniechęcona, do jakiegokolwiek ponownego szukania pracy. A dokładniej rzecz biorąc - rozmowy o nią. Być może przyjdzie mi skręcać długopisy w pokoju. Nie, to minie! Dziś się nie udało, ale jutro będzie lepiej. Gdzie indziej ...

Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko spuścić głowę i zawrócić w stronę wyjścia. Zazwyczaj nie poddawałam się tak łatwo, ale ten barman miał rację. Nie nadawałam się do tej pracy i jako menadżer, i jako kelnerka.

- Hej, zaczekaj - usłyszałam za sobą, -nie obrażaj się tak od razu.

Gdy chciałam zamknąć za sobą drzwi, zobaczyłam, jak facet zza baru przechodzi pod ladą i idzie w moim kierunku. Dogonił mnie, gdy schodziłam po schodach.

- Hej, jestem Bartek i jak chcesz, to możesz zostawić mi swój numer telefonu. - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Wiesz, jutro będzie tu ta kobieta z sanepidu, to zapytam się jej, czy nie szukają kogoś na przykład do kontroli szalet miejskich.

"Co za cham" - pomyślałam i cała się w środku zagotowałam, zwłaszcza że on ponownie patrzył na mnie tym swoim wyniosłym wzrokiem.

- Więc to jednak prawda - powiedziałam, patrząc w bok, a następnie na niego, - że nie którzy leczą swoje zbolałe ego tego typu hasłami. Miłego dnia - dodałam, posyłając mu bardzo sztuczny uśmiech. Chciałam jeszcze przez chwilę popatrzeć na jego głupkowaty wyraz twarzy, dlatego zaczęłam schodzić ze schodów tyłem. Zdecydowanie był to zły pomysł. Już przy drugim schodzie pięta nie natrafiła na stały grunt, zjechała z krawędzi stopnia, a ja leciałam w dół jak kłoda.

Continue Reading

You'll Also Like

7.6K 958 7
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...
3.1K 48 21
Opowiadanie zaczyna się cztery lata przed wydarzeniami w książce. Denethor, namiestnik Gondoru się starzeje. Ma dwóch synów, starszy Boromir jest ry...
9.5K 682 19
Zdradzona. Opuszczona. Usunięta. Ułaskawiona. Zdecydowana.
11.4K 1.7K 200
Fakty i ciekawostki o zespole 30 Seconds To Mars. #211 Literatura Faktu - 01.06.2018 #111 Literatura Faktu - 02.06.2018 #105 Literatura Faktu - 03.06...