38 - Bracia

774 93 0
                                    

Założenia planu Ariana (i po części mojego), po długiej dyskusji zostały przyjęte. Mnie zależało głównie na pomocy mieszkańcom Ageru, reszcie na bezpiecznym dotarciu na ląd oraz przedostaniu się do księcia Baskusa. Wszyscy w końcu musieliśmy iść na jakieś ustępstwa i w ostatecznym rozrachunku naszym portem docelowym stał się Cenr.

Kiedy książę Igaz decydował o tym, kto i w jakiej liczbie zjedzie na ląd. Zwrócił się także do mnie, prosząc bym pozostała na statku, dopóki miasto nie będzie bezpieczne.

- Nie - usłyszał odpowiedź, która padła jednocześnie z ust moich i Ariana.

Książę spojrzał niezrozumiale na sprzeciw Ariana.

- Będę miał na ją oko - dodał, na co ten drugi jedynie westchnął. Po czym już ciszej tak bym słyszała to tylko ja, Arian dodał. - Chyba że ponownie dostanę piaskiem w twarz.

Gdy zrobiło się ciemno, podpłynęliśmy bliżej brzegu, widząc gdzieniegdzie nieduże punkciki światła, prawdopodobnie palące się pochodnie lub ogniska. W podzielonych grupkach zeszliśmy do łódek i odpłynęliśmy od statku.

Byłam razem z Arianem i kilkoma jego ludźmi. Siedział obok mnie i w skupieniu patrzył przed siebie w dal.

- Najważniejsza zasada to? - zapytał szeptem.

- Nie zabijać wroga, tylko go ranić? - zgadywałam.

- Nie dać się zabić - odparł.

- A, no tak - wymruczałam.

Dziwne, ale jakoś wcale nie myślałam w tej chwili o tym, że mogę stracić życie, po wylądowaniu na brzegu Ageru. Nie, zdecydowanie nie czułam strachu czy leku, ale raczej zniecierpliwienie i podekscytowanie. Pytanie tylko czym?

Siedzieliśmy między zwęglonymi kamieniami dawnej zabudowy miasta, czekając na zwiadowców. W oddali widać było wyraźnie palące się ognisko, choć nikogo przy nim nie było.

- Musi być ich jeszcze mniej, niż zakładaliśmy - stwierdził książę Igaz.

Ludzie Ariana wrócili z wiadomością, potwierdzającą przypuszczenia księcia. Zadecydowano, iż część z nas okrąży miasto i zajdzie je od strony polany, tak by nikt nie zdołał uciec. Ja z Arianem miałam iść w stronę dawnej przystani portowej.

Było dość chłodno, a na dodatek miałam mokro w butach, które przemoczyłam, wyskakując z łódki. Szliśmy razem w dwójkę, więc byłam pewna, że wysłali mnie tam, gdzie prawdopodobnie nikogo nie będzie. Jednak już po kilku krokach usłyszeliśmy szelest i jakby szept w ciemności portowego zaułka. Arian dał mi znak, bym się zatrzymała, a sam zaraz zniknął mi z oczu w mroku uliczki. Usłyszałam chrzęst borni i kilka uderzeń. Kiedy ponownie zapanowała cisza, ruszyłam przed siebie, widząc po chwili sylwetkę mojego nauczyciela, wiążącego dwóch nieprzytomnych mężczyzn. Przeszukaliśmy ponownie resztę przystani, ale nikogo więcej nie znaleźliśmy. Zeszliśmy na brzeg, mijając spalone deski dawnej mariny. Fale morza delikatnie gładziły brzeg.

- Jest jeszcze dwóch - wyszeptał Arian.

- Widzę tylko jednego.

- Dobrze, w takim razie ten jest twój.

Po czym ponownie zniknął, nim zdążyłam wziąć oddech, by coś powiedzieć. Najwyraźniej widział on jeszcze jednego. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko zakraść się do owego żołnierza, ogłuszyć go i solidnie związać. Mężczyzna stał zwrócony tyłem do mnie, wytrzepując piach ze zdjętego buta. Ostrożnie wyjęłam miecz z pochwy i wtedy on odwrócił się w moją stronę. Nie czekając ani chwili dłużej, uderzyłam go z całej siły głownią w czoło, przez co stracił równowagę i upadł, chwytając się za głowę. "Cholera, za słabo!" - zdenerwowałam się. Mężczyzna nie stracił przytomności. "Mam teraz bić rannego?" Ale zaraz obok niego pojawił się Arian, który nie miał żadnych skrupułów, by uderzyć go ponownie. Teraz leżała już bez ruchu.

Śpiąca królewnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz