(Layla)
Jin prowadził mnie spokojnie, kołysząc delikatnie na boki, co jakiś czas puszczając, bym mogła zrobić mały obrót i wrócić w jego ramiona. Czemu nie mogłam przyjąć tej dobroci? Dlaczego zamiast miłego, opiekuńczego Jina, moje serce wybrało prawie nieznajomego Jacksona, z którym zamieniłam parę zdań? Tego Jacksona o aurze drapieżnika? Łowcy, który tylko wypatruje ofiary? Dlaczego tak to mnie pociągało?
- Uważaj na niego, proszę cię – szepnął mi do ucha z cieniem bólu w głosie. W gardle urosła mi gula, jak tylko usłyszałam ten ton.
- Na kogo? – spytałam cicho. Udawaj głupią, udawaj głupią...
- Wiesz o kim mówię... podoba ci się... a to niebezpieczny człowiek... - powiedział równie cicho co ja.
- Czemu tak o nim myślisz? – oderwałam się od jego ramienia, żeby spojrzeć mu w oczy. Nie spodziewałam się, że znajdę tam tyle żałości.
- Bo go znam. Wiem jak traktuje... dziewczyny... i wiem, że nie pozwolę mu cię skrzywdzić – głos delikatnie mu się załamał. Przytulił mnie, wciąż się obracając, jakby to miało być nasze pożegnanie. Dlaczego...
- Nie skrzywdzi... ja... sama nie wiem, czy coś... do n-niego c-czuję... - zaczęłam się jąkać, usilnie powstrzymując łzy, cisnące mi się do oczu.
- Czujesz, czujesz... uwierz mi – głos jeszcze bardziej mu się załamał. Chciałam go przytulić. Mocno, z całych sił i jakoś przejąć ten smutek, który nim teraz zawładnął. Przecież świat się nie kończył. Nie na mnie...
- Jin-oppa... wiem co robię, ja...
- Właśnie teraz pokazujesz, że nie za bardzo – teraz do jego głosu zakradła się gorycz.
- Tylko nie mów mi, co mam robić. Ostatnią dyktaturę zostawiłam w Szkocji, w rodzinnym domu, błagam, tylko ich nie naśladuj – rzuciłam, odrywając się od niego. Spojrzałam mu w oczy.
- Layla, proszę cię, nie możesz... - zaczął łagodnie, sięgając na powrót po moje ręce. Miał taki skrzywdzony wyraz twarzy.
- Tylko mi nie mów, czego nie mogę... - syknęłam podenerwowana, cofając przed nim dłonie. Odwróciwszy się na pięcie, ruszyłam przez parkiet, nawet się nie oglądając.
(Rina)
Oddawałam się tej przyjemności rozmawiania z Krisem bez żadnych zobowiązań. Ot tak, po prostu luźna rozmowa, przy której można odpocząć. Żadnych podtekstów, dociekania, najzwyczajniejsza wymiana zdań, wspominanie miłej przeszłości, parę pytań o rodzinne miasto... nic specjalnego.
Wtedy zauważyłam Laylę, wściekle mijającą naszą parę i w biegu kierującą się do drzwi. Zaraz za nią drogę wytorował sobie Jin, przeciskając pomiędzy tańczącymi ludźmi. Oho...
- Kris, jeśli pozwolisz, muszę ogarnąć moje towarzystwo – rzuciłam mu przepraszające spojrzenie. Kiwnął z powagą głową, jakby wiedział, co mam na myśli. Z niechęcią puściłam jego dłoń i pognałam za tamtymi dwoma problemami.
Złapałam Jina za rękaw. Odwrócił się wściekle do tyłu.
- Zostaw – powiedziałam ostrożnie. – Teraz z nią nie porozmawiasz, co najwyższe pogorszysz sprawę – widziałam jak bije się sam ze sobą. Wyrwać mi się i pognać za rudą czy posłuchać, bądź co bądź, ale dobrej rady kogoś, kto znał ją dłużej niż kilka tygodni? Tłumiąc złość został w miejscu. Dobry chłopak.
Odciągnęłam go na sofy w rogu małego pomieszczenia, które szczęściem okazało się puste. Gestem nakazałam mu zająć miejsce, a sama, jak na przesłuchaniu, chodzić w te i z powrotem.
- A więc, o co poszło ? – spytałam bez zbędnych ceregieli.
- O nic – mruknął na odwal się.
- Layla może być nieśmiała, ale „o nic" nie wybiegłaby z płaczem – poprawiłam go. Usiadłam naprzeciwko, zakładając nogę za nogę i krzyżując ręce na piersi.
Jin parę razy przewrócił oczami, spróbował zacząć, ale z tych prób wyszło mu tylko dodatkowe podenerwowanie.
- Pomogę ci zacząć, spodobała ci się, chciałeś najpewniej z nią porozmawiać... - westchnęłam.
- Skąd to wiesz? – wyglądał na szczerze zaskoczonego.
- Takie rzeczy widać od razu! Szczególnie, kiedy obserwatorem jest dobra znajoma obiektu pod zainteresowaniem – prychnęłam, jakby to było oczywiste.
- Reszta też już wie? – miał na myśli BTS, które pewnie nie zdawało sobie sprawy, czy ubrało czyste skarpetki na tą galę, czy dziewczyny? Raczej one.
- Nie wiem... Neri i Ville są mało pojętne, jeśli chodzi o takie sprawy – wyjaśniłam.
- Ja... - ocho, spowiedź zaczęta. – Tak, podoba mi się... - przyznał cicho, chowając twarz w ręce.
- Cudownie, skoro głośno przyznaliśmy się do tego, co było oczywiste, przejdźmy do sedna – zachęciłam go spojrzeniem.
- Sęk w tym... że jej podoba się ktoś inny... ale ta osoba... jest dla niej niebezpieczna – wyznał.
Zamilkłam na chwilę. Layli podobał się ktoś jeszcze? I to ktoś niebezpieczny?
- Jako jej przyjaciółka proszę o więcej szczegółów, zwłaszcza dotyczących tej niebezpiecznej osoby – ponagliłam go, siadając koło niego.
- Jackson...
- Ten z Got7?
- Tak, ten... jest... wspaniałym facetem... ale tylko dla przyjaciół. Zdobył już sławę i kasę, dlatego ostatnio trochę mu odbiło. Wyrywa sobie dziewczyny z nocy na noc, wykorzystuje, a potem zostawia. I tak w kółko. Znam resztę członków Got7, im też się to nie podoba, ale jemu można tłumaczyć. To naprawdę spoko koleś... ale się zmienił. I to na całego... Dlatego boję się, że jeśli zacznie cokolwiek z Laylą... może ją to zranić
Naprawdę się martwił. Widziałam w jego oczach coś, co nazwałabym syndromem ojca, ale tutaj chodziło o coś więcej.
- Czekaj, czekaj... bo czegoś nie rozumiem... Skoro podoba ci się Layla... to czemu mówisz o Jacksonie, jako o czymś, co ma się wydarzyć? – popatrzył na mnie pytająco. – No w sensie, chcesz mu ją oddać bez walki?!
Wyglądał na dotkniętego. Jakby nie pomyślał o takim rozwiązaniu.
- O chłopie, to ty się nie dziw, że potem płaczesz z nieudanych związków, jak oddajesz wygraną rywalowi – fuknęłam oburzona. – Dzisiaj jeszcze o nią nie walcz, poczekaj, aż się uspokoi, ale jutro, oppa, biegniesz do niej i wyśpiewujesz wszystko – nakazałam.
Wyglądał już nieco lepiej. Jakby powoli odzyskiwał wiarę w siebie.
- I nie martw się, że spodobał się jej też ktoś inny. Ona sama nie wie, czego chce, a jest osobą, która nagminnie wybiera tę gorszą opcję – poklepałam go po ramieniu. – Do roboty i nie smutać mi tu. Idę teraz pocieszyć drugą połówkę – puściłam mu oko, podnosząc się z siedzenia.
Może zostawianie go nie było najlepszym pomysłem... i moja mowa może niekoniecznie zasiała w nim ducha walki... ale chłopak potrzebował wiadra zimnej wody dla otrzeźwienia i chwili spokoju, do pomyślenia.
Skierowałam się w stronę, gdzie ostatni raz widziałam Laylę.
*Flynn poleca*
(Neri)
Na całe szczęście okazało się, że winda była jedynie środkiem transportu, jakiego potrzebowaliśmy, by dostać się w miejsce, o którym mówił Hyunseung. Dach. A jakżeby.
Powoli kroczyłam przy barierce zdziwiona, że nie ma tu tumultu ludzi. A raczej nikogo. Zapatrzyłam się w dal, w pięknie rozświetloną panoramę Seulu. Pozwoliłam Hyunseungowi pobić się chwilę z myślami i na spokojnie zacząć.
- Neri... - zwróciłam się do niego przodem. Wyglądał na zakłopotanego. – Kim oni dla ciebie są? – spytał nagle.
- Oni? – nie do końca wiedziałam, co miał na myśli.
- Jackson... Kai... G-Dragon... Kyuhyun...
Kiedy to tak podsumował, brzmiało to okropnie. Jeśli zacznę się z tego tłumaczyć, zabrzmi to jeszcze gorzej. Wątpię, że mi uwierzy, jeśli wyznam, że wszystkich poznałam przez zupełny przypadek. Zupełny. Reszta potoczyła się sama.
- Jak to kim są dla mnie... znajomymi... najzwyklejszymi. G-Dragon pomaga mi w roli kompozytora, sam to zaproponował, nie widziałam nic złego w skorzystaniu z okazji, a...
- Kim oni dla ciebie są? – powtórzył, zbliżając się na wyciągnięcie ręki. Oparł się o barierki za moimi plecami, odcinając drogę ucieczki. Ale... tak właściwie, czemu miałabym przed nim uciekać?
- Ludźmi, których znam i którzy nie są mi całkowicie obojętni – powiedziałam twardo patrząc mu w oczy. Nie było sensu kłamać. Nie sprecyzowałam jednak, że mój stosunek do smoka i Jacksona opierał się bardziej na działaniu na nerwy, Kyuhyuna się najzwyczajniej bałam. Nie mogę nazwać tego „niczym",
- A kim ja jestem dla ciebie? – spytał, patrząc mi głęboko w oczy. Zawahałam się. Powinnam mieć błyskotliwą uwagę w zanadrzu. Powinnam. Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Drgnęły mu kąciki ust. – Chyba powinienem być wdzięczny, że nie odpowiedziałaś od razu „tym, co oni".
- Nie jesteś dla mnie tym, co oni – pokręciłam głową.
- A więc kim jestem?
- Kimś ważniejszym – odparłam cicho.
Spoglądał mi w oczy, sięgając tak głęboko, że byłby wstanie znaleźć na ich dnie moją duszę. Wstrzymałam oddech niepewna, co powinnam ze sobą począć. Serce zatańczyło w mojej piersi, krew nieprzyjemnie szumiała mi w uszach.
Przyciągnął mnie do siebie i namiętnie wpił w moje usta. Wplótł dłoń w moje włosy, jakby całe ich misterne ułożenie nie robiło na nim wrażenia i wolał widzieć je potargane na wietrze. Druga ręką objął mnie w pasie. I co do cholery ja powinnam zrobić z rękami? Kiedy jednak pocałunek przybrał na sile, przestałam się nad tym rozdrabniać. Palce same odnalazły jego szyję, delikatność materiału, z którego wykonany był jego garnitur pieściło moje opuszki.
Zatraciliśmy się w sobie, za nic mając trwającą na dole zabawę. Jakby nikogo poza nami nie było na świecie. Gdzieś tam, daleko w dole ludzie – owszem, gdzieś w budynku ludzie – oczywiście, ale żadne z nas nie zwracało na to uwagi. Zimna barierka kuła mnie w plecy. To chyba nieistotne w takich momentach.
Przyciągnął mnie bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Wspięłam się na palce pomimo obcasów, a wszystko to, by móc bardziej przylegać do siebie ciałami.
Noc rozbrzmiewała odgłosem nocnej metropolii, dla nas to jednak był tylko odległy szum, na który nie warto było zwracać uwagi. W końcu nareszcie mieliśmy siebie na wyłączność. Przynajmniej tego wieczoru...
=====================================================================================
Późny czwartek z Flynnem, ale jak zawsze czwartek! Doszłam do feralnego momentu, gdy wreszcie coś, gdzieś, jakoś.... no xD w każdym razie! Możecie się już domyśleć, kto oprócz Neri jest w fazie zakochania.... ale osobiście przyznam... że akcja z Laylą... wyszła tak dobrze.... że chyba nawet główny wątek tak dobrze nie wyjdzie XD ale to gdybanie, jeszcze go w pełni nie rozwinęłam i mam nadzieję, sprostam zadaniu :D
P.S. Wiecie, że nauczyłam się zasypiać w samej drodze do łóżka? ;_____; #maturaniszczyżycie