Filary świata - Imperium śmie...

By IlvesSerpents

882 344 465

Klasyczne fantasy, przygoda chłopaka wywodzącego się z podłego cechu, którym gardzi każdy okazuje się niezbęd... More

Prolog
Nowa podróż, stare kłopoty
Grabarze
Primo nocti
Upiorny cmentarz
Grabarski mistrz młota i magii
Grabarska magia vs szkielet maga
Kłopoty markiza
Władca czarnego miasta
Cmentarna kapliczka
Niespodziewana wizyta
śmierć Agona
W mroku
Prawdziwa forma Taszy
Wężowe bóstwo
Pogrzeb
Rada mistrzów
Spory rodzinne
Podróż z wężowcem
Przed księgą
O stworzeniu
Podróż pana miasta
Grabarska magia
Cmentarne zielarstwo
Walka Taszy
śmierć z dna
Nawiązanie współpracy
Kuroi Roze
U Dobrochocza
Przeszłość Virsta
Szczurzy król
Upiorna noc
Wędrowiec
Wędrowni grabarze
Decyzja
Walka w świetle księżyca
Wspólny bój
Odsiecz
Festyn
Piosenka cechowa
Labirynt
Zabawa
Trening w zakonie
Polowanie na wampira
Urodziny
Wszystkie drogi prowadzą do stolicy
Arachnofobia
Historia pewnej znajomości
Nowy cel
Sejm nekromantów
Polowanie
Uliczne starcie
Podróż
Las na pustkowiu
Pani lasu
Co Virstowi w duszy siedzi
Plan
Powrót do domu
Kolejna draka w nekromanckiej stolicy
Rodzeństwo znowu razem
Wyznaczona trasa
Rara Avis
Decydujący pojedynek
Blask księżyca
Przejście milczących grzybów
Podziemia i przestworza
Zlecenie niebiańskiego strzelca
Zemsta
Mistrz cechu

Czeladnik grabarza

45 13 49
By IlvesSerpents

Agon grabarz, który pracuje na cmentarzu pod Czarnym miastem, które uchodzi za najpodlejsze z podłych miejsc, w części Tego świata, ów grabarz zapewne widział wiele i niewiele jest w stanie takiego jegomościa zaskoczyć. Rozległe połacie przeznaczone na cmentarzysko, co wieczór są oporządzane przez „naczelnika" oraz jego podkomendnych. Jednakże z racji tego, iż poprzedni naczelnik z cmentarza zaginął bez wieści, kiedy już miał wracać do głównej bramy, a jego ludzie uciekli przerażeni własnymi domysłami, że jakoby coś pożarło ich dowódcę w głuchą noc. Tak więc posadę Nadzorcy objął najstarszy z grabarzy, Agon natomiast jego kompani od kopania dołów zaczęli pracować jako strażnicy wiecznych kwater.


Pewnego dnia, grabarz-nadzorca. Został poproszony na jeden ze szlacheckich dworów Czarnego miasta – Czarne miasto, nie tętniło życiem tak bardzo, jak inne miasta świata, albowiem jedyną ozdobą pomiędzy posępnymi szaro-metalicznymi ścianami budynków oraz drogą wyłożoną idealnie czarnym marmurem, w jakim można było się przejrzeć. Były nagie, splugawione złą magią, pojedyncze drzewa wiązów i drobniejszych kasztanowców. 

Całkiem możliwe, że to miejsce różniło się od innych między innymi tym, iż zamieszkałe tu istoty mniej lub bardziej ludzkie istoty nie opuszczały swoich siedzib bez istotnej potrzeby, a jeśli nawet to bez zbędnego pośpiechu, przez co nigdy nie było w tym mieście gwaru ani tłoków. Między innymi, dla tego zostało przezwane najpodlejszym spośród miast, przynajmniej Tego kawałka świata. 

Zdarzały się jednak standardowe elementy miasta, które prócz kunsztu wykonania oraz materiałów wykorzystanych przy ich wznoszeniu nie odbiegały przeznaczeniem od reszty większych metropolii (w przypadku tego skrawka świata, to raczej Nekropolii). Mowa tu o głównej ulicy, która ciągnęła się idealnie przez środek Czarnego miasta, kawałek przed najwyższą kaplicą, mieszczącą się nieopodal głównego Pałacu, który był z rzadka zamieszkały przez Pana tego miasta, jak i okolicznych ziem. Jednak wyższa nekromancka szlachta z tytułami od Markiza wzwyż, mogła z niego korzystać, w ramach przydziału miejsca, do prowadzenia swoich badań. Przed rozwidleniem drogi do kaplicy oraz pałacu, pośrodku mieściła się grafitowa już dawno wyschnięta fontanna, na jakiej ustawiono figury z tego samego materiału przedstawiające rozpadające się ghule trzymające dzbany, z jakich miała wylewać się woda.

Grabarz westchnął ciężko. Kiedy przeszedł, koło ponurej fontanny podniósł głowę, patrząc na rosnące oraz pnące się nieskończenie w górę czarne, wąskie stopnie schodów. Naczelnik zacisnął zęby, przekraczając żelazną bramę i ruszając w ciężką wspinaczkę. – Nie najmłodszy już grabarz musiał uważać, albowiem schody z pięknego czarnego marmuru były jeszcze mokre od porannego deszczu, jak wiadomo w takich okolicznościach nietrudno rozbić sobie czaszkę o twardą nawierzchnię. 

Mężczyzna ucieszył się, kiedy udało mu się ustać w pionie przy pierwszym lekkim, zachwianiu równowagi. Jednakże odetchnąć mógł dopiero na szczycie schodów, przed potężnymi, ciężkimi drzwiami z ciemnego drewna. – Prócz bramy wjazdowej do miasta, było to jedyne miejsce, które strzeżone było przez konstrukty stworzone przez potężną nekromantycką magię. Reszta najważniejszych instytucji jak na przykład; Główna świątynia, Biblioteka i Nekromantorium (Akademia, gdzie uczą się młodzi nekromancji oraz podobni do nich profesji) była strzeżona przez Widmowe Mastify. – Dwóch cichych strażników okutych w zbroje o zadziwiającej barwie jak wszystko wkoło. Jednak na czarnych kolczugach, dumnie prezentował się rubinowy wzór przedstawiający krwawiące serce, taki sam wzór widniał na ich płaszczach oraz chorągwiach, jakie kołysał wiatr umieszczonych na basztach i rogatkach. – Był to herb miasta, jaki całej okolicy.

Na czole hełmów, jakie zostały osadzone rubinem z płaskim, prostokątnym środkiem i trójkątnym szlifem dookoła – świadczyło to o funkcji oraz randze, jaką dany twórca konstruktów posiadał. Spod przyłbic nie było widać nawet oczu, gdy strażnicy spojrzeli na przybysza, poruszyli przy tym swoją zbroją, jedynie to wskazywało na jakąkolwiek żywą aktywność w metalowych skorupach. Wymierzyli w grabarza swymi wyszczerbionymi mieczami, jednakże nie były one tak okrutnie zniszczone przez toczenie pojedynków. To, iż klingi mieczy cichych strażników Plugawego miasta były wyszczerbione to efekt metalu, z jakiego zostały wykonane. Materiał ten po przekuciu w miecz był lekko czerniawy, ale jedynie przy jelcu, metal ich broni cechował się wyjątkową odpornością na wszelakie obróbki, przez co jedynie równą część miecza stanowił jego płaz zaś ostrza, nie dawały się równo okuć i naostrzyć.


 – Czego tu szukasz? – Wydobyło się dudniące echo spod jednego z hełmów.

– Pan tego przybytku prosił, abym przyszedł – powiedział, po czym wyprostował się porządnie. – Jestem Agon, Naczelny Grabarzy. Możecie mnie przepuścić – rzekł stanowczym głosem, pewny swego stanowiska.


 Jeden z rycerzy zbliżył się o krok do mężczyzny i stał niemal twarzą w twarz z naczelnikiem. – Zapewne wiele z normalnych stworzeń uciekłoby w popłochu, albo nawet nie wytrzymało taki małej odległości z tymi istotami. Będąc w takim położeniu grabarz mógł ujrzeć, iż zarówno hełm, jak i zbroja nie kryją nic. A spod nich buchał przeszywający zarówno serca, jak i duszę chłód zmieszany z czymś, co żywa istota mogła nazwać „cierpieniem „albo „bólem". Czuły nos wyczułby, że wraz z tym nieprzyjemnym uczuciem ulatuje spod zbroi jeszcze bardziej nieprzyjemny zapach zgniłych jaj zamkniętych w dusznym, pomieszczeniu. Ten zapach nie odepchnął grabarza, albowiem doskonale go znał, był to odór Śmierci. – Po chwili milczenia między strażami a naczelnikiem, zbrojny wreszcie się odsunął.

– Mamy polecenie Cię przepuścić. Jednak chciałem sprawdzić, ile jest w stanie wytrzymać żywa istota... – wyznał z mozołem, równoważąc swoje słowa, tak jakby chciał wypowiedzieć je tonem wybitnego znawcy ścieżek ludzkiego losu, zachowań oraz ich zamierzeń. Jednakże pusta zbroja obróciła plan magicznego konstruktu w perzynę bowiem przez rezonans, jaki się utworzył, nie zabrzmiał inaczej, jak poprzednio. – wywołało to lekki śmiech, albo raczej to, co miało uchodzić za śmiech jego pustego kolegi. Rycerz odwrócił hełm w stronę swojego towarzysza-wartownika co doprowadziło go jako tako do porządku. Cisi strażnicy przepuścili grabarza, a nawet otworzyli mu ciężkie drzwi. Gdy te się za nim zamknęły, uszu naczelnika dobiegła kolejna fala podobnego do śmiechu grzechotania zbroi.
– Niby to tylko zaklęte dusze w zbroi, a jednak mają poczucie humoru. – powiedział, uśmiechając się pod nosem – A mówią, że to „Martwe miasto". – pokręcił głową i westchnął z lekkim uśmiechem. A rycerz za drzwiami śmiał się żywo, nie zwracając uwagi na upomnienia i dość krwawe groźby swojego towarzysza.


* * *

Naczelny grabarz opanował już swoją wesołość i przeszedł przez główny hol, w którym nawet żywy mógł poczuć się jak w kostnicy. Takie odczucie sprawiały przeciągi, nieogrzewane od dawna miejsce zdążyło się mocno wyziębić. Grabarz przeszedł pośpiesznie przez hol i skręcił w drugi korytarz na lewo. – Cóż, bywał tu nie raz, zawsze w ważnych sprawach spotykał się w tej części pałacu. Więc odnalezienie właściwej sali nie stanowiło dla niego problemu. – Przystanął na chwilę przed jasnymi drzwiami zrobionymi z jesionowych desek. Wziąwszy głęboki wdech, zapukał i nie czekając na odpowiedź, pchnął drzwi, wchodząc od razu do ciepłego wnętrza oświetlonego paroma lampami naftowymi oraz ogniem z kominka. – Na twarzy naczelnika wymalował się wyraz ulgi.


 – Witaj... Agon. – przywitał dość ponurym, gardłowym głosem jegomość siedzący wygodnie na fotelu ustawionym, tak by można było spokojnie widzieć, co dzieje się w całym pomieszczeniu, ale tak, żeby nikt, kto wchodzi, nie widział jego położenia. Grabarz odwrócił się do właściciela głosu, po czym uśmiechnął się nieznacznie.

 – Miło widzieć Cię w zdrowiu, Markizie Van De Urnil. – przywitał, kładąc dłoń na swojej piersi i lekko opuszczając głowę w geście szacunku oraz uznania. Mimo zachowania tych grzeczności w głosie grabarza można było usłyszeć przekąs świadczący o drwinie z majestatu szlachcica. – Czegóż to ode mnie: skromnego i zwykłego grabarza chce sam Wielki Urnil? – zapytał

W tym momencie szlachcic wstał, prezentując swe dostojeństwo w całej okazałości. Ciemnozielone szaty wykonane z jakiegoś mięsistego materiału spływały po sylwetce średnich gabarytów mężczyzny u szczytu sił fizycznych, którego włosy ongi ciemnokasztanowate teraz przepasane srebrnymi wstęgami. Zostały one ułożone w taki sposób, aby nawet przy konnej jeździe nie wpadały możnowładcy do jasnych niemalże jaskrawo-zielonych oczu.
– Powinieneś, zwracać się do mnie z większym szacunkiem nie sądzisz? – spytał tak, jak mówi się dobrze wyuczoną rolę. Grabarz machnął niedbale ręką na słowa markiza.

– Daj spokój, przecież jesteśmy przyjaciółmi no nie? – zapytał, chichocząc pod nosem, chciał zasiadać do zastawionej różnymi pysznymi potrawami ławy – to co? Siadamy i rozmawiamy, czy wszystko mi opowiesz na stojąco? Hmm? – zadał kolejne pytanie. 


Markiz westchnął, hamując jednocześnie gestem ręki zamiary Agona.
– Nim usiądziemy i przejdziemy do przyjemnych spraw, zacznijmy od tych nieprzyjemnych... – poprosił, odwracając się na chwilę od przyjaciela.– Virst, podejdź no tu na chwilę. – zawołał swoim ostrym i zimnym tonem. Agon patrzał ze zdziwieniem na markiza, jednak zaraz jego zdziwienie przeniosło się na coś innego. 

 Z kąta sali, gdzie przed chwilą siedział Urnil, wyszedł młody chłopaczek mający około lat dwudziestu. Stanął niepewnie w kręgu światła u boku markiza.
– Agon, to Virst. Jest sierotą. – powiedział krótko, grabarz spojrzał bystrze na przyjaciela. Wiedział doskonale, co oznaczają takie słowa oraz fakt, że markiz przyprowadził ze sobą tego chłopca. Agon spuścił wzrok z przyjaciela i przyjrzał się młodzieńcowi. – Rzadkie, jasne, bladożółte wręcz włosy. Skóra wyglądała jakby, była naciągnięta na jego kości, ubrania jak zszarpane z jakiegoś paroletniego wisielca swobodnie wisiało na młodym mężczyźnie i przy każdym jego ruchu, przypominało pranie wywieszone na lekki wiatr. Spojrzenie Agona powróciło na nieporuszoną twarz markiza.
– Chcesz, żebym go zakopał? – zapytał grabarz, uśmiechając się nerwowo.
– Nie. – powiedział twardo – Chcę byś, nauczył go swojego cechu. – powiedział Urnil. Na co naczelnik wybuchnął gromkim śmiechem.
– Dobry żart! – przyznał, nie mogąc powstrzymać napadu wesołości i śmiał się póki, nie poczuł wilgoci na policzkach. – Urnilu, wiem, że czasami masz głupie pomysły, kiedy zbyt długo jedziesz w siodle, i tak naprawdę nie masz po prostu co robić, wracając z tych swoich obrad w stolicy. Przyznaje, podrzucasz mi czasami jakiegoś świeżego prawie trupa, abym się z moimi ludźmi „za bardzo nie wynudził" w pracy. Ale prosić mnie bym przyjął trupa do zawodu? Coś Ci się pomieszało. Nie jesteśmy NEKROMANTAMI, a GRABARZAMI. My trupy po Was chowamy, a Nie niańczymy. – wytłumaczył szlachcicowi, kładąc szczególny nacisk na wymienione w odpowiedzi profesje. Odetchnął, po czym, ujął markiza pod ramię. – Rozumiem, jesteś zmęczony po podróży i w ogóle. Więc może się zdrzemnij, a jutro wrócimy do tematu co? – zaproponował miło

Urnil zmroził grabarza samym widokiem marszczących się niczym białe, strzępiaste obłoki brwi nad przeraźliwie zielonymi oczami. Kiedy Agon, uspokoił się nieco Urnil podjął;
– Nie martw się... – zaczął ciepło i łagodnie – Jestem wypoczęty i wiem, o co Cię proszę. Weź młodzika na tydzień, jeżeli nie da sobie rady zakop albo zrób, co chcesz. Jednak chcę byś, dał mu chociaż szansę. – powiedział markiz.


 Grabarz zgłupiał. Jego spojrzenie wędrowało to na starego przyjaciela to na młodociane prawie truchło i myślał, że ma omamy słuchowe. Spoważniał, gdy coś sobie uświadomił.
– Ej, Urnil... możemy porozmawiać, na osobności? – zapytał Agon.

 Markiz skinął głową, po czym gestem ręki nakazał chłopakowi zostawić ich samych. Grabarz usiadł, podpierając głowę o rękę.
– Możesz mi powiedzieć... czemu do jasnej anielki zależy Ci na tym, abym go przyjął? – Zapytał, podnosząc głowę, tak aby spojrzeć w oczy przyjaciela. – Jaki masz w tym cel?

Markiz uśmiechnął się miło, przy czym i tajemniczo. – Odsuwając sobie krzesło, usiadł. Tak by być naprzeciw grabarza.
– Chcę się przekonać, ile taki. Jak to określasz „prawie trup", jest w stanie zrobić. Jeśli przeżyje i nauczysz go swojego cechu, hojnie wynagrodzę i Ciebie, i Twoich ludzi. Przecież dobrze o Tym wiesz, prawda? Powiedzmy, że to... Emm - zaciął się, szukając odpowiedniego słowa – Mój nowy eksperyment. – powiedział cicho, rechocząc i skubiąc się, bo brodzie.

 Agon żachnął się.
– Taa, My będziemy mieć bachora na głowie i nawet jeśli go wyszkolimy to, Co Ty z nim zrobisz? – zapytał grabarz – Wybacz, ale nie mamy czasu na naukę ledwie żywego dzieciaka, którego będziesz chciał sam ukatrupić, zwyczajnie mamy za dużo pracy, by szkolić coś, co zostanie pokonane przez nasze rośliny, nim weźmie w rękę swój pierwszy szpadel i przekroczy z nim bramę cmentarza. – wytłumaczył, unosząc dłonie w górę. Wstał, chcą zakończyć na tym swoją wizytę.

– Nie spokojnie, nie chce jego krwi... Przyda mi się dobrze wyszkolony grabarz. – podniósł rękę, by zatrzymać kolejne poczynanie naczelnego grabarza oraz jego następne zdanie. Zapewne powiedziałby „to weź kogoś z moich „.
– Jednak, taki który by mi coś zawdzięczał. Przynajmniej będę miał pewność, że nikt tak łatwo go nie przekupi. – stwierdził markiz. Twarz grabarza spochmurniała i nie musiał nic dodawać, wystarczyło spojrzeć, by wiedział, co by, grabarz na to odpowiedział: „Sugerujesz, że moi ludzie są przekupni?!". 

– Oj Agon...- zaczął przyjacielskim tonem markiz – Wiesz, że nie mam nic do zarzucenia Twoim współpracownikom. Dobrze wiesz, o co mi chodzi nie?... 

– Ta. – Burknął tylko krótko w odpowiedzi. Urnil wywrócił na to oczami.

 – No dobra, zjedzmy więc. Szkoda by to wszystko ostygło. Prawda? – Spytał markiz i szturchnął grabarza łokciem. – Temu zaś humor poprawił dopiero deserek. 

Skończyło się jak zwykle, na popijaniu szlachetniejszych trunków, opowieściach Urnila o swoich przeżyciach poza miastem oraz opowiadaniu miastowych (jednak bywają) plotek przez Agona i niechętnym przyjęciu Virsta do grona grabarzy.


_____
Agon - to oczywiście imię od Agonii

Continue Reading

You'll Also Like

145K 4.1K 27
Warning: 18+ ABO worldကို အခြေခံရေးသားထားပါသည်။ စိတ်ကူးယဉ် ficလေးမို့ အပြင်လောကနှင့် များစွာ ကွာခြားနိုင်ပါသည်။
267K 10.3K 32
""SIT THERE AND TAKE IT LIKE A GOOD GIRL"" YOU,DIRTY,DIRTY GIRL ,I WAS TALKING ABOUT THE BOOK🌝🌚
1.9M 11.4K 31
𝐀𝐞𝐬𝐭𝐡𝐞𝐭𝐢𝐜 𝐒𝐲𝐦𝐛𝐨𝐥𝐬 [𝐜𝐨𝐦𝐩𝐥𝐞𝐭𝐞𝐝] | copy and paste ꒱ ↷🖇🥛 ━━━━ ̥◌୭˚➶. ˚✧˖° ͎ a book filled with symbols that you can copy and...
303K 40.7K 20
လက်တွေ့ဘဝနှင့် နီးစပ်ချင်ယောင်ဆောင်ခြင်း