Fallen Dignity | Regulus Black

By nowalunoza

5.1K 378 162

Kim byłbyś bez przyjaciół? Isabella Anderson od zawsze miała grono osób, dla których było sporo miejsca w jej... More

słów kilka.
cast.
rozdział 1.
rozdział 2.
rozdział 3.
rozdział 5.
rozdział 6.
rozdział 7.
rozdział 8.
rozdział 9.
rozdział 10.
rozdział 11.
rozdział 12.
rozdział 13.
rozdział 14.
rozdział 15.
rozdział 16.
rozdział 17.
rozdział 18.
rozdział 19.
rozdział 20.
epilog.

rozdział 4.

214 16 9
By nowalunoza

Isabella lubiła wypady do Hogsmeade, zwłaszcza te, kiedy nie były one do końca legalne. Jednak teraz znajdowała się w wiosce za całkowitą zgodą dyrekcji, podobnie jak chmara innych uczniów. Towarzyszyli jej Remus i Peter, chociaż ten ostatni ruszył się z zamku tylko po to, by nie został sam. Syriusz, tak jak obiecał, wyszedł z Mel, a Potterowi jakimś cudem udało się nakłonić Lily do wyjścia. James był tak rozpromieniony, że wpadł do wieży krukonów i ją wyściskał, prawie piszcząc z radości.

Tak więc Remus zaoferował się, że z chęcią pójdzie wraz z nią, żeby oczyścić myśli po pełni, która miała miejsce przed kilkoma dniami. Tym razem chłopak miał niebywałego farta, bo niemal się nie zranił, co niesamowicie ich ucieszyło. Chodził jednak dość przygnębiony, więc Isabella z radością, choć odrobinę zszokowana, przyjęła jego ofertę. W ten sposób znaleźli się na drodze do wioski, każde w nieco odmiennym humorze.

— Pójdziemy najpierw do Miodowego Królestwa? — Pettigrew nie wydawał się być zachwycony wizją ominięcia jego ulubionego miejsca. Blondynka zaśmiała się krótko, wiedząc, że Peter bez słodyczy to zły Peter. — O co ci chodzi, Izzy?

— Nie ważne. — Pokręciła głową z uśmiechem. — Wpadniemy tam — obiecała, co rozpromieniło chłopaka.

Isabella zauważyła, że zostało im tylko kilka minut drogi, gdyż pojedyncze dachy Hogsmeade zaczęły pojawiać się na horyzoncie. Ucieszyła się z tego powodu dość mocno, bowiem tego dnia panował niezły ziąb.

— Tak, muszę kupić kolejne pudełko czekolady — oznajmił Lupin. — Bo coś ostatnio mi jej ubyło. — Rzucił znaczące spojrzenie na krukonkę, na co Peter parsknął śmiechem. — Glizdek, ty też nie jesteś bez winy, zawinąłeś mi moją ulubioną.

— Bo mi brakło! — zaprotestował, nieco piszczącym głosem.

— Mi przez ciebie też. — Odbił pałeczkę, na co Isabella zainterweniowała, poprzez walnięcie ich w ramię.

— Dzieciaki, kupicie sobie tych czekolad, ile chcecie. — Przewróciła oczami. —Jesteśmy prawie na miejscu.

I to była prawda. Hogsmeade jak zwykle odznaczało się charakterystycznym urokiem, który najlepiej był widoczny zimą. Jesienią jednak też było tu przyjemnie, czego doskonałym przykładem były grupki uczniów, kręcących się od sklepu do sklepu.

Peter jak z automatu wystrzelił w kierunku witryny Miodowego Królestwa, a zaraz za nim skonsternowany jego zachowaniem Remus i roześmiana krukonka. Tego dnia dobry nastrój nieodłącznie jej towarzyszył. Niemal tanecznym krokiem weszła do sklepu, od razu tracąc z oczu gryfonów przez pokaźny tłok w środku. Z irytacją spostrzegła jednak, że zabrakło już Musów-Świstusów, po które chciała tu wstąpić. Na całe szczęście toffi i żelki nie były oblegane i w spokoju mogła je kupić.

— Masz już wszystko? — zapytała Remusa, który stał przed wejściem z pokaźnym kartonem czekolad, pod którego ciężarem ona sama pewnie by już leżała na ulicy. — To nie jest za ciężkie?

— Może w końcu wyrobię jakieś mieśnie — uśmiechnął się lekko. — A tak naprawdę rzuciłem zaklęcie zwiększająco-zmniejszające, więc to pudełko jest lekkie jak piórko — wyjaśnił.

Dla uwiarygodnienia swoich słów podał jej swoją zdobycz. I jak się okazało, wcale jej nie okłamał.

— Czemu ja na to nigdy nie wpadłam. — Jej dłoń spotkała się z czołem, kiedy już zwróciła własność chłopakowi. — To przecież oczywiste. I pomyśleć, że przez tyle lat targałam te torby... Już wiem, dlaczego Łapa przemyca tyle butelek Ognistej na te imprezy — prychnęła z rozbawieniem.

Tę jakże porywającą rozmowę zakłócił głos Pettigrewa, który uradowany jak nigdy, podbiegł do nich niemal w podskokach.

— Jestem! — oznajmił, wsuwając się między nich z kilkoma torbami. — Byłbym wcześniej, ale zobaczyłem, że kilka rzeczy jest w promocji i... — zaczął wyjaśniać, zauważając ich uniesione brwi.

— Peter, stop — przerwał mu wilkołak. — Wiemy, o co chodzi. Teraz chyba do Zonka, nie? — Wskazał głową szyld niedaleko.

— Tak, James mówił mi, że kończą się łajnobomby i farby — potwierdziła. — Uwaga, Snape na dwunastej. Szybko do Zonka, nie mam ochoty na kłótnie. — Sprintem znaleźli się we wspomnianym miejscu.

Severus szedł dalej niewzruszony, z grobową miną, świadczącą o jego nieprzychylnej opinii odnośnie wszystkiego, co go otacza. Taki już typ człowieka.

Bella spacerowała między półkami, biorąc poszczególne rzeczy do rąk, aż w kulminacyjnym momencie prawie wpadła na kogoś z powodu nieszczególnie dobrego refleksu, spowodowanego pudełkami, które zasłaniały jej oczy. Po tym stwierdziła, że wypadałoby pójść do kasy, gdzie też się udała, spotykając tam Petera, który był równie mocno obładowany.

— Nawet nie komentuj — rzuciła, widząc, jak Lupin zaczyna się śmiać na ich widok. — Ty tak wyglądałeś kilka minut wcześniej.

— Wybaczcie, ale wyglądacie przezabawnie. — Nie zdołał powiedzieć nic więcej przez kolejny napad śmiechu.

Izzy z chęcią uciszyłaby go mocnym walnięciem z łokcia, ale tylko przewróciła oczami i z klasą poszła zapłacić, a zaraz za nią depczący jej po piętach Pettigrew, chwalący wybrane przez nią przedmioty.

Znał się trochę na rzeczy. Może nie był taki zły, na jakiego wyglądał.

Z radością przyjęła fakt, że ich ostatnim, a zarazem najlepszym punktem wycieczki jest pub, do którego właśnie weszli. Lokal pod Trzema Miotłami standardowo był okupowany przez czarodziei z różnych grup wiekowych. Zaś pomiędzy klientami kręciła się madame Rosmerta z promiennym uśmiechem na twarzy.

Gdy już usiedli, a Remus poszedł zamówić im piwo kremowe, przy jednym ze stolików Izzy zauważyła Lily i Jamesa. Potter wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć, przez co nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Szturchnęła zamyślonego Petera, a kiedy ten spojrzał na nią z pytaniem w oczach, wskazała mu tę parę.

— No i? — Chłopak przerzucił na nich swój wzrok z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. — Tylko rozmawiają.

Isabella wiedziała, że kiedyś naprawdę braknie jej cierpliwości do ludzi.

— Jamie zaraz tam zejdzie — mruknęła. — Tylko nie wiem, czy mu słabo, czy to jakiś kolejny objaw jego zakochania. — Przygryzła wargę, analizując tę sytuację.

Wiedziała, że jej przyjaciel reaguje tak tylko w dwóch sytuacjach. Mogło wydarzyć się coś złego, czyli w tamtej sytuacji jego szanse na związek z rudowłosą spadłyby poniżej zera albo był mocno zaskoczony czymś pozytywnym. Nic więcej, znała go zbyt długo. Mogła z niego czytać jak z książki.

— Co jest? — zapytał Remus, gdy postawił na stoliku trzy kufle. — Stało się coś? — Isabella podbródkiem wskazała mu dwójkę gryfonów, na co lekko się uśmiechnął. — Nie wiem, w czym tkwi problem, nie wywołali żadnej afery ani nie doszło do żadnej konfrontacji. Zresztą to ich pierwsza randka, przesadzasz Izzy.

— Faceci. — westchnęła.

Zawsze za dużo mówią, a za mało myślą, dokończyła sobie w myślach.

Ponownie zerknęła ukradkiem na tamtą dwójkę. Tym razem Potter wyglądał normalnie, więc przestała się martwić. Może Remus miał rację, James umiał w końcu o siebie zadbać.

— Izzy, wracasz do domu na święta? — Peter zadał pytanie, którego miała już serdecznie dość przez pannę Robinson, która męczyła ją nim już dwa tygodnie.

— Co wy macie z tymi świętami? — jęknęła, od razu opróżniając kufel z połowy jego zawartości. Dobrze, że nie było w tym alkoholu. — Nie myślę o tym już teraz — zaakcentowała dosadnie to ostatnie słowo.

— Okej. — Dał sobie spokój.

Zapadła dość długa cisza. Remusa po raz kolejny dopadło myślenie o tym, że nie zasługuje na takich przyjaciół, Peter siedział ze wzrokiem wbitym w swoje buty, a Isabella układała sobie w głowie zestaw pytań, jakie zada Melanie, gdy ta wróci z tego ''przyjacielskiego'' spotkania z Syriuszem.

Kiedy jednak wrócili do zamku jedynym o czym marzyła, było wzięcie prysznica i spotkanie z poduszką. Na sen nie musiała długo czekać, a rudowłosą ominął wywiad, co specjalnie ją jednak nie zmartwiło.

✵✵✵

Jakiego tematu nigdy nie mogło zabraknąć, kiedy rozmawiali całą grupą? Quidditcha.

Najpopularniejszy sport w magicznym świecie zajmował ich w większym lub mniejszym stopniu. Syriusz uparcie twierdził, że ogląda mecze tylko dlatego, że Rogacz jest jego najlepszym przyjacielem i chce mu dopingować. Zdanie jego zostało jednak naruszone, kiedy widziało się go na trybunach; szatyn zachowywał się wtedy, jakby oglądał najlepsze widowisko w dziejach. Peter był prawdziwym fanem quidditcha, a Remus chodził tam tylko dlatego, że szli tam wszyscy. Bella również, choć ona siedziała tam dla przyjaciółki, ale to była zupełnie inna historia.

Tego październikowego dnia miał się odbyć ostatni mecz quidditcha szkolnych rozgrywek na jesieni. Od rana panował niemały ruch, w którym to uczniowie, albo umawiali się na spotkanie na dziedzińcu albo bezpośrednio na stadionie. Huncwoci nie byli wyjątkiem.

Nastąpił jednak rozłam. Z racji, iż podopieczni domu lwa walczyli z krukonami, nikt nie wiedział za bardzo, po której stronie się opowiedzieć. Peter wpadł jednak na co najmniej ciekawy pomysł, żeby ubrać się w coś, co symbolizowałoby obydwa domy. W ten sposób Isabella, Remus, Syriusz i Pettigrew siedzieli na trybunach, ubrani w szaliki Ravenclawu z lwami wymalowanymi na policzkach. Można? Można.

Kiedy James i Melanie zobaczyli ich wygląd, zaczęli się śmiać, ściągając na siebie karcący wzrok pani Hooch. Szybko się jednak ogarnęli, a piłki poszły w ruch.

— Stawiam pięć galeonów, że Potter zdobędzie więcej punktów! — Black starał się przekrzyczeć tłum, który właśnie ożył, pomimo tego, że stał obok niej.

— Z Melanie nie ma szans! — również się wydarła, co może nie było do końca przyjemne, ale z pewnością skuteczne.

— Zobaczymy!

Przez kolejną godzinę podążali wzrokiem to w prawo, to w lewo, co mogło wyglądać zabawnie dla kogoś z zewnątrz. Krukoni i gryfoni szli łeb w łeb, więc wiadome było, że o wyniku zadecyduje to, który szukający złapie złotego znicza.

Izzy naprawdę nie miałaby nic przeciwko, gdyby temu z Gryffindoru coś się stało z miotłą. Nie życzyła mu źle, ale ten jeden jedyny raz mógłby coś zepsuć.

I dać im wygrać.

— Coś długo im schodzi. — Głos Remusa był mieszanką lekkiego znudzenia i wzburzenia. — Powinni już dawno go dojrzeć, a tak poza tym to pogoda się zmienia. Zaraz będzie lało. — Jak na zawołanie pozostała trójka spojrzała w górę.

Zaaferowani grą, nie zwrócili na to wcześniej uwagi. Ciemnych chmur nie dało się przeoczyć. Dosłownie, gdy wrócili wzrokiem do ścigających, dosięgły ich pierwsze krople deszczu. Przeklęta Szkocja.

— Macie może czapkę? — Syriusz usilnie starał się uchronić swoje włosy przed zjawiskiem pogodowym, zasłaniając je rękami, co widząc, Peter parsknął śmiechem.

— I mówi to facet — zachichotała, zarzucając na swoją głowę granatowy szalik, który do tej pory spoczywał jej na ramionach. — Tylko nie zniszcz swojego, Mel mnie będzie chciała wsadzić do trumny za pożyczenie ci go — wzdrygnęła się, gdy kilka kropli deszczu trafiło ją w nos.

— Tak myślałem, pachnie jej perfumami. — Szatyn jednak zrezygnował z ochrony fryzury, wpatrując się w godło Ravenclawu na nim wyszyte.

Blondynka była ciekawa, ile jeszcze będą się ze sobą cackać, zanim w końcu uświadomią sobie, co czują do siebie nawzajem.

Cieszyła się, że nie miała takich problemów. Przez te wszystkie lata podobał jej się tylko jeden chłopak, który na szczęście skończył już szkołę. Nie zamienili ze sobą nawet słowa, ale Izzy i tak wiedziała, że nic by z tego nie było.

— Patrzcie! — wydarł się rozemocjonowany Pettigrew. — Zobaczyli znicz! — zawtórował komentatorowi, który to właśnie oznajmiał.

Cały stadion zamarł. Nikogo nie obchodziło już, że gryfoni zdobyli kolejne punkty, wszyscy patrzyli tylko na szukających, którzy ścigali złotego znicza. Isabella wbiła sobie paznokcie w dłonie tak mocno, że niemal do krwi. Było tak blisko, żeby krukoni wygrali.

— Morris złapał złotego znicza! Gryffindor wygrywa trzysta dziewięćdziesiąt do dwustu trzydziestu punktów! To był ostatni mecz jesiennych rozgrywek, w których Gryffindor również prowadzi. Dziękuję za uwagę i do zobaczenia wiosną! Komentował Frank Longbottom.

Zacisnęła mocno powieki, ignorując zupełnie otoczenie, które w tamtym momencie wydało jej się nad wyraz męczące. Wiedziała, że jej przyjaciółka pewnie będzie demolowała ze złości pokój, kiedy się w nim znajdzie. Brenna z kolei dokona chłodnej kalkulacji przebiegu całego meczu, a ona będzie musiała znaleźć w sobie pokłady cierpliwości do tej dwójki.

A miał być taki przyjemny dzień.

— Izzy, wracamy. — Syriusz szturchnął ją, na co podniosła się i dołączyła do Remusa, który stał już prawie na schodkach.

Praktycznie biegiem pokonali drogę do zamku, co jednak przyczyniło się do wywrotki Petera i nieomal jej własnej. Na całe szczęście Syriusz miał nienaganny refleks, więc ją to uratowało. W każdym razie fizycznie nikt nie ucierpiał, bo o psychice to próżno było gadać. Nie można było w końcu zapomnieć urządzenia lodowiska w środku czerwcu na dziedzińcu...

— To do jutra. — Isabella posłała im lekki uśmiech, kiedy znaleźli się już w zamku.

Marzyła już tylko o zmianie przemoczonych ubrań i znalezieniu się pod kocem w pokoju wspólnym.

— Cześć. — Gryfoni odeszli w stronę swojej wieży, machając jej na pożegnanie.

Westchnęła i skręciła w boczny korytarz, który prowadził bezpośrednio do schodów, które z kolei doprowadzały do magicznej kołatki.

Wsadziła dłonie głęboko w kieszenie cienkiego płaszczyka i przeniosła swój wzrok na widok za oknem. Rozpadało się na dobre.

Nigdy nie lubiła deszczu. Zwykle padał właśnie wtedy, gdy chciała wysłać list w wakacje do Mel czy też Lupina, uniemożliwiając jej to. Ich stary puchacz nie najlepiej sobie radził w tym wieku w normalnych warunkach, nie mówiąc już o takich. Ta myśl przypomniała jej o tym, że miała wysłać wiadomość do taty wczorajszego dnia.

Deszcz zdecydowanie źle na nią wpływał.

— Zrezygnowałaś z uczestnictwa w kółku adoracyjnym Pottera? — Pełen ironii głos dotarł do jej uszu, na co gwałtownie się odwróciła.

Regulus Black. Chyba już do tego przywykła.

— Śledzisz mnie? — zignorowała tamtą zaczepkę, patrząc, jak chłopak podchodzi w sposób ledwo słyszalny. To było niepokojące. — Odpuść sobie.

Jego brązowe tęczówki przeszywały ją praktycznie na wylot. Ten nieodgadniony wyraz twarzy wywoływał w niej tylko to piekielne uczucie niepokoju, które rosło z każdą chwilą.

— Dlaczego? — Uniósł jeden kącik ust w kpiącym geście. — To świetna rozrywka. W ten sposób wiem o tobie i tej całej bandzie wiele interesujących rzeczy. Co lubisz, a czego nie, dlaczego Lupin znika w każdą pełnię albo Pettigrew czasami dziwnie się zachowuje. — Przysunął się bliżej jej ucha. — Wiem wszystko — wyszeptał, przez co po plecach przeszedł ją dreszcz.

— Nic nie wiesz — warknęła zła, odpychając go. Nie mógł wiedzieć, byliby wtedy skończeni. Krukonka była przerażona, mógł wszystko zniszczyć. — Kłamiesz tak jak oni wszyscy, grasz na emocjach, żebyś też coś uzyskał. — Potrząsnęła głową, cofając się o kilka kroków.

Ślizgon zaśmiał się cicho. Nie było w tym jednak ani krzty rozbawienia.

— Czyli to, że mój brat jest animagiem, a Lupin wilkołakiem, to kłamstwo? — zapytał przebiegle, wiedząc doskonale, że Isabella nie umie kłamać. Aż żal byłoby nie zastosować tej zagrywki. Nie miał nic do stracenia. — Potter i Pettigrew też potrafią zmieniać się w zwierzęta. Ty tego nie umiesz, za bardzo boisz się ich, tych stworzeń, przez ten wypadek z dzieciństwa. O ile dobrze pamiętam, było to na wycieczce w rezerwacie w Rumunii. Spotkanie ze smokiem. Nienawidzisz w swojej przyjaciółce nadmiernej emocjonalności, a w Potterze zapominalstwa. Nie obchodzisz urodzin, bo uważasz, że to zbyteczne — mówiąc to, nieustannie zbliżał się w stronę blondynki, która z kolei starała się odejść jak najdalej, aż w końcu trafiła na chłodną ścianę zamku. — Mylę się? — zapytał, kładąc dłonie po dwóch stronach jej twarzy i uniemożliwiając jej ucieczkę.

Isabella nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy. Bała się. Nie mogła w to uwierzyć, ale naprawdę się bała.

Walczyła ze sobą, żeby powstrzymać łzy, które cisnęły jej się do oczu. Jednak wiedział. Ale skąd? O wydarzeniu sprzed ośmiu lat powiedziała tylko Jamesowi. Nawet nie Melanie. Od tamtej pory nie podeszła bliżej żadnego zwierzęcia, które nie było jej kotem lub puchaczem ojca. Gdyby nie tamta szybka interwencja dorosłych, to mogłaby już leżeć na jednym z londyńskich cmentarzy.

Albo Remus. Chowali się z jego likantropią najbardziej, jak się dało. Dobre wymówki, ucieczki pod peleryną, to zawsze działało. Ktoś też zawsze sprawdzał mapę, czy aby na pewno nie ma nikogo w pobliżu. I nie było, więc skąd?

Nie mogła teraz o tym myśleć, przytłoczona potokiem słów czarnowłosego, który sprawiał wrażenie, jakby się tym wszystkim dobrze bawił. To on rozdawał karty. Przynajmniej na razie.

— Nienawidzę cię — wyszeptała słabym głosem, pokonując gulę, która zatrzymała się w jej gardle. — Nienawidzę... — powtórzyła, spuszczając wzrok.

– Och, nie, Isabello. Dobrze wiesz, że nie chodzi o to — odparł, prostując się. — Nienawidzisz tego, że wiesz, że mam rację. — Rzucił jej jeszcze jedno krótkie spojrzenie i odszedł, zostawiając ją zupełnie samą na pustym korytarzu.

Izzy zsunęła się bezwładnie na ziemię, podkurczając nogi pod klatkę piersiową. Teraz już nie musiała zatrzymywać łez.



✵✵✵✵✵✵✵✵✵✵✵✵

Hello, Jonas wygrał Tour de France, więc z tej okazji rozdział wpadł wcześniej ;)

Cóż, muszę przyznać, że całkiem lubię ten rozdział. Jest taki przejściowy, ale jednocześnie konieczny w kontekście całej historii. 

A wy co myślicie o tej części? Dajcie znać ❤️

nowalunoza.

Continue Reading

You'll Also Like

82K 5.3K 16
❝Czasem nie ma innego wyjścia. Czasem musisz po prostu otrzeć pot, chwycić za miecz i stanąć do walki. Czasem honor jest jedynym, co ci zostało.❞ ...
3.7K 245 67
Zarażony ucieka z Laboratorium. Na świecie rozpętuje się istne piekło. Zarażeni ludzie zamieniają się w potwory, miasta w ruiny. -Wśród ocalałych są...
169K 5.9K 58
Młoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej s...
21.8K 3.7K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...