Z każdą sekundą stan Septimusa się pogarszał.
Stara winda ślimaczym tempem wznosiła się w górę, a dystans, jaki jeszcze miała do pokonania, był dosyć spory. Młodzieniec musi wytrzymać, jeśli chce przeżyć. Coraz łapczywiej nabierał powietrza, oddychając szybko i głęboko, jednak to nic nie dawało − wciąż się dusił. Panikował.
O ile niebezpieczeństwo związane z zapadającą się kopalnią już im nie groziło, tak teraz wciąż istniało ryzyko, że ta przerdzewiała, dwudziestoletnia winda zatnie się na amen. Lub − co gorsza − zerwie się i spadnie w dół. Fatalna wizja...
Po kilku minutach oddychania lokalnym powietrzem, młody porucznik powoli tracił przytomność. Później było już tylko gorzej. Coraz częściej tracił kontakt z rzeczywistością i w zasadzie tylko dzięki sile woli jeszcze nie zemdlał.
− Musisz wytrzymać. Wierzę w ciebie! − powtarzała mu Sybilla, jednak jej głos stawał się coraz bardziej niewyraźny i odległy, rozmazywał się i tracił swoje znaczenie...
Septimus wiedział tylko jedno: że to są jego ostatnie chwile. Powoli odpływał w głąb swojej świadomości, a to, co się działo na zewnątrz, traciło znaczenie.
Ujrzał Rosę. Jego ukochaną... miłość jego życia. Wyobraził sobie jej piękny uśmiech w promieniach słońca, włosy delikatnie rozwiewane przez letni wiaterek... i te oczy. Jedyne, niepowtarzalne.
Tak bardzo jej pragnął. Chciał, by było tak, jak kiedyś... Chciał poczuć jej bliskość... jednak wiedział, że nie może − jakaś niewidzialna siła odciągała go od niej, tworzyła nieprzebyty dystans. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
− Rosa... − wyszeptał. I nagle odczuł niespodziewaną ulgę: zauważył, że już nie oddycha tak łapczywie, lecz delikatnie... spokojnie... Albo wcale. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie. Nic nie ma znaczenia, wgłębi swojej świadomości był bezpieczny. Zamknięty w czterech ścianach swojego jestestwa. Nic mu tam nie groziło. Liczyło się tylko to, że mógł zobaczyć swoją ukochaną... i swój dom. Może zapomnieć o całej tej pomylonej rzeczywistości, o tym przegniłym świecie pełnym mroku i cieni.
Słyszał jakieś głosy dobiegające z zewnątrz. Jakieś krzyki, łkania i inne, nic nie znaczące w tej chwili rzeczy. Były tak odległe, że szkoda było sobie nimi zawracać głowę. Liczyło się tylko to, że miał spokój i był bezpieczny.
Przez długi czas dryfował po oceanie własnej świadomości, nie przejmując się niczym. W sumie nie wiedział, ile to trwało... bo czas nie miał już znaczenia. To było zbyt przyziemne. A teraz, oderwany od rzeczywistości, mógł się poczuć szczęśliwy. No... prawie. Kogoś mu brakowało. Czuł pustkę i wiedział, dlaczego.
− Dlaczego nie jesteś ze mną? − zapytał, spoglądając na swoją miłość. Wciąż stała w blasku słońca i radośnie spoglądała na niego. Lecz gdy tylko wypowiedział te słowa, uśmiech z jej twarzy stopniowo zniknął.
− Dobrze wiesz... − powiedziała smętnym głosem, ocierając łzę z policzka. Wtedy nagle zdał sobie sprawę, że jej cera zbladła, a włosy stały się bardziej zniszczone...
Momentalnie pojawiły się na niebie ciężkie, deszczowe chmury, które zasłoniły letnie słońce. Gdy spadły pierwsze krople deszczu, zawiał silny, mroźny wiatr.
I pojawił się kruk. Jego tajemnicze ślepia wbijały wzrok w oczy Septimusa. Poczuł stres i bezradność... ale i nadzieję.
Usłyszał cichy warkot silnika samochodowego. I pisk opon, gdy − śpiesząc się − wchodził w zakręty z dużą prędkością po mokrym asfalcie. A później bicie o zamknięte od wewnątrz drzwi. I trzask zbitej szyby. W końcu zobaczył też ją.
Kruk wciąż głęboko wpatrywał się w jego oczy, po czym zakrakał i zniknął gdzieś w deszczu.
− Rosa... − rzucił błagalnym głosem. − Proszę, powiedz coś... Boję się, ja... ja nie chcę! Rosa, błagam cię...
Lecz nic mu już nie odpowiedziała.
Zniknął, pogrążony w szarej pustce, łkając i zwijając się z rozpaczy. Nie wiedział, jak długo tak leży... Gdy nagle do jego uszu dobiegł odległy, lecz wyraźny głos.
− Septimus... − powiedziała jakaś kobieta. Czyżby Rosa? Nie... Rozpoznawał ten głos, lecz nie potrafił sobie przypomnieć, do kogo należy.
− Septimus − powtórzył tajemniczy, żeński głos. Tym razem już bliższy i wyraźniejszy. Młody porucznik poczuł, jak niewidzialna moc wyciąga go z pustki i ciągnie prosto w górę, do wyjścia... Nagle wyczuł, że leży, lecz jeszcze nie do końca wydostał się z nicości. Powoli otworzył oczy, lecz przez kilka sekund wciąż nic do niego nie docierało. W końcu jednak poznał, do kogo należy ten głos.
− Septimus! − krzyknęła Sybilla. Zmartwiona, stała tuż nad jego łóżkiem...
Zaraz, jakim łóżkiem?
W tej właśnie chwili młodzieniec ostatecznie i w pełni już się przebudził. Wrócił do rzeczywistości. Okazało się, że leży na jakiejś niewygodnej macie rozłożonej na długim, płaskim kamieniu, który obecnie służył za łóżko, Rozejrzał się dookoła i odetchnął z wyrazem ulgi na twarzy: był wśród swoich − w jaskini, która pełniła teraz rolę centrum dowodzenia.
− Jesteś! Całe szczęście! − wrzasnęła uradowana Sybilla, która stała tuż obok, nachylona nad nim. − Martwiłam się o ciebie...
Septimus przetarł oczy i dopiero teraz zauważył, że nieznośnie boli go głowa.
− Dziękuję za ratunek. − Uśmiechnął się do Sybilli. − Widzę, że wszyscy są cali i zdrowi... czyli wydostaliśmy się z tej piekielnej kopalni... Bogu niech będą dzięki.
− Tak. Grunt, że ty żyjesz − powiedziała, oddychając z ulgą. − Baliśmy się, że już się nie obudzisz.
Porucznik powoli i z niemałym trudem przeszedł do pozycji siedzącej. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ostatnią rzeczą, jaką pamięta, był wyjazd windą z kopalni.
− Co się właściwie tam stało? − spytał zdziwiony. − Nic nie pamiętam...
Nagle do ich dwójki podszedł pułkownik Marcello.
− Septimusie! Miło znów widzieć cię wśród żywych.
− Mi ciebie również, pułkowniku − odparł, biorąc parę wdechów. Dopiero teraz sobie przypomniał, że tak niedawno się dusił... ale dlaczego? − Powiecie mi, co się właściwie stało?
− To niezbyt miła historia... − zaczęła dziewczyna. − Gdy uciekaliśmy z kopalni, uszkodziłeś sobie filtr powietrza. Jechaliśmy już windą do góry, gdy zacząłeś się strasznie dusić i trząść... Myśleliśmy, że umrzesz, nim dojedziemy.
− Sybilla uratowała ci życie − wtrącił poważnym tonem Marcello, zauważając fakt, który zapewne dziewczyna chciała przez skromność ukryć. − Zdjęła własny filtr, byś tylko ty mógł oddychać, sama skazując się na niedotlenienie.
Sybilla wyraźnie się speszyła. Jednak później dopowiedziała:
− A Marcello dał swój filtr mi i tak się w dwójkę zamienialiśmy, aż w końcu winda dojechała do końca... Ale straciłeś przytomność, nim to się stało.
− Narobiłeś nam niemałego stracha, poruczniku... Nieładnie! − powiedział Marcello. Użył żartobliwego stylu, by załagodzić to, jaki koszmar musiał wraz z Sybillą przeżywać, martwiąc się o towarzysza.
− Wybaczcie, nie chciałem być nigdy dla was problemem... − powiedział Septimus, który mimo wszystko był zły sam na siebie, że jego kompani musieli się tak dla niego natrudzić.
− Nie byłeś, nie wymyślaj! − zanegowała natychmiast Sybilla i uśmiechnęła się szczerze. Septimus odpowiedział jej tym samym, po czym rzekł:
− Ile właściwie już tu leżę?
− Będą już równe dwa dni − rzucił Marcello.
Coo...?! Ile?!
− Dwa dni?! − zdziwił się Septimus. − Aż tyle?
− Tak − potwierdził pułkownik. − Ale nie przejmuj się, to nic. I tak niewiele cię ominęło − rzucił niepewnie, po czym szybko dodał: − Aczkolwiek...
− Aczkolwiek co?
− Cóż... Wygląda na to, że już wiemy, co tu się stało − powiedział poważnym tonem.
− Co? Naprawdę już wiecie...? − nie dowierzał. To był dla niego lekki szok, lecz jak najszybciej chciał się dowiedzieć. Tajemnica Caelus-1 w końcu wyjdzie na jaw.
− Tak. Zapiski z komputera głównego wszystko nam powiedziały. Nie mamy już wątpliwości... Opowiem ci za chwilę, na razie trochę odpocznij i za pół godziny wpadnij do centrum dowodzenia. Tam poznasz prawdę.
− W porządku, poczekam. − Nie da się ukryć, że się niecierpliwił, lecz naprawdę był zmęczony... Postanowił, iż ogarnie się trochę, rozciągnie i akurat minie trzydzieści minut.
− Jak coś, to tam leży twoje śniadanie − powiedziała Sybilla. − Co prawda to tylko kanapki z konserwą i woda, ale...
− Dziękuję − odparł pośpiesznie. − Lecz jakoś nie jestem głodny. Ale z chęcią się napiję, przyznam, że trochę zaschło mi w gardle.
− Rób jak uważasz, tymczasem my idziemy. Do zobaczenia za pół godziny!
Marcello i Sybilla wyszli, a Septimus znów został sam. Wstał powoli, przeciągając się. Powoli podszedł do prowizorycznego stolika, na którym leżało śniadanie i nalał sobie wody do plastikowego kubka. Dziwne, ale nie czuł głodu. Może to i nawet lepiej... Zawsze myślał, że je za dużo, to teraz sobie odmówi. Nie był głodny.
Po trzydziestu minutach spotkał się w umówionym miejscu z resztą.