Złączeni umową

By KatherinaSomnians

171K 3.8K 136

On- brutalny szef mafii. Ona- zimna zabójczyni. Czy może połączyć ich coś więcej niż tylko nienawiść? More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 2- część II
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 4- część II
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 7- część 2; Rozdział 8
Rozdział 8- część II
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 11- część II
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 14, część II
Rozdział 15
Rozdział 15, część II
Rozdział 16
Rozdział 16, część II
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 20- część II
Rozdział 21, Epilog

Rozdział 12

5.5K 131 4
By KatherinaSomnians


Luiza                

Kilka kolejnych dni minęło mi na pracy, uczęszczaniu na siłownie i ostatnich przymiarkach do ślubu, który zbliżał się wielkimi krokami. Z Nedem nie rozmawialiśmy za wiele, obydwoje zajęci swoimi sprawami. Nadal jednak spałam z nim w jednym łóżku a w razie powracających koszmarów zawsze był obok, przytulał, pocieszał. Powoli przestawałam się go obawiać, tak jak na początku. Jego dotyk nie wywoływał już tak wielkiego strachu, a raczej poczucie komfortu. Przyzwyczajałam się do jego obecności. Do jego despotycznego charakteru i przenikliwego spojrzenia. Czasami miałam wrażenie, że czyta we mnie jak w otwartej księdze. Nie umiałam go okłamać. A nawet, gdy próbowałam, to on od razu o tym wiedział. To było cholernie irytujące.

-Wystarczy pracy na dziś- usłyszałam męski głos.- Jedziesz ze mną. Mam niespodziankę.

-Co?- zapytałam zaskoczona dopiero teraz podnosząc wzrok znad leżących przede mną dokumentów.

-Chodź, przekonasz się- powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Westchnęłam, przewróciłam oczami i zamknęłam laptopa. Wiedziałam, że nie ma sensu kłócić się z narzeczonym, gdy jest w takim nastroju. I tak bym go nie przekonała.

-Mój szef nie będzie zadowolony, że tak wcześnie wychodzę- mruknęłam pod nosem, na co on uśmiechnął się półgębkiem.

-Uwierz mi, zrozumie.

Wspólnie wyszliśmy przed budynek, gdzie stało zaparkowane jego czarne bmw. 

-To gdzie jedziemy?- zapytałam zapinając pas.

-Przecież to niespodzianka. Nie mogę Ci powiedzieć.- Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Ponownie przewróciłam oczami, ale już więcej o nic nie pytałam, tylko uważnie obserwowałam trasę jaką pokonywaliśmy. Im dłużej jechaliśmy, tym bardziej oddalaliśmy się od miasta. Zaczęłam się niepokoić.

-Chyba nie planujesz mnie zabić?- zapytałam patrząc uważnie na mężczyznę.

-Gdybym chciał to zrobić, już dawno byś nie żyła. Myślałem, że już przeszliśmy ten etap- spojrzał na mnie urażonym wzrokiem. Nic nie odpowiedziałam, wyjrzałam tylko ponownie przez okno. Starając się zapamiętać jak najwięcej z drogi jaką pokonujemy. Po około 20 minutach jazdy dotarliśmy do jakichś starych magazynów. Teraz byłam już naprawdę przerażona.-Spokojnie, naprawdę nic ci się nie stanie- powiedział brunet dostrzegając moją nerwowość. - Chodź, wysiadamy- dodał otwierając drzwi. 

Niechętnie ruszyłam za nim. Ned zdjął kłódkę blokującą wejście do budynku i wszedł do środka. Gdy przekroczyłam próg, poczułam charakterystyczny zapach krwi. Wiedziałam, że jest to miejsce likwidowania nieprzyjemnych świadków. Ponownie zerknęłam na bossa wchodząc za nim coraz głębiej do środka. On jednak nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Szedł spokojnie dalej. Ja taka opanowana nie byłam. Próbowałam wyglądać normalnie, aby nie wzbudzać zbytnich podejrzeń. Wewnętrznie jednak byłam kłębkiem nerwów. Wypatrywałam tylko dogodnego momentu do ucieczki. W chwili, gdy brunet zajął się odkluczaniem kolejnych drzwi, ja nie wahając się zadałam mu szybki cios w kroczę i ruszyłam biegiem w stronę wyjścia.

-Ughh- wydał z siebie jęk bólu- Luiza, zaczekaj!- usłyszałam po chwili jego krzyk, ale nie oglądałam się za siebie. Biegłam ile sił w nogach, starając się po raz kolejny uniknąć śmierci. Gdy już myślałam, że uda mi się dopaść drzwi wejściowych poczułam na sobie silny uścisk rąk. Zaczęłam się wyrywać, próbując go uderzyć, aby udało mi się wyswobodzić z jego chwytu, ale mężczyzna skutecznie bronił się przed moimi atakami.

-Puszczaj mnie!- zaczęłam wrzeszczeć- Puszczaj! Zostaw!- Miotałam się panicznie.

-Uspokój się. Nic Ci nie zrobię. Spokojnie- powtarzał mój narzeczony tak długo, aż w końcu świadoma swojej porażki opuściłam zrezygnowana ręce.

-Dobrze. Poddaje się- odrzekłam i spojrzałam mu w oczy.- Rób co musisz.- Mężczyzna pokręcił głową.

-Chodź, a nie pleć głupstw.- I ponownie zaczął iść, tym razem trzymając mnie za rękę abym nie zaczęła ponownie czegoś próbować. Ja jednak nie planowałam kolejnej ucieczki. Wiedziałam, że skoro mając za sobą przewagę zaskoczenia nie zdołałam mu zbiec, to tym bardziej teraz, gdy już wiedział co myślę nie zdołam tego dokonać. Szłam więc posłusznie za nim starając się nie myśleć co czeka mnie na końcu naszej drogi. Brunet otworzył drzwi i pociągnął mnie za sobą. Zrezygnowana nie podnosiłam wzroku z podłogi.-Luiza?- zapytał mężczyzna.

-Hmm?- zerknęłam na niego. Jednocześnie pomieszczenie rozświetliło jasne światło jarzeniówki. Zamrugałam oczami przyzwyczajając wzrok do oślepiającego światła. I dopiero wtedy rozejrzałam się po pomieszczeniu. Otworzyłam szerzej oczy. Ponownie przeniosłam wzrok na mojego narzeczonego nie dowierzając w to co widzę.

-Oto niespodzianka- uśmiechnął się lekko do mnie. 

-Ale?... Jak...?- Byłam w szoku. Ned wzruszył ramionami.

-Czasami dobrze być mafiozem- powiedział.- Są twoi- dodał i odsunął się do drzwi. 

Nie dowierzałam w to co widzę. Przede mną wisiał koszmar mojego dzieciństwa. Trauma, której nie mogłam pozbyć się do dnia dzisiejszego. Bałam się ich najbardziej na świecie. Nienawidziłam jeszcze mocniej. A teraz wisieli przede mną przywiązani łańcuchami do ściany. Ubrani byli jedynie w dawniej eleganckie dziś już podarte i zabrudzone krwią spodnie. Na odsłoniętych klatkach piersiowych widoczne były ślady od przypalania. Ręce pozbawione były paznokci, a twarze mieli całe pokiereszowane. Jak widać byli tu odpowiednio traktowani. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Już ja się postaram, aby końcówka ich życia była tak samo nieprzyjemna jak cały pobyt tutaj.

-Mam nadzieje, że pamiętacie mnie panowie- powiedziałam zimno patrząc im po kolei w oczy. 

 -Pamiętam Cię Laleczko, spędziliśmy ze sobą niesamowite chwilę- oblizał się jeden z oprychów. Wzdrygnęłam się lekko. Sam dźwięk jego głosu boleśnie przypominał mi o piekle przez jakie przeszłam za ich pośrednictwem.

-Nie pozwoliłam Ci się odezwać- odpowiedziałam mu chłodno, podchodząc do niego i wymierzając mu siarczystego policzka.

-Kurwa, co cię opętało?!- wrzasnął.-Uwolnij nas to może twój ojciec Cię za to nie zabije- dodał drugi. Spojrzałam na niego udając, że nie wywołują oni we mnie żadnych emocji, gdy tymczasem sam ich widok wywoływał we mnie lekką panikę. 

-Byliście dla mnie najgorszym koszmarem całego mojego życia. - Zobaczyłam obrzydliwy uśmiech wypływający na twarz George'a Michela. Nie wiem dlaczego, ale ten obleśny grymas przeważył szalę mojego przerażenia. Poczułam się przytłoczona. Prawie tak samo jak za dzieciaka. Miałam ochotę uciec stąd, zwinąć się gdzieś w kącie w kłębek i udawać, że mnie tu dziś nie było. Zapomnieć o tych trzech oprychach, którzy byli dla mnie tacy okrutni. Obejrzałam się za siebie. Przy drzwiach nadal stał mój narzeczony patrząc na mnie uważnie. Nie chciałam, żeby znowu myślał, że jestem słaba. 

-Nie musisz nic robić. Mogę się ich pozbyć za ciebie- powiedział patrząc w moje przerażone oczy.

-Oho, wyręczasz się chłoptasiem. Mogłem się spodziewać, że do niczego się nie nadajesz- zaśmiał się Andrew Patt.

Obróciłam się, patrząc na jego obrzydliwą gębę i przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy nie mogłam się przed nim obronić. Te wszystkie momenty, gdy miałam ochotę umrzeć. Gdzie nikt nie przyszedł mi na ratunek a sama byłam za mała aby móc cokolwiek zrobić. 

Dziś jest inaczej. Teraz nie jestem już dzieckiem a kobietą. Umiem o siebie zadbać. Dam radę ich pokonać. Nie patrząc więcej na wiszących starałam się opanować obecny we mnie lęk. Nie chciałam się poddać. Pragnęłam w końcu pokonać swoje demony. Z tym postanowieniem zbliżyłam się do stolika stojącego z boku pomieszczenia. Wzięłam z niego jeden z noży i podeszłam do pierwszego z wiszących oprawców. Powoli przesunęłam nim po spodniach jakie miał na sobie mężczyzna rozcinając je. Następnie to samo zrobiłam z bielizną.

-Co robisz dziwko?!- wrzasnął na to. Nie odezwałam się ani słowem. Z obrzydzeniem chwyciłam jego przyrodzenie w swoje ręce i spojrzałam mu w oczy ujrzawszy w nich przerażenie. Nie zważając na nic więcej powoli zaczęłam mu odcinać jego drogocenny narząd. Okropny wrzask rozdarł powietrze. Był on dla mnie jak najpiękniejsza kołysanka. Robert i George, gdy to ujrzeli zaczęli krzyczeć próbując nakłonić mnie do zmiany decyzji, do tego abym ich oszczędziła. Nie zamierzałam jednak ich słuchać, tak jak oni byli głusi na moje dziecięce błagania. Bezlitosny uśmiech wyszedł na moje usta, gdy zrobiłam im dokładnie to samo co ich koledze. Bez swoich penisów nie byli już tacy pyskaci jak na początku. Teraz pozostało mi zrobić tylko jedno. Podeszłam ponownie do Andrew i podcięłam mu gardło. To samo uczyniłam z pozostałą dwójką. Patrzyłam jak powoli oddają ostatnie oddechy i czułam ogromną ulgę na myśl, że nigdy więcej ich nie spotkam. Kiedy byłam pewna, że na pewno nie żyją odwróciłam się ponownie do Neda.

-Dziękuje- powiedziałam- I przepraszam- dodałam krzywiąc się lekko na wspomnienie ciosów jakie mu zadałam.

-W porządku- uśmiechnął się lekko- Wracajmy do domu.

-A co z nimi?- wskazałam na trupy głową.

-Moi ludzie się nimi zajmą. Na nas już czas- dodał, wyciągając do mnie rękę. Po lekkim wahaniu ujęłam ją i razem ruszyliśmy do wyjścia. Na zewnątrz dostrzegłam czekających na nas mężczyzn.-Zajmijcie się nimi- rzucił w ich stronę i już jechaliśmy w drogę powrotną do domu.

Patrząc przez okno rozmyślałam o tym co się przed chwilą wydarzyło. Zabiłam swoich oprawców z dzieciństwa. Już nigdy nie będę musiała ich oglądać. Zalewało mnie poczucie niesamowitego szczęścia, na samo wspomnienie tego faktu. Zawdzięczałam to mojemu narzeczonemu. Gdyby nie on nigdy by mi się to nie udało. Nigdy bym się na to nie odważyła. To byli doradcy mojego ojca, on by mnie za to zabił. Nie przejmowałam się tym teraz. Miałam dziwne przeczucie, że Ned będzie mnie ochraniał. Nie wiem skąd takie myśli, skoro kilka godzin temu byłam pewna, że mnie zabije. Jednak w tej chwili czułam do niego tylko ogromną wdzięczność. Odnalazł ich, dla mnie. Sprowadził, okaleczył i podał na tacy, abym mogła sama ich zabić. To był najcudowniejszy prezent jaki kiedykolwiek od kogokolwiek dostałam. Źle go oceniałam. Teraz musiałam to przyznać. Nie był tak złą osobą jaką myślałam, że jest. Albo raczej nie był taki dla mnie.

-Dziękuje Ci jeszcze raz. Gdyby nie ty, nigdy bym się ich nie pozbyła- zwróciłam się do niego przerywając swój dziwny monolog myślowy.

-To drobiazg- wzruszył ramionami, dalej patrząc na drogę.- Chciałem aby zniknęła choć część ciężaru jaki nosisz w sobie- dodał cicho, jakby nie chciał abym go usłyszała. Spojrzałam na niego, jednak on unikał mojego wzroku i usilnie patrzał na drogę. Dojeżdżaliśmy powoli do mieszkania. Nie mogłam się doczekać, aż usiądę z lamką wina i pooglądam jakieś pierdoły w telewizji. Musiałam się odprężyć. Po tym wszystkim co się działo nie marzyłam o niczym innym jak o chwili spokoju. -Może zjemy wspólnie kolacje?- spytał Ned.

-A co proponujesz?- spojrzałam na niego uważnie.-Co powiesz na pizzę? Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem u Pillegio.

-Ja też! Jedziemy!- ucieszyłam się jak dziecko.

Już po parunastu minutach siedzieliśmy w lokalu, czekając na swoje dania. 

-Jak podoba Ci się w pracy?- zaczął niewinny temat mężczyzna.

-Bardzo. Brakowało mi jakiejś motywacji do porannego wstawania z łóżka- zaśmiałam się.

-Cieszę się- spojrzał mi w oczy.- Już za parę dni nasz ślub. Jak się z tym czujesz?

-Łoł!? Od kiedy to wielki Ned... rozmawia o uczuciach- udałam szok. 

-No wiesz, jesteś moją narzeczoną i w ogóle- mruknął chyba zawstydzony, że przyłapałam go na byciu miłym.- Uśmiechnęłam się szeroko.

-O dziwo nie jestem tak przerażona jak myślałam, że będę. Po tym wszystkim co się wydarzyło pomiędzy nami już się tak nie boje. 

-Myślałaś, że przykuje Cię kajdankami do łóżka i będę wypuszczał tylko na siku- zażartował.

-Nie obraź się, ale tak.- Jego zszokowana mina była bezcenna.-Łał, naprawdę masz o mnie aż tak złe zdanie? Znaczy się wiem, że zabijam i w ogóle. Ale jednak miałaś zostać moją narzeczoną, a nie więźniem.

-Tak, tak. Ale zrozum. Jesteś Ned Moss- zaczęłam się tłumaczyć.- Najgroźniejszy bandyta na świecie. Wiem, jakie życie prowadzą żony mafiozów. Nie jest lekko. To tylko piękna otoczka, a środek skrywa zgniliznę: bicie, poniżanie, osaczenie i osamotnienie. Taka jest prawda. Poza tym zdaje sobie sprawę, że za mną nie przepadasz. I mi nie ufasz. Boisz się, że odwale coś w stylu kolejnej ucieczki i nici z naszego planu zagrabienia terenów mojego ojca dla ciebie. Także to, że pozwoliłeś mi pracować bardzo mnie zaskoczyło.

-Jak tak to ujmujesz to rzeczywiście coś w tym jest. Jedno się tylko nie zgadza. Nie jest tak, że za tobą nie przepadam. Po prostu zabijanie moich ludzi nie zrobiło na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Gdy poznałem Cię lepiej to stwierdziłem, że nie jesteś aż taka zła. - Przyniesione pizzę przerwały naszą rozmowę.

-Dziękuje- powiedziałam do kelnerki i zabrałam się za jedzenie.- Wiesz, ty też ujdziesz w tłoku- rzekłam po chwili ciszy. Ned uśmiechnął się do mnie.

-A jednak potrafisz powiedzieć coś miłego. Już myślałem, że to niemożliwe. Cały czas mnie zaskakujesz- wyszczerzył do mnie zęby, za co zgromiłam go wzrokiem po czym zgodnie powróciliśmy do jedzenia.

Po kolacji wróciliśmy do mieszkania, gdzie do późnych godzin oglądaliśmy serial "Przyjaciele" śmiejąc się do rozpuku. Był to jeden z najmilszych wieczorów jakie pamiętam. Obudziłam się w środku nocy wtulona w bok mężczyzny. Próbowałam wstać zmieszana, ale przytrzymało mnie silnie oplatające mnie ramię.

-Dokąd to?- usłyszałam niskie mruczenie, koło ucha.

-Do łóżka, puść mnie.- Brunet wymamrotał coś niezrozumiałego, ale puścił mnie, po czym sam także wstał z kanapy na której oboje się znajdowaliśmy.

-Która godzina?- zapytał. Chwyciłam telefon leżący na stoliku.

-5:20.

-Muszę jechać.

-Tak wcześnie? Dokąd?- Zdziwiłam się.

-Mam sprawę do załatwienia. Zobaczymy się wieczorem- dodał i już go nie było. 

Ja w sumie też czułam się rozbudzona. Postanowiłam więc wykorzystać cenny czas i zażyć trochę świeżego powietrza. Po piętnastu minutach byłam już przed mieszkaniem rozciągając się przed bieganiem. Postanowiłam zrobić dłuższą trasę, aby się porządnie dobudzić i dotlenić przed całym dniem pracy. Truchtem ruszyłam w stronę parku. Po drodze mijałam budynki i ludzi wyprowadzających psy na spacer. Słońce powoli wschodziło nad miastem, przeganiając otaczającą go ponurą aurę półmroku. Wdychałam świeże, poranne powietrze słuchając muzyki. Zapomniałam już jak cudownie jest biegać na świeżym powietrzu. Ostatnio robiłam to tylko na siłowni. Brakowało mi tego. Pełna wigoru i energii zrobiłam kółko naokoło parku i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Zbliżałam się już do mieszkania Neda, gdy usłyszałam głośny huk i poczułam ból w podbrzuszu. Upadłam na ziemię, nagle ścięta z nóg. Popatrzyłam na brzuch, krew. Dotknęłam zranionego miejsca. Chciałam podnieść głowę, ale poczułam kolejne ukłucie tym razem w ramię. Jęknęłam. Co się dzieje?- pomyślałam. Kto do mnie strzela? Próbowałam podeprzeć się na zdrowym ramieniu, ale ból był nie do zniesienia. Chciałam się podnieść, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Chyba tu umrę- pomyślałam i straciłam przytomność.

Continue Reading

You'll Also Like

10.1K 194 39
"Piekło jest we mnie. Chcąc mnie od niego uratować, musiałbyś mnie zabić." - fr. Casey Hopkins nienawidzi szkolnego koszykarza, Graysona Payne, bo te...
92K 2.1K 46
Connor traci głowę dla swojej czternaście lat młodszej... No właśnie kogo? Zna dziewczynę, odkąd się urodziła. Był obecny przy jej dojrzewaniu. Ponie...
321K 7.1K 58
Meghan nigdy nie spodziewała się, że na ślubie własnej siostry spotka mężczyznę, o którym nie chciała już nigdy więcej myśleć. Ale życie potrafi być...
571K 20.5K 24
W jedną noc może wiele się zmienić, a zwłaszcza w wieczór panieński, dzień przed swoim ślubem... Uwaga! Opowiadanie zawiera sceny erotyczne i wu...