Zapieczętowani krwią. Tancerk...

Oleh LexisBerg

22.4K 2.6K 5.1K

Dorosłość nie jest łatwa, lecz dla kogoś, kto nie miał dzieciństwa, samodzielność oraz własne zasady są zbawi... Lebih Banyak

1. Nie nadawałabym się na skowronka
2. Wiej, póki jeszcze możesz
3. Trzymam go na wypadek konieczności urządzenia czystki
4. Spędź ze mną tę noc...
5. Życzę sobie, żebyś czym prędzej się wyprowadziła
6. Nasza sóweczka powinna wiedzieć, że...
7. Dobry był z niego strzyg
8. Pasjonująco się was słucha, ale ja tu w interesach
10. Mówiłem przecież, że ja też tu jestem
11. Na pewno odpowiednio zapamięta swój pierwszy raz
12. Nie martw się, nie spałam z nim... dawno
13. Wianki wskażą nam, co czeka nas w najbliższym roku
14. Praktycznie widziałam już swoją śmierć
15. Sam chciałem być szczęśliwcem, który cię dziś...
16. Nie zamieniłem się w parszywego ropucha ani obleśnego wodnika
17. Kwiat paproci nie istnieje
18. Napisz, jak poczujesz potrzebę na... gorącą czekoladę
19. Skąd się biorą strzygi?
20. Co robiłaś w nocy?
21. Ktoś wdzierał mi się do umysłu
22. Nie popełniłam żadnego przestępstwa
23. Wezwać odsiecz?
24. Ciepło, zimno
25. Są bezwzględni i brutalni
26. Gorzej po prostu już i tak być nie mogło
27. Zostałeś sprawcą największych moich nieszczęść
28. Siedział ze mną wyłącznie dla korzyści majątkowej
29. Nie wolno mi było o tym zapominać
30. Na brak głosów w głowie narzekać nie mogłam
31. Mleczna kąpiel powinna zaradzić cuda
32. Wokół rosły tylko świerki i sosny
33. Nie spraszaj mnie do domu twojej matki
34. Pan na włościach dworku w mikołeskim lesie
35. Masz wezwanie
36. Bliźniaczy brat Tomira
37. Nigdy więcej tego nie rób
38. Wszystkie jesteście takie same
39. Do listopada jeszcze daleko
40. Jak skutecznie zabić strzygę?
41. Jest coś takiego jak solidarność plemników
42. Policja tu nic nie pomoże
43. Witaj w Nawii
44. Zamierzałam udać się na schadzkę z Chorsincem
45. Wszystko było tylko początkiem

9. Nie będę robić za twoją mamkę

527 62 109
Oleh LexisBerg

Świadomość nadchodzących problemów uderzyła we mnie tuż po przebudzeniu. Ledwie otworzyłam oczy, ledwie ocknęłam się z letargu, w jaki zapadłam, gdy Milan jeszcze niósł mnie do kamienicy, a już przeczuwałam, że awantura mnie nie ominie. Byłam wyczerpana tak bardzo, że nawet nie zdołałam dotrzeć do domu. Wiedziałam doskonale, dlaczego ścięło mnie z nóg, zdając sobie sprawę, że ostra zmiana oraz późny powrót do domu stanowiły ledwie gwóźdź do trumny.

Wczorajszego dnia prawie nie zmrużyłam oka. Spałam, ale gdy tylko dostałam wiadomość smsem oznajmiającą, że tego samego dnia dostarczą zamówiony komplet, postanowiłam wstać i poczekać. Czekałam cierpliwie niemal cały boży dzień, nawadniając się hektolitrami kawy, a gdy głowa oraz powieki leciały samoistnie w dół, przerzuciłam się na pełnoziarnistą parzoną siksę, rezygnując z delikatnej, rozpuszczalnej lury, jaką jedynie smakowałam.

Tym bardziej, że pijałam kawę pół na pół, zalewając ledwie pół kubka wodą, całą resztę napełniając mlekiem. Później z kolej zdałam się na adrenalinę, prąc do przodu i ani na moment nie przystając w miejscu. Zanim się zorientowałam, ledwie stałam na nogach.

Poruszyłam się, przecierając oczy i rejestrując, że coś jest mocno nie tak, jak być powinno. Na brzuchu w okolicy pępka czułam dodatkowy ciężar, dociskający mnie do łóżka, a co dziwniejsze, pojawiał się on nie tylko w tym miejscu. Nogę też coś przygniotło, układając się jednocześnie częściowo pod drugą a ponieważ mój mózg wciąż zdawał się spać, w przytępieniu nie powiązałam żadnych faktów razem, sztywniejąc dopiero w chwili, gdy ciepły podpuch powietrza owionął mój policzek, ucho i część szyi. Odsunęłam rękę, obracając wolno głową, a ostatecznie prawie wyskakując z łóżka, gdy dotarło do mnie, co właśnie miało miejsce.

Byłam w mocno przyciemnionym pokoju z nisko opuszczonymi roletami, które zostały starannie dopasowane do kształtu oraz wymiaru okien. Ani gram światła słonecznego nie dostawał się tutaj z zewnątrz, a pomimo to doskonale widziałam wszystko w półmroku. Fakt, iż pokój nie należał do mnie, stanowił aktualnie najmniejszy problem. Nawet nie znałam tego pomieszczenia, wcześniej się w nim nie znajdując. 

O wiele bardziej kontrowersyjną kwestią było towarzystwo, bo zdecydowanie nie leżałam w łóżku sama, a ciężar odczuwany na ciele został wygenerowany przez niczego nieświadomego obecnie bruneta leżącego obok. Nieświadomego obecnie, bo bez cienia wątpliwości to on mnie tu zatachał, śpiąc teraz w najlepsze.

Zmieniłam pozycję, dzięki czemu teraz nie wykręcałam jedynie głową. Ręka mężczyzny nadal przerzucona była swobodnie przez moje ciało, układając się w poprzek, ale nogę przesunął, zsuwając ją z mojej i odejmując przynajmniej nacisk na udzie. Oddychał spokojnie, głęboko, przez co miarowo wciągał oraz wypuszczał powietrze, wydmuchując je prosto na mnie. 

Szczęśliwie dla mnie Milan nie palił, więc przynajmniej nie czułam teraz papierosowego smrodu. Starając się zachować maksymalną ostrożność, żeby nie obudzić go przypadkiem, dźwignęłam się na ręce, a zanim zsunęłam z siebie jego, nieśpiesznie oceniłam wzrokiem twarz pogrążonego we śnie mężczyzny.

Niektóre już lekko przydługie kosmyki opadły mu na twarz, kontrastując ze stosunkowo jasną cerą. Zgarnęłam je ręką, starając się nie musnąć go przypadkiem, aby nie zniszczyć spokoju, jakim aktualnie emanował. Tak spokojny Milan Rawicki stanowił oksymoron, mogąc uchodzić za kolejną podmiejską legendę. W ostatnim momencie powstrzymałam się przed przesunięciem opuszkiem po rozchylonych lekko wargach, uznając, iż nie powinnam go wybudzać. Jeszcze przypadkiem jego spokój szlag by trafił, a mi nieśpieszno było do kłótni, bowiem wątpiłam, aby porzucił temat mojego braku odzewu dzisiejszego poranka.

Cichutko wstałam z łóżka, wysuwając się z niego. Byłam boso, ale w ubraniu. Najwyraźniej Milan zsunął mi obcasy ze stóp, zanim ułożył mnie w pościeli, spod której we śnie zdołałam się wydostać, nieświadomie ułatwiając sobie w ten sposób zadanie. Obok łóżka w rogu pokoju znajdowały się drzwi otwierane na zewnątrz. Kiedy je pchnęłam, delikatnie naciskając na klamkę, oczom ukazała się łazienkowa armatura. I w sumie w doskonałym momencie, bo jak na zawołanie poczułam parcie na pęcherz. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi, nie chcąc hałasować, przynajmniej ciszą odwdzięczając się za udzieloną pomoc, nocleg oraz opiekę.

Opuszczając po chwili przylegającą łazienkę, podeszłam ponownie do łóżka. Chciałam się upewnić, że Milan śpi, ale też zlokalizowałam ustawione obok buty. Na mnie była już pora, choć w sumie wcale nie powinnam się tutaj teraz znajdować, więc zgarnęłam smartfon z komody ustawionej pod ścianą między dwiema parami drzwi, a także sandałki i cichcem stąpając po ziemi, wyszłam z pokoju. 

Ostrożnie zamknęłam oddzielające mnie przejście od sypialni mężczyzny, a następnie postanowiłam rozejrzeć się za torebką. W końcu jaki był sens wychodzenia z jego mieszkania bez dokumentów, kluczy i portfela z kartą? Żaden, zatem plan działania zdawał się ustalony bez większego zastanowienia.

Na wprost drzwi prowadzących do sypialni znajdowała się ściana. Po mojej prawej były drzwi, ale ponieważ teoretycznie pomieszczenie przylegało do sypialni, postanowiłam je zignorować. Nie widziałam drugiego wejścia do łazienki, ale równie dobrze mogła tam chować się niewielka pralnia bądź graciarnia na sprzęt. Zerknęłam na lewo w głąb korytarza wypełnionego drzwiami. Przeszłam kilka kroków do rozwidlenia tuż po tym, jak wsunęłam buty. Po lewej miałam kolejną parę drzwi, po prawej ciągnął się przedpokój, a po jego drugiej stronie rozpoznałam salon, w którym co noc odbywały się sąsiedzkie imprezy. Kierunek był wiadomy.

Szybko też zlokalizowałam brakujące rzeczy, zgarniając je ze stołu bilardowego. Obróciłam się, kiedy dobiegł mnie dziwny, aczkolwiek znajomy odgłos. Przytłumiony oraz skrzeczący krzyk charakterystyczny dla ulubionych pupili tutejszej społeczności. Wzrokiem szybko zlokalizowałam winowajcę hałasów. Płomykówka Milana kroczyła swym specyficznym chodem przy drzwiach, jakby strzegła wyjścia, wydając przy tym pełną gamę odgłosów. Wrzucając błyskawicznie Samsunga do torebki, a wraz z nim klucze, przyłożyłam wskazujący palec do ust, pokazując błagalnie, aby ptaszek jednak zamilkł.

- Ciii... Cichutko, Diuna – szepnęłam. – Obudzisz Milana.

- Shrrrrrrreeech - wydarło się z jej drobnej krtani, jakbym miała do czynienia z całą hordą sów.

- Diuna, ciii... cicho. Musisz być cicho. – tłumaczyłam, próbując ją uspokoić.

Nawet mi to chyba wyszło, bo płomykówka stanęła w miejscu, obracając głową na boki, jakby przyglądała mi się z zaciekawieniem. Żałowałam, że nie wiedziałam, jakimi sąsiad karmi ją przysmakami ani gdzie je schował, bo w tej chwili zasłużyła na nagrodę. Wyprostowałam się. Przypatrywałam się sówce, pozwalając jej mierzyć się wzrokiem wielkich, okrągłych oczu. Otworzyłam usta, zamierzając z uznaniem pochwalić mądrą ptaszynę, czyniąc przy tym krok w jej stronę, kiedy głośne, potężne skrzeczenie wydobyło się z jej drobniusich płucek.

- Shrrrrrrreeech!!!

- Diuna! – spanikowałam. – Diunka, ciii... - Ruchem rąk chciałam jej pokazać, żeby przestała, ale darła się niezmiennie w niebogłosy, jakbym co najmniej chciała ją zarżnąć, torując sobie w ten sposób drogę do wyjścia. – Diuna, proszę, cicho.

- Shrrrrrrreeech!!!

- Cholera – wymamrotałam, realnie nie wiedząc, co robić. Oprócz tego, że płomykówka skrzeczała głośno, kategorycznie oznajmiając niezadowolenie, zaczęła poruszać się w dziwny sposób. Kołysała się, podskakując głową i częścią tułowia niczym kogut szykujący się do ataku. – O, boże. Diunka, cichutko – poprosiłam, cofając się o dwa kroki.

- Shrrrrrrreeech – wydała z siebie znacznie ciszej i jakby ostrzegawczo zarazem.

Zimny dreszcz przebiegł mnie po skórze, kiedy prawdopodobnym zdawała się alternatywa, że Diuna naprawdę broniła wyjścia. Przydreptała w miejscu, robiąc dwa niewielkie kroczki ku mnie, przez co cofnęłam się, niemal wpadając na ścianę. Tych wielkich oczu z całą pewnością prędko nie zapomnę, kiedy wgapiała się we mnie hipnotycznym wzrokiem. 

Nie wierzyłam w hipnozę, ale w sumie dotąd nie wierzyłam też we wściekłe sowy broniące terytorium właściciela lepiej niż niejeden wściekły rottweiler. Zatknęłam kosmyk włosów za ucho, próbując rozwiązać problem, kiedy sówka nieoczekiwanie zaskrzeczała, a następnie poderwała się w górę, wymijając mnie i lecąc w głąb przedpokoju.

- Chciałaś wyjść bez pożegnania?

- Raczej cię nie obudzić – przyznałam, krzyżując ręce pod biustem.

Diuna siedziała na ramieniu mężczyzny lustrującego mnie czarnym jak smoła wzrokiem. Dzióbkiem szturchała go w ucho, prawdopodobnie, cicho pomrukując. Całkowita przemiana nakazywała wierzyć, że sówka jest przyjaznym, uroczym, a przede wszystkim absolutnie niegroźnym ptaszkiem niezdolnym do wyrządzenia komukolwiek krzywdy. Milan podszedł bliżej, posyłając mi spojrzenie mówiące i czego jeszcze, ale wolałam tego nie komentować. Tego oraz pobłażliwego uśmiechu, w jakim rozciągnął usta, pocierając dłonią twarz.

- Shrrrrrrreeech – zaskrzeczała cichutko płomykówka.

- Kazałeś jej nie wypuszczać mnie z domu, pilnować wyjścia czy może spotkał mnie wątpliwy zaszczyt poznania jej ciemnej strony? – spytałam, chcąc jakkolwiek rozładować atmosferę.

- Ciemnej strony? – zaśmiał się rozbawiony moją teorią. Poruszył barkiem, nieznacznie unosząc ramię, przez co sówka sfrunęła, przelatując przez salon i lądując na oparciu sofy, gdzie wbiła swoje ostre pazurki. – Wierz mi lub nie, ale nawet nie pokazała ci przedsmaku swojej ciemnej strony. – Minął mnie, przeczesując palcami rozwichrzone włosy. Zdecydowanie przydałby mu się fryzjer, chociaż taka fryzura też posiadała plusy. Obszedł stół bilardowy, aby po chwili zniknąć w pomieszczeniu przylegającym do salonu, rzucając pytaniem. – Śniadanko?

- Patrząc na porę to już chyba raczej kolacja – bąknęłam.

Zegar wskazywał prawie osiemnastą, co oznaczało, że przespaliśmy prawie cały dzień jednym ciągiem. Ruszyłam z miejsca, zdobywając zainteresowanie sówki i zasługując na głośnie shrrrrrrreeech, którego nie powtórzyła, gdy odłożyłam rzeczy na blat mebla bilardowego. Czułam na sobie jej nieustępujące spojrzenie śledzące mnie aż do chwili, kiedy zniknęłam w kuchni, idąc w ślad za Milanem.

- Masz do wyboru – zaczął, nic nie robiąc sobie z mojej riposty. – Płatki z mlekiem, jogurt białkowy albo jajecznicę ze szpinakiem.

- Płatki z mlekiem brzmią teoretycznie najlepiej.

- Kokosowym – dodał, zerkając na mnie i wyjmując karton z lodówki.

- Masz coś przeciwko zwykłemu, krowiemu mleku? – spytałam, przysiadając na barowym krześle przy wyspie odgradzającej kuchnię z jadalnianym aneksem od gruntownie wyposażonego baru.

- Nie, ale w tym jest największe stężenie żelaza, a ty miałaś je uzupełniać.

Przewróciłam oczami, słysząc, jak werbalizuje swój sposób myślenia. Nie patrząc dłużej na mnie, wyjął z szafki miskę, zapełnił ją płatkami kukurydzianymi i zalał mlekiem. Co więcej, dokładnie taką samą porcję przygotował dla siebie. Zastukałam palcami w blat, nie przerywając ciszy. 

Milan włożył pierwszą misę do mikrofalówki, nastawiając na grzanie i przypatrując mi się w ciszy w czasie poprzedzonym charakterystycznymi bipnięciami. Podmienił naczynia, a kiedy zawartość drugiego ulegała podgrzaniu, postawił przede mną gotowe płatki. Nie ruszyłam ich, dopóki nie zajął miejsca na wprost mnie, podpierając się o blat i zaczynając pałaszować własną porcję.

- Gdybyś sam tego nie jadł, pomyślałabym, że trzymasz to wszystko w lodówce tylko i wyłącznie ze względu na mnie – rzuciłam zaczepnie, prawie krztusząc się, kiedy odparł absolutnie poważnie.

- Bo trzymam, a że zdrowe odżywianie nikomu jeszcze nie zaszkodziło, sam też korzystam. – Przełknął wsuniętą w usta porcję, bacznie mnie obserwując. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy, żeby chociaż zripostować półżartem. Podparł łokieć na blacie, pozwalając ułożyć się ręce swobodnie na barze. – Rano mogłaś się chociaż odezwać.

- Miałam ściszone dzwonki – przyznałam, słysząc wyrzut brzmiący w jego głosie. Normalnie pewnie zarzuciłabym go oskarżeniami o stalking i zatruwanie mi życia, ale w zasadzie dzięki temu tylko dotarłam do domu, mogąc zregenerować siły wygodnie w łóżku a nie gdzieś na opuszczonej działce. Dalszą część opowieści pociągnęłam tylko po to, żeby niepotrzebnie nie wywołać kłótni. – Chciałam dojść do domu, ale skończyliśmy dziś pracę później niż zwykle. Nie zdążyłam na autobus, a potem jakoś samo tak poszło. W dodatku z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz bardziej zmęczona.

- Mogłaś zadzwonić – zbeształ mnie, ale jego głos wcale nie brzmiał złowrogo ani złośliwie. – Przyjechałbym, a ty nie musiałabyś snuć się w coraz silniejszym słońcu.

- Chciałam – powiedziałam, kłamiąc. – Naprawdę zastanawiałam się nad tym, ale doszłam do wniosku, że pewnie już śpisz i odsypiasz tę waszą komunalną bibę.

- Komunalną bibę? – podłapał, cytując.

- No, wiesz... - Odłożyłam łyżkę, patrząc na niego. I kto by pomyślał, że jakby nigdy nic będę pałaszować śniadaniokolację w towarzystwie chyba największego buraka, jakiego dane było mi poznać? Parsknęłam, a chcąc pominąć wyjaśnienia swojego zachowania, wróciłam do wątku powrotu do domu. – W każdym razie nie chciałam ci robić problemu. Może też... Zresztą, nieważne.

- Powiedz – nakazał łagodnie. – Skoro zaczęłaś, jest to ważniejsze, niż sadzisz.

- Po prostu... - zaczęłam po chwili, starając się sformułować względnie logicznie poszczególne słowa w zdania. – Ja w zasadzie zawsze musiałam radzić sobie sama – zakomunikowałam, sprawdzając czy choćby próbuje mnie zrozumieć. Wyglądał poważnie, lekko marszcząc brwi. - Nie jestem nauczona ani nawet przyzwyczajona, że naprawdę mam kogoś, kto w ogóle zechce mi pomóc, a co dopiero rzuci wszystko i ruszy mi na ratunek.

Odwróciłam wzrok, wbijając go w wyimaginowany punkt obok spoczywającej luźno dłoni Rawickiego. Pod powiekami poczułam naprawdę niechciane pieczenie oraz wzbierające się łzy, ale musiałam przynajmniej mu podziękować.

- Dlatego zawsze radzisz sobie sama – podsumował, choć nie byłam do końca pewna czy stwierdza, czy może jednak podpytuje.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna, Milan. Kto inny przygarnąłby tak chętnie moje klucze jak ty, to nawet nie wiem – rzuciłam, uśmiechając się.

Chciałam rozluźnić atmosferę. Naprawdę nie byłam przyzwyczajona, aby uzewnętrzniać się przed kimś, w dodatku niemal obcym. W sumie nigdy wcześniej nikogo nawet nie interesowały moje prywatne, wewnętrzne rozterki. Rodzice mieli nas w dupie, a ciotka Ludmiła uważała mnie za wybryk natury zwiastujący wyłącznie zło. No, i jeszcze Jagoda. Siostra nie odzywała się do mnie, bo chciałam być samodzielna, nie ulegając jej próbom sterowania mną.

- Moi rodzice też byli do niczego – wyznał, wprawiając mnie w nie lada zdumienie. – Bieda zbierała wtedy żniwo, to fakt, ale oni nie dbali o nas. Ich zdaniem ogromne poświęcenie stanowiło dać nam jeść i miejsce do spania, ale wtedy wszystko było inaczej. Dzieciaki jak ja miały pracować, wykonując większą część roboty za rodziców, a na starość podać im szklankę wody. – Słuchałam z zapartym tchem, podskórnie czując, że właśnie tworzy się między nami swoista nić wzajemnego porozumienia. – To był czas sianokosów – powiedział, kolejny raz mnie zaskakując. 

Sianokosy kojarzyły mi się z zapuszczoną wsią i ścinaniem zbóż, z klimatem typowego średniowiecza, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że przecież do dziś na wsiach koszono trawę, pozwalając jej doszczętnie wyschnąć. 

- Sianokosów - powtórzyłam. - Nie miałam pojęcia, że pochodzisz ze wsi.

Wzruszył ramionami, nieznacznie się przy tym krzywiąc na twarzy. Ten grymas mówił jedno. Nie dbał o to, co stało się kiedyś, nawet jeśli to właśnie go ukształtowało. Jakby na to nie spojrzeć, rozumiałam jego punkt widzenia z autopsji. 

– Poszedłem z bratem na pole po zmierzchu. Teoretycznie nikogo nie miało tam być...

- Milan, nie musisz tego przeżywać - powiedziałam, gdy głos zaczął mu się łamać.

Ułożyłam dłoń na jego, ściskając ją lekko. Milan otwierał przede mną duszę, ewidentnie cofając się do czasów, które okazały się dla niego znacznie mniej łaskawe od obecnych. Teraz powodziło mu się nad wyraz dobrze, a sądząc po wyglądzie mężczyzny, od tamtych chwil upłynęło może ze dwadzieścia parę lat. Brunet wyglądał bardzo dobrze, na bank nie przekroczył czterdziestki, chociaż po prawdzie nie dałabym mu nawet trzydziestu pięciu wiosen. Tamte zdarzenia musiał przeżyć jako dziecko, może nastolatek wkraczający w świat młodzieży żyjącej gdzieś w zapuszczonej wiosce.

- Chcę tylko, żebyś wiedziała, że to nie nasze pochodzenie definiuje, kim ani jacy jesteśmy naprawdę – oznajmił poważnie. – Tutaj możemy zacząć wszystko od nowa. Żyć po swojemu, jak w rzeczywistości nakazują nam nasze słowiańskie korzenie.

- Skąd pomysł, że jestem Słowianką? – spytałam z rezerwą w głosie. Wolałam to, niż obnażać własny smutek i brak przekonania do pomysłu, że naprawdę może być dobrze. – Może nie jestem.

- Fakt, miałem drobne wątpliwości, Karmen – podkreślił moje imię, uśmiechając się sekretnie. – Ale masz z nami tyle wspólnego, że więcej chyba się nie da. I w dodatku Diuna cię zaakceptowała.

- Diuna? – prychnęłam. – Dobrze, że chociaż mnie toleruje, bo na bank mnie nie lubi.

- Nie wiesz, co mówisz.

- Jestem pewna, że właśnie wiem – bąknęłam niesfornie, przekomarzając się. – Widziałeś, jak odtańcowywała taniec wściekłej płomykówki przed drzwiami? – Roześmiał się w głos. – Nie śmiej się. – Szturchnęłam go w ramię. – Ona chciała mnie zadziobać.

- Uwielbiam cię – oznajmił w końcu, udając, że ściera łzę.

- Akurat – prychnęłam, wsuwając strategicznie do ust łyżkę z płatkami. Spoważniał, świdrując mnie czarnym wzrokiem. Teraz jednak rozróżniałam tęczówki, bo zdawały się wibrować, podczas gdy źrenice stanowiły stały, twardo osadzony w miejscu trzon. Spojrzenie Milana spokojnie mogło teraz uchodzić za stałą pośród zmiennych niestałego świata. – Chyba powinnam już iść.

- Nie zjadłaś jeszcze wszystkiego – zauważył.

Milan nie odrywał ode mnie oczu ani ja od niego. O dziwo, przyjemnie było sobie tak posiedzieć. Ciekawa byłam, co powiedziałaby Jagoda, słysząc, że nawiązałam prawdziwe relacje a przynajmniej ich zalążki, przesiadując z mężczyzną, na którego chcieli wzywać policje o zakłócanie ciszy. Odsunęłam misę nieznacznie od siebie.

- Wystarczająco – zapewniłam, uśmiechając się przy tym szczerze. Zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz naprawdę nie musiałam niczego udawać. Jak na zawołanie poczułam ciepło rozlewające się po policzkach, kiedy wysunął dłoń spod mojej tylko po to, żeby ułożyć ją z powrotem. Przesunął kciukiem po skórze, gładząc ją lekko. – Powinnam już iść.

Wstałam, przerywając wzrokowy kontakt. Nagle zrobiło się duszno. Odruchowo zerknęłam w kierunku okien, ale oba były uchylone. Spojrzałam nieśmiało na bruneta, nie podnosząc jednak zanadto oczu. Chciałam uniknąć jego wzroku, bo odnosiłam wrażenie, że oboje zaczynamy zupełnie inaczej postrzegać naszą relację. We wspomnieniach automatycznie odtworzyłam urojenia, umacniając się w przekonaniu, że ktoś zdecydowanie zbyt wiele roił sobie w głowie. Ku mojemu wewnętrznemu niezadowoleniu tym kimś byłam ja. Ruszyłam z miejsca, opuszczając kuchnię i wkraczając do salonu.

- Shrrrrrrreeech.

Diuna natychmiast przypomniała o swojej obecności. Niezmiennie siedziała na kanapie, kręcąc łebkiem. Westchnęłam, posyłając jej pełen żałości uśmiech. Nawet gdyby Milan wyszedł teraz, zdążając w ślad za mną, nie zauważyłby bólu przepełniającego całą mnie. Nawiązanie relacji oznaczało cierpienie, które uderzało zawsze znienacka, zawsze bez zapowiedzi i zawsze niszcząc absolutnie wszystko, co napotkało na swojej drodze. 

Sówka wydała z siebie cichutki dźwięk, jakby dawała znać, że doskonale rozumie, co gra mi aktualnie w duszy. Niemożliwe, oceniłam, mierząc ją miarą innych pupili, nawet jeśli te cechowała jakakolwiek inteligencja.

Podeszłam do stołu bilardowego, gdzie po całej powierzchni rozlokowane leżały bile jako pozostałość po niedokończonej rozgrywce, moja torebka i klucze. Nie pamiętałam czy wsunęłam je razem z telefonem do środka i wypadły, czy po prostu rzuciłam je tam razem z dodatkiem. Złapałam rzeczy w dłoń, kątem oka dostrzegając z boku ruch. Rawicki stał oparty o framugę, mierząc mnie spojrzeniem ze skrzyżowanymi na torsie rękoma.

- Grywasz w bilard? – spytał.

- Nie. – Z moich ust padła krótka, prosta odpowiedź niepozostawiająca przestrzeni na interpretację. – Nigdy nawet nie miałam okazji spróbować.

Podszedł bliżej, imponując sylwetką. Uderzył w pokryty zieloną tkaniną blat, pukając cicho, aczkolwiek dźwięcznie.

- To może powinnaś się nauczyć – zaproponował. – Jedna partia.

- Z moimi zerowymi umiejętnościami gry w bilard będzie trwać wiecznie – rzuciłam. Stanął bliżej, spoglądając na mnie z góry. Podparł ręce o mebel, niejako więżąc mnie między ramionami. – Chyba że będziesz bezlitosny.

- To zależy – mruknął, przygryzając wargę.

Jeśli czarne oczy mogły ściemnieć, właśnie to zrobiły. Spojrzenie bruneta było nieprzeniknione. Dech zaparło mi w piersiach, a czas zwolnił, drwiąc ze mnie. Miałam wyjść, już dawno opuszczając mieszkanie numer trzy. To nie było moje lokum. Nie pasowałam tutaj, nie powinnam tu przesiadywać sam na sam z Milanem, mężczyzną mącącym mi zmysły. 

Kiedy pochylił odrobinę bardziej głowę, mimowolnie oczami wyobraźni odtworzyłam scenę, która wryła mi się w pamięć, gdy przejechał językiem po dekolcie. Gorąc zalał mnie całą, przez co nawet u zwieńczenia ud poczułam wilgoć, gdy zdawał się pochłaniać mnie spojrzeniem. Podpierając się ręką trzymającą moje rzeczy o blat za plecami, drugą uniosłam, układając ją na jego torsie.

- Od czego? – wychrypiałam, odchrząkując.

- Od tego czy chcesz, żebym był bezlitosny – oznajmił zniżonym głosem.

Zdecydowanie mieliśmy na myśli dwie różne rzeczy. On mówił o rozgrywce. W końcu sama zasugerowałam, żeby mnie nie oszczędził w grze, podczas gdy ja mimowolnie komponowałam własne obrazy. Zadrżałam, a napięcie wytworzone w podbrzuszu narastało samowolnie wedle własnego widzimisię. Powinnam to przerwać, definitywnie wracając do siebie, ale nie przerwałam, próbując przynajmniej wmówić sobie, że on ani przez chwilę nie myślał o tym co ja. Przełknęłam, dokładając starań, aby przeczyścić choć odrobinę gardło, bo głos ugrzązł i nie chciał uparciuch wyjść na zewnątrz.

- Nie – wymusiłam cichą odpowiedź.

- Więc będę łagodny – poinformował.

Myślałam, że odsunie się, robiąc mi przejście i zostawiając przestrzeń niezbędną do podjęcia gry. Sądziłam, że zajmie się przygotowaniem stołu oraz bil, ustawiając je w trójkącie do rozbicia. Byłam wręcz święcie przekonana, że nawet przez myśl nie przeszło mu to, co właśnie zrobił, zbijając mnie z pantałyku, zaskakując, a także topiąc głęboko w wodnej toni pozbawioną widoków na ratunek. Tak czy inaczej, wywrócił świat do góry nogami.

Musnął ustami moje wargi w delikatnym pocałunku. Nigdy wcześniej nie całowałam się w tak subtelny, łagodny sposób, aczkolwiek nie mogłam zarzucić mu niesłowności. Odwzajemniłam pocałunek, pozwalając brunetowi wsunąć język do środka. Natychmiast otoczyłam go swoim, zajmując w leniwym, powolnym tańcu. Dłoń ułożył w dole moich pleców, nie zjeżdżając nią jednak niżej, jakby zachowywał maniery podczas naszego pierwszego pocałunku. Puściłam rzeczy, przykładając wnętrze własnej do jego policzka, a po chwili wsunęłam palce w czarne włosy, dosuwając się nieznacznie bliżej niego.

- Milan – szepnęłam, odsuwając się po chwili. Nie mogłam powiedzieć, żebyśmy z trudem łapali oddech. Skłamałabym też mówiąc, że nic nie poczułam. Oddychaliśmy miarowo i spokojnie, ale ciepło rozpalało mnie od środka niczym tlący się płomyczek pragnący zapłonąć. Otworzyłam oczy, a czarne tęczówki zapełniały cały kadr, podczas gdy mężczyzna przytknął czoło do mojego. – Naprawdę powinnam już iść.

- Dobrze – powiedział po chwili, chociaż słyszałam, że wiele go kosztowała ta decyzja. – Idź, tylko...

- Tylko co? – zapytałam, gdy zamilkł.

Rety, ależ ja byłam głupia. Naprawdę dałam się wkręcić komuś, komu z całą pewnością nie powinnam ulec. Był właścicielem wynajmowanego przeze mnie mieszkania, więc powinny nas łączyć głównie interesy. On chyba zaczynał myśleć podobnie, rozważając, jak wycofać się i zatrzeć skutecznie ślad po pocałunku.

- Shrrrrrrreeech – sówka przerwała ciszę, ponownie przypominając o sobie.

- Widzisz? – spytał, kiedy wylądowała obok na stole. – Mówiłem, że cię lubi.

Teraz może i rzeczywiście płomykówka darzyła mnie sympatią. Pochyliła swój pierzasty łebek w moim kierunku, pozwalając się po nim pogładzić. Wyciągnęłam do niej rękę, odrywając ją od klatki piersiowej bruneta, kiedy przesunął nosem wzdłuż twarzy, kreśląc linię od dołu ucha, aż po skroń. Nie umiałam zabronić mu nawet takiej bliskości, ponieważ zwyczajnie było mi dobrze.

- Naprawdę pora na mnie – stwierdziłam, prostując się na tyle, na ile pozwalało mi cielsko mężczyzny więżące moje pomiędzy sobą a stołem. Powtarzałam tę frazę któryś już raz, jakbym próbowała wbić ją sobie do głowy, próbując w nią uwierzyć. – Zaczynam czuć sama siebie, a to już znak, że pora wziąć prysznic.

Roześmiał się. Bawiłam go w tak prosty sposób, dzięki czemu też czułam się lepiej sama ze sobą. Zgarnęłam włosy do tyłu, pozwalając mu pocałować się delikatnie i krótko na pożegnanie, jednocześnie zatykając kosmyki za ucho.

- Dziś masz wolne – powiedział nagle, przypominając, że faktycznie od dzisiaj nie śpieszę się do pracy przez kilka nadchodzących nocy. – Jutro pierwszy dzień lata, pamiętasz?

- Nie mogłabym zapomnieć – przyznałam.

- A pamiętasz o Sobótce, prawda?

- Pamiętam – potwierdziłam, pąsowiejąc.

Co nieco udało mi się w wolnej chwili znaleźć w internecie na ten temat. Sobótka znana była pod inną, nieco bardziej oficjalną nazwą Nocy Kupały, którą mylnie postrzegano jako Noc Świętojańską. Obrządki niby i były podobne, ale Noc Kupały stanowiła pierwowzór, święto celebrowane przez słowiańskich praprzodków, podczas gdy Noc Świętojańska podobnie jak wiele innych zapożyczonych od pogan tradycji została przejęta przez chrześcijaństwo oraz odrobinę przekształcona. W rzeczywistości Noc Świętojańska nie miała być związana z magią, z jaką mimowolnie łączono Noc Kupały, odprawiając rytuały, a nawet wyrzekając swoiste zaklęcia miłosne.

Sobótka bowiem miała na celu przede wszystkim celebrowanie miłości, o czym wolałam nawet nie wspominać głośno, postanawiając po prostu dobrze się bawić. Po prawdzie, pojęcia zielonego nie miałam, w jaki sposób zamierzali tę niezwykłą noc celebrować moi sąsiedzi. Mogli zwyczajnie rozpalić ognisko i śpiewać jakieś stare przyśpiewki albo pójść na całość, próbując odtworzyć dawne obrządki oraz tradycje Słowian, z jakimi wyjątkowo mocno się utożsamiali.

- Jesteśmy umówieni – przypomniał mi, pochłaniając mnie spojrzeniem.

- Będę na pewno.

- Będziesz – podłapał, akceptując. – Odśwież się i przyjdź dziś, sóweczko.

- Noc Kupały jest dopiero jutro – zakomunikowałam.

Milan rozciągnął usta, dźwigając kąciki w wymownym spojrzeniu. Czytałam, co robiły młode panny o poranku przed nocą oznajmiającą letnie przesilenie, a patrząc na oblicze mężczyzny, musiałam wziąć pod uwagę, że nie uniknę jednak prawdziwych tradycji praprzodków.

- Jutrzejszą noc spędzasz ze mną – poinformował głosem niepozostawiającym najmniejszych bodajby cieni wątpliwości.

- Milan?

- Tak, sówko?

- Jesteś pewny, że nie chciałbyś spędzić tej nocy z kimś innym? – spytałam, nieśmiało spoglądając mu w oczy. Patrzył na mnie pobłażliwie, lekko marszcząc czoło, kiedy nieznacznie uniósł brwi. Nawet ze zmarszczkami przecinającymi jego twarz prezentował się fenomenalnie oraz majestatycznie, a jednocześnie posiadał w sobie urok jakby przejęty od strażniczki. – Z którąkolwiek inną... sąsiadką?

- Nie wywiniesz się, sóweczko, więc nawet nie próbuj podsuwać mi innych panien.

- Chcę tylko, żebyś był pewien i nie żałował później – stwierdziłam. – Wiesz, że nigdy wcześniej nie brałam udziału w Nocy Kupały. Jeśli coś zrobię nie tak lub mi nie wyjdzie... Niby wiem, że to tylko zabawa, ale nie chcę ci jej popsuć – dodałam szybko, żeby nie myślał, że zbyt poważnie podchodzę do sprawy.

- Tylko zabawa? – powtórzył, wyłapując tę część całej wypowiedzi. Diuna zaskrzeczała przytłumionym głosem, a Milan spojrzał na mnie ponownie, obdarzając tolerancyjnym, wyrozumiałym wzrokiem. – Gdybym chciał bawić się z jakąkolwiek inną sąsiadką... – zaakcentował - ...to ją zaprosiłbym na zabawę – powiedział po chwili poważnie. – Zaprosiłem ciebie, a jak coś się nam nie uda... - wzruszył ramionami - ...spróbujemy to naprawić w przyszłym roku.

- Do przyszłego roku daleko – zauważyłam uczciwie. – Do tego czasu możesz spokojnie zaprosić na następną Sobótkę inną sówkę – celowo zaakcentowałam ostatnie słowo.

- Masz kogoś konkretnego na myśli? – zapytał zaintrygowany.

Natychmiast wychwyciłam podejrzliwość przebrzmiewającą w jego głosie. Przygryzłam wargę. Miałam, jakoś nie potrafiąc wyplenić tej myśli z głowy, wyrzucając gdzieś hen daleko. Zawstydziłam się, podejrzewając, jak głupio zabrzmi moja odpowiedź, jeśli jej udzielę, więc postanowiłam zripostować maksymalnie wymijająco. W końcu to była tylko i wyłącznie zabawa.

- To akurat nieistotne. Mówiłam przecież, rok to całkiem sporo czasu, więc...

- Karmen – nacisnął, wymawiając moje imię z taką samą tonacją, z jaką nazywał mnie sówką. – Możesz nie wierzyć, ale wolałbym, żebyś jednak dopuściła do siebie myśl, że chcę ciebie.

- Podczas święta – dodałam automatycznie. – Milan...

- O kim myślisz? – przerwał mi bezceremonialnie. – Nie masz chyba na myśli Radosty, co?

- Powiedziałam ci już przecież, że...

- Niemira? – spytał, jakby kompletnie mnie nie słuchał, odpowiadając samemu sobie i drążąc dalej. – Też nie. To twoja przyjaciółka - ocenił, choć osobiście wciąż jeszcze nie nazwałabym relacji z nią przyjaźnią. - Powinnaś wiedzieć, że możesz jej zaufać. Poza tym dla mnie jest jak siostra.

- Ja podobno też – wcięłam, odwołując się do często przytaczanej mi tutaj zasady. – Niby wszyscy jesteśmy jak rodzina.

- Owszem – zaaprobował. – Ale każda rodzina ma więcej różnych członków niż tylko rodzeństwo.

- Nie będę robić za twoją mamkę – bąknęłam zaczepnie, wywołując kolejną salwę śmiechu.

- Nie, mamusią też nie będziesz – potwierdził zdecydowanie. – Diuna może być jedna.

Diuna? Zdziwiłam się, że płomykówkę postrzega już nie tylko jako strażniczkę i opiekunkę, ale także mamkę. Postanowiłam jednak tego nie komentować. Tok myślenia mężczyzny był dosyć zawiły, a może i Słowianie posiadali jakieś specyficzne wierzenia, do jakich nie dobrnęłam, skupiając się na nocy letniego przesilenia.

- Więc kim? – drążyłam.

- Moją...

- Milan, nie widziałeś gdzieś może...? - Nieoczekiwanie przerwał mu wchodzący do mieszkania jak do siebie mężczyzna. Widziałam, jak przystanął w pół kroku, przyuważając mnie w dwuznacznym ustawieniu z Milanem. – Karmen.

- Radagast – odparłam. Instynktownie podjęłam próbę odsunięcia się od stojącego przy mnie bruneta, co okazało się trudniejsze, niż mogłam podejrzewać. – Dzięki jeszcze raz za pomoc, Milan.

Złapałam w pośpiechu torebkę, zwijając także klucze i kierując się w kierunku wyjścia. Czułam na sobie intensywny wzrok szatyna stojącego przy drzwiach, ale wolałam nie dźwigać zbyt wysoko głowy. Podejrzewałam, co właśnie sobie myślał, kreując historię sąsiedzkiego romansu. Zanim wyszłam definitywnie z mieszkania, obejrzałam się, ale brunet nie zmienił pozycji, stojąc plecami do nas a twarzą do stołu bilardowego. Spuściłam głowę, przygryzając wargi, bo poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu.

- Następnym razem też chętnie pomogę – oznajmił Radagast, przywołując mnie do porządku.

Posłałam mu szeroki uśmiech, starając się okazać wdzięczność.

- Zapamiętam – zapewniłam. – Trzymajcie się, chłopcy.

Nie czekałam odpowiedzi, czym prędzej wychodząc na zewnątrz. Schodząc po schodach, dobiegły mnie stłumione dźwięki rozmowy pomiędzy nimi, zanim drzwi zatrzasnęły się za mną. Przystanęłam na półpiętrze, kiedy wzrokiem zatrzymałam się na sylwetce blondynki podpierającej plecy o drzwi oznaczone jedynką. Mierzyła mnie zmrużonym wzrokiem, a co gorsze, wyglądała na solidnie zezłoszczoną. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^

Jakoś udało mi się ogarnąć rozdział. 
Tym oto sposobem zamykamy minimaraton. 
Następny rozdział najprawdopodobniej w piątek. 

Jak podobał się Wam obecny rozdział? 
Mam nadzieję, że bardzo... 
Tymczasem ktoś już czeka na naszą "sówkę"... 
Jak myślicie? Kto to i czego chce? 

Poza tym Noc Kupały coraz bliżej. 
Czekacie na świętowanie? 

Dziękuję za Wasze wsparcie, kochani. 
Komentarze są wspaniałe, a Wasza aktywność bardzo mnie motywuje. 

Lanjutkan Membaca

Kamu Akan Menyukai Ini

112K 4.7K 39
Fragment: - Proszę.. Jeżeli jeszcze raz coś takiego miałoby miejsce PROSZĘ nie czekaj na nic tylko wbij tu coś ostrego - wskazał miejsce na klatce p...
52.1K 13K 33
Parker jest rozpieszczonym synem bogaczy, nastawionym na dobrą zabawę i brak jakichkolwiek zobowiązań. Podczas urlopu znajduje na plaży zakorkowaną b...
823K 33.3K 54
Mate? Ja i mate? Nie. Nie ma mowy. Co z tego, że jestem córką Alfy stada Łowców? ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ZABRANIA SIĘ KOPIOWANIA! WSZELKIE PODOBIEŃS...
250K 12.7K 76
*Dawniej Woods Coffee's* Panującą pomiędzy nami ciszę, której kompletnie nie byłam świadoma przez analizowanie każdego detalu ciała szatynki, przerwa...