Milczenie ✔️

By NathanAlejver

59.1K 5.6K 1.6K

Kosmiczna ekspedycja dociera na orbitę odległej planety, by ustalić przyczynę zniknięcia poprzedniej misji. W... More

Praefatio
Stagium 01
Stagium 03
Stagium 04
Stagium 05
Stagium 06
Stagium 07
Stagium 08
Stagium 09
Stagium 10
Stagium 11
Stagium 12
Stagium 13
Stagium 14
Stagium 15
Stagium 16
Stagium 17
Stagium 18
Stagium 19
Stagium 20
Stagium 21
Stagium 22
Stagium 23
Stagium 24
Stagium 25
Stagium 26
Stagium 27
Stagium 28
Stagium 29
Stagium 30
Stagium 31
Stagium 32
Stagium 33
Stagium 34
Stagium 35
Stagium 36
Stagium 37
Stagium 38
Finis

Stagium 02

2.1K 181 68
By NathanAlejver

Wspomnienia – rzecz na pozór piękna. Ale czy możemy nad nimi zapanować, tak w pełni? W końcu to one pozwalają nam wracać myślami do wielu przyjemnych chwil oraz przypominać sobie, jak szczęśliwi byliśmy kiedyś, w tych starych, dawno już minionych czasach... To bardzo fajna sprawa, ale niestety − istnieje też druga strona medalu. Wspomnienia bowiem buduje także to, o czym wolelibyśmy już dawno zapomnieć, ale z jakiegoś powodu nie możemy. To coś, co zna chyba każdy – rzeczy, które sprawiają nam ból za każdym razem, gdy tylko o nich pomyślimy. Czasami są to zwykłe nieszczęścia czy wpadki, ale bywa i tak, że nocami dręczą nas błędne decyzje albo czyny, których świadomie się dopuściliśmy. W końcu każdy skrywa w sercu jakieś mroczne tajemnice, czyż nie?

Hmm... Chyba wciąż jeszcze mam jakieś miłe wspomnienia − głowił się Septimus, który znowu leżał w swojej kwaterze, gdy tylko trening przed wejściem na Judicatora dobiegł końca i pozostało już tylko czekać. − Jednak wydają się tak odległe, że ciężko mieć pewność, że w ogóle się wydarzyły. Wszak tyle się zmieniło od tamtego czasu... Przypominają bardziej te zamglone wyobrażenia dawnych snów, których cień tlił się nieśmiało gdzieś na samym skrawku świadomości. To było tak dawno temu...

Początek czasów akademickich – ogólne przysposobienie obywatelskie. Niewielka, państwowa uczenia górująca pośród malowniczych łąk i wzgórz Greengate. Żywot w okolicznym miasteczku toczył się raczej powoli i spokojnie, a wśród mieszkańców panowała miła, sąsiedzka atmosfera. Aż trudno się nadziwić, że takie miejsce naprawdę istniało – stanowiło bowiem wyraźny kontrast względem tej zabieganej, pogrążonej w głębokim kryzysie cywilizacji, która w swoim odwiecznym pędzie rozciągała się w nieco dalszej części prowincji. Niewielu ludzi zdawało sobie sprawę z istnienia tej wyizolowanej miejscowości – i całe szczęście, w innym bowiem przypadku cały ten eskapistyczny urok zostałby zniszczony tabunami wielkomiejskich turystów. Każdy bowiem miał dosyć tej ponurej betonozy czy zatęchłego powietrza, które snuło się po dosłownie całej aglomeracji.

Septimus mógł śmiało przyznać, że okres edukacji był jednym z najlepszych czasów w całym jego życiu – oczywiście, pomijając zwrot w stronę wykształcenia oficerskiego, który nadarzył się dopiero później, w mrocznej przyszłości. Na razie jednak mógł się swobodnie cieszyć udanym otoczeniem: świetnymi warunkami bytu, zaciszną i dobrze zaopatrzoną okolicą oraz całkiem wyrozumiałymi wykładowcami, którym daleko było do portretu złośliwego profesora-sadysty. Poznał tu także wspaniałych przyjaciół, z którymi praktycznie codziennie się widywał. Wielu podzielało jego zamiłowanie do książek – dzięki czemu z biegiem czasu, przy żywym zaangażowaniu całej paczki udało się utworzyć niezależne kółko czytelnicze w akademii.

To było wspaniałe – można powiedzieć, że jakaś nowa jakość w życiu. Nagle dało się poznać tylu nowych ludzi, prowadzić żarliwe dyskusje na temat książek, a nawet je wspólnie recenzować! Nietrudno się domyślić, że przy takiej atmosferze kółko prędko zyskało popularność i coraz to nowi chętni przybywali, by wspólnie zagłębiać się w różnego rodzaju literaturę.

Każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie. Prócz oczywistej prozy fantastycznej i neofuturystycznej – która to cieszyła się zawrotną wręcz popularnością – uczestnicy koła, na wyraźną sugestię wykładowców i co poniektórych, bardziej zaangażowanych aktywistów, zainteresowali się także „literaturą społeczną". I faktycznie, była to dobra decyzja – zawarte w nich przemyślenia potrafiły znacznie poszerzyć horyzonty myślowe, niemal otwierając oczy na otaczającą rzeczywistość. Septimus jednym tchem wczytywał się w polityczne tomiszcza takich autorów jak Gemist-Pleton, Giovanni Gentile czy Otto Strasser. Początkowo kameralne dyskusje w grupce fanów fantastyki szybko przeobraziły się w pełne wigoru burze mózgów o skutecznych metodach walki z kapitalizmem, rozbudowy potencjału zbrojnego, a także ostatecznego rozwiązania kwestii odszczepieńców.

Septimus, mimo że początkowo nie interesował się jakoś szczególnie polityką, tak teraz poczuł w sobie iskrę, która jakby zapłonęła w głębi serca – choć, no, może nie aż tak, by prowadzić lud na barykady, czy wstępować do jednej z tych nawiedzonych młodzieżówek. Oczywiście, jako oddany patriota z wojskowej rodziny był nad wyraz zafascynowany tą podsuniętą przez wykładowców literaturą, ale... nie oszukujmy się, nie po to zakładał to kółko. Jakoś nigdy nie potrafił zrezygnować z czytania klasycznej fantastyki – jak choćby „Władcy Pierścieni" Tolkiena, którą to znalazł w starej biblioteczce u rodziców. Niestety, z pozoru nieszkodliwy klasyk okazał się – jak to ujął jeden z zaprzyjaźnionych aktywistów – „prokościelną propagandą", która sączyła w młode umysły katolicki zabobon, dlatego czym prędzej oddał całą sagę o Śródziemiu na przemiał do uczelni. Cóż, szkoda, ale czego się nie robi dla dobra innych?

Niestety, od tamtej chwili Septimus zauważył, że... coś się jakby zmieniło. Całe to kółko czytelnicze coraz bardziej przypominało centrum lokalnego aktywizmu, aniżeli zaciszne miejsce dla pasjonatów. Nawet konkursy pisarskie wygrywali już tylko ci, którzy promowali unisurwizm – nawet jeśli ich warsztat nie był jakoś szczególnie wybitny. W pewnym momencie sama nazwa kółka stała już tylko symboliczna – wszelkie bowiem dzieła nieideowe poszły w odstawkę, a zajmowanie się nimi zostało okrzyknięte przez tych najbardziej radykalnych jako „ideologiczne pranie mózgu". Cóż, może i mieli rację, ale miłość Septimusa do prozy spod znaku miecza i smoka nie raczyła opaść. Można powiedzieć, że zszedł z tym do przysłowiowego podziemia – dlatego też pomyślał, że w przyszłości, w domowym zaciszu napisze swoją własną książkę i ją wyda. Kto wie, być może – przy odrobinie szczęścia – odniesie prawdziwy sukces literacki, jak na przykład Tolkien.

Prawdziwy przełom miał bowiem dopiero nastąpić. Otóż pewnego razu na kółku spotkał niejaką Rosę.

Tak... Rosa Campbell. – Westchnął głęboko, zamykając na chwilę oczy. – Ona była ze mną przez cały ten czas. Nigdy mnie nie opuściła... mimo wszystko.

Gdy pierwszy raz pojawiła się na spotkaniu koła, niemal od razu załapali ze sobą wspólny język. Podobnie jak on, kochała fantasy i nie potrafiła przestać o tym mówić. Odważyła się nawet publicznie zaprotestować, że to smutne, że kształt koła tak bardzo rozminął się z jego założeniami – a to z kolei poskutkowało spektakularnym wybuchem histerii pośród co poniektórych aktywistów i wylaniem na siebie całego wiadra sarkastycznych złośliwości. Nie ruszyło ją to jednak – mimo grupowego ostracyzmu i łatki debila, nie zrezygnowała ze swoich marzeń. Być może właśnie dlatego tak dobrze dogadała się z Septimusem, który – jako jeden z nielicznych – chętnie z nią dyskutował o książkach, które nieustannie władały jego wyobraźnią. Z biegiem czasu poznawali się coraz bliżej, snując długie rozmowy o życiu i codzienności, aż wreszcie Septimus wyczuł, że narodziła się między nimi jakaś wyjątkowa, silna więź.

To było dziwne uczucie... rozmawiać z kimś tak swobodnie i otwarcie, na tyle różnych tematów. Kiedy jej nie było, tęsknił, choć chyba nigdy przed nikim by się do tego nie przyznał. Każda jej wizyta, czy wspólnie spędzony czas to były chwile prawdziwego szczęścia. Takiego wręcz namacalnego, które przepełniało cały jego umysł.

Istny raj na ziemi. Głęboka przyjaźń, pasja, udana szkoła, ludzie wokół, bliskość... czego chcieć więcej?

Niestety – to, co dobre, szybko się kończy.

Otóż pewnego późnego popołudnia, tuż pod jego rodzinny dom podjechała czarna terenówka, z którego powoli wysiadło dwóch postawnych oficerów. Słysząc niezapowiedzianych gości, mama prędko udała się otworzyć im drzwi i – jak to zwykle w rodzinie bywa – powitać kawą i jakąś miłą przekąską. Septimus, który zamknięty był w swoim pokoju na poddaszu, początkowo miał to gdzieś – raz, że nie przepadał za gośćmi, a dwa, że był zajęty ostrym wkuwaniem antropologii Platona na jutrzejsze kolokwium. Nagle jednak usłyszał, jak matka wrzasnęła wniebogłosy z tak potwornym i nieludzkim przerażeniem, jakby straciła wszelką chęć do życia. Wtedy to uzmysłowił sobie, że musiało wydarzyć się coś naprawdę straszliwego.

Zerwał się więc na równe nogi i – przeszyty głębokim niepokojem – pognał prosto na dół. Omal nie zszedł na zawał... tego widoku nie zapomni już nigdy. Przenigdy.

Na to nie był gotowy.

Jego matka klęczała na ziemi i w histerycznym wręcz obłędzie wydzierała sobie całe garście włosów, krzycząc tak rozpaczliwie, jak nigdy dotąd. Septimus jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Obezwładniony zimnym ukłuciem grozy, szybko dostrzegł małą, rozerwaną kopertę z listem, który funkcjonariusze zostawili na stoliku.

Okazało się, że tata nie wrócił.

Od tego momentu wszystko zaczęło się sukcesywnie jebać.

Szczęście odeszło z jego życia już na zawsze.

Wieść o śmierci ojca była dla Septimusa naprawdę wstrząsająca. Nie dowierzał wręcz, że to się stało naprawdę... może to tylko jakiś koszmar? Podły sen, który przyszedł pewnej zimnej, deszczowej nocy...? Niestety, ale nie... Przez długi czas nie mógł pogodzić się ze stratą. To się stało po prostu zbyt nagle.

Wszystko runęło w jednej chwili.

Gdzieś głęboko w duchu próbował się na siłę pocieszać tym, co głosiły książki napisane przez ludzi mądrzejszych od niego. Że od rodziny ważniejsze jest państwo – i że ojciec dobrze postąpił, oddając swoje życie za coś nadrzędnego, co stało ponad wszystkim. To oczywiście fakt, ale... Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, w świetle wciąż krwawiącej w jego sercu rany czuł, że to nie mogła być nieprawda. Że to niesprawiedliwe. Nienaturalne. Szybko więc postanowił czymś się zająć – wciągnąć się w coś bezgranicznie albo zatracić w czymś – by tylko o tym nie myśleć i... by jakoś życie toczyło się dalej.

Bo żyć trzeba było dalej. Niezależnie od wszystkiego, prawda?

Całe szczęście wiedział, że zawsze mógł liczyć na pomoc Rosy, która bez chwili wytchnienia wspierała go nawet w najtrudniejszych momentach, gdy płacząc w poduszkę, myślał o uśmiechu taty, o jego dobrym sercu i wspólnie spędzonych chwilach... Cóż, jakoś się trzymał. A przynajmniej próbował.

Niestety, z jego mamą nie było już tak kolorowo. Właściwie rzecz biorąc, na pewnym etapie zrozumiał, że ją też stracił. Popadła w głęboką apatię, pogrążając się w mrocznej pustce i samotności. Nie pomagały żadne psychotropy, nawet te najsilniejsze – tak, jakby z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu straciła wszelką chęć do życia. W końcu, klasycznie, zaczęła uciekać w alkohol i narkotyki... Miewała też okrutne napady szału, tłukła wszystko, nocami w ogóle nie sypiała, aż wreszcie przestała wypowiadać jakiekolwiek słowa.

Trudno powiedzieć, kiedy to się dokładnie stało, ale w pewnym momencie po prostu się „wyłączyła". Jedyne, co robiła, to godzinami wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę. To był straszny widok – Septimus już nawet nie wiedział, jak jeszcze mógł jej pomóc, a widok tak zdewastowanej matki dosłownie łamał mu serce... Niestety, ale została już tylko ostateczność.

Wiedząc, że już nie wskóra, podjął decyzję ostateczną – zawiózł ją do psychiatryka, na intensywną terapię. Nie było to łatwe. Z jednej strony pluł się bowiem w brodę, że dopiero tak późno odważył się na ten krok – kto wie, może gdyby zadziałał wcześniej, lekarze by ją jakoś odratowali? Jednak z drugiej... był przerażony, jako że zgodnie z panującym prawem osoby, które cierpiały na nieuleczalną dysfunkcję psychiczną, szybko poddawane były eutanazji, by nie obciążać służby zdrowia. Czuł, że właśnie ją to czeka – i dokładnie na tym polegał cały dylemat.

Nie wiedział, która opcja bardziej ją zabije.

To go wykańczało jeszcze bardziej. Miał jej krew na rękach – z zaniedbania albo skazania na śmierć – i świadomość ta rozsadzała jego psychikę niczym przerdzewiały gwóźdź bestialsko wrzynający się w skronie.

Problemy, oczywiście, mnożyły się coraz bardziej. Bez stałej pracy Septimus nie był w stanie samodzielnie utrzymać mieszkania, a na zasiłki nie było co liczyć. Już nawet kij z mieszkaniem – ale co z jedzeniem i edukacją...? Zaczęła się więc kolejna, desperacka próba znalezienia jakiegokolwiek źródła dochodów – niestety, w okolicy Greengate jakby na złość nie było zupełnie żadnych prywatnych ofert. Państwo również nie miało obecnie żadnych etatów do zaoferowania – zresztą Septimus nie należał do żadnego cechu, więc na taką pomoc nie mógł liczyć. Jedynie co, to gildia przemysłowców z Nowego Londynu prowadziła nabór na linię montażową. No i – rzecz jasna – pozostawało jeszcze wojsko, ale trauma wywołana stratą ojca wyzwalała w nim jakiś irracjonalny, trudny do opisania lęk przed taką drogą życiową.

Nie wiedział, co robić.

A rodzinne oszczędności powoli się kończyły.

Właściwie, pozostało mu już tylko jedno – ostateczność, o której wolał nawet nie myśleć. A mianowicie zwrócić się o pomoc do wujka, który akurat mieszkał w Nowym Londynie. Stary alkoholik oczywiście nigdy nie wsparłby go finansowo – był na to zbyt skąpy i zadufany w sobie, jednak może zapewniłby mu chociaż dach nad głową? Dzięki temu mógłby zgłosić się do gildii przemysłowców, ale jednocześnie oznaczało to sprzedaż rodzinnego majątku i pożegnanie się z kółkiem czytelniczym, studiami, przyjaciółmi... i Rosą.

Ona wciąż była przy mnie... Mimo wszystko.

Wujek Paul okazał się człowiekiem jeszcze gorszym, niż Septimus zapamiętał z dzieciństwa. Wówczas robił karierę jako terapeuta w PharmaTec, ale podobno ktoś go wkręcił w jakiś czarny interes i tak wyleciał z wilczym biletem. W końcu – staczając się coraz niżej – stał się odwrotnością tego, co sam niegdyś zalecał swoim pacjentom. Spasła postura, upierdliwość i dosadny wręcz egoizm to cechy, które definiowały go w zupełności, a które z czasem jedynie coraz bardziej się pogłębiały. Nigdy nie przejawiał żadnego zainteresowania osobą Septimusa – i tak samo było teraz, toteż wszelkie prośby o wsparcie kończyły się krótkim „spierdalaj". Dopiero po zwróceniu się o pomoc do urzędu miasta, Paul został niejako prawnie zmuszony do sprawowania „opieki" nad swoim osieroconym bratankiem. Rzecz jasna musiał się zgodzić, lecz to tylko jeszcze bardziej rozjuszyło jego obleśny charakter i wrogość w stosunku do wszystkiego, co naruszało jego święty spokój.

Oby to trwało tylko chwilę... – Septimus zagryzał palce w nadziei, że jak tylko odsłuży swoje jako robotnik, to w końcu gildia go zauważy i dostanie swój przydział na mieszkanie. Teraz jednak musiał to jakoś przecierpieć... czy raczej po prostu przeżyć.

I jak też podejrzewał – prawdziwy horror miał się dopiero zacząć.

Mieszkanie, do którego zaprowadził go Paul, okazało się rozpadającym się, XXI-wiecznym drapaczem chmur znajdującym się zaraz na przedmieściach Nowego Londynu. Oczywiście nie było tu żadnej nowoczesnej technologii – a wręcz przeciwnie. Cud, że w ogóle ktoś dociągnął tu elektryczność. Sypiące się ściany pokryte były śmierdzącą pleśnią, a popękane okna sprawiały wrażenie, jakby lada moment miały wypaść. Z kolei nigdy niesprzątana klatka schodowa najwyraźniej służyła za toaletę i legowisko w jednym dla lokalnych meneli. Na resztkach murów widniały liczne malowidła przedstawiające najczęściej skróty nieznanych Septimusowi klubów piłkarskich i lokalnych gangów, a także karykatury penisów wrysowane w godło Imperium. Istny horror.

„Zajebiemy was wszystkich! Vive l'Eolia!" – głosiło jedno z malowideł, które sporządzone było chyba w jakimś chorobliwym amoku, przepełnionym opętańczą wręcz nienawiścią. Najgorsze jednak było to, że pod tym napisem kiedyś musiało leżeć jakieś ciało. Septimus w tym momencie pożałował, że nie zapragnął mieszkać na ulicy, albo w przytułku dla bezdomnych – tam przynajmniej nikt by go tak łatwo nie zamordował.

Marsz przez te zatęchłe schody trwał przez tak długi czas, że wieczorne słońce zdążyło zajść na dobre − w końcu wujek mieszkał aż na trzydziestym siódmym piętrze... I choć istniały jeszcze wyższe piętra, tak z uwagi na katastroficzny stan budynku nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się tam zamieszkać.

Wieżowce tego typu były niczym innym jak pozostałościami po starym porządku świata. Pochodziły jeszcze z czasów poprzedzających Kontrycję – czyli całkowity upadek ludzkości, który wskutek wielu nakładających się katastrof doprowadził do cywilizacyjnego resetu. Ci, którzy przetrwali, skazani byli na marny żywot wśród gnijących ruin... aż do czasu, gdy z popiołów – niczym ognisty feniks – wyłoniło się Imperium, by przywrócić ludzkości należytą chwałę. I zmiażdżyć wszystkich tych, którzy wciąż powtarzali błędy naszych przodków.

Choć niewiele jeszcze pozostało tego typu zabudowań, tak te, które jakoś się uchowały, najczęściej wyburzano, by nie stwarzały zagrożenia. Zdarzało się jednak tak, że były po prostu porzucane na pastwę losu i niszczały w najlepsze, strasząc z oddali swoją szpetną sylwetką – i taki właśnie los podzielił wieżowiec Paula. Władze miejskie z jakiegoś powodu uznały, że ów ruina wciąż może funkcjonować jako tania spółdzielnia mieszkaniowa. Niestety, jej opłakany stan i względna izolacja przyciągnęła tu wszelakiego rodzaju przestępców, biedotę i społecznych wyrzutków. Każdy, kto był normalny i miał choć trochę oleju w głowie dopłacał, by mieszkać w zmodernizowanej, bezpiecznej części miasta. Cóż, Paul z pewnością taki nie był – jego zła sława, niskie zarobki i najpewniej wiele szemranych interesów, których się przez te wszystkie lata podjął, zaprowadziły go aż tutaj.

Septimus myślał, że gorzej już być nie może. Gdy jednak wujek otworzył drzwi swojego „apartamentu", zrozumiał, jak bardzo się mylił.

Fala obrzydliwego, zatęchłego smrodu dosłownie zmiotła go z ziemi.

Panował tu taki chlew, jakiego jeszcze nigdy nie widział na oczy... Dosłownie wszędzie walały się brudne naczynia i jakieś stare, potargane łachmany, które chyba nigdy nie miały kontaktu z proszkiem do prania. Co więcej, dosłownie w każdym kącie widać było czarne od kurzu pajęczyny, które wręcz uginały się pod ciężarem grubych pajęczych gniazd. Długonogie bestie pewno już nieraz się z nich wykluły, tkając swoje koślawe wici po nieszczelnych oknach, z których rozpościerał się widok na miasto – chyba jedyna rzecz, którą w tym syfie dało się uznać za przyjemną.

− Tu będziesz spać − burknął niedbale wuj, wskazując Septimusowi niewielką klitkę na lewo od wejścia. Mieścił się tu zżółknięty materac – oby tylko nie zawszony – ale chyba nieużywany, więc nie było najgorzej. Jeśli tylko spod podłogi nie wynurzy się chmara czarnego robactwa, to wszystko będzie dobrze.

Septimus powoli zaczął się wypakowywać, godząc się ze swoim marnym losem... gdy nagle stanął jak wryty.

Usłyszał trzask zamka.

Cały przerażony rzucił się do drzwi, gotowy je wyważyć. Wtedy jednak zza drewnianej powłoki usłyszał srogi głos wujka:

− Wiesz, Septimus – oznajmił z ukrytą groźbą. – Tak naprawdę w dupie mam, co robisz i gdzie jesteś. Możesz nawet, kurwa, wychodzić na całe danie, naprawdę. Rób, co chcesz, nie zamierzam cię niańczyć. Mam tylko jedną zasadę. Jeśli tu jesteś, to nie ruszasz moich rzeczy i siedzisz cicho. Rozumiesz? Masz być CICHO! Jeśli spróbujesz mi w czymkolwiek przeszkodzić, to wypierdolę cię stąd na zbity pysk i zdechniesz na ulicy. Albo po prostu cię zabije. A teraz tam siedź, potrzebuję chwili dla siebie.

Chłopak z istną grozą w oczach wpatrywał się w zatrzaśnięte drzwi, próbując przetrawić to, co właśnie usłyszał... On nie żartował. Mimo że był knurem, to brzmiał śmiertelnie poważnie. Tutaj nikt by nie zauważył jego śmierci. Tu policja nie zagląda. Myśl ta przestraszyła go jeszcze bardziej – dlatego wszelka jego brawura i godność ustąpiły pod wpływem obezwładniającego wręcz strachu.

Nie odpowiedział, bojąc się nawet odezwać.

Wreszcie jednak, po pewnej chwili z salonu dobiegł pewien nietypowy hałas. Septimus z ciekawości postanowił wyjrzeć przez dziurkę od klucza. I od razu tego pożałował.

Co za paranoja.

Zobaczył trzy wychudzone kobiety, które stały w przedpokoju. Jedna w średnim wieku, a pozostałe chyba niepełnoletnie. Milczały, tak samo, jak on. Były całkowicie nagie, a ich drobne ciała pokryte były licznymi ranami i sińcami. Ich twarze, cóż, zdradzały chorobliwą wręcz apatię, która wprost pokazywała, że na pewno nie były tu z własnej woli. Wtedy ujrzał, jak wuj wychodzi z łazienki i ściąga spodnie... po czym przestał patrzeć. Usiadł w kącie i zatkał uszy, by tego nie słyszeć.

Sytuacja ta powtarzała się codziennie, czasami nawet po kilka razy. Na tym etapie Septimus był już niemal pewny, że lepiej by mu było w psychiatryku, albo na ulicy. Wciągnięty jednak w wir tej niepohamowanej makabry usiłował nawet donieść policji o tym, co się tutaj wyprawia, lecz wszelkie próby spełzły na niczym. Służby porządkowe miały zupełnie wywalone tę przeklętą dzielnicę. Prawdziwy koszmar na jawie – taki, z którego nie dało się wybudzić.

A było tak pięknie. Tak kurwa pięknie.

Dlatego właśnie z takim epickim wręcz zaangażowaniem wciągnął się w nową pracę, na którą udało mu się załapać w gildii przemysłowców. Całymi dniami składał jakieś toporne, żelazne elementy, których przeznaczenia nawet nie potrafił zdefiniować. Ta robota go całkowicie męczyła i odmóżdżana, ale przynajmniej dawało mu to jakieś perspektywy na przyszłość. Niewielkie, ale jednak. Prace kończył późnym wieczorem, biorąc wszelkie możliwe nadgodziny – po czym nawet nie zamierzał wracać do mordowni tej świni. Był skrajnie wykończony, toteż wałęsał się tu i ówdzie, zwiedzając miasto. Z reguły – w strachu przed szajkami bandytów, które już nieraz prawie obiły mu ryja – udawał się do tych bardziej cywilizowanych rejonów miasta, gdzie bez celu kręcił się po szykownych parkach i alejach. Czasami – gdy miał na tyle pieniędzy – wstępował do budki telefonicznej i dzwonił. Do Rosy.

Życie w ten nieludzki sposób toczyło się przez długie miesiące, a może i nawet lata – dni zlewały się ze sobą, toteż Septimus zaczął już tracić rachubę. Kochana Rosa z każdą rozmową dawała mu nadzieję na lepsze jutro – lecz on mimo tego coraz głębiej popadał w mroczną otchłań niewypowiedzianego smutku i niemocy. Właściwie, to rozważał nawet zakończenie tej znajomości, bo po co ma ją tak dołować i męczyć? Był nudny, depresyjny i do niczego niepotrzebny. Lepiej więc, by to po prostu umarło – i to tego zamierzał stopniowo doprowadzić.

Nagle jednak pewna informacja sprawiła, że chyba po raz pierwszy od długiego czasu na jego twarzy zagościł prawdziwy uśmiech.

Aż nie mógł w to uwierzyć.

Okazało się, że Rosa z uwagi na nowe stanowisko planuje przeprowadzkę się do Nowego Londynu.

Septimus cieszył się jak dziecko – chyba jeszcze nigdy nie czuł aż takiego ciepełka na serduszku. Oznaczało to, że znów będą mogli się spotykać! Tak po prostu, jak za starych, dobrych czasów w Greengate! Myśl ta dodawała mu wiary, że może kiedyś będzie lepiej. I faktycznie – można powiedzieć, że tak właśnie było. Zaczęli się widywać. Jego bezsensowna egzystencja została rozjaśniona niewielkim, ale wciąż jeszcze tlącym się płomyczkiem radości.

Po prostu nie do wiary.

Rosa nawet zaproponowała mu wspólny wynajem pokoju, ale chłopak z grzeczności odmówił, jako że nie chciał być dla niej obciążeniem. Po prostu nie – to byłoby za wiele. Już i tak napsuł jej wystarczająco dużo krwi.

Ale ona i tak zapewniała, że nigdy nie opuści mnie w potrzebie...

Spotykali się w sumie coraz częściej – co nawet zadziwiło Septimusa, jako że nie uważał się za jakiegoś ciekawego partnera do rozmów. Ale tak jakoś wyszło. Gadali, śmiali się, wychodzili w różne ciekawe miejsca... I nagle, po wielu długich spotkaniach pełnych radości i mile spędzonego czasu, stało się coś... dziwnego, ale zarazem magicznego. Właściwie Septimus nawet nie potrafił wskazać, od kiedy, ale... zauważył, że tęsknił za nią bardziej, niż powinien. Właściwie, to jego myśli kręciły się tylko i wyłącznie wokół niej, niemal obsesyjnie. Za każdym razem, gdy ją widywał, jego serce zaczynało mocno kołatać i czuł... coś ciepłego w sercu, co trudno jednoznacznie opisać. Czy powinien jej o tym powiedzieć...?

Może i nie, ale za bardzo go to dręczyło i w końcu nie mógł się już powstrzymać. Zrobił to, a ona... Cóż. Niektórzy wierzą, że ludzkie jaźnie mogą być ze sobą jakoś połączone. Że splątały się, nim jeszcze Demiurg wyłonił je ze świata wiecznych idei. I chyba tak musiało być w tym przypadku – wbrew wszelkiej logice i najśmielszym oczekiwaniom... ona powiedziała, że czuje to samo.

Do niego. A on był nikim.

– Ale dla mnie jesteś wszystkim – powiedziała ta, która przecież mogła mieć każdego. Tak jednak się nie stało – zakochali się w sobie po uszy, niczym dwie splątane jaźnie. Delikatne nici przeznaczenia, które wzajemnie tkały jedną, nieziemską melodię.

Od tego momentu życie właściwie stało się bajką. Jakimś niedorzecznym absurdem, w który Septimus nie potrafił pojąć swoim rozumem – ale w istocie się dział. Zresztą czym był ludzki rozum wobec potęgi miłości? Z nią u boku czuł, że może sobie przepłynąć przez najgorszy sztorm. Ciężka praca w fabryce, syf, przemoc, wojna – to wszystko nagle stanęło jakby obok... stało się małym, nic nieznaczącym tłem, gwieździstym prochem w obliczu nieskończonego świata wiecznych idei, którego on – prosty robotnik z Nowego Londynu – zdołał sięgnąć.

Ona wciąż była ze mną. Zawsze przy mnie, szepcząc miłe słówka...

Pewnego razu wydarzyło się coś równie nieoczekiwanego. Późnym wieczorem, jak to często bywało – Septimus wracał sobie na nocleg do wujka, krocząc radośnie przez obskurną dzielnicę. Gdy jednak wdrapał się na trzydzieste siódme piętro i przestąpił próg tego jakże wykwintnego apartamentu... ujrzał coś, co zmroziło mu krew w żyłach.

Wuj jak zwykle siedział na przegniłej kanapie i nawet nie zwrócił na niego uwagi, zagapiony w jakiś odmóżdżający teleturniej. Niby nic nadzwyczajnego, ale... nagle z ręki tego potwora wypadła wciąż jeszcze pełna puszka z piwem, która rozlała się po śmierdzącym dywanie. Wystraszony tym faktem bratanek postanowił ukradkiem podejść do wujka i sprawdzić, czy może nie zasłabł.

Miał poderżnięte gardło.

Krew zdążyła już w całości wycieknąć z jego przeciętej szyi, wsiąkając razem z piwem w zatęchłą podłogę. Oszołomiony młodzieniec nawet nie wiedział, co powinien zrobić w zaistniałej sytuacji. Stał jak kołek, gapiąc się na miejsce zbrodni – to się musiało stać niedawno, może godzinę temu. Któż to mógł uczynić?! W sumie to nie wiadomo i nawet nie ma sensu zgadywać... Może te trzy nieszczęsne kobiety, eoliańscy bandyci, albo jacyś inni odszczepieńcy. Nie wiadomo i zapewne Septimus już nigdy się tego nie dowie.

Po chwili Septimus jednak otrzeźwiał i... poszedł się spakować.

Normalny człowiek w tej sytuacji natychmiast zadzwoniłby po policję – ale... W sumie to po co się fatygować? Septimus tak naprawdę nawet się tym jakoś nie przejął. Nie czuł smutku ani poruszenia. Mówiąc szczerze: miał to w dupie, a nawet trochę go to cieszyło. Paul był potworem. Oczywiście, można by długo biadolić, że jako niedoszły lekarz stał się ofiarą systemu, którą PharmaTec spisał na straty. Można gadać i gadać o tym, ile było mu podobnych – ofiar, które zaufały kapitalizmowi. Ale to nie miało znaczenia – nic bowiem nie usprawiedliwi tego, co Paul robił. Ani tego, czym się stał.

To była jego wina, jego decyzja. A oto jej konsekwencje, na które zasłużył. Jedyne, czego Septimus żałował, to że nie miał odwagi zrobić tego samego w momencie, gdy po raz pierwszy był świadkiem jego obrzydliwych czynów.

Cóż, nie pozostało mu nic innego, jak tylko zabrać swoje manatki i spieprzać stąd, nim sąsiedzi zaczną się skarżyć za zapach. Wcześniej raczej nikt by się nawet nie skapnął – żadnych służb porządkowych tu nie ma, a – poza Septimusem – nie miał on żadnych bliskich. Ba, nawet jakby zgłosił tę sprawę, to funkcjonariusze najpewniej by go wyśmiali, albo zwyczajnie olaliby sprawę.

To była sytuacja, po której jego chorobliwa duma wreszcie ustąpiła – i ostatecznie zgodził się przyjąć pomoc Rosy.

Zamieszkali razem.

Niby wszystko skończyło się szczęśliwie, prawda? W końcu Septimus dopiął swego, wiodąc szczęśliwe życie jak z bajki. Zamieszkał ze swoją ukochaną w świetnie wyposażonym apartamentowcu, na strzeżonym osiedlu w pobliżu centrum – aż mu się w głowie kręciło od tego królewskiego wręcz przepychu. Nowoczesne TV, przystanek tramwajowy obok, sklepy samoobsługowe, a co najważniejsze – miłość jego życia tuż pod nosem, którą od teraz w każdej chwili mógł ucałować i przytulić.

Wszystko to było cudowne i piękne, ale...

Coś było nie tak.

Mimo tych wszystkich dobrodziejstw Septimus jakoś nie potrafił wrócić do psychicznej równowagi. Gdy jego życie wpłynęło na nieco bardziej monotonne tory, coraz częściej zaczęły go prześladować demony przeszłości. Odżywały po długim czasie tłumienia ich w głębi poranionego serca – regularnego zamiatania pod dywan, które Septimus uprawiał, jako że był zbyt zajęty próbą przetrwania w ekstremalnych wręcz warunkach.

Pamiętał bowiem, jak to wszystko się rozpoczęło... śmierć taty, a potem szaleństwo matki. Nie myślał o tym aż tak, gdy wypruwał sobie żyły na linii produkcyjnej, ani gdy włóczył się przez szemrane dzielnice z powrotem do wujkowej sali tortur. Ale teraz... to wszystko wracało z podwójną siłą. Aż nie mógł zasnąć, codziennie płacząc w objęciach Rosy niczym najgorszy mazgaj. Myślał o tym w kółko – o słowach ojca, który zawsze powtarzał, że jego największym marzeniem było doczekać się czasów pokoju. Chciał wrócić do rodziny, z którą spokojnie dożyłby sędziwej starości pośród zielonych pagórków Greengate.

Szkoda, że eksplozja rozerwała go na wpół dosłownie parę dni przed kapitulacją Eolii. Gdzie tu sprawiedliwość?

I kto ją wyegzekwuje?

Septimus stracił już praktycznie wszystko – i wiedział, że bez ukończenia studiów jego kariera raczej nie przyniesie mu większych zarobków. Wszak żadna szanująca się gildia nie zwróci na niego uwagi – a przemysłowcy najwidoczniej się na niego wypięli, nie dając ani mieszkania, ani godziwej pensji. A przecież teraz de facto cały czas żył na kredyt Rosy, nie mogą się w proporcjonalny sposób dopłacić do rachunków. To było niewłaściwie. Mówiła, że jej to nie przeszkadza, ale... czuł się z tym jak debil.

Trudno było mu powiedzieć, czy to pod wpływem tej wszechobecnej, militarystycznej propagandy, czy może z powodu braku perspektyw, albo wizji dobrego zarobku – ale nagle poczuł silną potrzebę, by niejako pomścić swojego ojca. No bo czemu nie?

Pomysł ten początkowo zakiełkował jako prosta myśl – katalizator dla tych wszystkich negatywnych myśli, które przecinały się w tym jednym punkcie. Pomysł ten szybko ewoluował – jako proste rozwiązanie, sprawiając mu dziwnego rodzaju przyjemność i nakręcając jeszcze bardziej.

Świat wokół też zdawał się go do tego popychać. Rebelia eoliańska co prawda już się rozpadła, ale nie brakowało innych skurwysyństw, które zagrażały zjednoczonej ludzkości – jak chociażby znienawidzona Wspólnota Niezależnych Republik. Każdy rządowy blok reklamowy tylko utwierdzał go w tym przekonaniu – aż pewnej ponurej nocy, mimo protestów Rosy, podjął tę ostateczną i nieodwracalną decyzję, która ponownie zmieniła jego żywot o sto osiemdziesiąt stopni.

Zresztą robił to dla niej, prawda?

Za silne państwo – za śmierć ojca – za odrodzoną ludzkość.

Zaciągnął się do wojska.

Continue Reading

You'll Also Like

10.4K 471 27
Jest to seria stara lecz nie umarła, nie przerwana lecz kontynuowana. Podczas pisania tej opowieści mój światopogląd jak i umiejętność pisania ewoluo...
53.1K 3.7K 48
Od kiedy dwadzieścia lat wcześniej ludzkość ledwo przetrwała szereg kataklizmów, które spadały na nią jak grom z jasnego nieba, kolejny potężniejszy...
2K 487 35
Mówi się, że Ulotna Biała Zjawa jest okrutnym i brutalnym demonem. Podobno atakuje bez litości starych i młodych, pożerając ich ciała w bardzo specyf...
8.6K 474 13
O tym jak światło zakochało się w gwieździe morza... Miłość przez internet - każdy ma inne zdanie na jej temat. Jest ona na pewno trudna. Jest wiele...