TWO SHINING HEARTS | RISK #1

By itsmrsbrunette

185K 6K 7.2K

~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpal... More

WSTĘP
Prolog
1. Gorzej być nie mogło.
2. Nie patrz tak na mnie.
3. Decyzja zapadła.
4. Połamania nóg.
5. Jestem twoją dłużniczką.
6. Idź do domu.
7. Nie doceniasz mnie.
8. Ale z ciebie egoista, stary.
9. Tego jeszcze nie grali.
10. Winni się tłumaczą.
11. Życie za życie.
12. To wy ze sobą nie kręcicie?
13. Nie ze mną takie gierki.
14. Głupi zawsze ma szczęście.
15. Otwórz się na uczucia.
16. Nie chcę twoich tłumaczeń.
17. Pieprzyć moralność.
18. To przecież Ethan.
19. Jedyna szansa.
20. Nasza mała tajemnica.
21. Wóz albo przewóz.
22. Ja i tylko ja.
23. Nie wychodź.
24. Moment zwątpienia.
25. Puste słowa.
26. Jedenaście dni.
27. Miarka się przebrała.
28. Nie jestem taka łatwa.
29. Nie zaczynaj czegoś, czego nie umiesz skończyć.
30. Sprawy się skomplikowały.
31. Kilka słów.
32. To i wiele więcej.
33. Dotyk szczęścia.
34. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
35. Moje bezpieczeństwo.
36.1. Cyrk na kółkach.
36.2. Napraw to.
37. Banda idiotów.
38. Teraz albo nigdy.
39. Początek końca.
Epilog
Podziękowania

40. Bezsilność.

2.6K 113 219
By itsmrsbrunette

 Ten rozdział dedykuję każdemu, kto wspiera mnie w tej przygodzie. Każdemu, kto dołożył do tej historii swoją cegiełkę. Dziękuję, że jesteście <3 Liczę, że ten rozdział stanie się dla was chwilową odskocznią od wszystkiego złego, co właśnie dzieje się na świecie. Trzymajcie się i dbajcie o siebie. 

A teraz zapraszam do czytania!

PS Przygotujcie chusteczki...

twitter: #shiningheartsIMB 

Wszystko nadal docierało do mnie jak przez mgłę. Jakby uderzono mnie w głowę czymś ciężkim. Wiotkie, zakrwawione ciało wciąż leżało na trawie. Jej powieki były otwarte, ślepia załzawione. Blado się uśmiechała, jednocześnie płacząc jak mała dziewczynka. Z jej twarzy odpłynęły wszystkie kolory, skóra powoli robiła się sina. Ale ona wciąż była tą samą Lizzie. Tą, która zawsze miała nadzieję.

Nie umiejąc wykrztusić z siebie słowa, tępo wpatrywałam się w męską postać, która klękała przy bladym ciele Lizzie. Znajdowałam się zaledwie dwa metry dalej. Ethan słabo uśmiechał się w stronę siostry, co dziewczyna automatycznie odwzajemniała. Niebieskie tęczówki były lekko przeszklone, kiedy mocno ściskał jej dłoń. Drugą ręką podtrzymywał jej plecy, aby nie leżała na trawniku. Przytulał ją do siebie, lekko bujając swoim ciałem.

— Wyjdziesz z tego, wiesz? — Cichy głos Ethana zmierzwił wszystkie włoski na moim ciele. Brunet spoglądał na siostrę z troską i nadzieją, która udzieliła się wszystkim pozostałym. — Jesteś dzielna. Zawsze byłaś, Liz. Jestem zbyt głupi, aby zostać tutaj sam, wiesz? Musisz jeszcze trochę sobie pożyć, bo ktoś musi wyciągać mnie z kłopotów. — Zaśmiał się przez łzy, a zaraz po nim dźwięczny, przyjemny dla ucha chichot szesnastolatki wyfrunął spomiędzy jej drżących warg.

— Naprawdę musieli mnie postrzelić, aby wreszcie wylazła z ciebie miękka klucha? — Lizzie wlepiła w niego spojrzenie.

— Przy tobie zawsze byłem mięczakiem. — Niski baryton drżał przy wypowiadaniu każdego słowa. Starł kciukiem łzę z wilgotnego policzka siostry. Kolejne słone krople spływały po jego twarzy.

W pewnej chwili ciemnobrązowe tęczówki Lizzie odnalazły te moje. Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Obserwowałam strużki łez na jej bladej twarzy, każdą oznakę tego, że cierpiała. Widziałam, jak krzywiła się i co jakiś czas syczała z powodu rany, która nadal krwawiła. Mimo tego całego bólu ona i tak się uśmiechała. Tak promiennie i uroczo jak zawsze. Jedynie okoliczności były inne. Ja też zmiękłam i uniosłam kącik ust w pokrzepiającym geście. Może i musiałam trochę się wysilić, aby to zrobić, ale wbrew pozorom naprawdę w nią wierzyłam. Była naszym małym słoneczkiem. Jeśli ktoś z całej naszej dziesiątki miałby z tego wyjść, to właśnie Lizzie.

W podobnej odległości od rodzeństwa Pierce stała cała reszta, oprócz Nory i Shane'a, którzy odeszli kawałek dalej, dzwoniąc na pogotowie. Wszyscy piekielnie się denerwowaliśmy, ale nie chcieliśmy pokazywać swojego strachu Lizzie, więc trzymaliśmy się na uboczu. Ruby płakała w ramionach Sawyera, a Crystal gorączkowo ściskała dłonie Masona i Maxa, zaciskając powieki, aby zatamować łzy. Ja wolałam się odizolować i w samotności walczyć z bólem, który promieniował w klatce piersiowej za każdym razem, kiedy przez głowę przebiegała wizja tego, że Lizzie jednak nie da sobie rady.

Ciężko odetchnęłam i kątem oka zerknęłam w miejsce, w jakim znajdowała się osoba, która to wszystko zapoczątkowała. Od strzału minęło kilka minut, a ona wciąż tkwiła w tej samej pozycji. Siedziała na trawie, cicho łkając. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i otuliła je ramionami, w których chowała twarz. Szloch targał jej ciałem, a włosy przysłaniały oczy. Broń leżała kilka metrów dalej. Kiedy tylko nacisnęła spust i dotarło do niej to, co zrobiła, wyrzuciła pistolet i niezdarnie wykonała kilka kroków w tył, osuwając się na ziemię. Jej los był przesądzony. Na miejsce jechała też policja, którą wezwała Nora. Możliwość była jedna. Zamkną ją w ośrodku psychiatrycznym, aby więcej nikogo nie skrzywdziła.

Chyba nie muszę dodawać, że w tamtej chwili wszyscy bez wyjątku patrzyliśmy na nią z obrzydzeniem.

I to zadziało się tak nagle. Usłyszałam dźwięk krztuszenia się. Automatycznie spojrzałam na Lizzie. Z rany postrzałowej, która była umiejscowiona w okolicach żebra, mniej więcej pod lewym płucem, zaczęło wypływać coraz więcej krwi, a Ethan nie potrafił zatamować krwawienia z klatki piersiowej. Brunetka robiła się coraz bledsza i ewidentnie miała coraz większe problemy z oddychaniem. Jej ciało drżało, a uśmiech słabł z każdą kolejną sekundą. Zrobiło mi się słabo. Czułam, jakby ktoś odciął mi dopływ tlenu. Przystawiłam trzęsącą się dłoń do ust, czując pieczenie w okolicach oczu. Nie, nie, nie. Pokręciłam głową, robiąc krok w przód. Ona była silna. Da sobie radę.

Nie minęła minuta, a powieki Lizzie powoli zaczęły opadać.

— Nie zamykaj oczu — wychrypiał Ethan. Ciężko stwierdzić, czy była to prośba czy rozkaz. Jego ton ociekał strachem. Mocniej przycisnął siostrę do swojego ciała i zaczął kołysać ją w swoich ramionach. — Wytrzymaj jeszcze chwilę. Zostań ze mną, Liz.

Brunetka pokiwała głową, próbując się uśmiechnąć. Ale to już nie był uśmiech. To grymas, który odzwierciedlał ból.

— Nigdzie się nie wybieram — wyszeptała Lizzie łamiącym się głosem. Powoli uniosła dłoń, kładąc ją na mokrym policzku Ethana. Grymas na jej twarzy tylko utwierdził mnie w tym, ile fizycznego cierpienia przyniosła jej ta czynność. Oddychała z coraz większym trudem, ale starała się tego nie pokazywać. Pogładziła skórę Pierce'a opuszkiem palca, ścierając łzę, która wypłynęła z jego prawego oka. Ten widok mnie podłamał. — Ethan... — zaczęła, a następnie gwałtownie zaczęła nabierać powietrza.

Po chwili zamknęła oczy.

Niemal mogłam usłyszeć dźwięk łamiącego się serca Ethana. Dźwięk dziewięciu łamiących się serc.

To działo się szybko, choć dłużyło się w nieskończoność. Pierce zaczął trząść wiotkim ciałem Lizzie, aby ją obudzić. Gdy zorientował się, że niczego tym nie osiągnie, odłożył jej sylwetkę na trawę, a następnie się nad nią pochylił. Lekko poklepał ją po policzku, ale i tym razem nie uzyskał pożądanego rezultatu. Powieki Lizzie wciąż pozostawały zamknięte. Od nadmiaru nerwów żółć podeszła mi do gardła. Jeszcze mocniej przyciskałam dłoń do ust, aby nie zwymiotować. Drżałam, wstrzymując oddech tak jak wszyscy pozostali. Ethan się nie poddawał. Przyłożył palce do szyi siostry, pochylając się. Zrobił się blady jak ściana.

— Co się dzieje? — Ruby wyrwała się z objęć Sawyera i upadła na kolana po drugiej stronie ciała Lizzie, chwytając jej dłoń. Już nie powstrzymywała łez.

Ethan zaklął pod nosem, a następnie popatrzył na nas wszystkich po kolei.

— Puls spada — poinformował z przerażeniem.

Automatycznie ułożył jedną dłoń na drugą, splótł palce i uklęknął, umieszczając złączone ręce na klatce piersiowej Lizzie. Zaczął uciskać korpus, a w jego oczach zbierało się coraz więcej strachu. Nigdy nie widziałam go tak przerażonego. Niebieskie tęczówki już nawet nie uosabiały nadziei. Były takie nijakie... przestraszone. Zaciskał szczękę, nie poddając się. Łzy strumieniami płynęły po jego policzkach, kiedy coraz żwawiej naciskał na ciało szesnastolatki. Jego dłonie zabrudziły się od krwi. W międzyczasie Max znalazł się obok i pochylił się nad twarzą brunetki, aby zorientować się, czy oddychała.

— I jak? — zapytał Ethan, nie zatrzymując się. Findlay zasznurował wargi i z paniką w spojrzeniu, przecząco pokiwał głową. Przestałam oddychać. To był gwóźdź do trumny. Pierce patrzył na Maxa z umierającą nadzieją, a potem przeniósł wzrok na siną twarz Lizzie. — No dalej. Wytrzymaj, Liz. Musisz się obudzić, słyszysz mnie? Musisz do mnie wrócić.

Wszystko, co mówił, łamało mi serce. Chociaż nie. On nie mówił. On błagał. Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że błaganie może być tak bolesne.

W pewnym momencie na twarzy Ethana nie było już łez. Wyłącznie czysta determinacja i złość. Nie wiem, czy był zły na Daphne, los, czy na samego siebie, a może na wszystko na raz.

— Liz, wstawaj, słyszysz?! — zdzierał gardło, jednak jego głos wciąż drżał. — Obudź się, Lizzie. No dalej!

Dziesiątki sekund mijały, ale Lizzie nie otwierała oczu, a w zasadzie z każdą kolejną wyglądała, jakby popadała w coraz głębszy sen. Lecz Ethan był jak w amoku. Nie przestawał uciskać jej klatki piersiowej, energicznie nakazując jej się obudzić. Jego oczy płonęły. Wydawałoby się, że zwariował. Obudził w sobie gniew, o którym sam nie miał pojęcia. Odchodził od zmysłów, coraz gwałtowniej wykonując uciśnięcia. Nagle Max odepchnął go na bok i ze skupieniem pochylił się nad twarzą Lizzie. Ignorując szarpnięcia, które zadawał mu Ethan, nasłuchiwał chwilę, czy oddycha, położył dwa palce na jej szyi, a zaraz potem sięgnął po jej nadgarstek i w tamtym miejscu również sprawdził puls.

Obserwowałam każdy jego ruch z gulą w gardle. Gdy powoli podniósł głowę, prostując się, żółć podeszła mi do gardła. Findlay przymknął oczy, a kiedy je otworzył, posłał każdemu po kolei jednoznaczne spojrzenie, zatrzymując wzrok na Ethanie. Wszyscy zrozumieliśmy. Piwne tęczówki patrzyły nas w sposób, który mógł mówić tylko jedno. Nadzieja umarła.

Zaczęłam się dusić. Stałam w tym samym miejscu, nie potrafiąc złapać oddechu ani się poruszyć. Czułam się, jakby ktoś wyszarpał mi serce z klatki piersiowej, a następnie rozszarpał je na moich oczach. Zacisnęłam powieki, a zaraz po tym poczułam pod nimi pieczenie. Moje oczy się zaszkliły. Zachłysnęłam się powietrzem, a potem zastygłam w bezruchu, walcząc z pustką, która rozrywała moje wnętrzności. Nie, nie, nie. Nie mogła tak skończyć. Wszyscy, ale nie ona.

Głośny szloch Ruby wyrwał się z jej piersi. Przycisnęła siną dłoń szesnastolatki do swojej klatki piersiowej i zaniosła się płaczem, którego dźwięk rozłożyłby na łopatki nawet najsilniejszego. Wszyscy pobledliśmy. Mason objął od tyłu Crystal, która wpatrywała się w ciało Lizzie z niedowierzaniem. Z jej niebieskich oczu lały się łzy, a drżąca dłoń zatykała jej usta. Sawyer padł na kolana, a Nora słysząc te wszystkie wrzaski, zostawiła Shane'a rozmawiającego z pogotowiem i rzuciła się w naszym kierunku. Kiedy zrozumiała, co się stało, zachłysnęła się powietrzem, oddając się w objęcia szlochu. Max natychmiast znalazł się przy niej i zapominając o własnym roztrzęsieniu, umieścił dłoń na ustach swojej miłości, aby zagłuszyć łkanie, i przycisnął jej ciało do swojego.

— Niemożliwe — zaprzeczył Ethan i w niezidentyfikowanym letargu powrócił do prób reanimowania swojej siostry. Żyły były widoczne na jego szyi i rękach, oczy stały w ogniu, którego nie gasiły nawet łzy. Ciężko dyszał i z zaciśniętą szczęką pochylał się nad ciałem brunetki. — Wstawaj! Ty żyjesz, słyszysz?! Otwórz oczy! — Nie panował nad sobą. Nigdy w życiu nie widziałam, aby człowiek doprowadził się do stanu, do którego doprowadził się Ethan. Nie zważając na Ruby klęczącą obok, złapał ramiona Lizzie i zaczął nimi trząść. — Oddychaj, Lizzie! Spójrz na mnie! — krzyczał. Shane pojawił się obok i zaczął przytrzymywać Pierce'a, ale on szarpał się we wszystkie strony. — Zostaw mnie! Muszę ją uratować, nie rozumiecie?!

— Ethan...

— Kurwa mać, puść mnie! Muszę ją uratować, zanim będzie za późno! — wydzierał się.

Wpadł w furię. Wierzgał i targał ciałem siostry, próbując ją obudzić. I wtedy Max postanowił to zakończyć.

— Ona nie żyje. — Głos Findlaya wprawił serca nas wszystkich w drgawki. Mieliśmy resztki złudnej nadziei, którą ugasił jednym zdaniem.

Tyle wystarczyło. Ethan wyglądał, jakby go zahipnotyzowano. Opadł na ziemię, a następnie przyciągnął do siebie wiotkie ciało Lizzie. Przytulił je do swojej klatki piersiowej, układając na jej policzku rękę brudną od jej własnej krwi. Zwiesił głowę, cicho łkając.

— Nie zostawiaj mnie. Nie poradzę sobie bez ciebie — wyszeptał drżącym głosem i zaczął kołysać jej ciałem. Jego łzy kapały na jej bladą twarz, kiedy kręcił głową, z bólem sznurując usta. — Proszę, obudź się — wymamrotał błagalnie.

A ona wyglądała jak anioł. Taka spokojna i piękna. Już nie czuła bólu. Już nie cierpiała.

Nie wiem, ile czasu przytulał ją do siebie, a my wszyscy oglądaliśmy to zamglonym wzrokiem, ale nikt nie spodziewał się następnego. Tego, że Ethan odłoży siostrę na ziemię, a następnie poderwie się do góry i chwiejnym krokiem ruszy w stronę siedzącej kawałek dalej Daphne, która nawet go nie widziała. Była zbyt pogrążona we własnej żałobie, aby to zrobić. Shane pociągnął za swoje włosy, a następnie zaczął podążać za Ethanem. Ale Pierce nie patrzył za siebie. W pewnym momencie schylił się, aby podnieść coś z trawnika.

I kiedy zobaczyłam, że podnosi pistolet Daphne, wystrzeliłam w tamtym kierunku jak strzała, nie zważając na to, że każda część mojego ciała bolała, kiedy chociażby drgnęłam.

Ethan wymierzył bronią w Daphne, a kiedy Shane chciał mu zabrać przedmiot, to właśnie on stał się celem. Przełknęłam ślinę, pozwalając, by łzy bezwładnie ciekły po moich zimnych policzkach.

— Nie wtrącaj się — mruknął i znów wymierzył w Daphne. — Zniszczę cię. Zabiję i będę patrzył. jak wynoszą twoje ciało. Zabiję cię, słyszysz?! Zabiję cię za to, że chociaż pomyślałaś, aby jej to zrobić — wypluł, a głos nawet przez sekundę mu nie zadrżał.

Wzdrygnęłam się i panicznym wzrokiem odnalazłam tęczówki Shane'a, szukając w nich ratunku. Wymieniliśmy się porozumiewawczymi spojrzeniami i skinęliśmy głowami. Działaliśmy jak jeden organizm. Zaszłam Ethana od boku, aby odwrócić jego uwagę od Howarda. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Mierzył do zniszczonej emocjonalnie szatynki, a jego ręce całe się trzęsły. Walczył ze sobą, a my musieliśmy walczyć z nim, bo żadne z nas nie wiedziało, ile dzieliło nas od kolejnej tragedii. Wstrzymałam oddech i oplotłam dłońmi jego wyprostowane ramię. Wzdrygnął się i zerknął na mnie kątem oka.

I wtedy doszczętnie mnie zniszczył. Bo nigdy nie widziałam tyle bólu, ile dostrzegłam w jego przekrwionych, mokrych od łez oczach. Już nie było iskierek. Wyłącznie cierpienie, słabość i bezsilność. I zagubienie.

Howard wykorzystał nieuwagę Ethana i podbiegł bliżej, stojąc niespełna pół metra przed nami.

— Nie rób tego — poprosił. Nie kazał mu. Shane jedynie prosił.

Ethan znów wycelował w przyjaciela.

— Zasłużyła — wychrypiał. — Odejdź i pozwól mi ją wykończyć.

Byłam coraz bardziej sparaliżowana.

— Nie. Jeśli chcesz do niej strzelać, najpierw musisz strzelić do mnie.

Ethan rozchylił wargi, ale jego mina pozostała niewzruszona. Znów podjął walkę z samym sobą, choć decyzję podjął zanim Shane zdążył wskazać na siebie palcem. Brunet pustym wzrokiem wpatrywał się w przyjaciela, a później w broń. Ręce coraz bardziej mu się trzęsły, a łkanie stawało się coraz silniejsze. Moje serce pękało przy każdym dźwięku. Pierce zerknął na Daphne, a Howard zrobił krok w przód i delikatnie wysunął z dłoni Ethana pistolet.

Gdy Ethan się zorientował, przestał się hamować. Widząc, że przegrywa z samym sobą i ledwo stoi na nogach, przyciągnęłam go do siebie. Ramiona chłopaka ciasno owinęły się wokół mojej sylwetki. Dłonie zabrudzone krwią wbijały się w moje plecy, a jego łzy moczyły skórę i top. Płakałam razem z nim, czując jak z nas obojga ulatuje życie. Osunęliśmy się na ziemię. Wciąż przyciskałam go do siebie, gładząc opuszkami palców jego skórę. Z klatki piersiowej Ethana wyrwał się wrzask rozrywający serce. Nie krzyczał. On lamentował, dusząc się własnym płaczem. Każdy dźwięk wzbudzał kolejne dawki bólu. Kiedy wtulał się we mnie, czułam, jak każda komórka mojego ciała jest rozszarpywana na strzępy. A on tak bardzo płakał. Zdzierał gardło, poddając się rozpaczy. Trzymając swoje bezpieczeństwo w ramionach, umierałam razem z nim, nie kontrolując łez i szlochu, który opuszczał moje gardło. Bo prawda była taka, że tamtego wieczoru nasze dusze umarły.

Nie wiem, ile godzin przyciskałam do siebie drżące ciało Ethana, zanim nad ranem wróciłam do domu. Wszystko pamiętałam jak przez mgłę. Wchodząc po schodach na werandę, miałam wrażenie, że zaraz z nich spadnę. Nogi mi się trzęsły, oczy piekły od płaczu, a dłonie telepały się na tyle, że nie mogłam wsadzić klucza w zamek. Jakie było moje zdziwienie, kiedy drzwi ustąpiły po pociągnięciu za klamkę, co oznaczało, że nie były zamknięte. Ciężkim krokiem przekroczyłam próg domu, zamknęłam za sobą drzwi, a następnie oparłam się o ich drewnianą powierzchnię. Zacisnęłam powieki, z trudem wtłaczając w siebie powietrze.

I chociaż w płucach znajdował się tlen, nadal czułam palce, które życie z całej siły zaciskało mi na szyi, uniemożliwiając oddychanie. Dusiłam się. Życie mnie dusiło.

Usłyszałam kroki, więc uchyliłam powieki. Każdy ruch sprawiał mi niewyobrażalny ból. Przełknęłam ślinę, widząc w progu zaspanego ojca. Oświetlało go jedynie światło, którego źródłem była latarka w telefonie skierowana w podłogę.

— Miło, że raczyłaś się pojawić... — Zerknął na zegarek. — O piątej nad ranem.

Nie miałam siły się odezwać. Walcząc z bólem w okolicach serca, zacisnęłam szczękę i patrzyłam na niego mętnym wzrokiem. Nawet stanie w miejscu przywoływało uczucie, jakby przypalano mnie rozżarzonym żelazem.

— Martwiłem się o ciebie. — Nie jestem pewna, czy właściwie usłyszałam jego głos. Wszystko było takie mętne. Nawet powietrze. Zdziwiony brakiem reakcji z mojej strony skierował na mnie światło latarki. — Destiny? — Ton ojca zmienił się na łagodniejszy.

Nie wytrzymałam. Znów przegrałam z samą sobą. Czując, że przypływ bólu zbliżał się z ogromną mocą, zmusiłam swoje zesztywniałe ciało do ruchu. Zrobiłam kilka kroków, pokonując dystans dzielący naszą dwójkę i bez słowa owinęłam ramionami klatkę piersiową taty. Pękłam. Zaniosłam się głośnym szlochem, który obijał się o ściany przedpokoju. Chwilę potem usłyszałam huk, gdyż mężczyzna wypuścił z ręki telefon, który upadł na podłogę. Ojciec przyciągnął moje ciało do swojego i zaczął gładzić dłońmi moje plecy. Nie płakałam. Ja wyłam tak mocno, że cały organizm błagał, abym przestała. Łapczywie próbowałam łapać powietrze, ale mój stan mi to uniemożliwiał. Nie pomagała bliskość taty ani jego uspokajające słowa. Trzęsłam się i tonęłam we łzach, które moczyły mu koszulkę. Nie wiem, w którym momencie na schodach pojawiła się przerażona mama, nie docierały do mnie wypowiedzi rodziców. Ja po prostu zaciskałam powieki i palce na piżamie ojca, prosząc, aby to piekło się skończyło. Pozwoliłam, aby obserwowali, jak łamałam się z każdą sekundą coraz bardziej. Tamtego ranka właśnie taka byłam. Złamana.

﹡﹡﹡

Drugiego lipca niebo i całe Atlantic City płakało razem z nami. A raczej wszyscy płakali zamiast mnie. Wypłakałam już wszystkie swoje łzy i teraz została mi tylko pustka. Tępym wzrokiem wpatrywałam się w całe mnóstwo ludzkich sylwetek odzianych w czarne ubrania. Ciemne parasole migały mi przed oczami średnio co kilka sekund. Obserwowałam zarówno znajome, jak i nieznajome twarze pogrążone w smutku, a po wielu z nich wciąż spływały łzy.

Nie rejestrowałam słów, które zostały wypowiedziane w tamtej godzinie. Starałam się poukładać myśli, ale szybko zrozumiałam, że to niemożliwe. Silne ramię, które obejmowało moje sparaliżowane ciało, było jedynym bodźcem utwierdzającym mnie w tym, że w ogóle jeszcze egzystowałam. W przeciągu kilku ostatnich dni zostałam doszczętnie wyprana z emocji. A w zasadzie wyprana ze wszystkiego. Nawet z samego życia.

Szum padającego deszczu mieszał się z odgłosami, które dobiegały z każdej strony. Kiedy mój wzrok padł na znajome twarze, czas znów się zatrzymał. Max przyciskał do siebie roztrzęsioną Norę. chociaż sam nie był w dobrym stanie. Wyglądał jak własny cień, tak jak zresztą my wszyscy. Oczy miał lekko podkrążone i tak cholernie przesiąknięte cierpieniem, że to wręcz bolało. Dziewczyna w jego ramionach cały czas płakała, żaląc się w rękaw jego ciemnej koszuli. Obok stała Crystal i Ruby, które obejmowały się z całej siły, wzajemnie mocząc łzami swoje kreacje. Z tej dwójki mimo wszystko Torres była w lepszej kondycji i ignorując własną rozpacz, uspokajająco kołysała ciałem Afroamerykanki, która ledwo oddychała. Mason znajdował się kilkanaście centymetrów dalej i pustym wzrokiem wpatrywał się w dłoń, którą miał splecioną z tą należącą do Crystal.

Przechyliłam głowę, aby spojrzeć na chłopaka, który dbał dzisiaj o to, abym stała na nogach. Sawyer obejmował mnie jedną ręką, a drugą trzymał parasol. Nawet nie próbował się hamować. Nie wstydził się łez, które boleśnie błyszczały w jego smutnych oczach. Patrzył przed siebie, w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się otwarta trumna z... z ciałem Lizzie.

Fakt, że kilka minut wcześniej zobaczyliśmy ją po raz ostatni, zabijał z sekundy na sekundy coraz bardziej. Kiedy leżała tam taka bezbronna, w białej, zwiewnej sukience, z kaskadą ciemnych włosów na ramionach, wyglądała tak znajomo. Jakby zaraz miała się obudzić. Ale tego nie zrobiła. Nie mieliśmy okazji jeszcze raz spojrzeć w jej czekoladowe oczy ani zobaczyć w nich tej dziecięcej radości. Powieki miała zamknięte, przypominając anioła, którym bezapelacyjnie była.

Ostatni był Shane, który stał kawałek dalej i sprawiał wrażenie nieobecnego. Mimo smutku na twarzy mogłam domyślić się, że pogrzeb to nie jedyna sprawa, o jakiej myślał. Bez trudu wiedziałam, czym była kwestia numer dwa, bo bez przerwy zastanawiałam się nad tym samym. Howard wyglądał jak wrak człowieka. Od kilku dni nie spał praktycznie w ogóle, bo kiedy wszyscy inni oddali się własnej żałobie, on musiał nosić na plecach jeszcze czyjąś. Jako najlepszy przyjaciel Ethana poświęcał mu cały swój czas, pilnując, aby ten nie zrobił niczego głupiego.

Kiedy złapaliśmy kontakt wzrokowy, posłałam mu wymowne spojrzenie, którym zadałam jedno proste pytanie. W momencie, w którym Shane przecząco pokiwał głową, cała moja nadzieja została zmiażdżona.

Kwadrans później wszyscy zaczęli się zbierać. Całą paczką stanęliśmy przy świeżym nagrobku i spędziliśmy przy nim następne minuty, obserwując, jak krople deszczu spływają po betonowej tablicy. Kiedy przeczytaliśmy to, co zostało na niej napisane, mogę przysiąc, że odgłos ośmiu łamiących się serc usłyszano w sąsiednim stanie.

"O jednego anioła mniej na Ziemi..."

Na zawsze w naszych sercach

Lizzie Marigold Pierce

17.12.2004 – 29.06.2021

Była taka młoda. Miała przed sobą całe życie. Nie zdążyła spełnić marzeń. Nie doświadczyła upragnionego zakochania, chociaż kilka dni wcześniej mówiła, że być może nadarzyła się na to okazja. Wszystko runęło za pośrednictwem osoby, która zaślepiona żądzą zemsty na jej bracie, bez zastanowienia ją postrzeliła. Uśmierciła nasze słońce, tylko po to, aby kilka chwil później sama oddać się ciemności. Bo tamtej nocy padł nie tylko jeden strzał. Padły dwa. Daphne odebrała życie Lizzie, ale również sobie. Dwudziestego dziewiątego czerwca odeszły dwie osoby - jedna tak bardzo przez nas kochana, druga - równie bardzo znienawidzona.

Choć tak naprawdę dwudziesty dziewiąty czerwca na zawsze pozostanie dniem upadku wszystkich, którzy opalali się w blasku Lizzie Pierce. Słońce zgasło. Teraz został tylko mrok.

Zastygłam w bezruchu, kiedy niespodziewanie zostałam przyciśnięta do czyjegoś ciała. Chwilę wpatrywałam się w sylwetkę kobiety, która owinęła wokół mnie swoje chude ramiona. Zaraz potem z trudem zmusiłam się do odwzajemnienia uścisku. Objęłam rękami drżącą i szlochającą Valerie Pierce, która właśnie wypłakiwała się w moje ramię. Moje serce znów stanęło, kiedy usłyszałam przy uchu jej bolesne łkanie. W tamtym momencie paradoksalnie chciałam się uśmiechnąć. Bo trzymając przy sobie starszą kopię naszej przyjaciółki, czułam się prawie tak, jakbym trzymała w nich samą Lizzie. Tak bardzo pragnęłam, aby moje wyobrażenie stało się prawdą. To tak cholernie bolało.

Jakiś czas później kobieta się ode mnie odsunęła. Omiotłam wzrokiem jej bladą twarz. Kości policzkowe były zapadnięte, oczy przekrwione od braku snu i mokre od łez, które bez przerwy spływały po jej policzkach. Ciemne włosy były roztrzepane i wilgotne od deszczu, tak jak jej czarny garnitur. Najbardziej jednak bolał widok jej tęczówek będących ucieleśnieniem bólu i cierpienia. Powiedzenie, że wyglądała jak wrak człowieka, było dużym niedopowiedzeniem. Wyglądała jak śmierć we własnej osobie.

Prawda była taka, że to właśnie jej odebrano najwięcej. My straciliśmy przyjaciółkę, ale to Valerie Pierce straciła własne dziecko. Straciła córkę.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie smutno, więc delikatnie skinęłam głową i pocieszająco zacisnęłam palce na dłoni Valerie.

— Na mnie już czas, dzieci. — Zwróciła się do całej naszej ósemki i spojrzała na każdego po kolei. Kiedy jej wzrok znów zatrzymał się na mnie, cicho westchnęła. — Wiesz coś?

Przełknęłam ślinę i zasznurowałam usta.

— Przykro mi, ale nie — odpowiedziałam. Uderzył we mnie zawód, który stanął w jej oczach. — Jak tylko się czegoś dowiemy, powiadomimy cię.

— Dziękuję, kochanie. Trzymajcie się.

Z tymi słowami ostatni raz popatrzyła na nagrobek, w którym pochowano jej córkę, a następnie przyłożyła do oczu chusteczkę i odchodząc, zaczęła wycierać łzy.

My również zaczęliśmy się zbierać. W milczeniu opuszczaliśmy cmentarz, wszyscy pogrążeni we własnych myślach. Już nawet nie dbałam o to, czy nad głową miałam parasol. Wepchnęłam dłonie w kieszenie cienkiego czarnego płaszcza i wlepiłam wzrok w czubki moich szpilek. Krople deszczu moczyły moje włosy i ubranie, co traktowałam jako pewnego rodzaju oczyszczenie. Wzdrygnęłam się, kiedy pojawił się obok mnie Shane. Smutno na niego spojrzałam. Jasnobrązowe włosy opadały mu na czoło, również szedł bez parasola. Oprócz żałoby gołym okiem dostrzegłam w wyrazie jego twarzy czyste zmartwienie. Musiałam wyglądać podobnie.

— Nadal się nie odezwał? — zapytałam zachrypniętym głosem. Howard przecząco pokiwał głową. — Masz jakiś pomysł?

— Kurewsko się martwię, Destiny. Będę musiał go poszukać...

— Kiedy zaczynamy? — wtrąciłam, zbijając szatyna z tropu. Uniósł brew, na co westchnęłam pod nosem. — Słuchaj, Shane. Martwię się równie bardzo i nie ma mowy, że zacznę jakkolwiek funkcjonować, jeśli nie zobaczę go chociaż przez głupią sekundę. Nie będę czekać z założonymi rękami.

Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedziałam, że rozumieliśmy się jak nikt inny.

— Zacząłbym od razu. Przyjechałem samochodem, możemy pojeździć po mieście i go poszukać — zaproponował, kiedy zbliżaliśmy się do parkingu.

Obróciłam głowę w tamtym kierunku, natrafiając na jego samochód stojący pod drzewem.

— Więc jedźmy — westchnęłam z wycieńczeniem.

Wszystko zaczynało mnie coraz bardziej przytłaczać, a ból stawał się nie do zniesienia. Chciałam, aby ktoś to zatrzymał.

Pożegnaliśmy się z resztą i wsiedliśmy do auta. W milczeniu przemierzaliśmy kolejne ulice, odwiedzaliśmy miejsca, w których mógłby znajdować się Ethan, ale śladu po nim zaginął. Nie odzywał się od wczorajszego wieczora, a fakt, że nie pojawił się na pogrzebie własnej siostry, jedynie uświadamiał nas, jak bardzo źle z nim było.

Kolejną godzinę później Shane zatrzymał się pod budynkiem, w którym znajdowało się mieszkanie Ethana. To pierwsze miejsce, które sprawdziliśmy, ale z jakiejś przyczyny znaleźliśmy się tutaj ponownie.

— Proponuję, żebyś tu na niego poczekała, a ja objadę wszystko jeszcze raz — mruknął, odkładając głowę na kierownicy.

Był tak bardzo wykończony.

— W porządku. Daj znać, jak go zobaczysz — westchnęłam, przejmując od Shane'a klucze do mieszkania Pierce'a.

Pociągnęłam za klamkę i powoli postawiłam nogi na betonie.

— Ty też.

Skinęłam głową, a następnie wysiadłam z samochodu, pozwalając, aby deszcz zmywał ze mnie chęci do życia. Zamknęłam za sobą drzwi i powolnym krokiem skierowałam się do klatki. Nie spieszyło mi się. Wbrew pozorom właśnie tam, znajdując się na pustym parkingu, pod ciężarem dużych kropel deszczu, czułam, że jeszcze jakkolwiek żyłam. Oddychałam, choć z trudem. Poruszałam się, mimo że każdy ruch sprawiał mi ból.

Nie wiem, jak długo stałam pośrodku niczego, spoglądając w niebo, ale kiedy wreszcie zdecydowałam się wejść do budynku, byłam cała przemoczona. Jak przez mgłę przemierzałam kolejne stopnie, aż wreszcie znalazłam się przed odpowiednim mieszkaniem. Przekręciłam zamek w drzwiach i weszłam do środka, gdzie uderzył we mnie znajomy zapach, który kojarzył się tylko z jednym. Z bezpieczeństwem. Cóż za ironia, czyż nie?

Pozbyłam się szpilek oraz płaszcza i rzuciwszy je w kąt, weszłam w głąb mieszkania. Niepewnie opadłam na kanapę, a wspomnienia zaczęły napływać do mojej głowy jak huragan. Pamiętałam wszystko, co się tu wydarzyło. Jak razem oglądaliśmy filmy. Jak siedzieliśmy na tej sofie i rozmawialiśmy o największych głupotach. Jak graliśmy w durne gry, śmiejąc się jak kretyni. Jak się tutaj całowaliśmy... Kiedy kanapa i pomieszczenie, z którym miałam tak wiele miłych skojarzeń, przeistoczyła się w miejsce, w którym ze zmartwieniem na twarzy czekałam na jakikolwiek znak życia od jego właściciela? Gdzie popełniliśmy błąd?

﹡﹡﹡

Zerwałam się z miejsca, kiedy usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. W całym mieszkaniu było już ciemno, bo nie zapaliłam żadnego światła, a na dworze panował już mrok, co oznaczało, że zrobiło się naprawdę późno. Zmrużyłam oczy i wytężając wzrok, zajrzałam do przedpokoju. W progu stanęła postawna, męska sylwetka. Serce podeszło mi do gardła, kiedy osoba niepewnym ruchem włączyła światło w holu. To był on. Ethan wrócił.

Po zrozumieniu przyszło przerażenie. Z panicznym strachem śledziłam każdy jego ruch. Jak niezdarnie próbuje pozbyć się butów, podpierając się o ścianę. Jak chwiejnym krokiem wchodzi do salonu. Jak z niezrozumieniem unosi wzrok i natrafia nim na mnie.

Jak niezadowolenie wpływa na jego wycieńczoną twarz, gdy orientuje się, kim jestem...

Było mi najzwyczajniej w świecie przykro, kiedy chłopak jedynie lekceważąco machnął na mnie ręką i przewróciwszy oczami, spojrzał w stronę okna. Ukłucie w sercu zmusiło mnie do zrobienia pierwszego kroku.

— Gdzieś ty był? — wyszeptałam drżącym głosem. — Martwiliśmy się o ciebie.

— Niepotrzebnie — prychnął z zawiścią. — To nie ja jestem martwy. Chociaż w sumie powinienem.

Przymknęłam powieki, czując, że niewiele dzieliło mnie od kolejnego upadku.

— Nie mów tak nigdy więcej — wychrypiałam i zrobiłam krok w jego stronę. — To nie była twoja wina, słyszysz? Nie możesz wyżywać się na sobie, bo się wykończysz.

Ethan zachwiał się na nogach, prawie upadając. Uśmiechnął się z bólem i zaciągnął nosem.

— Właśnie to chcę osiągnąć. I tak nie mam nic do stracenia.

Każde jego słowo tak bardzo bolało. Był zbyt dobry, aby mówić o sobie coś takiego.

Podeszłam do niego i chwyciłam w dłonie jego policzki, aby przyjrzeć mu się z bliska. Od razu poczułam odór alkoholu. Niebieskie tęczówki spoglądały na mnie mętnie i gniewnie. Żółć podeszła mi do gardła, gdy zobaczyłam, jak bardzo przekrwione i podkrążone były. Ciemne sińce królowały pod oczami, usta były sine i drżące, włosy roztrzepane. Nie poznawałam go. W życiu nie powiedziałabym, że właśnie stał przede mną Ethan Pierce.

— Nie mów tak, proszę cię — błagałam łamiącym się głosem. — Przejdziemy przez to razem, ale błagam, nigdy więcej mi czegoś takiego nie mów.

Ethan wyrwał się z uścisku i gwałtownie wciągnął powietrze.

— Razem?! — Wzdrygnęłam się, słysząc jego szorstki głos ociekający kpiną. — Myślisz, że mi to pomoże? Że obchodzi mnie twoja obecność?! Obecność kogokolwiek?! Moja siostra nie żyje, a wy naprawdę myślicie, że przejmuję się tym, czy jestem w tym sam, czy z kimś?! Co jest z wami nie tak?! Lizzie nie żyje!

Mimo że rozumiałam, w jakiej znajdował się sytuacji, nie potrafiłam wyprzeć świadomości, że to, co mówił, uderzyło we mnie mocniej i bardziej boleśnie, niż powinno. Bo znów usłyszałam od bliskiej osoby, że nie obchodzi jej moja obecność. Znów powiedziała mi to osoba, po której w życiu bym się tego nie spodziewała. Ktoś ponownie sprawił, że poczułam się niepotrzebna.

— Ty masz gdzieś moją obecność, a ja mam gdzieś, czy mnie tu chcesz, czy nie. — Wzruszyłam ramionami i zadarłam brodę, bojowo spoglądając mu w oczy.

Rób to, co wychodzi ci najlepiej. Udawaj niewzruszoną.

— Odpierdol się — wybełkotał z obojętnością, a następnie wyminął mnie i ruszył w kierunku stołu, przy którym zaraz potem usiadł.

Obróciłam się w jego stronę, czując, jak narasta we mnie niepokój. Umieściłam dłonie na biodrach i zrobiłam krok w kierunku Ethana.

— Nie poradzisz sobie z tą sytuacją, jeśli będziesz się od nas odcinał, Ethan. Nie możesz tak po prostu sobie znikać... — urwałam w połowie, kiedy uciszył mnie lekceważącym machnięciem ręki. Rozchyliłam wargi, widząc, jak sięga dłonią do kieszeni swojej jeansowej kurtki. Zaraz potem na stole znalazł się woreczek z białym proszkiem. Wytrzeszczyłam oczy, czując, że brakuje mi powietrza. — Co... co ty robisz? — Mój głos zadrżał.

— Nie powinno cię to obchodzić — burknął i przechylił się tak, że prawie spadł z krzesła. Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo pijany był. Pijany albo...

Z otwartymi ustami obserwowałam, jak wysypuje zawartość woreczka na stół, a następnie nieudolnie próbuje uformować ją w kreskę za pomocą palców. Drżące dłonie jednak bardzo mu to utrudniały.

— Ethan...

— Wyjdź — warknął stanowczo, czym wprawił mnie w zaskoczenie. — Wyjdź i nie wracaj. Nie potrzebuję osób, które będą mnie umoral...umoralniać — wybełkotał pijacko.

To nie był Ethan, którego znałam. To nie był mój Ethan.

— Odcinanie się nie jest rozwiązaniem — powiedziałam i szybko znalazłam się przy nim, widząc, że pochyla się nad krzywą kreską. Chryste, nie, nie, nie. Złapałam go za ramię, zmuszając, aby spojrzał mi w oczy. — Nie waż się brać tego syfu, słyszysz? Zastanów się, przecież nie chcesz znów tego przerabiać...

Nagle moje ciało znalazło się dwa metry dalej, a ja zatoczyłam się na własnych nogach. On mnie odepchnął. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, ale nie zamierzałam się poddać. Niestety, nim zdążyłam doskoczyć do chłopaka, pochylił się nad stołem i szybko wciągnął do nosa biały proszek. Tym razem to ja poczułam, jakby ktoś postrzelił mnie i trafił prosto w serce. Świat mi się zawalił. Znów poczułam ból. Taki, który rozrywał wnętrzności.

Znalazłam się przy nim natychmiastowo i zgarnęłam ze stołu woreczek, w którym nadal znajdowały się narkotyki. Z obrzydzeniem na nie spojrzałam, a następnie wzięłam głęboki oddech i odrzuciłam foliową torebkę na drugi koniec pokoju, sprawiając, że jej zawartość rozsypała się po podłodze.

— Co ty wyprawiasz?! — Ethan poderwał się do góry i odpychając mnie ramieniem, z gniewem w oczach ruszył w stronę, w którą powędrował woreczek. Pozostawiając mnie w osłupieniu, uklęknął przy rozsypanym proszku i zaczął zgarniać go rękami. Nie musiałam być doświadczona w kwestii narkotyków, aby wiedzieć, że właśnie w taki sposób objawia się uzależnienie. Nawyk, z którego kilka lat temu wyszedł, a ja myślałam, że zrobił to na dobre. Myliłam się. — Popierdoliło cię, Destiny?!

Skrzyżowałam ramiona na biuście i omiotłam go beznamiętnym wzrokiem, choć wewnątrz cała się gotowałam.

— Mnie nie, ale ciebie najwidoczniej tak — fuknęłam z pogardą, patrząc na jego poczynania. — W przeciwieństwie do ciebie pomimo cierpienia potrafię odróżnić dobre od złego i nie zamierzam bezczynnie patrzeć, jak się zabijasz. Sam wiesz, jak kończy się zabawa z narkotykami.

Byłam bezczelna, nawiązując do sytuacji z Aurorą, ale niespecjalnie się tym przejmowałam. Taka przecież byłam. Egoistyczna i zepsuta. Z premedytacją wyciągałam z rękawa kolejne asy, byleby tylko przemówić mu do rozumu. Nawet jeśli potem miałby mnie znienawidzić.

Złość, która pojawiła się w jego oczach, przeraziła nawet mnie. Wyglądał, jakby zaraz miał mnie zamordować. Jakbym jednym zdaniem wydała na siebie wyrok.

— Nie waż się nigdy więcej do tego nawiązywać, rozumiesz? — wysyczał z gniewem. Zaciśnięta szczęka Ethana mogłaby ciąć papier. Była ostra jak brzytwa.

— Więc nie zmuszaj mnie, abym ponownie do tego nawiązywała. Tylko słabi sięgają po to gówno. Wiesz, że mam rację.

Z impetem odwrócił się w moją stronę i prychnął z kpiną, kiedy ja czułam, jakbym miała zwymiotować. Kręciło mi się w głowie, a serce, które biło jak dzwon, lada moment wyskoczyłoby mi z piersi.

— Straciłem siostrę, a ty masz czelność nazywać mnie słabym? — zapytał z jadem w głosie. Przez chwilę zaczęłam żałować własnych słów. W głosie Ethana było tyle bólu, że zapragnęłam zamknąć go w ramionach i więcej nie wypuszczać. — Wynoś się, zanim ja też zacznę wytykać ci słabości. Nie chcę cię w tym mieszkaniu, Destiny.

Przełknęłam ślinę i zacisnęłam palce na swojej skórze, aby powstrzymać wybuch. Przed wyjściem powstrzymywała mnie jedynie świadomość, że Ethan był pijany i... naćpany. Nie był sobą. Za bardzo się martwiłam, aby tak po prostu go zostawić. Postanowiłam schować dumę do kieszeni i popchnąć tę dyskusję dalej. Wiedziałam, co należało zrobić, aby się opamiętał, ale pierwszy raz od dawna bałam się powiedzieć na głos to, co chciałam.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze, ignorując ból w klatce piersiowej.

— Nie bądź tchórzem i pozwól sobie pomóc, bo nie przyjechałam tu na darmo. Nie jestem twoim wrogiem, Ethan. Ten syf nim jest i jeśli sam się go nie pozbędziesz, ja to zrobię. Nie zamierzam pozwolić, abyś wrócił do tego, co było, zanim poszedłeś na terapię. I wiesz co? Może i ty masz w dupie, co się dalej z tobą stanie, ale ja, do cholery, nie mam. Tak, Lizzie umarła. Uwierz mi, nie ty jeden cierpisz z tego powodu. Może moja relacja z nią nie jest porównywalna do waszej, ale ja też ją straciłam! I właśnie dlatego że straciłam już przyjaciółkę, nie mogę stracić również ciebie. — Mój głos na chwilę ucichł. Spojrzałam na Ethana z troską i postawiłam krok w jego stronę. Te słowa tak bardzo bolały, ale zignorowałam ścisk w klatce piersiowej i wróciłam do bojowej postawy. — Kiedy ty znikasz bez słowa, żeby poćpać sobie ze znajomymi, ja martwię się jak głupia, więc łaskawie przestań się upierać i pozwól się sobą zająć, bo nie wyjdę z tego pierdolonego mieszkania, choćbyś wynosił mnie z niego siłą. Zostaję, czy ci się to, kurwa, podoba czy nie.

Kiedy skończyłam swój niewyjaśniony monolog, poczułam się przytłoczona. Tym razem ciężar moich słów nie ograniczał się tylko do umysłu, ale wisiał nad naszą dwójką, wgniatając nas w ziemię. Było po prostu trudno.

Wzięłam oddech i dopiero wtedy postanowiłam zerknąć na Ethana. Pierce przestał pochylać się nad rozsypanym proszkiem, ale wciąż siedział na podłodze, opierając się plecami o kaloryfer. Wyglądał na zaskoczonego moim nagłym wybuchem. Zranione, niebieskie tęczówki prześwietlały mnie na wylot z pewną obawą. Coś podpowiadało mi, że zrozumiał, do czego dążyłam. Gdy przyglądał mi się w sposób wyrażający krzywdę, nadeszły wyrzuty sumienia. Zraniłam go. Jakby życie nie zraniło go wystarczająco. Nie ja powinnam go pocieszać, bo w rzeczywistości pogorszę sprawę. Byłam zbyt zepsuta, aby naprawiać innych.

— Wszystko mi o niej przypomina.

Cichy głos Ethana wyrwał mnie z letargu. Już nie krzyczał, a szeptał. Całkowicie opadł z sił. Kilkukrotnie pomrugałam i wbiłam w jego wykończoną twarz niepewne spojrzenie. Nawet patrzenie na niego sprawiało ból. Był do niej taki podobny...

— Gdziekolwiek nie pójdę, widzę Lizzie. Każde miejsce mi się z nią kojarzy, Destiny. Wszystko przypomina mi o tym, że jej już nie ma. — Głos mu się załamał. Zamilkł i spuścił wzrok, zwiesiwszy głowę. Był taki bezsilny i zagubiony. — Nie chcę się tak czuć — odetchnął cicho. — To mnie przerasta, Nie chcę żyć w świecie, w którym jej nie ma... — urwał w połowie, a w jego tonie usłyszałam tę charakterystyczną nutę, która mogła oznaczać tylko jedno.

Znów płakał.

Nie czekałam na pozwolenie. Nie myśląc o niczym innym, pokonałam dzielący nas dystans i uklękłam naprzeciw Ethana, chwytając jego zimne dłonie w swoje. Nie kontaktował tak, jak powinien. Ręce lekko drżały, a on sam bez przerwy machał stopą, jakby nagle zachciało mu się potrenować. Błądził wzrokiem po podłodze, nie potrafiąc skupić go na jednym punkcie. Jedną dłoń przeniosłam na jego policzek, zmuszając do tego, aby na mnie spojrzał. Wstrzymałam oddech, kiedy w świetle księżyca dobiegającym z okna nad nami, dostrzegłam, jak bardzo rozszerzone były jego źrenice, które z przekrwionymi białkami budziły przerażenie. Łzy błyszczące w granatowych oczach jeszcze bardziej mnie złamały. Chryste, do czego on się doprowadził.

— A my nie chcemy żyć w świecie, w którym nie ma ciebie. Ja nie chcę — wyszeptałam, gładząc jego lodowaty policzek. Nie czułam swoich kończyn ani serca. Jakby wyrwano je zbyt wiele razy, aby nadal mogło bić. Cicho westchnęłam, spoglądając w jego oczy. — Jeśli chcemy przez to przejść, musimy trzymać się razem. Tylko tak możemy dać radę...

Pieczenie pod powiekami dało o sobie znak. Nie mogłam patrzeć na łzy Ethana, bo cały mój organizm automatycznie płakał razem z nim. Był na to za dobry. Zasługiwał na coś lepszego. Lizzie też zasługiwała.

— Nie chcę tego czuć, Des. Co ja bez niej zrobię? Nie poradzę sobie — wychrypiał i starł ręką łzę, która sunęła po jego zimnym policzku. — Nie poradzę sobie bez niej. Jestem za słaby. Za słaby...

To był moment, w którym Ethan rozkleił się na dobre. Najpierw głośny wrzask, który ociekał bólem w każdym dźwięku. Szloch rozrywający serce i duszę wydostał się z jego gardła, raniąc uszy. Ułożyłam dłoń na jego karku i przyciągnęłam chłopaka do siebie. Ukrył głowę w mojej szyi i włosach, bezsilnie płacząc.

— Jestem przy tobie, wiesz? — wymamrotałam najciszej i najdelikatniej, jak potrafiłam, kołysząc go w swoich ramionach. Jego łzy spływały po moim dekolcie, wypalając za sobą piekące blizny. Nie odpowiedział, mimo że dobrze mnie usłyszał. Wzięłam głęboki oddech, próbując opanować myśli. Łkanie Ethana sprawiało, że gubiłam rezon. — Jestem przy tobie.

— Dlaczego to tak bardzo boli? — wymruczał z pretensją. — Dlaczego?

— Nie wiem — odparłam szczerze, głaszcząc go po karku. — Ale kiedyś przestanie. Musimy tylko trzymać się razem, dobrze? Jestem przy tobie.

Kolejny szloch, który sprawił, że rozpadłam się na kawałki. Błagam, niech ktoś to zatrzyma.

— Ona odeszła, Destiny. — Zacisnął dłonie w pięści. Zamknęłam oczy, czując, jak moje ciało umiera komórka po komórce. Ona odeszła. — Zabrali mi ją. Ona odeszła. Moja siostra odeszła...

Kołysałam naszymi ciałami, uspokajająco mrucząc mu coś do ucha. Każda łza Ethana, która spotykała się z moją skórą, parzyła, jakby przypalano mnie gorącym metalem. Nie wiem, jak długo trwaliśmy w takiej pozycji. Tak samo nie wiem, ile razy musiałam przyciskać go do siebie, kiedy zdzierał gardło, wyrzucając z siebie żal i mękę, która dusiła go od środka. W pewnym momencie zaczął nawet tracić głos. Za każdym razem, gdy się odzywał, męczarnia dosięgała mnie na nowo.

W którejś chwili Ethan zasnął, lecz ja nadal nie potrafiłam go puścić. Bałam się, że gdy to zrobię, koszmar zacznie się na nowo. Właśnie dlatego spał w moich objęciach przez całą noc. Obojętnym wzrokiem błądziłam w ciemności, przysłuchując się spokojnemu oddechowi bruneta. Chociaż kilkukrotnie próbowałam pogrążyć się we śnie, nie potrafiłam odpłynąć. Nawet to było dla mnie zbyt męczące.

Nie ryczałam, mimo że ból rozrywał mnie od wewnątrz. Nie wrzeszczałam, mimo że gardło paliło od nadmiaru niewypowiedzianych słów. Oddychałam, mimo że każde wtłoczenie powietrza wiązało się z piekłem dla całego ciała. Rozmyślałam, mimo że skazywałam się na tortury psychiczne.

Naprawdę chciałam płakać. Wyć, krzyczeć, rwać sobie włosy z głowy. Ale ja nie potrafiłam. Nie byłam już do tego zdolna. Nie czułam niczego, nawet bicia własnego serca. Została mi tylko pustka i obojętność. Nadeszła bezsilność. 

Standardowo zostawiam akapit, pod którym możecie podzielić się swoimi przemyśleniami, mimo że raczej domyślam się, co sądzicie o tym rozdziale...

No nic, słońca, widzimy się w epilogu xx

Continue Reading

You'll Also Like

961 104 2
Dodatek do Let Me Follow Najmłodszy z braci Griffin powraca wraz ze swoją historią wypełnioną fioletem, złotymi lokami, i baśniowymi snami. Venus ni...
323K 17.2K 21
Była siedemnastoletnią opiekunką jego dziecka. Miał żonę, rodzinę, dobrze płatną pracę i zaryzykował to wszystko dla jednej dziewczyny. ∆∆∆∆∆∆ ©luvas...
12.7K 605 22
W jednej talii jest określona liczba kart, które trzeba odkryć. Annabeth będzie musiała rozwiązać zagadkę, którą owiane są jej narodziny. Będzie odkr...
52.7K 2.7K 8
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...