Uninvited Witch

By piekielnax

12.9K 467 48

Historia z życia Valerii Shelley, która w wieku sześciu lat straciła rodziców, a opiekę nad nią przejęli Pańs... More

Prolog
Londyn.
Wierzysz w magię?
Znów brała?
Masz jebane rozdwojenie jaźni czy co?!
Nie chcesz wiedzieć.
Nie idziesz tańczyć?
Proszę... Mattheo...
Ale o co ci chodzi, Mattheo?
Piątek.
Silencio
Szum wiatru
Albo on jest głupi...
Poradziłabym sobie sama
Dobrze wiesz kim.
Wróci.
24 grudnia, Malfoy Manor.
On był miłością życia mojej matki.
Chcę, abyś wyszła za Mattheo.
Chciałam to usłyszeć, chciałam, ale n i e od niego.
Epilog
Kontynuacja

Wiemy, że to ty ich zabiłaś.

781 28 2
By piekielnax

 Obudziłam się czując pod sobą czyjeś ciało zaczęłam powoli otwierać oczy, aby przyswoić do siebie światło. Spojrzałam pod siebie, gdzie okazało się, że spał sobie w najlepsze Blaise. Rozejrzałam się dookoła dopiero rozumiejąc, że znajduję się u chłopaków w dormitorium. Wstałam i po cichu wyszłam do dormitorium dziewczyn napotykając się na pojedynczych pierwszoroczniaków. Znajdując się w pokoju, kiedy na spokojnie mogłam wybrać sobie coś luźnego do ubrania. Poszłam do łazienki podskakując z przerażenia po tym jak zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Nie spiesząc się zmyłam swój makijaż i rozebrałam się wchodząc pod prysznic. Ciepła i kojąca woda ogrzała moje ciało. Po krótkim namyśle wzięłam do ręki żel pod prysznic o zapachu lawendy i miodu myjąc swoje ciało, kiedy nadszedł czas na włosy użyłam miętowego szamponu i dokładnie zaczęłam masować skórę głowy. Po długiej godzinie prysznica ustałam na zimne płytki łazienki i szybko ubrałam szare dresy i czarny top na cienkie ramiączka. Spojrzałam na siebie w lustrze rozczesując włosy umyłam jeszcze zęby i wysuszyłam włosy za pomocą zaklęcia. Prawie gotowa podeszłam do kufra wyciągając kosmetyczkę wzięłam z niej potrzebne mi rzeczy i skierowałam się do lustra. Pomalowałam rzęsy, rozczesałam brwi i nałożyłam ochronną pomadkę na usta.

 Weszłam do Wielkiej Sali, gdzie znajdowało się po kilkoro uczniów ze swojego domu. Ustałam przy stole Slytherinu wzięłam na dwa talerze najróżniejszych rzeczy, które były na stole i wróciłam do lochów. Wchodząc do dormitorium chłopców widziałam, że jeszcze każdy z nich śpi, więc położyłam talerze biurku, które znajdowało się naprzeciwko ich łóżek i wzięłam pierwszą lepszą rzecz do jedzenia i trafiło na brzoskwinię. Wyszłam stamtąd kierując się do pokoju wspólnego, ale zanim to zrobiłam zahaczyłam jeszcze o swój pokój, który dzielę z jakąś laską z czwartego roku ma na imię Eleanor, ale za bardzo ze sobą nie rozmawiamy. Sięgnęłam po księgę z kufra i w pokoju wspólnym planowałam rozszyfrować w jakim języku jest ona pisana. Nie wiem, ile mi to zajęło, ale na pewno sporo czasu, bo zaczęło się schodzić więcej osób.

- To ty przyniosłaś jedzenie dla nas? - zapytał się Mattheo siadając na kanapie obok.

- Taka zasada w naszym grupie ,,Kto pierwszy wstanie po dobrej imprezie przynosi dla każdego śniadanie" czy jakoś tak. - Zaśmiałam się.

- To jak gotowy na zwiedzanie szkoły? - zapałam uśmiechając się.

- Z tobą, oczywiście - powiedział wstając z kanapy na co również wstałam zamykając i biorąc w rękę księgę.

 Wyszliśmy z lochów kierując się do biblioteki po drodze opowiadałam, jak są rozmieszczone sale i o tym jak są prowadzone lekcje, będąc już w bibliotece usiedliśmy przy oknie.

- Łączy coś ciebie i Malfoya? - zapytał uważnie mi się przyglądając jakby umiał wyczytywać z mimiki jaka jest prawda.

- W jakim sensie łączy? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Seks czy coś z tego rodzaju - rozwinął swoją myśl.

- Niee - powiedziałam o mało nie przewracając się przez utrzymanie śmiechu.

- To jest dość specyficzne, bo nieraz rzucamy do siebie podtekstami, a nieraz prawie zabijamy - zaczęłam przeglądając książki na półkach.

- Można by to nazwać przyjaźnią, ale brakuje zaufania z obu stron, więc no cóż nie mam pojęcia co mnie z nim łączy - dokończyłam spoglądając na niego.

- A ty skąd się z nim znasz? Na peronie wyglądało jakbyście się znali - zapytałam stwierdzając ostatnie zdanie, lecz zanim coś powiedział przejaśniło mi głowę. - Przecież ty jesteś synem Voldemort'a, a on synem śmierciożercy to oczywiste skąd się znacie.

Nic nie powiedział, więc odwróciłam się w jego stronę zobaczywszy jego zaciśnięte pięści i szczękę musiałam trafić w dość słaby punkt.

- Bo jeszcze poczerwieniejesz - powiedziałam wskazując palcem na jego dłonie.

- Dobra choć na obiad, bo jeszcze bibliotekę rozniesiesz - westchnęłam widząc go nadal wkurzonego.

 Ruszyłam do wyjścia, ale kiedy zorientowałam się, że nikt za mną nie idzie wróciłam tam, gdzie byliśmy, a on nadal stał. - Merlinie - westchnęłam do siebie i pstryknęłam palcami przed jego oczami, ale nic.

- No trudno przynajmniej będzie ciekawie - szepnęłam i uderzyłam go z liścia na co od razu otrzeźwiał i zrobił zdezorientowaną minę.

- Co ty zrobiłaś?! - zapytał podnosząc głos chwytając mnie z całej siły za prawe przedramię.

- Nie lubię rękoczynów, wolę zaklęcia torturujące, ale byłeś jak w transie, a musimy iść na obiad - powiedziałam przez zaciśnięte zęby wyrywając rękę z jego uścisku.

- Nigdy więcej nie mów o moim ojcu, zrozumiałaś? - zapytał nadal wkurzony. - Zrozumiałaś?!

- Zobaczymy, a teraz chodź - powiedziałam ciągnąc go za rękę.

- Pytałem, czy zrozumiałaś! - krzyknął, kiedy opuściliśmy bibliotekę.

- Zrozumiałam, a teraz chodź już, bo jestem głodna - powiedziałam idąc obok niego.

 Szliśmy korytarzem do Wielkiej Sali omijając różnych uczniów i palące spojrzenia niektórych na Riddle'a. Kilkoro pierwszoroczniaków przebiegało obok nas aż jedna dziewczynka na mnie wpadła, ale szybko się podniosła. Jak zobaczyła Mattheo zrobiła wielkie oczy, ale odważyła się zapytać:

- Czy to prawda, że jesteś zły, bo jesteś synem... Sam wiesz kogo?

 Takiego pytania się w sumie spodziewałam, ale strach w jej oczach i wściekłość w jego nie oznaczały nic dobrego.

- Hej słonko, wiesz to trochę niegrzeczne zadawać takie pytania innym osobom, bo one mogą je urazić lub zdenerwować, a teraz leć do koleżanek - powiedziałam kucając przy niej, a ona zrobiła tak jak powiedziałam.

 Spojrzałam na niego i ruszyliśmy dalej. Szliśmy w ciszy nie odzywając się do siebie. Weszliśmy na obiad siadając przy stole Slytherinu. Usiadłam pomiędzy Theo, a Blaise'm naprzeciwko nas siedzieli Draco, Pansy i Mattheo.

- Jak się spało? - zapytałam.

- Wygodnie - powiedział znacząco Blaise.

- Ja się dziwię, że ty jeszcze żyjesz - powiedziałam śmiejąc się.

- Ale co się stało? - zapytał Theo zwracając na siebie uwagę.

- Nic, a co by miało się stać - powiedziałam próbując stłumić śmiech wraz z Blaise'm.

- Czemu Zabini miałby nie żyć? - zapytał, a ja spojrzałam w tym samym czasie na Blaise'a co on na mnie i wybuchliśmy śmiechem.

- To ty nie widziałeś, jak oni spali? Nieraz zastanawiam się czy oni, aby na pewno nie są parą - powiedział Malfoy wyrywając tym z myśli Mattheo.

- Jaka para? - wtrącił się Riddle.

- No Val i Blaise. Niby się przyjaźnią, ale to raz się pieprzą to raz mu siada na kolana, a raz na sobie śpią tak jak dzisiaj - wyjaśnił Malfoy.

- Ale przecież my mamy swoje drugie połówki - powiedziałam zwracając teraz na siebie uwagę.

 Spojrzałam na Blaise'a i w tym samym czasie wyciągnęliśmy ognistą spod stołu po czym usłyszeliśmy śmiech innych.

- Ja nie zdradzam swojej miłości, poza tym ostatni raz pieprzyliśmy się przed wakacjami, więc wypraszam sobie to ,,ciągle'' - powiedziałam śmiejąc się, kiedy ktoś niedaleko nas krzyknął:

- My tutaj jemy.

- Tyle lat siedzimy przy tym stole, że powinniście się przyzwyczaić - odkrzyknęłam zauważając Snape'a naprzeciwko nas.

- Za mną Shelley i Zabini - powiedział tym swoim obojętnym głosem na co przewróciliśmy na to oczami.

- Nie musiał pan nic mówić przyzwyczailiśmy się profesorze - powiedziałam z naciskiem na ostatnie słowo.

- Nie pogarszaj swojej sytuacji Shelley - warknął.

- No dobrze, dobrze.

 Wstaliśmy i ruszyliśmy za profesorem, kiedy byłam już przy drzwiach odwróciłam się i pomachałam przyjaciołom. Niestety napotkałam też wzrok Potter'a. Wyszliśmy z wielkiej sali kierując się do lochów tam, gdzie Snape ma swój gabinet. Ustaliśmy przed drzwiami czekając aż Snape je otworzy, kiedy to zrobił weszliśmy za nim do pomieszczenia. Usiadł na fotelu przy biurku i wskazał ręką na dwa krzesła naprzeciwko niego, abyśmy usiedli.

- Drugi dzień szkoły no powiem wam, że macie postęp w ubiegłych latach był to pierwszy dzień - powiedział patrząc się raz na mnie raz na Blaise'a.

- Dostajecie szlaban za posiadanie alkoholu w wielkiej sali. Stawicie się o godzinie dwudziestej drugiej przy moim gabinecie. Dam wam teraz przepustki dla innych nauczycieli, gdyby was zobaczyli - powiedział podpisując jakieś kartki i podając je nam.

- Możecie już iść - westchnął, a my wstaliśmy i wyszliśmy.

- No to nieźle będziemy sprzątać przez cały tydzień bibliotekę - westchnęłam oburzona.

- Patrz też na plusy, promyczku - powiedział Blaise i uderzył mnie lekko ramieniem.

- Powiedz mi jakie są plusy, co? - zapytałam lekko zdenerwowana.

- Na przykład będziemy tam tylko my, a dopóki nie posprzątamy drzwi się nie otworzą, więc... możemy zrobić piknik alkoholowy - szepnął.

- Dobra przekonałeś mnie. - Wybuchliśmy śmiechem.

 Skierowaliśmy się do pokoju wspólnego z nadzieją, że nikogo nie zastaniemy i tak było. Usiedliśmy na skórzanych kanapach wpatrując się kominek. Położyłam dłoń przy poduszkach i poczułam pod nią jakiś woreczek. Wzięłam go w ręce i wzniosłam przed oczy. W woreczku był biały proszek zapewne został jeszcze z wczorajszej imprezy. Uśmiechnęłam się do siebie i pokazałam go Blaise'owi na co ten od razu się uśmiechnął.

 Wysypałam proszek na szklany stolik i zrobiłam z niego sześć pięknych białych kresek. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam jakiś pergamin nic nie myśląc oderwałam od niego kawałek i ułożyłam w rulon tak, aby łatwiej było wciągnąć używkę.

- To co po trzy? - zapytałam uśmiechając się niedbale.

- Po trzy - odpowiedział również z podobnym uśmiechem na twarzy.

 Schyliłam się do stolika i szybko wciągnęłam jedną kreskę podając zwinięty w rulon pergamin Blaise'owi po czym do pokoju wspólnego otworzyło się przejście, przez które weszła reszta grupy spojrzeli na nas dosiadając się.

- Co robicie? - zapytał zaciekawiony Theo.

- Nie widać? - zapytałam podnosząc jedną brew do góry.

 Pochyliłam się nad blatem i wciągnęłam drugą kreskę. Zauważyłam, że Blaise już wciągnął dwie, więc zapytałam:

- Chce ktoś czy nie?

- Ja - krzyknął Theo i zabrał mi pergamin szybko wciągając dwie kreski.

 Oparłam się o kanapę i zamknęłam oczy.

- Nie przesadzacie? Jeszcze przed chwilą zapewne dostaliście szlaban za alkohol i zaraz możecie dostać za to. Chcecie wylecieć ze szkoły? - Rozniósł się głos Pansy przez co otworzyłam oczy.

- Czymś muszę zaspokoić chęć zamordowania wszystkich w szkole, poza tym mam problemy z Weasley'ami - odparłam beznamiętnie skanując jej twarz i każde z kolei.

- Merlinie żartowałam przecież chodzi o to, że to jest lepsze niż samookaleczanie - wyjaśniłam spoglądając na paznokcie.

- Riddle opowiedz nam jak to jest się uczyć w Durmstarangu - powiedziałam zmieniając temat na co chłopak spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i poprawił się na kanapie.

- Nic nadzwyczajnego chociaż w porównaniu do Hogwartu tam jest o wiele zimniejsza atmosfera i no uczymy się czarnej magii - wyjaśnił patrząc przelotnie na wszystkich i chwilę dłużej utrzymując na mnie wzrok.

 Zapadła dosyć dziwna atmosfera.

- Zadawałeś się może z Evan'em Shelley? - zapytałam próbując coś wyczytać z jego twarzy, ale to było na nic.

- Czy to jakieś przesłuchanie? - zapytał z grymasem na twarzy.

- Nazywaj to jak chcesz, ale odpowiedz - oznajmiłam.

- Znałem, ale nie kolegowaliśmy się - odpowiedział przyglądając mi się przez co przybrałam kamienny wyraz twarzy co się rzadko zdarza.

 Chłopak chciał coś powiedzieć, ale do pokoju wspólnego wleciała zdyszana Astoria rozglądając się. Kiedy jej wzrok padł na mnie podeszła do nas.

- Szybko Val! Nasze golden trio roznosi plotkę, że... - Zatrzymała się jakby trudno było jej to powiedzieć.

- Że co? - zapytałam spokojnie.

- Ze zamordowałaś swoich rodziców. - Zamurowało mnie. Nikt z nich nie zna historii moich rodziców. Oprócz... Weasley'a. Zdezorientowane spojrzenia ślizgonów obok mnie jeszcze bardziej mnie zdenerwowały.

 Kurwa. Kurwa. Kurwa.

 Wstałam szybko i wyjęłam różdżkę z włosów, którą zazwyczaj je upinam. Była ona elegancka i bardzo ładna. Była czarna skręcająca się przy uchwycie i miała zielony kryształ przymocowany do końca uchwytu.

 Weszłam z hukiem do wielkiej sali, gdzie znajdowali się gryfoni naszego zajścia. Podeszłam do Ron'a i pociągnęłam go za włosy tak, abym miała dostęp do szyi przykładając mu do niej różdżkę.

- W co do cholery gracie? - warknęłam przez zaciśnięte zęby wbijając mocniej różdżkę w szyję jednego z nich. Patrzyli na mnie przerażeni.

 Pochyliłam się nad uchem Weasley'a i powiedziałam:

- Słuchaj mnie kurwa uważnie. Jeszcze raz usłyszę, jak rozpowiadasz plotkę o tym, że zabiłam moich rodziców to będę cię torturować dotąd aż nie zdechniesz. Plus będziesz towarzyszyć ci Hermiona, która się w tobie podkochuje, a Pansy to był zakład o to, że będziesz zazdrosny - warknęłam przez zaciśnięte zęby.

- Chyba, że naprawdę chcesz żebym kogoś zabiła - szepnęłam słodko na co przełknął głośno ślinę.

- Zostaw go! - krzyknęła Hermiona celując we mnie różdżką.

- Szkoda, że bazyliszek cię nie zabił na tym drugim roku - westchnęłam i odsunęłam różdżkę od jego krtani.

- Wiemy, że to ty ich zabiłaś - odezwał się Potter.

- A to ciekawe z tego co wiem to wtedy mieszkałeś pod schodami i byłeś traktowany gorzej niż skrzaty - powiedziałam na co trochę go zamurowało.

- Drętwota! - usłyszałam i szybko odbiłam zaklęcie, które uderzyło ze zdwojoną siłą w Hermoinę, a ta została pchnięta przez nie na stół krukonów tracąc przytomność.

 Wszyscy patrzyli na mnie w szoku oprócz Malfoy'a. Właściwie wiedziałam, że go to nie zdziwi, widział mnie już nieraz wkurwioną na niego. Nie wiem, gdzie podziali się nauczyciele, ale było pusto przy ich stole jakby nic nie mogło się stać do końca obiadu.

 Odeszłam bez słowa od stołu gryfonów i ruszyłam szybkim krokiem do łazienki. Weszłam do najbliższej jaką napotkałam na drodze i spojrzałam w lustro. Adrenalina nadal krążyła w moich żyłach tak samo jak narkotyki, które zażyłam zażyć przed tą zjebaną sytuacją.

 Uderzyłam z całej siły w lustro, które się zbiło.

 Drugi raz.

 Trzeci.

 Aż za czwartym się całe rozleciało.

 Usiadłam przy umywalce patrząc jak krew sączy się z mojej prawej dłoni. Zmasakrowana.

 Znów to samo.

 Usłyszałam czyjeś kroki, ale nadal wpatrywałam się w zakrwawioną dłoń. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Malfoy'a.

- Musisz coś dla mnie zrobić - powiedziałam.

- Co? - zapytał jakby zmartwiony.

- Przynieś mi zioło albo amfetaminę - oznajmiłam.

- Nie ma mowy. - Pokręcił przecząco głową, kiedy w drzwiach ustał Riddle. Uśmiechnęłam się i pokazałam gestem dłoni, aby mi coś dał, a ten tylko wyjął z kieszeni jointa i mi podał wraz z zapalniczką.

- Dzięki. - Podpaliłam i oddałam zapalniczkę. Zaciągnęłam się raz od razu czując jak mięśnie mojego ciała się rozluźniają.

- Po co jej to dałeś?! - zapytał zdenerwowany Malfoy.

- Chciała, nie będę jej żałować - powiedział obojętnym tonem.

- Nie rozumiesz ona jest uzależniona! Widziałeś co się stało w wielkiej sali! - krzyknął blondyn.

- Sama się na to pisze - wyznał znudzony Riddle.

- On ma rację - powiedziałam przygniatając niedopałek i czując ich spojrzenia na sobie.

- Ale to nie przez to jestem agresywna w takich sytuacjach - rzuciłam z kamiennym wyrazem twarzy.

- Przez to co zobaczyłam dwudziestego szóstego marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku - wyznałam zdziwiona, że to mówię.

- No, ale mniejsza - powiedziałam i uśmiechnęłam się dodając. - Czeka mnie zapewne długa pogadanka u dropsa albo może nawet wylecę ze szkoły.

 Przecisnęłam się przez nich w wejściu i pokierowałam się do pokoju wspólnego slytherinu, aby poczekać spokojnie na wizytę u dyrektora. Po drodze uwiązałam sobie włosy różdżką, żeby mi nie przeszkadzały.

 Poczułam silny uścisk na ramieniu, więc odwróciłam się do tyłu zobaczywszy Snape, który zaczyna pchać mnie do jego gabinetu.

- Myślałam, że będziemy rozmawiać z dyrektorem - powiedziałam idąc za profesorem.

 Nic nie odpowiedział.

 Weszliśmy do gabinetu i ten pociągnął mnie to swojego kominka. Weszliśmy do niego razem i po chwili byliśmy w... Chyba Malfoy Manor.

 No to się zapędził.

 Spojrzałam na niego, ale ten tylko posadził mnie na kanapie w salonie i zniknął za drzwiami. Trochę oszołomiona siedziałam i wpatrywałam się w okno. Po chwili usłyszałam kroki zbliżające się do kanapy, na której siedziałam spojrzałam w górę i zobaczyłam Lucjusza Malfoy'a. Szczerze myślałam, że pracuje w ministerstwie i nie ma go całymi dniami, ale no cóż każdy może się pomylić.

 Rozejrzałam się zauważywszy, że Snape sobie gdzieś poszedł i zostawił mnie z Malfoy'em.

- Witam po raz drugi - odezwałam się pierwsza.

- Mogę wiedzieć po co tutaj jestem? Z tego co pamiętam nie zrobiłam nic Draco, więc? - zapytałam.

- Mam dla ciebie leki - powiedział patrząc mi w oczy.

 A temu to co się stało?

- Jakie leki? - zapytałam nieco zmieszana.

- Te - powiedział i włożył do ręki pudełeczko z tabletkami

- Bierz trzy razy dziennie, jak się skończą napisz do mnie - powiedział wstając.

- A i napisałem już do Draco, że ma cię pilnować, więc nie wywiniesz się - dodał.

- I na co to komu - westchnęłam.

 Wstałam i ruszyłam do wyjścia postanowiłam deportować się na dworze. Kiedy już byłam za bramą deportowałam się do Zakazanego lasu.

 Wychodząc z niego usłyszałam szelest, ale nie zwracając na niego uwagi wyszłam z lasu. Pokierowałam się do zamku i na wejściu zobaczyłam Potter'a i Weasley'a, którzy patrzyli na mnie z mordem w oczach.

- Gdzie byłaś? Powinnaś być u dyrektora. - Podszedł do mnie Ron.

- Nie twoja sprawa - warknęłam i ominęłam ich ruszając do lochów.

***

 Siedziałam już dobre pół godziny czekając na dropsa. Drzwi się otworzyły, a ja wraz ze Snape'em spojrzeliśmy w tamtą stronę. W drzwiach stali państwo Weasley'owie. Molly patrzyła na mnie jakby chciała mnie zabić.

- Jeszcze ich tu brakuje - warknęłam pod nosem przez co Snape na mnie dziwnie spojrzał.

- Proszę usiądźcie - powiedział Dumbledore i wskazał ręką na fotele obok mnie.

- Co ona znów zrobiła, Albusie? - zapytała zdenerwowana Molly.

- Niestety mnie nie było przy tym zdarzeniu, ale panna Shelley z chęcią odpowie na twoje pytanie Molly - powiedział i spojrzeli na mnie.

- Groziłam różdżką twojemu najmłodszemu synowi i toczyłam mały pojedynek z Granger na czym ona ucierpiała, bo głupia zaczęła rzucać we mnie zaklęciami, a bardziej jednym zaklęciem - powiedziałam patrząc jej w oczy.

- Dlaczego? - zapytała nie mając już siły.

- Zaczęli rozpowiadać, że zabiłam rodziców - powiedziałam z kamiennym wyrazem twarzy, a w pomieszczeniu nastała grobowa cisza.

- Są dwa wyjścia - zaczął drops przerywając ciszę.

- Valeria zostanie wydalona lub zacznie brać leki - wyjaśnił.

- Jakie leki przecież ona nie jest na nic chora - powiedziała zdziwiona Molly na co się zaśmiałam. Śmiech był wypełniony niedowierzaniem, żalem i pogardą.

- I ty się nazywasz moją matką chrzestną, jak nawet nie wiesz o mojej agresji po traumatycznej. - Zaśmiałam się, a ona spojrzała na mnie zdziwiona tak samo jak jej mąż.

- Szkoda, że nie znam swojego ojca chrzestnego może on by był lepszy, chociaż wiem, że wiecie kim on jest, a teraz przepraszam muszę wziąć leki. - Wstałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je z zamiarem wyjścia, ale zatrzymał mnie głoś Molly.

- Valerio, ja, ja, ja nie-. - Powstrzymałam ją.

- Nie fatyguj się.

- Ale szczerze używki lepiej działają niż te leki, ale no trudno. - Wyszłam z gabinetu i ruszyłam do lochów.

 Wchodząc do pokoju wspólnego zobaczyłam całą paczkę siedzącą na kanapach przy kominku. Ruszyłam do dormitoriów dziewczyn i sięgnęłam po tabletki. Otworzyłam wieczko. Wysypałam na rękę jedną i włożyłam do buzi popijając wodą w szklance, która zawsze stoi przy moim łóżku. Zeszłam do pokoju wspólnego i usiadłam na fotelu pomiędzy kanapami. Wszyscy na mnie spojrzeli. Zawiesiłam wzrok na kominku i z boku widziałam, że Drcao chce coś powiedzieć.

- Spoko, brałam leki - odpowiedziałam na pytanie, które chciał zadać.

 Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów wyciągając jednego i wkładając do buzi. Podpaliłam początek i zaciągnęłam się mocno po czym schowałam paczkę z powrotem do kieszeni.

- Zabini pamiętaj, że o dwudziestej drugiej mamy szlaban w bibliotece - przypominałam na co spojrzał na mnie zszokowany.

- To ty idziesz ze mną? - zapytał.

- No tak chyba to logiczne - odpowiedziałam.

Zapadła cisza.

Kiedy wypaliłam papierosa spojrzałam na nich wszystkich i wiedziałam co muszę zrobić.

- Zabini, idziemy muszę coś załatwić, a fajnie by było, gdyby ktoś mi towarzyszył - powiedziałam wstając z fotela i ruszając do przejścia.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego.

- No idziesz, czy mam wziąć Theo? - zapytałam spoglądając na nich. Patrzyli na mnie lekko przerażeni.

- Przecież was nie zabiję - powiedziałam uśmiechając się, ale to też ich nie przekonało.

- Merlinie nie to nie pójdę sobie z Astorią - westchnęłam i spojrzałam na dłonie, które zaczęły drżeć.

 Nie no zajebiście. Co do kurwy jest w tych lekach?

 Ruszyłam do dormitorium dziewczyny. Zapukałam i od razu otworzyłam drzwi. Zobaczyłam ją pieprzącą się z jakimś ślizgonem w sumie to nawet nie wiem kto to jest.

- Ruszaj się, bo idziemy - powiedziałam zamykając drzwi i idąc do łazienki.

- Gdzie? - zapytała głośno dysząc.

- Muszę coś sprawdzić idziesz czy jeszcze długo ci zajmie pieprzenie? - zapytałam poprawiając się w łazience.

- Dopiero zaczęliśmy - odpowiedziała.

- Dobra trudno to ja pójdę sama - powiedziałam i wyszłam z łazienki widząc ją podskakującą na tym chłopaku.

- Mnie tu nie było - powiedziałam i wyszłam.

 Zeszłam po schodach do pokoju wspólnego, gdzie nadal tam siedzieli i ruszyłam do wyjścia. Przeszłam przez korytarze i dotarłam do wyjścia. Ruszyłam do zakazanego lasu. Kiedy już byłam dalej zamku deportowałam się do Londynu. Przeszłam koło Big Ben'a i skręciłam w lewo w pewną ulicę, w której była kamienica, gdzie znajdowało się mieszkanie, w którym kiedyś mieszkałam. Ruszyłam w głąb kamienicy. Gdy znalazłam odpowiednie drzwi weszłam przez nie na klatkę schodową i weszłam na pierwsze piętro. Zobaczyłam te same ciemno brązowe drzwi. Podeszłam do nich i nadal drżącą dłonią złapałam za klamkę. Nacisnęłam, a drzwi od razu uległy. Weszłam powoli do środka rozglądając się po całym mieszkaniu. Było czysto, czyli ktoś musiał tu być. Poszłam w stronę kuchni i zajrzałam do szuflady ze sztućcami i sprawdziłam pod nią czy... Nadal tam był. Wyjęłam ostrożnie ostrze i przyjrzałam się mu bardziej uważnie. Był złoty z czerwonymi kryształkami na uchwycie, ale... jeszcze miał wygrawerowane inicjały ,,A.R.''. Schowałam go do pochwy, którą dla niego przygotowałam wcześniej i odwróciłam się z zamiarem wyjścia, kiedy zobaczyłam przed twarzą różdżkę.

To się wjebałam.

Spojrzałam za nią i zobaczyłam wydoroślałego chłopczyka ze zdjęcia.

- Evan... 

***
Hej wszystkim chciałam powiedzieć, że jeżeli będę musiała opóźnić publikacje rozdziału to będę pisać. A i wogule to nie wiem czy istnieje tak cos jak agresją po traumatyczna, ale no nie miałam pomysłu na przyczynę tej całej agresji. I no. Macie jakieś teorie? Bo mi sie nuuudzi. Miłego czytania.

Continue Reading

You'll Also Like

9.9K 267 21
To dalszy ciąg historii Vicky i Lucyfera. Nierozpoznana została bardzo, zraniona przez diabła. Ale czy to coś zmieni... Wszystko się zmienia gdy, prz...
39.4K 1.9K 33
Alex Sherman mieszka ze swoją matką w Nowym Yorku, gdzie ma wszystko, co mogłaby sobie tylko wymarzyć. Życie nastolatki jest poukładane, mimo braku o...
112K 4.2K 40
"-Kochać to niszczyć, a być kochanym to być zniszczonym Luno, pamiętaj... i nigdy nie kochaj, bo to cię zniszczy" Książka w trakcie poprawy.
5.8K 216 12
Po przemianie twojego brata bliźniaka Jacoba w dniu waszych 18 urodzin w wilka twoi rodzice wystraszyli się, że ciebie też to czeka. Nie chcieli skaz...