TWO SHINING HEARTS | RISK #1

بواسطة itsmrsbrunette

185K 6K 7.2K

~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpal... المزيد

WSTĘP
Prolog
1. Gorzej być nie mogło.
2. Nie patrz tak na mnie.
3. Decyzja zapadła.
4. Połamania nóg.
5. Jestem twoją dłużniczką.
6. Idź do domu.
7. Nie doceniasz mnie.
8. Ale z ciebie egoista, stary.
9. Tego jeszcze nie grali.
10. Winni się tłumaczą.
11. Życie za życie.
12. To wy ze sobą nie kręcicie?
13. Nie ze mną takie gierki.
14. Głupi zawsze ma szczęście.
15. Otwórz się na uczucia.
16. Nie chcę twoich tłumaczeń.
17. Pieprzyć moralność.
18. To przecież Ethan.
19. Jedyna szansa.
20. Nasza mała tajemnica.
21. Wóz albo przewóz.
23. Nie wychodź.
24. Moment zwątpienia.
25. Puste słowa.
26. Jedenaście dni.
27. Miarka się przebrała.
28. Nie jestem taka łatwa.
29. Nie zaczynaj czegoś, czego nie umiesz skończyć.
30. Sprawy się skomplikowały.
31. Kilka słów.
32. To i wiele więcej.
33. Dotyk szczęścia.
34. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
35. Moje bezpieczeństwo.
36.1. Cyrk na kółkach.
36.2. Napraw to.
37. Banda idiotów.
38. Teraz albo nigdy.
39. Początek końca.
40. Bezsilność.
Epilog
Podziękowania

22. Ja i tylko ja.

3K 120 238
بواسطة itsmrsbrunette

Witam w ten październikowy piątek. Jak minął Wam tydzień?

Mamy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Liczę na wielką aktywność i sporo komentarzy, bo dla Was to parę minut, a dla mnie ogromna dawka motywacji do dalszego pisania! Tyle ode mnie, miłej lektury!

            Otarłam z wilgotnej twarzy strużki potu, a następnie oparłam ręce na kolanach, zginając się wpół. Serce waliło mi jak szalone, oddech był dziesięć razy cięższy niż zwykle, a nogi powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Przymknęłam powieki, aby na spokojnie odnaleźć w sobie pokład siły i wytrwałości. Mogłam kochać z całego serca to, co robiłam, ale nawet najlepsi czasem gubili sens.

       Uniosłam głowę, gdy ciężka dłoń spoczęła na moim ramieniu. Spojrzałam na czarnowłosego bez wyrazu, dysząc przy tym jak po przebiegnięciu maratonu. Wróć, to było o tysiąckroć trudniejsze i bardziej wykańczające niż maraton. Lada moment, a wyniosą mnie stąd i od razu zapakują do drugiego świata. Chryste, umieram.

       — Żyjesz? — zapytał Cole, spoglądając na mnie z nutą zmartwienia. Skinęłam głową, przybierając stanowczy wyraz twarzy. Może i nie zawsze na taką wyglądałam, ale naprawdę byłam silna i nie do zdarcia. — Zawsze możesz zrobić sobie przerwę.

       Prychnęłam pod nosem. Pewnie, mistrzostwa stanowe za dwa tygodnie, a ja sobie odpuszczę i tym samym stracę swoje miejsce w pierwszym składzie. Po moim trupie. Nie po to odkąd tylko wróciłam do tego sportu, trenowałam dniami i nocami, aby teraz taka okazja przemknęła mi koło nosa.

       — Niedoczekanie — bąknęłam cwanie, co spotkało się z jego niedowierzającym uśmiechem.

       Nerwowy wrzask trenerki rozniósł się po całej sali. Krzyczała, każąc nam wrócić na swoje pozycje i zacząć od nowa mniej więcej czterdziesty siódmy raz. Westchnęłam, wyprostowałam się i pośpiesznie odkręciłam plastikową butelkę, biorąc łyka wody, która zbawiennie zwilżyła moje suche gardło. Odrzuciłam ją z impetem, aby poturlała się po podłodze pod samą ścianę, a następnie żwawym krokiem przemierzyłam pomieszczenie, stając w odpowiednim, przeznaczonym dla mnie miejscu w pierwszym rzędzie. Podciągnęłam swoje szare dresy, a następnie na oślep związałam włosy w jakiś luźny kucyk.

       Z głośników wyleciały pierwsze nuty piosenki, którą uwielbiałam całym swoim sercem. Trzy, dwa, jeden, poszło. Spokojnie poruszaliśmy się w rytm „Fire on fire". Najpierw dwa kroki w tył, później wyciągnięcie ręki przed siebie. Osunięcie się na ziemię, przejechanie po niej dłońmi i wygięcie pleców w łuk, co było trudniejsze, niż się wydawało, ale za to robiło wrażenie. Dwukrotne przeturlanie się w przód, wejście na kolana i potrząśnięcie głową, by stanąć na nogach, wypchnąć klatkę piersiową, którą potem zakryliśmy rękami. Powolny wypad lewej nogi w przód i wreszcie rzucenie się w tył, lądując w ramionach swoich partnerów, czyli w moim przypadku – Cole'a. Zwróciłam się twarzą do niego, po czym złączyliśmy swoje ręce, wykonując kilka obrotów wokół własnej osi. W pewnym momencie chwycił moje biodra i pomógł mi wychylić się w tył, jednocześnie uniosłam najwyżej jak potrafiłam napiętą nogę. Głowa czarnowłosego przybliżyła się do mojej, więc przejechałam dłonią po jego policzku. Takt zmienił się, a razem z tym nasza pozycja. Chłopak postawił mnie do pionu i pchnął w bok, upewniając się, że dzieliła nas odpowiednia odległość. Przenieśliśmy ciężar ciała na nogę postawną, drugą kończynę wyrzucając w tył. Nadal stojąc na jednej nodze, przekręciliśmy swoje ciała, zrobiliśmy wykop i obróciliśmy się powoli. Opadłam na podłogę, uderzając o nią pięścią. Ja jak i inne dziewczyny trwałyśmy w tej pozycji, dopóki nasi partnerzy nie skończyli swojej części choreografii. Potem Cole wystawił do mnie ręce. Oplotłam palcami jego nadgarstki, podwinęłam kolana do klatki, a moje ciało z pomocą chłopaka okręciło się na podłodze w taki sposób, że następnie zostałam uniesiona do góry, a moje nogi zakleszczyły się wokół bioder Cole'a. Uwielbiałam tę figurę, bo była niebywale efektowna. Napiętymi dłońmi przycisnęłam się do męskiego ciała, zaraz potem ponownie czując pod stopami grunt.

       Lubiłam tańczyć w parze właśnie z Colem. Jeszcze przed moją przerwą od tańca zdarzyło nam się sobie partnerować i złapać wspólny język, dlatego cieszyłam się, gdy po tych trzech latach ponownie dobrano nas do siebie. Nastolatek był genialnym tancerzem, o ile nie jednym z najlepszych w całej akademii. Naszą wspólną cechą było z pewnością zdeterminowanie i miłość do tego sportu. Na każdym treningu dawaliśmy z siebie wszystko, w pełni oddając się muzyce i choreografiom. Oprócz tego, że świetnie się do tego nadawał, a i ja tańczyłam nie najgorzej, doskonale się dogadywaliśmy i mieliśmy cudowne połączenie w parze, a o to przecież chodziło. O chemię i przedstawienie uczuć. Nie mówię tu o chemii w jakimś miłosnym znaczeniu, bo byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. Chodzi o to dziwne połączenie z drugą osobą, które się albo ma, albo nie. My mieliśmy, dlatego tak dobrze nam się współpracowało.

       Na parkiecie całą drużyną spędziliśmy jeszcze ze trzy godziny, w kółko powtarzając tę samą choreografię, aby idealnie ją dopracować. Czas nas gonił, więc wszyscy naprawdę musieli się przykładać. Trenerka pod koniec zachowywała się, jakby dostała białej gorączki. Darła się i przyczepiała do wszystkich i wszystkiego, krytykując każdy najmniejszy ruch. Ale tak to już było w tej dyscyplinie. W niejednym klubie atmosfera była aż zabijająco toksyczna, a wiele tancerzy kończyło swoje kariery właśnie z powodu nacisku i niemiłych przytyków od trenerów. Cóż, gdy byłam młodsza, mimo miłości do tańca, potrafiłam wracać do domu i godzinami płakać z bezsilności, bo nie umiałam idealnie wykonać jakiejś figury, usłyszałam nietaktowny komentarz odnośnie mojej sylwetki albo nastawienia i mnie to dobijało. Między innymi moja pasja ukształtowała mój charakter. Nauczyłam się przyjmować krytykę, a nawet obracać ją w motywację. Właśnie dzięki temu stałam się nie do zdarcia, a opinia ludzi przestała specjalnie mnie obchodzić.

       Odetchnęłam z ulgą, gdy pożegnawszy się z ekipą i po włożeniu kurtki, z Colem u boku opuściłam szatnię. Zeszliśmy, a raczej przeczołgaliśmy się po schodach na sam parter. Czułam ból w każdym mięśniu mojego ciała. Dosłownie.

       — Gdyby dwanaście lat temu ktoś uprzedził mnie przed takim wyciskiem, nigdy nie zapisałbym się na treningi — mruknął męczeńsko Cole, przejeżdżając ręką po swoich czarnych jak smoła włosach, które były jeszcze nieco wilgotne po prysznicu.

       — Nie oszukuj się. I tak byś to zrobił — wytknęłam mu, znając to uczucie aż za dobrze.

        Mimo że treningi wysysały z nas fizyczną siłę, dawały kopa energetycznego w sensie psychicznym. Nie znałam lepszego samopoczucia niż tego po dobrze spożytkowanych zajęciach. Mogłam wtedy przenosić góry.

       — Za dużo wiesz. — Udał naburmuszonego, po czym beztrosko się zaśmiał. Dołączyłam do niego, a następnie wyjęłam z kieszeni telefon, na którym miałam kilka nieodebranych połączeń od mamy, Ethana i Crystal. Zignorowałam je i wysłałam tacie wiadomość o tym, że jestem na mieście ze znajomymi. Przeszliśmy przed duże szklane drzwi, zostawiając za sobą ogromny budynek, w którym zostawiliśmy wszystkie swoje siły i umiejętności. Poślizgnęłam się na oblodzonym chodniku i w ostatniej chwili chwyciłam się ramienia chłopaka. Asekurował mnie. Jak zawsze. — Widzimy się w poniedziałek. Nie połam się do tego czasu, niezdaro, bo jeszcze mi się do czegoś przydasz.

        Przewróciłam oczami, puściłam jego ramię, po czym prowokująco go szturchnęłam.

        — I tak wiem, że jesteś moim wiernym fanem. — Mrugnęłam do niego, wyszczerzając usta z prowokującą manierą. — Każdy jest. — Tym razem to on wywrócił oczami i pokiwał głową z pobłażaniem. Gdy zauważyłam na parkingu mój transport, zaczęłam zmierzać przed siebie. — Widzimy się na treningu, złotko.

       Zaśmialiśmy się, bo takie odzywki były u nas na porządku dziennym. Nie kryło się za nimi żadne głębsze znaczenie, ale mimo to używaliśmy ich, odkąd pamiętam. Chwilę potem nastolatek zniknął mi z pola widzenia, za to na horyzoncie coraz wyraźniej widziałam czarnego sportowego Mercedesa. Otworzyłam drzwi, pakując się na miejsce pasażera. Automatycznie przeniosłam wzrok na siedzącego za kierownicą Sawyera, który pożyczył od Ethana samochód, bo ten jego był na przeglądzie.

       — Cześć, rozrabiaro. — Na moich ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech na dźwięk jego głosu. Siedemnastolatek odpalił silnik i ruszył, spoglądając na mnie z nonszalancją. — Rozumiem, że jestem przystojny, ale byłbym wdzięczny, gdybyś tak bezczelnie nie zjadała mnie wzrokiem.

       Prychnęłam pod nosem, a następnie zdzieliłam go po żuchwie i z premedytacją obserwowałam, jak się krzywi. Zaśmiałam się zwycięsko.

        — Bezczelnie to ja cię mogę jedynie zamordować — bąknęłam, zakładając nogę na nogę i rozpinając suwak kurtki. Ogrzewanie przechodziło swoje możliwości.

       — To propozycja?

       — Ostrzeżenie — upomniałam go, wystawiając mu palec wskazujący, a chłopak udał zasmucenie.

       Nie skomentowałam tego, a po prostu oparłam głowę o zagłówek i przymknęłam powieki. Choć psychicznie czułam się fenomenalnie, fizycznie byłam wykończona. Po sześciu godzinach na parkiecie byłam gotowa sama odesłać się do trumny. Moje ciało było bezwładne i obolałe, a wiotkie ręce i nogi kompletnie odmawiały posłuszeństwa. Nie czułam kończyn ani płuc. Byłam zmachana, zdyszana, a przede wszystkim śpiąca. Była dopiero dziewiętnasta, ale gdybym tylko mogła, od razu położyłabym się do łóżka. Niestety, moi przyjaciele mieli dla mnie inne plany. Wczoraj wieczorem dostałam wiadomość od Ruby, że wszyscy spotykają się dziś w knajpce z burgerami i obowiązkowo też mam się pojawić. Gdzie ja miałam głowę, godząc się na coś takiego, skoro dobrze wiedziałam o dzisiejszych zajęciach? Chryste, bywałam naprawdę bezmyślna.

       Byłam ciekawa, kiedy wreszcie dowiem się, o co chodziło z ostatnią sytuacją, o ile ktoś w ogóle zamierzał mnie uświadomić i zabić niewiedzę. Przez ten tydzień rozmawialiśmy o wszystkim tak jak zwykle, ale ten temat był zgrabnie pomijany. Jedynie z Ethanem spędzałam mniej czasu niż zazwyczaj, ale to było dla mnie zrozumiałe i nie chciałam w to ingerować. Od poniedziałkowego spotkania, które tak bardzo nim wstrząsnęło, nieco się zdystansował, a ja w pełni to akceptowałam. Nie pisałam, nie dzwoniłam, nie narzucałam się, a od czasu do czasu po prostu pytałam, jak się trzymał i czy czegoś potrzebował. W ciągu tych sześciu dni ograniczyliśmy kontakt do minimum, ale od Shane'a dowiedziałam się, że odciął się też od reszty paczki. Potrzebował poukładać sobie parę spraw i wszyscy to zaakceptowaliśmy.

        Zerwałam się jak poparzona, słysząc nad uchem głos Daxtona. Uchyliłam oko i dotarło do mnie, że samochód się nie poruszał. Przechyliłam głowę w stronę jasnookiego, który stał nade mną, przytrzymując otwarte drzwi.

       — Wyglądasz, jakby potrącił cię czołg — dociął mi, po tym jak uważnie obejrzał moją twarz.

        Mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem, przetarłam oczy, gratulując sobie w duszy za użycie wodoodpornego tuszu do rzęs i leniwym ruchem wysunęłam samochodowe lusterko, w którym się przejrzałam. Wizualnie wcale nie wyglądałam tak źle. Makijaż, jaki zrobiłam sobie przed wyjściem z szatni, składający się jedynie z tuszu do rzęs, przezroczystego błyszczyka i korektora pod oczy, nadal się trzymał, a włosy naturalnie opadały na moje ramiona. Z pozoru było zwyczajnie, choć po głębszej obserwacji dostrzegłam na swojej twarzy wycieńczenie i niechęć. Natychmiast zasunęłam lusterko i zamknęłam klapę, nie chcąc oglądać się w takim wydaniu.

       — Tak właśnie się czuje — burknęłam, wzdychając. — Byłabym wdzięczna, gdybyś bezczelnie mnie nie dobijał.

       Zmarszczył brwi, słysząc swój własny tekst z moich ust, po czym parsknął pod nosem i wystawił w moim kierunku dłoń. Ujęłam ją i z pomocą Sawyera wysiadłam z samochodu. Otrzepałam z jeansów nieistniejący kurz, po czym razem zaczęliśmy się toczyć w stronę lokalu.

       — To ty tu jesteś bezczelna, wiesz? — zapytał, zarzucając ramię na me barki.

       Przewróciłam oczami i jedynie wzruszyłam ramionami, nie dając mu satysfakcji z tego, że mógłby mnie tym poirytować.

       — Z jakim przestajesz, takim się stajesz — skwitowałam, a na moje usta wpłynął zadowalający uśmieszek.

       Szliśmy w ciszy. Gdy stanęliśmy przed budynkiem, Sawyer złapał za klamkę i przepuścił mnie w drzwiach, po czym dorównał mi kroku. Rozejrzeliśmy się po całym barze, szukając znajomych twarz, których o dziwo nie znalazłam. Zdezorientowany Daxton wyjął komórkę, a następnie przystawił ją do ucha, w dalszym ciągu omiatając wzrokiem wszystkich gości. Po chwili zakończył rozmowę i skinął głową w kierunku schodów w rogu pomieszczenia. Żwawym krokiem do nich podeszliśmy, a następnie zaczęliśmy wspinać się na piętro. Już w połowie drogi dotarł do mnie śmiech Masona, także byłam pewna, że zmierzaliśmy we właściwym kierunku.

       Sawyer szedł przodem. Gdy zza horyzontu wyłonił się spory boks zapełniony znajomymi twarzami, chłopak zatrzymał się, a ja przybrałam na twarz cwaniacki wyszczerz. Razem z szatynem rozejrzeliśmy się po wszystkich osobach, choć mój wzrok mimowolnie zatrzymał się na Ethanie. Ten widok mi wystarczał.

— O, kurwa — wyszeptał siedemnastolatek, szturchając mnie delikatnie ramieniem. Patrzył w lewą stronę, jakby zobaczył ducha.

       Zmarszczyłam nos, ściągnęłam brwi i z ciekawością zerknęłam w tamtym kierunku. Mój wzrok najpierw padł na Masona, potem na Norę, a na końcu, gdy Steele się odchyliła, na siedzącą pomiędzy nimi szatynkę. Zamurowało mnie. Czułam się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Moje ciało automatycznie się spięło, choć w gruncie rzeczy nie powinno mieć ku temu powodów. Obserwowałam zielonooką, która nie zauważyła naszej obecności, będąc zajęta mówieniem czegoś do Warnera. Latynos przytakiwał głową i uśmiechał się lekko, gdy ona ze śmiechem coś gestykulowała. Jej włosy były związane w dwa dobierane warkocze, które bezwładnie spływały po jej ramionach.

        Najbardziej przytłoczyło mnie, że obok Masona siedział Ethan. Dwa miejsca dalej od niej. Mógł słyszeć jej głos, przyglądać się jej z bliskiej odległości, a przy odrobinie ruchu czuć nawet jej pierdolony zapach. Nie wiem, co wtedy przeze mnie przemawiało, ale zacisnęłam dłonie na materiale swojej kurtki, wyostrzając wzrok. Nie chciałam jej tam. On tym bardziej nie powinien. I cała reszta też nie powinna. Nie po tym, co ostatnio spowodowała. Wyglądało jednak na to, że im to nie przeszkadzało. Rozmawiali z nią jakby nigdy nic, a ona ewidentnie czuła się w ich towarzystwie jak ryba w wodzie. Może i bywałam egoistką, ale w tym momencie naprawdę pragnęłam wyszarpać ją stamtąd za te mysie włosiska i urządzić jej wrednej twarzy bliskie spotkanie z podłogą. To nie było jej miejsce. Nie przy nim.

       Rozmowy ucichły, gdy Ruby wypatrzyła zmieszanych mnie i Sawyera. Zawołała nasze imiona i pomachała nam z uśmiechem, zwracając uwagę pozostałych. Wszystkie głowy obróciły się w naszą stronę z zadowolonymi minami. Z jednym wyjątkiem.

        — No patrzcie, nie wiedziałam, że pisząc się na spotkanie z wami, spotkam też koleżankę spoza grona. Trzeba było mnie poinformować. — Głos Daphne podrażnił moje uszy.

        Skrzywiłam się, widząc jej grę aktorską. Udawała zaskoczoną i zdezorientowaną, choć w jej zielonych oczach czaiła się pogarda i drwina. Krótkotrwały, złośliwy uśmiech, który zobaczyłam tylko ja, bo wszyscy inni wpatrywali się we mnie, był przypomnieniem, dlaczego jej nie trawiłam, mimo że prawie się nie znałyśmy.

        — Trzeba było. — Uśmiechnęłam się sztucznie. — Gdybym wiedziała, że tu będziesz, nie przyszłabym. — Zmierzyłam ją znudzonym wzrokiem i leniwie rozejrzałam się po towarzystwie w poszukiwaniu wolnego miejsca.

        Miny wszystkich wyrażały przede wszystkim zdziwienie. Nora rozchyliła wargi, Max i Mason patrzyli na mnie z drobnym oburzeniem, a Ruby zaśmiała się nerwowo, odbierając moje słowa jako nietaktowny żart. Jedynie Shane i Ethan nie wyglądali na zdziwionych. Howard przyglądał mi się z zamyśleniem oraz intrygą, a Ethan ukradkiem posyłał mi przepraszające spojrzenia.

        — To wy się znacie? — zapytał zdziwiony Max, skacząc wzrokiem od Daphne do mnie.

        — Miałyśmy okazję się poznać — mruknęła niewinnie szatynka, wlepiając we mnie prowokujący wzrok. — Od początku wiedziałam, że koleżanka nie należy do najmilszych, ale teraz to chyba przechodzi samą siebie.

        Prychnęłam niedowierzająco i wzniosłam oczy ku górze, prosząc o więcej cierpliwości. Była taka tępa, czy tylko udawała? Ułożyłam dłoń na biodrze, zadzierając brodę.

       — Nie prosiłam cię o swoją charakterystykę — sarknęłam, po czym ponowie rzuciłam okiem na wszystkie miejsca.

       Gdy wypatrzyłam dwa puste krzesła obok Shane'a, zrobiłam trzy kroki w tym kierunku i z piskiem odsunęłam jedno z nich. Czułam na sobie srogie i skonsternowane spojrzenia całej paczki. Spoglądali na mnie, jakby mnie nie poznawali. Jakby siedziała przed nimi obca osoba.

       — Możemy się przesiąść — odezwał się Howard, wskazując na siebie i Afroamerykankę, a następnie na miejsce, które zajmowała. Ciemnowłosa siedziała pomiędzy nim, a Ethanem. Popatrzyłam na niego spod byka. — Serio, to żaden problem, jeśli chcesz usiąść obok Ethana to...

        — Nie chcę — wtrąciłam obojętnie i opadłam na skórzany fotel obok Shane'a.

        Atmosfera zgęstniała. Zmieszane twarze posyłały sobie pytające spojrzenia, a w ich oczach czaiły się nieme znaki wołające o pomoc. Nerwowe szepty i skrzywienia nieco mnie bawiły. Cóż, to zabawne, że ze wszystkich tu zebranych to właśnie ja byłam intruzem. Nic nie sugeruję, ale gdyby zapytali mnie, przekierowałabym ich frustracje pod inny adres. Wróć, jednak coś sugeruję. Sugeruję, aby ją stąd wyprosili, zanim moje paznokcie dosięgną jej zepsutych oczu. W przeciwnym razie poleje się krew i może być nieciekawie. Nieciekawie oczywiście dla nich, bo personalnie czułabym się naprawdę spełniona i usatysfakcjonowana, gdyby jednak moje wyobrażenie stało się rzeczywistością.

        Pobladły Sawyer, który powstrzymywał się od dumnego uśmieszku, zorientował się, że tylko on jeszcze stał na środku pomieszczenia, dlatego westchnął i pospiesznie opadł na miejsce obok mnie. Takim oto sposobem siedziałam między Daxtonem a Howardem, dzielnie znosząc markotne spojrzenia Ethana. Nie wyglądał na zadowolonego. Cóż, ja też nie byłam. Takie życie.

        Niezręczną, przeszywającą nas ciszę postanowił przerwać Mason.

       — Kurwa, ale niezręcznie — palnął głupio. Ruby usłyszawszy to, przyłożyła sobie w otwartej ręki w czoło i spuściła głowę, kręcąc nią z bezsilnością, a Nora skrzywiła się i poruszyła w gwałtowny sposób, w reakcji na co Mason wydał z siebie niezidentyfikowany jęk.— Ała, za co to?

       Spojrzeliśmy po sobie ze zrezygnowaniem, a na niektórych twarzach pojawiła się nawet obawa czy strach. Okularnik zmarszczył brwi, nie widząc w swoich słowach niczego nieodpowiedniego. Nie wiem, czy robił to specjalnie, czy naprawdę bywał taki bezmyślny, ale to nie usprawiedliwiało jego braku wyczucia czasu i sytuacji. Max westchnął pod nosem i spojrzał na Latynosa jak na idiotę.

        — Niezręcznie to dopiero będzie, jak ci przypierdolę — wymamrotał, posyłając Warnerowi zabijające spojrzenie.

        Widziałam, że kilka osób, w tym i ja, chciało parsknąć śmiechem. Może to nie był na to najlepszy moment, ale nie mogłam nic poradzić, że nietaktowność Masona po prostu była rozbrajająca.

        I może to było strasznie głupie i nieprzemyślane, ale prawdopodobnie tego właśnie potrzebowaliśmy. Załamany głupotą przyjaciela Sawyer ukrył twarz w rozłożonych na stole rękach i wybuchnął niepohamowanym, rozpaczliwym śmiechem. Początkowo patrzyliśmy na niego ze zdziwieniem, ale finalnie większość osób do niego dołączyła. Właśnie w ten sposób Mason sprawił, że negatywna, gęsta atmosfera chociaż trochę uleciała z naszych organizmów, a rozbawienie udzieliło się wszystkim dookoła. Wiadomo, dystans i niepocieszenie wciąż wisiało w powietrzu, ale przynajmniej pozbyliśmy się zabijającej ciszy, od której można było zwariować.

        Gdy łokieć Sawyera wylądował pod moim żebrem, syknęłam bezgłośnie, przywołując na moją osobę uwagę Ethana. Zignorowałam jego pytające, natarczywe spojrzenie i zmusiłam się do niepatrzenia w jego stronę, a zamiast tego obróciłam się do Daxtona. Szatyn nachylił się nad moim ciałem, rozejrzał czy ktoś na nas patrzył, po czym odchrząknął.

        — Jestem po twojej stronie — szepnął, a ja ściągnęłam brwi. Widząc moje skonfundowanie, westchnął ze zrezygnowaniem i przeniósł wzrok na innych, a potem ponownie na mnie. — Popieram twoje nastawienie do Daphne. W stu procentach. Jeśli cię to pocieszy, ja też jej nie trawię.

         — Dlaczego? — zapytałam równie cicho, uśmiechając się nieznacznie na wzmiankę o tym, że znalazłam sojusznika.

        Na chwilę się zamyślił. Nie wiem, może zastanawiał się, co mógł, a czego nie mógł mi powiedzieć, albo po prostu szukał odpowiedniego doboru słów. Nie pospieszałam go. Liczyło się dla mnie jedynie to, że nie wychodziłam już na taką desperatkę, bo ktoś inny także miał powód do niedarzenia tej dziewczyny sympatią. Czyli coś było na rzeczy. Wiedziałam. Po prostu to przeczuwałam.

        — Jakby to powiedzieć... — uciął na moment. — Nie toleruję osądzania kogoś o coś, czego nie zrobił. A ona dokładnie tak postąpiła. Jebie mnie ta rzekoma przyjaźń, która kiedyś nas wszystkich łączyła. Straciłem do niej szacunek, a tak między nami, pozostali też powinni. U mnie sobie po prostu sobie przegrała. Tyle w temacie.

         Skinęłam głową i sięgnęłam po szklankę z sokiem o smaku kiwi, stojącą na stole. Przystawiłam papierową słomkę do ust i pociągnęłam kilka sporych łyków, pochłaniając połowę zawartości. Podczas picia obserwowałam każdego po kolei. Mój wzrok padł najpierw na Daxtona, który w swojej basebolówce wygodnie opierał się o krzesło, jedną z rąk mając zarzuconą na oparciu mojego siedzenia, choć nawet nie patrzył w moją stronę, a zajęty był robieniem czegoś na swojej komórce. Obok niego siedziała pogrążony w myślach Max, który przez cały czas był wpatrzony w swoją wybrankę. Opierał się na łokciu i z beztroskim uśmiechem obserwował każdy jej ruch. Steele trzymała w jednej ręce garść frytek, a drugą poprawiała swoje włosy, które ostatnio przefarbowała na jasny róż. Żarliwie opowiadała coś zdziwionemu Masonowi i wtedy coś do mnie dotarło. Warner i Daphne zamienili się miejscami. Teraz to ona okupowała fotel obok Ethana. Zacisnęłam palce na materiale swoich jeansów, gdy ich razem zauważyłam. Co więcej, rozmawiali. Szatynka coś mu opowiadała, a Pierce wraz z Ruby przytakiwali na jej słowa, kiwając głowami.

       Przełknęłam ślinę i natychmiastowo odwróciłam wzrok. Ponownie przeleciałam wzrokiem po pomieszczeniu i zrozumiałam, że kogoś brakowało. Nie było Lizzie. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć. Siostra Ethana była największym słońcem w tym gronie. Nie znałam tak pomocnej i uroczej osoby, która mimo że była z nas najmłodsza, przewyższała wszystkich swoim temperamentem i chęciami do życia.

         Postukałam palcem w bark Shane'a, zmuszając go, aby się do mnie obrócił. Uśmiechnął się przyjaźnie i skupił swoje oczy na mojej twarzy.

        — Gdzie jest Lizzie? — zapytałam, na co zmarkotniał. Spuścił wzrok i westchnął niechętnie, czym wprawił mnie w niepokój. — Nie strasz mnie, człowieku.

        — Gdy tylko dowiedziała się, że Daphne się tutaj pojawi, bezdyskusyjnie oznajmiła, że nie przyłoży ręki do tej farsy i nigdzie się nie wybiera — rzucił trochę od niechcenia.

         Coś podpowiadało mi, że i on podzielał jej opinię, jednak postanowił się tu pojawić ze względu na swoich przyjaciół. Wyglądało na to, że miałam kolejną sojuszniczkę, a może i również sojusznika. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie byłam aż tak przewrażliwiona, nie lubiąc tej dziewczyny. Osobiście nie trawiłam jej choćby dlatego, jak mnie ostatnio potraktowała, ale jak widać, inni też mieli swoje powody.

          Spotkanie trwało w najlepsze, choć co jakiś czas łapaliśmy się na tym, że otaczała nas niezręczna cisza. Byliśmy już najedzeni, ale jakoś nie spieszyło nam się do wyjścia. Do czasu.

        Dochodziła dwudziesta druga, gdy mój telefon zawibrował. Jakie było moje zdziwienie, gdy przeczytałam nazwę kontaktu. Automatycznie kliknęłam w powiadomienie, zagryzając wargę z niepewnością.

Od: Ethan

Wyjdziemy na zewnątrz i pogadamy?

        Kilkukrotnie przejechałam wzrokiem po tych pięciu słowach, zastanawiając się, co powinnam była mu odpowiedzieć. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Przez cały wieczór nie odezwaliśmy się do siebie słowem, a teraz tak po prostu mieliśmy porozmawiać. To dziwne i naprawdę mylące. Nie ukrywam, byłam na niego zła za to, że jakby nigdy nic rozmawiał z Daphne, zupełnie zapominając, jak się o mnie wyrażała. Dziś, gdy próbowała obrócić kota ogonem i zrzucić rozczarowanie wszystkich na moją wrogą postawę, nie zareagował nawet słowem, pozwalając jej kontynuować. Wiedział, jak było, a mimo to zgodził się na to, by to nie postawiono w złym świetle. W dupie miałam, kim ta dwójka dla siebie była. Sądziłam, że nasza relacja była na tyle bliska, że potrafiliśmy stać po swojej stronie, ale najwidoczniej się pomyliłam. Wystarczyło pojawienie się jednej dziewczyny, aby zweryfikować, jak to naprawdę wyglądało. Nie będę mówić, że się nie zawiodłam.

         Zmarszczyłam czoło i przegryzłam wnętrze policzka, analizując wszystkie możliwe scenariusze.

        Dostałam kolejne powiadomienie.

Od: Ethan

Nie rób takiej miny bo ci tak zostanie.

Od: Ethan

Porozmawiajmy Desie. Proszę.

         Westchnęłam lekko w reakcji na zdrobnienie, którym się do mnie zwrócił. Nie mogłam ukrywać, że rzeczywiście ono do mnie trafiło. Nikt nigdy wcześniej mnie tak nie nazwał, a gdy pierwszy raz padło z jego ust, coś mnie tknęło. Uwielbiałam, gdy je wypowiadał i najprawdopodobniej właśnie dlatego bezmyślnie uniosłam głowę, natrafiając na jego błagalne spojrzenie. Po chwili machnął głową w kierunku schodów i przechylił podbródek, dokładnie mnie obserwując. Niechętnie skinęłam, a brunet od razu poderwał się do pionu, z piskiem odsuwając krzesło.

        — Idę zapalić — poinformował.

       Nikt nie zwrócił na niego uwagi.

        — I ja — mruknęłam, bezszelestnie wstając z fotela. Wszyscy byli tak pogrążeni rozmową, że nawet nie zwrócili uwagi na moje drobne kłamstewko. Przecież nie paliłam.

         Ściągnęłam z oparcia krzesła swoją kurtkę i zgarnęłam ze stolika telefon. Widziałam niezadowolenie na twarzy Daphne, gdy Ethan zaczął schodzić na dół, a ja zaraz za nim. Przewróciła oczami, zacisnęła szczękę i mruknęła coś pod nosem, na co niewinnie wzruszyłam ramionami, choć nie zaprzeczę, że poczułam niekontrolowany przypływ satysfakcji. Patrz i płacz, suko.

        Zszedłszy ze schodów, zaczęliśmy kierować się do wyjścia. W międzyczasie narzuciłam na ramiona bordową kurtkę i wepchnęłam do kieszeni telefon. Przemknęłam przez próg, gdy Ethan przepuścił mnie w drzwiach i wzdrygnęłam się, przeklinając gęsią skórkę, która pojawiła się na moim ciele. Kiedy zimy w Atlantic City stały się takie mroźne? Nie oglądając się za siebie, szłam prosto aż do momentu, kiedy wyhaczyłam doskonałe miejsce na postój. Zatrzymałam się przy ścianie po drugiej stronie budynku i przywarłam do niej plecami, krzyżując ramiona na biuście.

        Ethan posłusznie podążał za mną. W czarnej bluzie i tego samego koloru dresach szedł przed siebie z uniesioną głową. Coś skręciło mnie od środka na wyobrażenie o chłodzie, który musiał odczuwać. Momentami bywał bezmyślny. Nie zliczę, ile razy w ciągu tej zimy widziałam go ubranego nieadekwatnie do temperatury. W tym wieku powinien zachowywać się bardziej odpowiedzialnie i wiedzieć, że zdrowie nie było czymś, co można było tak sobie lekceważyć. Mógł mieć masę forsy, ale niektórych rzeczy po prostu nie dało się kupić. Brunet przejechał dłonią po swoich poplątanych włosach, jednocześnie wyciągając z kieszeni spodni zapalniczkę i papierosa. Mina mi zrzedła, bo naprawdę nie byłam fanką nikotyny, a tym bardziej trucia się nią w mojej obecności. Myślałam, że znał mnie na tyle, by wiedzieć, że nie lubiłam, gdy przy mnie palił. Był dorosły i mógł robić, co chciał, ale nie musiał kazać mi na to patrzeć. Chciał szybciej wpędzić się do grobu? Proszę bardzo, ale nie na moich oczach.

        Chłopak oparł się o ścianę obok mnie, posyłając mi niezidentyfikowane spojrzenie.

        — Proszę, teraz możesz mi wyjaśnić, dlaczego zachowujesz się tak, jak się zachowujesz — mruknął entuzjastycznie. — Zrobiłem coś nie tak, czy jest jakiś inny powód?

         Obserwowałam, jak wsadza używkę między wargi, a następnie odpala ją z pomocą ognistego płomienia. Następnie schował zapalniczkę do kieszeni, zaciągnął się nikotyną i wypuścił z ust kłąb dymu. Skrzywiłam się, gdyż ten zapach nie należał do moich ulubionych.

         — Niby jak się zachowuję? — Oburzyłam się, zadzierając brodę.

         Ethan wyrzucił z siebie przeciągły jęk i popatrzył na mnie spod byka. Jego przeszywające spojrzenie nie robiło na mnie absolutnie żadnego wrażenia. Nie dzisiaj, gdy sprawy miały się w taki, a nie inny sposób.

        — Ignorujesz mnie od początku spotkania, a jeśli już zdobędę trochę twojej uwagi, zabijasz mnie wzrokiem. — Zacisnął szczękę i zaczął przyglądać się widokowi przed nami.

         Na zewnątrz panował już mrok, przez który ledwo mogłam go dostrzec. W pobliżu nie było zbyt wielu lamp, szczególnie za lokalem, a właśnie tam się znajdowaliśmy. Z knajpy dobiegały szumy mieszających się ze sobą rozmów, a także nuty jakiejś losowej piosenki, która akurat leciała w radiu, jednak prócz nas, na dworze nie było żywej duszy. Gdyby nie Ethan stojący obok, być może i trochę bym się zlękła. Na świecie nie brakowało niewyżytych psycholi, a ja mimo walecznego charakteru, nie byłam trudną przeciwniczką, zważając na moją małą masę ciała i niski wzrost. Na upartego ktoś byłby w stanie mnie skrzywdzić. Ale nie byłam sama i to sprawiało, że w moich żyłach płynęło poczucie bezpieczeństwa, dzięki któremu myślałam racjonalnie i bez paniki. Ten idiota napawał mnie spokojem, jakkolwiek surrealistycznie to nie brzmiało. Przez cały wieczór na sam widok między innymi jego beznamiętnej twarzy zalewała mnie krew, a jednak jakimś cudem pozwalał mi na opanowanie.

         — Wyobraź sobie, że mam ku temu powód — bąknęłam i zacisnęłam palce na materiale swojej puchowej kurtki. Pierce przechylił głowę w moją stronę i strzelił spojrzenie wyrażające niewiedzę. Och, mój drogi, chętnie cię uświadomię. — Odkąd tylko się tutaj pojawiłam, muszę znosić towarzystwo Daphne, do której wszyscy podchodzą jak do pierdolonej cnotki. Wystarczył jej odpowiedni dobór słów, aby to na mnie padły wszelkie niezadowolone spojrzenia, a ty nawet nie zareagowałeś, ale mniejsza. — Wzruszyłam ramionami i odrzuciłam pasmo włosów za plecy. Zaciągnęłam nosem. — Jak gdyby nigdy nic siedziałeś sobie blisko niej i z ciekawością słuchałeś jej pierdolenia, chociaż jeszcze sześć dni temu sprawiła, że zamieniłeś się we własny cień. Chyba nie muszę ci przypominać, jak zareagowałeś, gdy zobaczyłeś ją na sali, a może jednak? Nie wspomnę nawet o tym, jak mnie wtedy potraktowała. Z czystej godności i szacunku powinieneś pokazać jej, że takie zachowania są po prostu sukowate i niedopuszczalne. Zmieszała mnie z błotem, a ty tak po prostu sobie z nią plotkujesz. I to jeszcze z jakim zainteresowaniem! — zaoponowałam, rozpaczliwie się uśmiechając. — Nie po to spędziłam z tobą poniedziałkowy wieczór, próbując pozbierać cię do kupy, aby dzisiaj widzieć, że jednak się przyjaźnicie. Kurwa, jaki ty jesteś dwulicowy.

        Ethan westchnął ze zrezygnowaniem, po czym bez zastanowienia wyrzucił na wpół wypalonego papierosa na ziemię. Zwinnym ruchem obrócił się w moją stronę, a jego gorące dłonie ujęły moją twarz, zmuszając mnie, abyśmy patrzyli sobie w oczy.

         — Po pierwsze, nie mów, że słuchałem jej z zainteresowaniem, bo jedyną osobą, jaka mnie dzisiaj interesowała, byłaś ty, Destiny. Przez cały wieczór zastanawiałem się, co cię ugryzło i czym mogłem cię ewentualnie zranić, bo jesteś moim pierwszym wyborem, rozumiesz? A z wypowiedzi Daphne nie pamiętam ani słowa, bo mnie ona, kurwa, nie obchodzi. — W jego oczach stały płomienie. Z pasją i zaangażowaniem wypowiadał każde zdanie, nie spuszczając ze mnie przepraszającego wzroku, którym okazywał skruchę, ale i frustrację. Rozchyliłam wargi, gdy dotarł do mnie sens jego słów. Odetchnął, opanowując się, a wyraz twarzy Ethana złagodniał. — Uwierz mi, że gdybym wiedział, że tak bardzo przeszkadza ci jej obecność, zabrałbym cię od niej jak najdalej. Nie chcę, żebyś czuła się niekomfortowo. — Ton Ethana stał się łagodniejszy. — A co do tego, jak traktuje ją reszta. Nikt jej nie uniewinnia, ale nie zrozumiesz, dlaczego tak przyjaźnie podchodzą do Dapne, bo jeszcze nie wiesz paru istotnych rzeczy.

        Przewróciłam oczami. Jasne, jak zwykle niczego nie wiedziałam. Ciekawe, skąd miałabym wiedzieć, jeśli niczego mi nie mówią. Wydęłam wargę, błagalnie spoglądając w jego wzburzone, morskie tęczówki.

         — Więc mnie uświadom — jęknęłam z desperacją, za którą skarciłam się w myślach.

         Odchrząknęłam, przybierając wynioślejszy wyraz twarzy. Pierce na moment przymknął powieki i wziął oddech. Otworzywszy je, nachylił się nad moją twarzą i z delikatnością pogładził opuszkami palców wierzch mych lodowatych policzków.

         — Zrobię to, Desie. Przysięgam. — Z ostrożnością użył kciuka i z jego pomocą schował cienki kosmyk moich jasnych włosów za ucho. Odetchnęliśmy w tym samym czasie, przez co nasze oddechy się mieszały. Byłam zmęczona tymi tajemnicami i czekaniem. Ile jeszcze miałam czekać, aby dowiedzieć się prawdy? Obiecałam mu, że będę cierpliwa, ale każda cierpliwość kiedyś się kończy. Moja była na wyczerpaniu. — A gdy już zacznę mówić, dowiesz się kompletnie wszystkiego. Daj mi jeszcze trochę czasu. Tylko o niego proszę.

        Niechętnie skinęłam głową i przegryzłam dolną wargę, popękaną od zimna. Miałam w głowie mętlik, jednak coś kazało mi mu zaufać i po prostu poczekać. Ufałam mu. Musiałam wreszcie się do tego przyznać. Oczywiście, nadal byłam na niego wkurwiona, ale po tej rozmowie coś się we mnie przestawiło. Swoimi słowami otworzył mi oczy, pokazał szerszą perspektywę, a także sprawił, że się trochę uspokoiłam.

        Bo Daphne go nie obchodziła. Nie słuchał tego, co mówiła, ani nie skupiał na niej uwagi. Byłam jedynym, co go interesowało. Nic poza tym. Nie ona. Ja. Ja i tylko ja. Przejmował się tylko mną. I to obudziło w moim organizmie harmonię, której od dawna nie odczuwałam. Dlatego, że byłam czyimś pierwszym wyborem. Jego pierwszym wyborem. 

واصل القراءة

ستعجبك أيضاً

208K 11.7K 30
Trzecia część serii Kings of Darkness - historia Eliasa i Rosalie Rosalie Amore rozpoczyna studia na swoim wymarzonym kierunku po kilku latach spędzo...
36.1K 1.3K 23
Harper Flores jest ludzkim wcieleniem promyka słońca. Jest miła, wyrozumiała i zawsze chętna do stawiania potrzeb innych przed własnymi. Dla świata...
Losing Control بواسطة wiksa

قصص المراهقين

1.4M 30.7K 44
1 część dylogii „Lost" ~06.01.2022.~
Forget Me Not بواسطة fragile❀

قصص المراهقين

1K 123 5
(16+) W życiu każdego człowieka kiedyś pojawi się osoba, która będzie znaczyć dla niego więcej niż cały świat. Osoba, której będziemy w stanie oddać...