TWO SHINING HEARTS | RISK #1

By itsmrsbrunette

185K 6K 7.2K

~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpal... More

WSTĘP
Prolog
1. Gorzej być nie mogło.
2. Nie patrz tak na mnie.
3. Decyzja zapadła.
4. Połamania nóg.
5. Jestem twoją dłużniczką.
6. Idź do domu.
7. Nie doceniasz mnie.
8. Ale z ciebie egoista, stary.
9. Tego jeszcze nie grali.
10. Winni się tłumaczą.
11. Życie za życie.
12. To wy ze sobą nie kręcicie?
13. Nie ze mną takie gierki.
14. Głupi zawsze ma szczęście.
15. Otwórz się na uczucia.
16. Nie chcę twoich tłumaczeń.
17. Pieprzyć moralność.
18. To przecież Ethan.
19. Jedyna szansa.
20. Nasza mała tajemnica.
22. Ja i tylko ja.
23. Nie wychodź.
24. Moment zwątpienia.
25. Puste słowa.
26. Jedenaście dni.
27. Miarka się przebrała.
28. Nie jestem taka łatwa.
29. Nie zaczynaj czegoś, czego nie umiesz skończyć.
30. Sprawy się skomplikowały.
31. Kilka słów.
32. To i wiele więcej.
33. Dotyk szczęścia.
34. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
35. Moje bezpieczeństwo.
36.1. Cyrk na kółkach.
36.2. Napraw to.
37. Banda idiotów.
38. Teraz albo nigdy.
39. Początek końca.
40. Bezsilność.
Epilog
Podziękowania

21. Wóz albo przewóz.

2.9K 122 251
By itsmrsbrunette

            Ostatnia minuta, może dwie, naprawdę mi się dłużyły. Trwając w tej ciszy, pośród której mogłam niemal usłyszeć bicie serca Ethana stojącego obok, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Miałam wrażenie, że stopy przyszyto mi do podłogi, a my staliśmy w tym samym miejscu od parunastu godzin. To przytłaczające.

      Gdy na ustach nieznajomego zakwitł chytry uśmiech, automatycznie zerknęłam na Pierce'a. Czekałam, aż zareaguje. To byłaby oznaka, że nie było tak źle, jak myślałam. Niestety, po raz kolejny po prostu zmierzył tę dwójkę pustym wzrokiem i nie wykrztusił z siebie nawet słowa, chociaż byliśmy na tyle blisko, że mogłam dostrzec, jak jego krtań nerwowo drga. Jego naprawdę sparaliżowało. Kim ona, do cholery, była?

      — Po tym wszystkim nawet mnie nie powitasz? — zapytała szatynka, unosząc brew. — Nie rozłożysz ramion i nie zamkniesz mnie w uścisku? Kiedyś robiłeś to dość często.

      Zacisnęłam szczękę, gdy dotarły do mnie jej słowa. Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć, ale wywnioskowałam, że znali się dość dobrze. Po tej wypowiedzi wyglądało na to, że dawniej byli naprawdę blisko. Przez moment przez głowę przeszło mi nawet, że po prostu sobie ze mną pogrywali. Gula wyrosła w moim gardle na myśl, że w każdej chwili mogło okazać się, że Ethan był zwykłym typem gracza, miał dziewczynę, a co gorsza, mógł mnie oszukiwać i wykorzystywać jako lek na nudę. Kurwa, coś zakuło mnie w podbrzuszu na wyobrażenie takiego biegu wydarzeń. Nieważne, jaką mieliśmy relację. Na pewno nie przypominała ona miłości ani niczego głębszego, nie wiem, czy w ogóle byliśmy przyjaciółmi, ale mimo to, gdyby moja teoria okazała się prawdziwa, to by mnie zniszczyło. Nie poradziłabym sobie z tym. Nie ponownie.

       On nawet nie reagował. Nie odpowiadał na jej pytania ani zaczepki, a jedynie patrzył na nią z pewnego rodzaju bólem w oczach. Nie z nienawiścią. Z bólem i przerażeniem. Jakby coś mu zrobiła. Jakby stał przed nim jego największy koszmar. W życiu nie widziałam, aby ktokolwiek był tak przestraszony, a już na pewno nie Ethan. Nadal był blady, a jego oddech płytki. Miałam wrażenie, że za moment osunie się na ziemię, tracąc przytomność. W tamtej chwili nie żył. On po prostu pusto egzystował. I nawet egzystowanie średnio mu wychodziło.

       — Nieładnie tak ignorować przyjaciół — odezwał się towarzysz szatynki. Ciemnowłosy nawet nie krył się z tym, że był sceptycznie nastawiony do Ethana. Gdy cynicznie się zaśmiał, miałam ochotę mu przyłożyć. Wyglądał na psychopatę, a ja nie lubiłam takich ludzi.

       Pierce nawet na niego nie patrzył. Bez przerwy przyglądał się wysokiej dziewczynie, więc i ja postanowiłam dokładniej się jej przyjrzeć. Miała jasnobrązowe włosy, o ile nie były one bardzo ciemnym blondem. Były pokręcone, sięgały do ramion i nieco przysłaniały jej bladą twarz. Miała naprawdę jasną karnację. Pod kurtyną rzęs kryły się jasnozielone oczy, a na nosie gościły piegi. Dużo piegów. Jej kształtne ciało opinała ciemnoniebieska sukienka oraz czarna, skórzana kurtka. Nie należała do pań, które były drobne. Miała duże kształty, które zapewne przyciągały uwagę wielu panów. Nie oszukujmy się, nawet ja przez sekundę ich jej pozazdrościłam, więc strach pomyśleć, jak działała na mężczyzn.

       Och, nie dziwię się, dlaczego Ethan był w nią tak wpatrzony.

        Wciągnęłam powietrze nosem, spinając się. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że Ethan rzeczywiście mógł okazać się graczem, ale wszystko zaczynało na to wskazywać. Być może była jego wybranką, o której nie raczył mi wspomnieć. Dlaczego miałby, skoro byłam jego ofiarą, obiektem głupiego zakładu czy wyzwania? Ciężko byłoby mi w to uwierzyć, ale z jakiego innego powodu by tak zareagował? Co jeśli ona przychodząc tutaj, nieświadomie popsuła jego plan? Co jeśli ją także oszukiwał? Jedno było pewne. Znali się o wiele lepiej, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka.

       — Daj spokój, Harris. Wygląda na to, że już nimi nie jesteśmy. Znalazł za nas zastępstwo — prychnęła pogardliwie, po czym wskazała głową w moją stronę. Nieznajomy zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, a szatynka w tym czasie zwróciła się do mnie. — Skoro przyjaźnisz się z Ethanem, zapewne wiele o mnie słyszałaś. Daphne, a ty to?

       Uśmiechnęła się z przesłodzeniem, choć jej spojrzenie w dalszym ciągu pozostało tak samo zimne i oceniające.

       — Najwidoczniej nie było o czym opowiadać, bo nigdy o tobie nie słyszałam. — Zignorowałam jej pytanie o moją tożsamość i wychyliłam się, aby w pełnej okazałości mnie zobaczyła.

       Nie wiedziałam, czy moje podejrzenia były prawdziwe, dlatego póki co nie zamierzałam wściekać się na Ethana. Trzeba zachować trzeźwe myślenie, a nie dramatyzować. Ale skoro ona tak pogardliwie mnie traktowała, nie będę siedzieć cicho. Nikt nie mówił o szarpaniu się za kudły, ale na pewno nie pozwolę, aby myślała, że się jej boję.

       Szatynka oburzyła się, rozchylając wargi, po czym zrobiła krok w stronę milczącego Ethana i ułożyła dłoń na swych obojczykach.

       — Nie powiedziałeś jej? — zapytała z teatralnym oburzeniem i wydęła wargę. Nie odezwał się. — Och, jednak się nie przyjaźnicie. Inaczej miałbyś do niej jakikolwiek szacunek. — Uśmiechnęła się chytrze, a ja przełknęłam ślinę, gdy po raz kolejny nawet nie zaprzeczył. Och, czego ja oczekiwałam? — Czyli jest tak, jak myślałam. Po prostu ją wykorzystujesz. Nie jest pierwszą, a z pewnością nie ostatnią. — Gotowałam się ze złości, że tak o mnie mówiła. Pokręciła głową z politowaniem. — Biedna. Poleciała na twoją ładną buźkę i gruby portfel, a może na czułe słówka. Gdy ci się znudzi, pozbędziesz się jej. I to dosłownie, prawda? Ale nawet nie odpowiadaj. Dobrze wiemy, że masz wprawę w niszczeniu ludzi. Powiedz mi, Ethan. Czy twoja nowa zabaweczka przynajmniej cię zaspokaja?

       Kurwa, to naprawdę zabolało.

       Zacisnęłam szczękę i już chciałam się odezwać, aby zamknąć jej paszczę, ale nie zdążyłam, bo wydarzyło się coś, czego najmniej się spodziewałam. Dotychczas milczący Ethan gwałtownym ruchem ręki odsunął mnie za siebie, tym samym zasłaniając mnie swoim ciałem. Jego ramiona się spięły, szczęka zaostrzyła, a dłonie zacisnęły w pięści. Otumaniona przyglądałam mu się z dołu, nie dowierzając.

       — Po pierwsze, kurwa, nie masz prawa tak o niej mówić, bo Destiny nie jest moją zabawką. Nie mieszaj jej w to — wysyczał z odrazą w głosie. To dezorientujące, jak z przerażonego nagle zmienił się w pałającego nienawiścią i gniewem. — Po drugie, ewentualne porachunki rozwiązuj ze mną. Jeżeli kiedykolwiek cię przy niej zobaczę, zniszczę właśnie ciebie. Trzymaj się od niej z daleka, Au... Daphne. — Natychmiast się poprawił, po czym ponownie pobladł.

       Choć do końca nie byłam pewna, czy jego słowa były szczere, kamień spadł mi z serca. Stanął w mojej obronie, choć wcześniej nie reagował. Nie odpowiadał na ich zaczepki, ale gdy dyskusja przeszła na mnie, wpadł w trans. Jakiekolwiek nie byłyby jego intencje, uspokoił mnie.

        Wychyliłam się zza ramienia Ethana i spojrzałam na szatynkę, która przez moment wyglądała, jakby oszołomiono ją ciosem w głowę. Zmarszczyła brew, a w pewnej chwili miałam wrażenie, że po prostu się go wystraszyła. Prawdę mówiąc, ja też się go bałam w takim wydaniu, wypluwającego słowa z przeraźliwym obrzydzeniem i mordem w oczach. Niby nie zagrażał mi, aczkolwiek nie czułam się w takich sytuacjach komfortowo w jego towarzystwie. Nawet, jeżeli był taki z mojego powodu. Przyzwyczaił mnie do swojej opanowanej, roześmianej wersji, a nie do demona, do którego teraz mogłam go porównać.

       — Ach, już chyba wiem, co próbujesz osiągnąć. — Jej szydercze, jednak nieco przestraszone oczy patrzyły najpierw na mnie, a zaraz potem na Ethana, który ledwo co oddychał.

       Położyłam dłoń na dole jego pleców, zaciskając palce na materiale ciemnozielonej bluzy, aby przywrócić go do żywych, a jednocześnie pokazać, że musiał się uspokoić. W przeciwnym razie zszedłby na niedotlenienie mózgu.

       — Próbujesz pozbyć się wyrzutów sumienia, wmawiając sobie, że jesteś dobry. Będziesz traktował ją inaczej niż resztę, aby dla ciebie przepadła, a wtedy za jej pomocą udowodnisz sobie, że można cię kochać. — W jej głosie rozbrzmiała pogarda. Cierpko prychnęła i spojrzała na niego wymownie. — Owszem, można cię kochać, Ethan. Ale co z tego, skoro ty nie pokochasz jej? Tak to już z tobą jest. Jesteś egoistą, który próbuje wybielić się kosztem nieświadomej osoby. Ale z tego nie da się wyjść. To, co zrobiłeś, na zawsze pozostanie częścią ciebie.

       — Nie wiesz, o czym mówisz — mruknął cicho.

      — Przestań — ucięła z rozpaczliwym uśmieszkiem, który bardziej przypominał grymas. — Tamto jak i wszystko inne jest twoją winą. Gdybyśmy wtedy cię nie poznały, do niczego by nie doszło. Ty do tego doprowadziłeś, słyszysz? To zawsze będzie twoja wina.

       Rozchyliłam wargi, mocniej zaciskając palce na ciepłym materiale. Niestety, nie robiłam tego zbyt długo. Brunet wyszarpnął się z mojego dotyku, po czym zaczął się oddalać. Chciałam pobiec zanim, a nawet zaczęłam to robić, ale zostałam powstrzymana. Ręka Daphne złapała za moją, zmuszając mnie, abym się zatrzymała. Odwróciłam się przez ramię, patrząc na nią z dezorientacją.

        Nie wiedziałam, co powinnam o tym wszystkim myśleć. Nie rozumiałam niczego. Przysłuchując się ich rozmowie, próbowałam wyłapać gdzieś sens, ale przez cały czas rejestrowałam tylko wypowiedzi, które brzmiały jak w innym języku. Nie potrafiłam wyciągnąć wniosków ani połączyć faktów. Próbowałam, naprawdę próbowałam zrozumieć, ale się nie dało. Porozumiewali się jakimś szyfrem, uważając na słowa, jakby bali się wypowiedzieć pewne rzeczy na głos. Ta sytuacja namieszała mi w głowie.

       Szatynka umierała z radości, widząc, do jakiego stanu z premedytacją doprowadziła Ethana. Razem z tym całym Harrisem obok uśmiechali się szyderczo. Chciałam wyrwać nadgarstek, ale silniej mnie złapała, sprawiając mi tym ból. Zmierzyłam ją gniewnym wzrokiem, zaciskając szczękę.

       — A ciebie to mi aż szkoda. Dziecko, przestań szukać wrażeń. Ethan i tak cię nie pokocha, bo tego nie potrafi, rozumiesz? — W jej oczach błyszczała chęć mordu. I vice versa. — W jego głowie zawsze będzie tylko jedna kobieta. Serce Ethana już dawno wybrało, ale nie ciebie.

        Wyszarpnęłam się z jej uścisku, kiedy teatralnie westchnęła, udając zasmuconą. Na odchodne nawet na nią nie spojrzałam. Nie obchodziła mnie ani ona, ani jej słowa. Miałam gdzieś, co sobie o mnie myślała. W tamtej chwili podświadomość kazała mi znaleźć Ethana. Potrzebował, aby ktoś go uspokoił. Kto wie, czy nie przyszłoby mu do głowy, aby z tych nerwów kogoś pobić albo coś rozwalić. Był niereformowalny. Ktoś musiał go powstrzymać, a że nikogo nie było w pobliżu, padło na mnie.

       Zbierając z podłogi swoją koszulę, którą po drodze na siebie narzuciłam, wybiegłam z hali. Pierwszym miejscem, o którym pomyślałam, była szatnia. Czym prędzej się tam udałam, ale niestety go tam nie zastałam. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer Ethana, czekając, aż odbierze połączenie. Miał wyłączony telefon. Nie odebrał. Przegryzłam wargę, przystawiając do niej palce i westchnęłam, zastanawiając się, dokąd mógł pójść.

       Wychodząc z części sportowej nie natknęłam się więcej na Daphne i Harrisa. Wnioskuję, że sytuacja usatysfakcjonowała ich na tyle, że nie mieli tu nic więcej do roboty, toteż po prostu się ulotnili. Zabrałam z szatni plecak oraz kurtkę, po czym wyszłam na zewnątrz, rozglądając się po parkingu w poszukiwaniu tego jednego, czarnego Mercedesa. Ledwo cokolwiek widziałam, bo mimo że było dopiero po siedemnastej, na dworze panował już mrok. Nienawidziłam tego, że zimą niemal bez przerwy żyliśmy w ciemności.

       Podeszłam do ławki stojącej przy wyjściu z posesji szkoły i opadłam na nią ze zrezygnowaniem. Odłożyłam na bok plecak i oparłam łokcie na kolanach, ukrywając twarz w dłoniach. Niemal czułam, jak uchodzi ze mnie cała nadzieja. Nie miałam szans na znalezienie go. W sumie, czy w ogóle powinnam to robić? W myślach chodziła mi rozmowa Ethana z Daphne. Jej słowa echem odbijały się w mojej głowie, zmuszając do refleksji. Nie brzmiała, jakby rozmawiali o zwykłej sprzeczce sprzed lat albo o rozstaniu, a raczej o czymś zdecydowanie poważniejszym. Cóż, Ethan nie wyglądał na nieobeznanego z tematem, dlatego ciężko było mi uwierzyć, że mogła kłamać. Pierce zareagował, jakby dokładnie wiedział, o czym mówiła i nawet nie protestował.

       Zaczęłam się bać, że mógł być bardziej skomplikowany, a co gorsza – niebezpieczniejszy, niż od początku naszej znajomości by się wydawało. I to byłoby gwoździem do trumny. Jeśli moje obawy okazałyby się prawdą, z trudem i niechęcią, ale bym to zakończyła. Nie byłam typem nastolatki, która szukała złego chłopca i pakowała się przez niego w kłopoty, byleby tylko przeżyć przygodę. Pominę fakt, że mnie i jego nic nie łączyło. Potrzebowałam spokoju i poczucia bezpieczeństwa, którego w takim przypadku bym nie zaznała. Wyciągnę z niego wszystkie informacje przy najbliższej okazji. Albo jestem w błędzie i dalej będziemy się przyjaźnić, albo on nie jest dla mnie najlepszym towarzystwem i odejdę. I zrobię to bez chwili zwątpienia czy zawahania. Wóz albo przewóz.

       Wzdrygnęłam się, kiedy telefon w mojej kieszeni zawibrował. Niechętnie wyjęłam urządzenie, prawie wypuszczając je z rąk, po czym przejechałam wzrokiem po nazwie kontaktu. Westchnęłam, nie wiedząc, czy powinnam teraz odbierać. Ostatecznie przegryzłam wnętrze policzka i przejechałam palcem po zielonej słuchawce, po czym przystawiłam komórkę do ucha.

       — Destiny. — Znużony, cichy głos przywrócił mnie na ziemię.

       Czekałam, aż dziewczyna będzie kontynuować. Nic nie mówiłam, a po prostu wsłuchiwałam się w jej drżący oddech. Przed dobrych trzydzieści sekund trwałyśmy w milczeniu. Nie chciałam się odzywać. Nie wiedziałam, co tak właściwie powinnam powiedzieć. Wszystko się pokomplikowało.

        Odkaszlnęłam i owinęłam się ramionami, gdyż siedzenie na ławce w środku zimy nie było zbyt błyskotliwym pomysłem. W pewnym momencie niewiedza za bardzo mnie zżerała. Miałam jej dość.

        — Lizzie, wszystko w porządku? — zapytałam podejrzliwie, gdy w dalszym ciągu się nie odzywała. Jej drżący oddech po drugiej stronie słuchawki był jedyną oznaką, że nadal miała przy uchu telefon. Zacisnęłam palce na urządzeniu, gdy obawa narodziła się w mojej głowie. — Lizzie, co się stało?

       — Destiny — powtórzyła łamiąco, co sprawiło, że aż się skrzywiłam. Niepokój w jej głosie był wręcz namacalny. Zaczynałam się obawiać. — Przyjedź. Proszę cię.

       — Dokąd? — spytałam bez wahania.

       Brzmiała tak, jakby naprawdę mnie potrzebowała. Nie zamierzałam jej zawieść.

       — Do jego mieszkania — wychrypiała niepewnie, po czym bez słowa zakończyła połączenie.

       Zaklęłam głośno, wgapiając się w zgaszony wyświetlacz, a następnie schowałam urządzenie do kieszeni kurtki i przejechałam palcami po włosach, trochę za nie ciągnąc. Wzięłam uspokajający wdech, poderwałam się do góry, a następnie zgarnęłam z ławki wszystkie swoje rzeczy i zaczęłam kierować się w stronę najbliższego przystanku autobusowego tuż pod bramami szkoły. W takich momentach naprawdę przydałoby mi się prawo jazdy. Szłam przed siebie, od czasu do czasu lekko dysząc. W tamtej chwili liczyło się tylko jedno i skupiałam na tym wszystkie myśli.

       Gdy na horyzoncie pojawił się przystanek, a wraz z nim parkujący autobus, mocniej złapałam rączkę plecaka zarzuconą na moim ramieniu i pognałam w tamtym kierunku, widząc, że odjeżdża. W ostatniej chwili wpadłam do pojazdu, dziękując jakiemuś chłopakowi, który zauważywszy mnie, poprosił kierowcę o kilkanaście dodatkowych sekund. Opadłam na wolne miejsce, kładąc sobie rękę na obojczykach, jakby miało to uspokoić mój oddech. Przez tę przebieżkę zrobiło mi się zbyt ciepło. Rozpięłam kurtkę i przejechałam dłonią po poplątanych włosach, które roztrzepał styczniowy wiatr. Wybiegłam spojrzeniem za okno, choć mój mózg nawet nie rejestrował tego, co widziały oczy.

        W głowie panował zbyt wielki chaos, abym cokolwiek przyswoiła. Co ja wyprawiałam? Jechałam do mieszkania chłopaka, któremu godzinę temu zarzucono, że niszczył ludzi i nawet nie wiedziałam, po co tam zmierzałam. Co ja miałam mu powiedzieć? Poprosić o wyjaśnienia? Nawrzeszczeć, że jego znajoma mi naubliżała? Pocieszyć go? A może raz na zawsze zakończyć tę relację z powodu tego, co o nim dzisiaj usłyszałam? Nie chciałam działać pod wpływem emocji, aczkolwiek było to prawie niewykonalne. Siedząc w autobusie, starałam się ułożyć choćby zarys scenariusza, według którego powinnam podążać, ale i to zdawało się awykonalne. Z Ethanem nic nie dało się zaplanować. Gdy był w pobliżu, wszystko stawało się jakieś nieobliczalne.

       Obiecałam sobie, że nie zrobię ani nie powiem nic nieprzemyślanego. Przecież nie chodziło o to, abyśmy się tam pożarli. Przynajmniej jeszcze nie. Najpierw zamierzałam po prostu z nim porozmawiać, a głównie spojrzeć w jego oczy, bo to właśnie one najwięcej mi powiedzą. Od razu zobaczyłabym w nich, że kłamie, jeśli rzeczywiście próbowałby mnie oszukać. Nie nastawiałam się na przenoszenie gór, bo z tym chłopakiem różnie bywało. Może miałam poznać oblicze, którego wcześniej nie znałam? Równie dobrze mógł zacząć się awanturować i kłócić, a wtedy i ja musiałabym to zrobić. Nie chciałam tego, ale czasem to było nieuniknione.

       Wyszłam z autobusu, po czym rozejrzałam się wokół siebie. Byłam w jego mieszkaniu jedynie raz. Zaczynałam wątpić w moją orientację w terenie, widząc dookoła kilka takich samych budynków mieszkalnych. Zmrużyłam oczy, ruszając przed siebie. Co ma być, to będzie. W najgorszym wypadku wtargnę do niewłaściwego mieszkania. Wśród zdarzeń minionego dnia, okazałoby się to błahostką.

       Korzystając z okazji, że ktoś właśnie wychodził z jednej z klatek schodowych, podbiegłam tam i przytrzymałam sobie drzwi, aby niepotrzebnie nie wydzwaniać domofonem. Na spisie mieszkańców pod numerem osiem odnalazłam nazwisko Ethana, więc byłam już w stu procentach pewna, że dobrze trafiłam. Wchodzenie po tych przeklętych stopniach na trzecie piętro było katorgą nawet dla mnie, mimo że względnie byłam osobą wysportowaną przez taniec i treningi. Kilka razy wyrzuciłam z siebie niekoniecznie urocze epitety, ale ostatecznie wdrapałam się na odpowiedni poziom.

       Stanęłam pod drewnianymi drzwiami, w głębi duszy rozważając obrót na pięcie i powrót do domu. Ale było już za późno. Nacisnęłam dzwonek, mając wrażenie, że sekundy, które spędziłam przed mieszkaniem tak naprawdę trwały tyle, co kilka godzin. Westchnęłam nerwowo, gdy usłyszałam stłumione kroki, a zaraz potem w progu stanęła zmartwiona Lizzie. Jej wzrok był zamglony, a mina nietęga. Wyglądała nie najlepiej. Uśmiechnęła się nerwowo, po czym wpuściła mnie do środka.

       Powoli wtargnęłam do lokum Pierce'a, ściągając jedynie kurtkę, którą odwiesiłam na wieszak. Rzuciłam w kąt swój plecak i razem z brunetką weszłam w głąb apartamentu. Popatrzyłam na szesnastolatkę z niepewnością, choć ona nie kwapiła się do wyjaśnień. Mruknęła coś sama do siebie, machnęła ręką, a następnie zaczęła iść w kierunku sofy, na którą po chwili opadła z wycieńczeniem. Ruszyłam za nią i mozolnie zajęłam miejsce obok, po czym rozejrzałam się po salonie. Nic się nie zmieniło. Wszystko było dokładnie takie jak przed dwoma miesiącami, gdy pierwszy i jak na razie jedyny raz mnie tutaj przywiózł.

       Słyszałam, jak Lizzie wzdycha, po czym nabiera w płuca sporo powietrza. Uniosła głowę znad dłoni i przechyliła ją w moim kierunku.

        — Nie mam pojęcia, co się wydarzyło — wychrypiała, kręcąc głową. — Czekałam tutaj na niego, bo mieliśmy razem zjeść kolację, jak co poniedziałek. Gdy wpadł do domu, wyglądał jak nie on. Był blady, zaciskał pięści i wyglądał, jakby próbował nie płakać. Był tak wkurwiony, że machnął na mnie ręką, burknął coś pod nosem i zamknął się w sypialni. Od tamtej pory staram się z nim pogadać i dowiedzieć się, o co chodzi, ale jak tylko naciskam na klamkę, każe mi zostawić go samego. — Pomrugała kilkukrotnie, gdy na chwilę jej oczy zaszły wilgocią. — Nie mogę go tak zostawić, Destiny. On nie może zostać sam w takim stanie. Samotność to najgorsze rozwiązanie.

       Przełknęłam ślinę, aby zwilżyć suche gardło, po czym złapałam za jej dłoń.

       — Poradzisz sobie z nim. Wszyscy sobie poradzimy. — Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, choć nie do końca wierzyłam we własne słowa. — Reszta już jedzie?

        — Tylko Shane. — Wzruszyła ramionami i założyła kosmyk włosów za ucho. Zmarszczyłam brwi. Jak to jechał tu tylko Shane? Co w takim razie robiłam tutaj ja? — Mój brat nie lubi robić wokół siebie szumu w takich sytuacjach. Nawet on nie lubi mówić o swoich problemach. Nieprawdopodobne, co? — Zaśmiała się sarkastycznie. — On przecież zawsze ma coś do powiedzenia.

       — Zauważyłam — odparłam bo chwili zawahania. Dziewczyna prychnęła pod nosem, po czym spojrzała za okno, przez które widać było rozgwieżdżone niebo. Odchrząknęłam. — Lizzie, dlaczego zadzwoniłaś po mnie?

        Brunetka wróciła do mnie spojrzeniem. Przez jej oczy przemknęła jakaś zadziorna iskra, której nie potrafiłam zrozumieć. Przejechała językiem po wewnętrznej stronie policzka, splotła ze sobą palce obu rąk, a następnie westchnęła i uniosła kącik ust w nieśmiałym geście, choć po wyrazie jej twarzy przypuszczałam, że gdyby tylko mogła, wyszczerzyłaby się najcwaniej jak tylko się dało. Czy ona w ciągu sekundy postradała wszystkie rozumy? Definitywnie.

       — Wiesz, ja i Shane od zawsze staramy się mu pomóc. Kiedy coś się dzieje, jesteśmy przy nim i wyciągamy go z każdego bagna, bo jest dla nas ważny. Najważniejszy. — Zatrzymała się na chwilę, jakby szukała doboru słów. Ściągnęłam brwi, bo co, do cholery, miało to wspólnego ze mną? Nie ufał mi, a przynajmniej nie na tyle, na ile im. — I tu pojawia się kwestia, której ani ja, ani Shane nie potrafimy dokładnie wyjaśnić. Bo zawsze mówił nam wszystko i o wszystkich. Spotykał się z kimś? Wiedzieliśmy to. Wychodził gdzieś? To też wiedzieliśmy, a zazwyczaj znaliśmy nawet adres. — Popatrzyła na mnie wymownie, po czym uniosła kącik ust. Przechyliłam głowę, uważnie analizując jej słowa i coraz bardziej zastanawiając się nad sensem mojej obecności w tym mieszkaniu. — A odkąd pojawiłaś się ty, przestał tyle mówić. To znaczy, niezupełnie. Chcesz wiedzieć, o czym opowiada? O tobie. Potrafi wpleść cię do każdego tematu. Destiny to, Destiny tamto. Bez przerwy. — Zaśmiała się niedowierzająco, po czym odwróciła wzrok. Moje wargi były rozchylone. Nie potrafiłam przyswoić do wiadomości słów Lizzie. Były tak odległe. — Ale tak jak mówiłam, mimo to nawet ja i Shane nie wiemy wszystkiego. Ethan nigdy nie wspomina o tym, co robiliście, gdzie byliście ani o czym rozmawialiście, jakby to był sekret, rozumiesz? Jesteś jego sekretem, Destiny. Bo to, co dzieje się, gdy jesteście sami, jest po prostu wasze. Twoje i jego. Gdy próbujemy go podpuścić i coś od niego wyciągnąć, po prostu się uśmiecha. I to w taki sposób, w jaki nigdy tego nie robił. — Spojrzała na mnie, układając dłoń na podbródku. Westchnęła i uśmiechnęła się ciepło. — Teraz już wiesz, dlaczego tutaj jesteś?

        Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłabym złożyć zdania. Natłok myśli krążył po mojej głowie, wywołując chaos. Jej słowa sprawiły, że zaczęłam wszystko analizować. Nie ukrywam, że poniekąd mnie uspokoiła, bo rozwiała wszystkie wątpliwości odnośnie tego, że miał wobec mnie złe zamiary. Przed oczami przemknęły mi wszystkie nasze spotkania, a świadomość, że nikt nic o nich nie wiedział, podbudowywała moje ego. Bo te spotkania były tylko nasze. Moje i jego.

       Wyrzuciłam z siebie porządny wydech, po czym przejechałam językiem po podniebieniu i krawędziach zębów. Powolnie podniosłam się z kanapy i podeszłam do okna, wyglądając przez nie w milczeniu. Ta sytuacja była dla mnie irracjonalna.

       — Naprawdę wierzysz w to, że będę potrafiła go pocieszyć? Że jestem w stanie mu pomóc? — wychrypiałam, obracając się przodem do Lizzie. — Niby jak? Przecież ja go prawie nie znam...

        Brunetka parsknęła cynicznym śmiechem. Przerwałam swoją wypowiedź, patrząc na nią jak na wariatkę. Ona naprawdę miała jakieś rozdwojenie jaźni.

       — Och, proszę cię. To, że nie znasz jego ulubionej liczby ani nie wiesz, o której godzinie się urodził, nie weryfikuje waszej relacji. Spędziliście razem już trochę czasu, Destiny, a Ethan nie jest taki trudny w obsłudze. Znasz mojego brata lepiej, niż ci się wydaje.

       Po tych słowach znów uderzyła w nas cisza. Zwiesiłam głowę, zastanawiając się nad sensem rozumowania młodej Pierce, a po chwili już wiedziałam, co powinnam zrobić. On naprawdę mógł potrzebować pomocy, a my tam dyskutowałyśmy, zamiast postarać się go wesprzeć. Nie chodziło o słowa, a o czyny. Posłałam zdziwionej moją nagłą zmianą postawy Lizzie stanowcze spojrzenie, a następnie zaczęłam iść w odpowiednim kierunku. Przemierzyłam salon w szybkim tempie, a gdy już chwytałam za klamkę, zatrzymał mnie głos ciemnookiej. Odwróciłam się, pytająco patrząc na jej uroczą, lecz zmartwioną twarz.

       — Zanim tam wejdziesz, posłuchaj. Nie próbuj go naprawiać, bo on już jest wystarczająco dobry, Des. I proszę cię, nie wymuszaj na nim teraz wyjaśnień — mruknęła błagalnie, wykrzywiając usta w niepocieszeniu. — Z nim trzeba teraz po prostu być. Tak, wiem, że to niełatwe, jeśli praktycznie nic nie wiesz, ale mimo to postaraj się go zrozumieć. Tylko tego mu potrzeba. Zrozumienia.

        Skinęłam głową, posyłając jej niemrawy uśmiech. Po tym geście zacisnęłam palce na klamce i nacisnęłam na nią, a drzwi ustąpiły. Początkowo jedynie lekko się otworzyły i to był moment, w którym naszły mnie wątpliwości. Nie wiedziałam, jak powinnam postępować, bo zawsze widziałam go w wesołym, głupkowatym wydaniu, a nie pogrążonego w złości i żalu. Mimo że nie raz już kogoś pocieszałam, nie mogłam zastosować się do tamtych schematów. Ethan Pierce był inny niż reszta. Poza tym, nie miałam nawet pewności, że będzie chciał ze mną gadać. Równie dobrze może się wściec i stanowczo mnie wyprosić. Patrząc na to, w jakim był stanie, miał do tego absolutne prawo. Co więcej, byłam w jego mieszkaniu, z którego w każdej chwili mógłby mnie wyrzucić. Nie miałam pojęcia, czego się po nim spodziewać, gdy był taki rozwścieczony i smutny.

        Drzwi uchyliły się na tyle, że mogłam zajrzeć do sypialni. Wystawiłam przez szparę najpierw samą głowę, a gdy mimo rozglądania się po wnętrzu, nie odnalazłam Ethana, wślizgnęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Ten pokój był pozornie bardzo zwyczajny. Mimo że pomieszczenie spowijał mrok, mogłam dostrzec ogromne łóżko małżeńskie stojące na środku sypialni. Po obu stronach stały szafki nocne z lampkami, a tak mi się przynajmniej wydawało. Na prawo od łóżka znajdowała się duża szafa, to samo naprzeciw niego.

       Wzdrygnęłam się, gdy postawiłam kolejny krok, a podłoga głośno zaskrzypiała. Boleśnie zacisnęłam górny rząd zębów na dolnej wardze, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie. Krew szumiała mi w uszach, zakłócając kłótnię miliona sprzecznych myśli przebiegających przez głowę. Niejednokrotnie przystanęłam w miejscu, a w pewnym momencie nawet byłam gotowa, by zawrócić. Ostatecznie tego nie zrobiłam. Przypomniało mi się, jak ostatnio opiekował się mną, gdy za bardzo się upiłam i coś we mnie pękło na sam pomysł, że mogłabym tak go teraz zostawić. Był, kiedy nieświadomie potrzebowałam pomocy. Nie prosiłam go o to, ale mimo wszystko mi wtedy pomagał. Przyszedł czas na rewanż. Jeżeli rzeczywiście mnie potrzebował, zamierzałam mu się odwdzięczyć i spędzić z nim tam nawet i czterdzieści osiem godzin.

       Można powiedzieć o mnie wiele, ale nie, że jestem niewdzięczna, bo wdzięczność odczuwałam jak mało kto, choć tego nie pokazywałam. Doceniałam to, co inni dla mnie robili i starałam się im to wynagradzać na wszystkie możliwe sposoby.

       Światło księżyca zaświeciło prosto w me oczy, dlatego automatycznie je zamknęłam. Po uchyleniu powiek podeszłam bliżej źródła promieni i zatrzymałam się przed wyjściem na balkon. Przez szybę mogłam dostrzec męską sylwetkę. Znalazłam go. Przełknęłam ślinę, czując, jak gula rośnie w moim gardle. Wzięłam kilka głębokich wdechów, a następnie uniosłam głowę, mentalnie sprzedając sobie kopa w tyłek, aby popchnąć się do działania. Zanim wyszłam na zewnątrz, dokładnie przyjrzałam się mu. Złożyłam usta w ciup i rozejrzałam się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby go ogrzać. Czy on zwariował, wychodząc w takim stroju na mróz? Na ślepo macałam dłońmi materac, a gdy palcami zahaczyłam o skrawek jakiegoś koca, bez wahania chwyciłam go pod pachę.

       Odsunęłam przesuwne okno balkonowe i bezszelestnie opuściłam zamknięte pomieszczenie. Chłód owiał moją skórę, przez co aż się wzdrygnęłam. Ciało pokryła gęsia skórka, a ja już wtedy byłam w stanie stwierdzić, że lada moment będą zgrzytać mi zęby. Objęłam się rękami, wcześniej bardziej naciągając na tułów rozpiętą koszulę. Para spowodowana mrozem wyleciała z moich drżących warg wraz z głębokim tchnieniem.

       Ethan zupełnie nie reagował. Sama nie wiem, czy po prostu średnio go obchodziła czyjakolwiek obecność, czy może był tak pogrążony w rozmyślaniach, że zwyczajnie mnie nie usłyszał. Stał do mnie tyłem. Opierał przedramiona o metalową barierkę, jego głowa była lekko odchylona, więc wnioskuję, że zerkał w gwiazdy. Miał na sobie to, co w szkole, choć jego stopy były w samych skarpetkach. Stawiam tysiąc dolców na to, że będzie chory. Między jego długimi palcami dojrzałam odpalonego, na wpół wypalonego papierosa. Strach pomyśleć, ile ich już dziś wypalił.

       Zrobiłam krok w przód, a koc odrzuciłam na wąską antracytową sofę. Zacisnęłam usta w linię, a następnie podeszłam do jego postawnej sylwetki. Przełknęłam ślinę, widząc go takiego... nieżywego. Mimo że fizycznie stał przede mną w kompletnym wydaniu, wydawał się na wpół martwy. Przeraziło mnie to. Nie mogłam przyjąć do wiadomości, że wygadany i żywiołowy Ethan Pierce ustąpił miejsca zagubionemu chłopakowi. To do niego nie pasowało. Nie chciałam, aby tak było. Chciałam go z powrotem – szaleńca, którego w dziwny sposób naprawdę polubiłam.

       Uniosłam dłoń i odsuwając na bok wątpliwości, ułożyłam ją na jego ramieniu. Ethan nawet nie drgnął. Przymknęłam powieki, zastanawiając się, co właściwie powiedzieć. Zresztą, czy słowa w ogóle były potrzebne? Omiotłam go dokładnym wzrokiem i skrzywiłam się, przypominając sobie, że był bosy.

       — Rozchorujesz się — wychrypiałam uległym głosem.

       Usłyszałam jego głębszy wydech, a chwilę potem po prostu delikatnie wyślizgnął bark spod mojego dotyku. Zignorowałam jego niedostępność i postawiłam mały krok, podchodząc bliżej barierki, na której chwilę później i ja oparłam swoje skrzyżowane ramiona. Przeniosłam wzrok na niebo. Tej nocy było zadziwiająco czyste i piękne. Maleńkie punkciki rozświetlały nocny mrok, przyśpieszając bicie niejednego serca. To ciekawe, że wszyscy żyliśmy pod tym samym niebem, choć byliśmy zupełnie inni. Jedni właśnie wpatrywali się w nie z drugą połówką czy bratnią duszą, inni wypatrywali go przez okno samolotu, a tacy my milczeliśmy, stojąc obok siebie i szukając w gwiazdach odpowiedzi na pytania, których baliśmy się zadać.

        Zimno stawało się coraz bardziej złośliwe. Jeszcze ciaśniej opatuliłam ciało koszulą i zaciągnęłam nosem, przymykając powieki. Nic nie mówiłam. Po prostu byłam.

       — Nie powinno cię tu być. — Stłumiony tembr jego głosu przeszył mnie niczym strzała. Wzdrygnąwszy się, uchyliłam ślepia i zerknęłam na niego z boku. Przełknęłam ślinę na widok jego podkrążonych, przekrwionych oczu. Nie chciałam go takiego widzieć. Nie jego. — Sama słyszałaś, jaki jestem. Niszczę ludzi. Paru już zniszczyłem. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym zniszczył też ciebie.

      — Nie zniszczysz — zaoponowałam od razu, choć niepewność w moim głosie była dość wyczuwalna. Odchrząknęłam, spuszczając głowę. — Nie da się zniszczyć czegoś, co już dawno zostało zniszczone.

       Byłam w szoku, że te słowa wypłynęły z moich ust. Powiedziałam prawdę, aczkolwiek przyznawałam się do niej tak rzadko, że mój głos zabrzmiał obco. Jakby mówił to ktoś inny. Jakbym mówiła o kimś innym, a nie o sobie. Nie lubiłam mówić o swoich uczuciach. To fakt, byłam zniszczona, ale nauczyłam się z tym żyć. Wypracowałam sobie silny mechanizm, który pozwalał mi w dalszym ciągu łapać szczęście i się uśmiechać, zamiast płakania po kątach i użalania się nad sobą. Pewne rzeczy trzeba było zaakceptować. Ja to zaakceptowałam. Zaakceptowałam siebie.

       Przystawił tlącą się używkę do ust, powolnie wsadził ją pomiędzy wargi, a następnie wciągnął do płuc sporą dawkę nikotyny, wypuszczając z ust kłąb dymu papierosowego mieszającego się z parą. Wpatrywałam się, jak przez chmurę przebija się jego spokojna twarz, na której widziałam tyle bólu, ile jeszcze nigdy przedtem. Nigdy nie pomyślałabym, że zobaczę go właśnie na akurat tej twarzy. Właśnie w tym momencie, po przyjrzeniu się, odniosłam wrażenie, że na jego policzkach widniały suche ślady po łzach. To we mnie uderzyło. Kurwa.

       — Nie powinno cię tu być — powtórzył, kręcąc głową z rozpaczą. Zwiesił głowę, zaciskając powieki, ale i szczękę. Obserwowałam, jak jego palce coraz mocniej owijają papierosa, wyginając go pod nienaturalnym kątem.

        — Ale jestem — mruknęłam cicho. — I póki co, nigdzie się nie wybieram. Proszę bardzo, możesz wyładować na mnie wszystkie swoje frustracje i to, co cię męczy. Przyjmę na klatę nawet cios w twarz, ale nie gwarantuję, że po nim nadal będę stała na nogach. Jednak jeśli ci to pomoże, zrób to. — Mogę przysiąc, że po tym durnowatym, płytkim tekście lewy kącik jego ust nieznacznie drgnął do góry. Co prawda, na krótką chwilę, ale był to już jakiś postęp. — Ale zanim to zrobisz, przykryj się, bo się rozchorujesz.

       Po tych słowach sięgnęłam po koc i jednym ruchem go rozwinęłam. Zagryzłam drżącą z zimna wargę i nieumiejętnie okryłam ciepłym materiałem szerokie plecy Ethana. Zaraz po tym wróciłam do poprzedniej czynności, czyli do opierania się o barierki. Przechyliłam głowę, gdy powiew spowodowany gwałtownymi ruchami bruneta. Zmarszczyłam nos, gdy zobaczyłam, jak zrzuca z siebie koc. Nie minęła chwila, a poczułam przyjemną tkaninę na swoich barkach.

       — Skoro już tutaj jesteś, to przynajmniej nie zgrzytaj zębami nad moim uchem, bo nie mogę w spokoju myśleć.

       Powiedział to z taką powagą, że każdy poczułby się urażony takim przytykiem. Z tymże ja już wiedziałam, z kim miałam do czynienia. To Ethan. Może trochę bardziej zdołowany, zrozpaczony i zraniony, ale wciąż Ethan. Z tej roli nie wychodził nawet na parę sekund. Mimo że w tej sytuacji nie wypadało tego robić, wygięłam wargi w delikatnym, mimowolnym uśmiechu. Oboje patrzyliśmy przed siebie i to było odpowiednie. Trwaliśmy w kompletnej ciszy przerywanej jedynie naszymi niespokojnymi od zimna oddechami. Nie zamierzałam nic więcej mówić. W takim stanie potrzebował odsapnięcia i osoby, która po prostu by mu towarzyszyła. Nie chodziło o rozmowę, rozweselanie go czy przytulenie. Chodziło o samą obecność drugiej osoby. Nie wiem, jak reagował na tę sytuację, ale planowałam po prostu stać obok, aby wiedział, że mimo trudnych i bardziej bolesnych momentów, życie toczyło się dalej. Obiecałam sobie, że będę jego symbolem płynącej rzeczywistości i wiedziałam, że dotrzymam słowa, choćbyśmy mieli zamarznąć.

       Jeszcze przez długi czas po prostu milczeliśmy, wpatrując się przed siebie. Oboje pochłonięci własnymi myślami, momentami zapominając, że staliśmy tam razem. Ethan zdążył wypalić kilka papierosów i wyrzucić z siebie całe mnóstwo bezradnych tchnięć. Nie ingerowałam w to. Jeżeli w taki sposób wyładowywał smutek i pozbywał się go ze swojego ciała, to było właściwe i nic mi do tego. Westchnęłam, bo zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać. Stłumiłam ziewnięcie, po czym przymknęłam powieki, aby fizycznie zregenerować organizm.

       Wzdrygnęłam się i wstrzymałam oddech, kiedy poczułam ciężar na ramieniu. Spojrzałam w tę stronę kątem oka i dostrzegłam głowę Ethana, która przed chwilą opadła na to miejsce. Chciałam lekko się odsunąć, by moja przestrzeń osobista nie została naruszona, ale coś mnie przed tym powstrzymało. Odetchnęłam cicho, uśmiechając się pod nosem na dźwięk jego płytkich, lecz spokojnych oddechów, a zaraz potem pod wpływem chwili oparłam swoją głowę na tej jego. W ciszy wdychałam zapach cynamonu, limonki i tym razem najsilniejszego składnika, czyli papierosów, dobiegający z męskiego ciała i ciemnoczekoladowej czupryny. Może i to dziwne, ale poczułam spokój. Po prostu spokój.

       Z transu wyrwał mnie baryton Ethana, który podrażnił moje ucho, jakie zdążyło przywyknąć już do braku jakichkolwiek odgłosów.

       — Powiedziałaś, że nie da się zniszczyć czegoś, co już jest zniszczone — mruknął nieśmiało, a jego oddech muskał mój kark, lekko go łaskocząc. Zacisnęłam wargi, aby się nie zaśmiać, po czym bezgłośnie mu przytaknęłam. — Dobrze wiem, co miałaś na myśli. Ktoś to zrobił. Ktoś cię zniszczył, prawda?

       — Dlaczego pytasz? — zapytałam półszeptem i przełknęłam ślinę.

       — Bo nie mogę uwierzyć, że ktoś miał czelność cię skrzwydzi.ć — Jego głos był niestabilny i łamał się w połowie każdego wyrazu. Brunet zaciągnął nosem, po czym odetchnął z rozpaczą. — Cóż, skoro oboje zostaliśmy zniszczeni, to przynajmniej bądźmy zniszczeni razem.

       Przegryzłam wargę, analizując jego wypowiedź. Nie miałam na to zbyt wiele czasu, bo coś innego przyciągnęło moją uwagę. Do ucha dotarł jego przerywany oddech, a gdy po skórze na odkrytym fragmencie mojego obojczyka spłynęła wilgotna kropla, przeszył mnie dreszcz.

       Wtedy już wiedziałam. On płakał.

       Przymknęłam powieki, abym i ja nie podzieliła jego smutku. Zacisnęłam szczękę i delikatnie przejechałam ręką po poręczy, aż odnalazłam palcami zimną dłoń Ethana. Ułożyłam na niej swoją i pokrzepiająco ją ścisnęłam, aby dodać mu otuchy. Cokolwiek się działo, był silny. Musiał być.

       Chociażby dlatego, że było nas dwoje. Bo byliśmy zniszczeni razem.

Continue Reading

You'll Also Like

Young Tears By horti

Teen Fiction

17.4K 532 14
Co się stanie, jeśli w poszukiwaniu spokoju natkniesz się na jeszcze większy chaos? Melissa nigdy nie należała do osób spokojnych. Zawsze mocno stąp...
1.4M 30.7K 44
1 część dylogii „Lost" ~06.01.2022.~
25K 538 23
Maddison Davis, przez problemy rodzinne musiała wyjechać ze swojego rodzinnego miasta do Los Angeles, gdzie miala zamieszkać ze swoim kuzynostwem. D...
1K 123 5
(16+) W życiu każdego człowieka kiedyś pojawi się osoba, która będzie znaczyć dla niego więcej niż cały świat. Osoba, której będziemy w stanie oddać...