Tiana spokojnie spała po pierwszym dniu spędzonym w przytulnym domu swojego wujostwa. Dora już dawno chrapała za ścianą, a brunetka zasnęła kilka minut po tym, jak usłyszała śpiącą kuzynkę. Zanim jednak to zrobiła, naprawdę zastanawiała się nad tym, czy ona też tak bardzo charpie.
Jednak nie. Tiana nie chrapała. Nie było słychać nawet szmeru kołdry czy sprężyn łóżka, kiedy się na nim przekręcała w czasie jej podróży po krainie Morfeusza. Spała spokojnie, śniąc o jej przyjaciołach i Remusie, z którym przygotowała dla wszystkich tort czekoladowy.
– Będziesz jak wuj? Będziesz jak ciotka? Będziesz jak ojciec?-usłyszała, a mrok zabrał słoneczne światło, pochłaniając je całkowicie.
Znała ten głos i wcale nie cieszyła się, że go słyszy. Tuż przed twarzą dwunastolatki pojawiło się wielkie lustro błyszczącej ramie, które dziewczynka widziała kiedyś przez szparę drzwi do nieużywanej klasy. Do tej pory nie potrafiła rozszyfrować napisu, który znajdował się na samym szczycie, tuż nad srebżystą taflą odbijającą wszystko, co znalazło się naprzeciw niego.
– To zwierciadło Ain Eingarp-powiedziała oschle kobieta, stając za ślizgonką i kładąc dłonie na jej ramionach.
Po ciele Tiany przeszedł nieprzyjemny, mrożący krew w żyłach dreszcz. Odwróciła głowę i zamarła. Walburga stała tuż za nią i uważnie obserwowała wnuczę swoimi stalowymi oczami, które nie znosiły sprzeciwu. Tianę znów przeszedł dreszcz, gdy zdała sobie sprawę, że kobieta była do niej dość podobna, choć zdecydowanie starsza. Dlaczego nie mogła wdać się w część rodziny od strony Remusa?
– Stań przed nim, niewdzięczne dziecko i spójrz na swoje odbicie, a wszystkiego się dowiesz-syknęła nagle czarownica.
Dwunastolatka poczuła impuls, przymus, by faktycznie to zrobić. Stara pani Black stanęła tuż obok błyszczącej ramy, która dawała światło w mrocznym miejscu, w jakim obydwie się znalazły.
Ślizgonka stała przez chwilę, wpatrując się swoimi zielonymi oczami w zwierciadło, aż w końcu coś się zmieniło. W jej tęczówkach pojawiło się przerażające, nienawistne odbicie błysku od jednego z zaklęć. Sama Black zaczęła rosnąć w zawrotnym tępie. Jej włosy zostały upięte w iście arystokratyczny sposób za pomocą srebrnego grzebyka ozdobionego szafirami. Dopasowana suknia była długa i czarna, ciągnąca się za dziewczyną w wieku około szesnastu lat, a ciemnozielony gorset został ściśnięty tak mocno, że niemalże nie mogła oddychać.
Trzymała swoją różdżkę wyciągniętą przed siebie, a srebro na drewnie błyszczało złowieszczym blaskiem. Celowała nią w kogoś, kto leżał skulony na ziemii i patrzyła na tą osobę wzrokiem pełnym szaleństwa. Cyniczny uśmiech nie opuszczał jej twarzy, jednak nie był to jeden z tych, który pojawiał się po żarcie wypowiedzianym nie na miejscu. Był przerażający. Ona była przerażająca… Oczy straciły roześmiane iskierki, cera zrobiła się blada niemal jak śnieg, a kości policzkowe były ostre niczym brzytwa. Wyglądała jak ktoś, kogo za nic w świecie nie chciała spotkać… Wyglądała jak kopia Bellatrix, jednak jej oczy, choć zimne, surowe i pełne obojętności, nie miały przerażającego odcienia burzowych chmur. Były jeszcze bardziej zielone, niż zazwyczaj. Były jak zaklęcie, o którym dziewczyna wyczytała w jednej z ksiąg znalezionych w kamienicy. Były jak Avada…
– Będziesz cierpiał, mieszańcu-syknęła szesnastolatka w lustrze i posłała w kierunku czarodzieja zaklęcie.
Ten zaczął się zwijać z bólu, a dziewczynka dopiero wtedy rozpoznała kim był. A był to Remus. Stała tam i torturowała jedną z najbliższych jej osób, wcale się tym nie przejmując. Na prawym ramieniu miała dłoń szurniętej ciotki, a na lewym… Sama nie mogła w to uwierzyć. Stał tam Black, jej ojciec. Miał minę wielkiego panicza i arystokraty. Z dumą oglądał przedstawienie, jakie serwowała mu córka. Nie pomógł mężowi, tylko patrzył. A kiedy Tiana w końcu przestała torturować drugiego z ojców, podwinęła lewy rękaw jej sukni.
Wzrok dwunastolatki zaszklił się, a ona sama opadła na podłogę, nie mogąc dłużej spoglądać w swoje odbicie. Nie wiedziała jaki był cel tego lustra, jednak obawiała się, że pokazywało ono przyszłość. Przyszłość, w której ślizgonka, z dumą i wysoko uniesionym podbródkiem, nosiła mroczny znak na ramieniu.
Brunetka podniosła się gwałtownie na posłaniu, czując jak oblewają ją ziemne poty. Słyszała za ścianą chrapanie Dory na zmianę z chrapaniem wujka Teda. Poza tym dom rodziny Tonks spowijała nocna cisza.
Tiana podciągnęła nogi do klatki piersiowej i złapała się za głowę. To był tylko sen. Tylko zły sen. Koszmar. To nie była prawda. Nie musiała się tym przejmować, prawda? Mogła spokojnie wrócić do snu i znów widzieć bliskie jej osoby z uśmiechami na twarzy. Na przykład na jakiś zagranicznych wakacjach.
Rozejrzała się po małym pokoiku gościnnym, widząc jak Leo śpi spokojnie na drugim końcu jej łóżka. Czuła że ma gorączkę. Jej dłonie były zimne jak lód, a czoło rozpalone niczym ogień, który pochłonął obraz Walburgi. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem aż do kości, a ona ponownie złapała się za głowę, jednak teraz nie oddychała tak ciężko jak chwilę wcześniej.
Nastolatka spojrzała kątem oka w prawą stronę, gdzie znajdowało się lustro przyczepione do drzwiczek szafy w małym pokoiku gościnnym. Jej tęczówki świeciły chłodnym, niebieskim blaskiem, co wcale nie poprawiło Tianie humoru.
Czuła się fatalnie, a różne, w większości dobijające ją myśli, pojawiały się w jej głowie. Zerknęła na swój kufer, stojący u nóg łóżka i westchnęła głęboko. To tam znajdował się dziennik Syriusza… Jedno z pytań krążących po jej myślach wysunęło się na przód. "Czy Syriusz pomógłby Remusowi, gdyby ten był torturowany"?
Brunetka wiedziała, że rozważanie tej sprawy wcale nie pozwoli jej na zaśnięcie, a wręcz przeciwnie, zaczęłaby się jeszcze bardziej stresować. Ostatni raz rozejrzała się po pokoju, jakby chciała sprawdzić czy Walburga, Syriusz lub Bellatrix nie znajdują się w pomieszczeniu i odetchnęła z ulgą, którą po chwili zmienił na jej twarzy inny wyraz. Zmartwienie…
Księżyc przebijał się pomiędzy zasłonami falującymi od letniego powietrza, które wpadało przez lekko uchylone okna. Promienie były jasne, jakby to nie księżyc, lecz słońce oświetlało dom Tonksów.
– Pełnia…-szepnęła pod nosem, opadając ze zmęczenia na poduszki.
Nie zasnęła jeszcze przez długi czas. Dopiero gdy słońce zaczynało ogrzewać jedno z miasteczek w południowej Anglii, nastolatce udało się zasnąć. Nikt jej nie niepokoił. Takie było polecenie Andromedy. Wiedziała, że po pełni, nawet u hybrydy, może być różnie.
*'*
– Dzień dobry-powiedziała zaspana dwunastolatka, schodząc na parter domu Tonksów.
– Dzień dobry-odparł Ted.-Dobrze spałaś?
– Można tak powiedzieć-westchnęła i uśmiechnęła się krzywo do blondyna, siadając naprzeciwko niego, gdy jadł swoje drugie śniadanie z gazetą w ręce.
– Dora pojechała z Andromedą do Londynu, powinny być za jakąś godzinę, najwyżej dwie-poinformował, wstając z krzesła i kierując się do kuchni, by zrobić Tianie coś do jedzenia.
Naturalnym było, że ciekawość ślizgonki zwyciężyła i postanowiła iść za jej… Wujkiem. Brzmiało to trochę dziwnie, ale na dłuższą metę dało się przyzwyczaić.
– Czemu pojechały?-spytała, opierając się o jedną z szafek, obserwując Teda.
– Andy sprawdziła Dorze kufer i okazało się, co wcale mnie nie dziwi, że brakuje jej piór i atramentu-oznajmił z uśmiechem, który brunetka odwzajemniła.-Co byś zjadła?
– Mogą być grzanki-odparła, zerkając na stół, przy którym jadł blondyn, majaczący za lekko uchylonymi drzwiami.
– Grzanki raz, dla naszego specjalnego gościa-powiedział czarodziej, obracając się na pięcie i sięgając po ser.-Wiesz, że dobrze trafiłaś?-spytał.-To moje popisowe danie-dodał, mrugając jednym okiem w jej kierunku.
– Zatem czekam z niecierpliwością-zaśmiała się, siadając na krześle.
Tiana nie wiedziała dlaczego, jednak dopiero teraz zauważyła, że Ted miał azjatyckie rysy i niemalże czarne tęczówki. Podejrzewała, że za każdym razem, gdy go widziała, po prostu za dużo się działo. Jak nie Dora, która prawie się nie zabiła o własne sznurówki, pędząc peronem i trzymając ślizgonkę za rękę, to Dora, która szalała z nią na polach, łąkach i w jeziorze. Ogólnie sprawczynią małej orientacji w sprawach dziejących się wokół Tiany zazwyczaj była jej kuzynka, co zdecydowanie było ciekawym zjawiskiem.
W każdym razie teraz rozumiała skąd Dora miała ciemne oczy, które zawsze mogła sobie zmienić, jednak tego nie robiła. Kiedy Tiana dopiero ją poznała, myślała, że tak właśnie puchonka chce wyglądać i że pragnie mieć takie, a nie inne oczy. A jednak były one naturalne, choć od czasu do czasu dziewczyna lubiła zmieniać kolor tęczówek z brązu na zielony lub srebrny. Tylko włosy panny Tonks nieprzerwanie mieniły się najróżniejszymi barwami, co utwierdzało Tianę w przekonaniu, że Dora była puchonką z krwi i kości. Przecież mogła wykorzystać metamorfomagię, by zmienić się nie do poznania, a zamiast tego bawiła innych swoimi metamorfozami.
Kiedy w końcu grzanki były gotowe, Ted wyciągnął filiżankę z szafki i ruszył spowrotem do jadalni. Dziewczynka, choć nadal w piżamie, usiadła naprzeciwko niego przy kwadratowym stole, a on nalał do filiżanki herbaty, która przyła się w dzbanku.
– Smacznego-powiedział.
– Myślę, że takie będzie, skoro to twoje popisowe danie-odparła ślizgonka, a Tonks się zaśmiał.
_______________________________________
Hej, cześć i czołem!
Następny rozdział powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu (a raczej w tygodniu, który zaczniemy jutro), bo udało mi się go już napisać :)