TWO SHINING HEARTS | RISK #1

By itsmrsbrunette

185K 6K 7.2K

~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpal... More

WSTĘP
Prolog
1. Gorzej być nie mogło.
2. Nie patrz tak na mnie.
3. Decyzja zapadła.
4. Połamania nóg.
5. Jestem twoją dłużniczką.
7. Nie doceniasz mnie.
8. Ale z ciebie egoista, stary.
9. Tego jeszcze nie grali.
10. Winni się tłumaczą.
11. Życie za życie.
12. To wy ze sobą nie kręcicie?
13. Nie ze mną takie gierki.
14. Głupi zawsze ma szczęście.
15. Otwórz się na uczucia.
16. Nie chcę twoich tłumaczeń.
17. Pieprzyć moralność.
18. To przecież Ethan.
19. Jedyna szansa.
20. Nasza mała tajemnica.
21. Wóz albo przewóz.
22. Ja i tylko ja.
23. Nie wychodź.
24. Moment zwątpienia.
25. Puste słowa.
26. Jedenaście dni.
27. Miarka się przebrała.
28. Nie jestem taka łatwa.
29. Nie zaczynaj czegoś, czego nie umiesz skończyć.
30. Sprawy się skomplikowały.
31. Kilka słów.
32. To i wiele więcej.
33. Dotyk szczęścia.
34. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
35. Moje bezpieczeństwo.
36.1. Cyrk na kółkach.
36.2. Napraw to.
37. Banda idiotów.
38. Teraz albo nigdy.
39. Początek końca.
40. Bezsilność.
Epilog
Podziękowania

6. Idź do domu.

4.4K 175 86
By itsmrsbrunette

Zostawiam was z rozdziałem. Nie jest niewiadomo jak przełomowy, jednak powoli, ale do przodu. Zachęcam Was do komentowania i gwiazdkowania, bo dla Was to minutka, a dla mnie uśmiech na twarzy do końca dnia. Miłego czytania!

Weekend minął, nim zdążyłam się obejrzeć i niestety, nie należał on do najprzyjemniejszych. Gdy o czwartej nad ranem z Kenzie na ramieniu przekroczyłam próg domu, na schodach prowadzących na piętro już czekała na nas moja matka, która ewidentnie nie była w dobrym nastroju. Niemal kipiała ze złości, a kiedy dojrzała stan, do jakiego doprowadziła się jej szesnastoletnia siostrzenica, myślałam, że za moment rozpęta trzecią wojnę światową. Najbardziej krzywdzący był zawód w ciemnobrązowych oczach. Rozczarowała się. Była rozgoryczona i przestraszona.

Odkąd pamiętam, mama była uprzedzona co do jakichkolwiek imprez, a już tym bardziej do alkoholu w tak młodym wieku. Po jej zachowaniu przeczuwałam, że kryło się za tym coś więcej. Coś, o czym nigdy nie zamierzała nam powiedzieć. Zupełnie tak, jakby chowała urazę do tych wydarzeń.

Obdarzyła nas jedynie pełnym żalu spojrzeniem i udała się do swojej sypialni. Już wtedy wiedziałam, że czekała mnie poważna pogawędka. Z trudem zaciągnęłam Mackenzie do jej pokoju i położyłam na łóżku, modląc się, by nie udusiła się własnymi wymiocinami. Wychodząc z części gościnnej, dostrzegłam przez uchylone drzwi tatę śpiącego w jednej z pustych sypialni, co mogło oznaczać tylko to, że mama naprawdę mocno się zdenerwowała i się pokłócili. A oni nie kłócili się prawie nigdy. Miłość i uwielbienie ojca do tej kobiety zauważyłby nawet niewidomy. Mimo niewinnych sprzeczek czy niezgadzania się z drugą połówką, od zawsze chciałam, by moje małżeństwo wyglądało tak jak to ich. Byli dla siebie stworzeni, a łączyła ich relacja, jakiej każdy mógł im pozazdrościć. I jak na złość, pokłócili się. I to przeze mnie.

Wylazłam z pokoju dopiero w porze obiadowej i właśnie wtedy zaczęło się dwugodzinne kazanie o tym, jaka to ja jestem nieodpowiedzialna. Rodzice nie odzywali się do siebie przez cały dzień, a Mackenzie zgonowała przez całą sobotę i pokazała się nam na oczy dopiero w niedzielę. I cóż, ten dzień też wcale nie był wybitny. Takiej ciszy chyba jeszcze nie doświadczyłam. Jako, że Jake wyjechał na cały weekend do dziadków, o ściany nie obijały się nawet jego krzyki czy śmiech, więc krótko mówiąc, atmosfera była tak gęsta, że można było się nią udusić. Kilka razy musiałam poważnie rozważyć czy znajdowałam się we własnym domu, czy może jednak w zakładzie pogrzebowym. A jakby tego było mało, poniedziałek zbliżał się wielkimi krokami i nim zdążyłam mrugnąć, rzeczywiście nastał.

Zza drzew wyłonił się znajomy, wielki budynek, na widok którego zagryzłam wargę. Rozkręćmy na nowo tę karuzelę śmiechu. Obojętnie pożegnałam się z Nickiem i wyskoczyłam z auta jak z armaty, gdy w radiu wspomnieli coś o tym, że zostały dwie minuty do ósmej. Zawsze musiałam się spóźnić. Po prostu zawsze. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i pobiegłam z językiem na brodzie do głównej bramy. Na dziedzińcu nie było praktycznie żywej duszy, bo wszyscy poszli już do klas. Gdy od wejścia do budynku dzieliło mnie kilka metrów, usłyszałam wyraźny dźwięk dzwonka. No pięknie.

Pokonałam dwa rzędy kilkunastu schodów i niechlujnie poszperałam ręką po wnętrzu plecaka w poszukiwaniu identyfikatora umożliwiającego wpuszczenie mnie do środka. Podałam przedmiot nauczycielce przy drzwiach, mierząc się z jej znudzonym, pretensjonalnym spojrzeniem, które, szczerze mówiąc, gówno mnie obchodziło. Gdy zwróciła mi dokument, nie siląc się na żadne sztuczne uprzejmości, pobiegłam do odpowiedniej klasy.

Przybiłam sobie piątkę z czołem, gdy zamknęłam za sobą drzwi po wyjściu nie z tego pomieszczenia, co trzeba i przyciągnięciu na siebie lekceważącego spojrzenia nauczyciela fizyki. Dałabym sobie rękę uciąć, że w odwecie rzuci w moją stronę jakąś kąśliwą uwagę podczas wspólnej lekcji około południa. Po przebyciu niewielkiej odległości, sprawdziłam dwa razy, czy tym razem dobrze trafiłam i westchnęłam głęboko, chcąc przywrócić się do porządku. Wygładziłam dłońmi materiał spódniczki, a następnie chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Zaciekawiony profesor Wesley uniósł brew na mój widok, lecz gdy przeprosiłam go za spóźnienie, uśmiechnął się do mnie nieznacznie.

Omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie i bez problemu wyhaczyłam wzrokiem trzecią ławkę w środkowym rzędzie, którą co lekcję zajmowałam. Zwinnym krokiem zaczęłam iść w jej stronę, a z daleka rzucił mi się w oczy cwany uśmiech Ethana Pierce'a, który w sytuacjach jak ta, był bliski doprowadzenia mnie do szewskiej pasji. Z długim westchnieniem opadłam na krzesło po lewej stronie, dysząc z lekkiego zmęczenia, co nie umknęło uwadze mojego ławkowego sąsiada. Pokręcił głową z rozbawieniem i wbił we mnie lodowate tęczówki, w których czaiła się łobuzerska iskra. Rozchylił wargi, jakby chciał rzucić jakiś kąśliwy komentarz.

— Nawet nic nie mów — mruknęłam bezradnie, ostrzegawczo machając mu przed twarzą palcem wskazującym, co spowodowało, że cicho się zaśmiał i uniósł ręce w geście obronnym. Nie potrzebowałam słyszeć jego opinii, prowokatorskie spojrzenie w stu procentach mi wystarczało.

Rozpakowałam rzeczy na ławkę i oparłam głowę na ręce, leniwie zerkając na radosnego bruneta. Nie minęła chwila, a zaczął częstować mnie swoimi historyjkami z ostatnich kilku dni, jakbyśmy nie widzieli się ze trzy tygodnie. Zwróciłam uwagę na to, jak podczas opowieści zgrabnie omijał temat piątkowej imprezy i pomagania mi z pijaną Mackenzie, za co koniecznie powinnam jeszcze raz mu podziękować.

Mimo że sam był wtedy pod wpływem procentów, przez co nie mógł osobiście prowadzić auta, w mgnieniu oka zorganizował taksówkę i wsiadł do niej razem z nami, pomagając mi odprowadzić wiotkie ciało kuzynki aż pod drzwi mojego domu. Naprawdę zapunktował w moich oczach, bo mało kto zrobiłby coś takiego.

Właśnie ten dziewiętnastolatek był winien temu, że kompletnie nie miałam pojęcia, co przerabialiśmy dzisiaj na lekcji. Odkąd przeprosiłam za spóźnienie, zarejestrowałam może ze trzy słowa profesora, co doprowadziłoby moją matkę do nerwicy. Niestety, cóż mogłam poradzić, że bardziej interesowała mnie historia o meczu Ethana niż jakaś biosynteza białka. To, że rozszerzałam ten przedmiot, wcale nie oznaczało, że lubiłam każdy temat. A w zasadzie nie lubiłam żadnego tematu.

Stukałam opuszkami palców o powierzchnię ławki, wpatrując się z zaciekawieniem w rozemocjonowanego nastolatka. Musiałam przyznać, że wyglądał naprawdę dobrze w czarnym golfie. Zresztą, golfy u mężczyzn wydawały mi się wyjątkowo atrakcyjne, tym bardziej, że w Atlantic City mało który chłopak potrafił ubrać się w coś innego niż dresy i wiatrówki. Nie oszukujmy się, styl przyciągał baby bardziej niż sześciopak, który można sobie wyrobić. Gust się albo miało, albo nie. A Ethan go miał. Zdecydowanie.

— Dallas! — Usłyszałam, przez co wyprostowałam się jak struna, omiatając wzrokiem całe pomieszczenie. Byłam pewna, że cierpliwość profesora co do mojego gadulstwa się skończyła i kilka sekund dzieliło mnie od odesłania do popołudniowej kozy. Matka mnie zabije. — Twoja kolej. Z kim zrobiłaś projekt?

Projekt? Rzeczywiście. Projekt na zaliczenie. Jedna z ważniejszych, o ile nie najważniejsza ocena w semestrze. O, kurwa.

Przełknęłam ślinę i schyliłam się do plecaka w poszukiwaniu nośnika z prezentacją. Nie, nie, nie. Nie mogłam mieć takiego pecha. Nie mogłam go zapomnieć. Co za niefart. Spełniłam prośbę profesora, widząc jego wzrok, który nakazywał mi wstać i niezdarnie założyłam pasmo włosów za ucho. Podniosłam się i nerwowo zaczęłam jeździć językiem po wnętrzu policzka, splatając przed sobą palce. Przez głowę przeszło mi tornado. Miałam dwie opcje – rżnąć głupa, że już ją oddałam lub że zrobiłam ją z osobą, której dzisiaj nie było albo otwarcie przyznać się, że taka praca nie została przeze mnie przyniesiona i modlić się, że po lekcji wytłumaczę mu tego powód.

Tyle, że później też istniały dwa warianty, bo profesor albo zrozumie moje tłumaczenie i pozwoli mi przynieść go na następną lekcję, albo postawi mi szmatę, przez co na semestr nie dostanę oceny wyższej niż dopuszczający. Byłam skończona.

Och, oczywiście, że była jeszcze jedna kwestia. Profesor Wesley najbardziej na świecie nie znosił zapominalstwa.

— Z kim zrobiłam projekt? — dopytałam, grając na czas, by ostatecznie zdecydować, którą wersję wybrać. Dla potwierdzenia swoich słów rozejrzałam się po klasie, jakbym kogoś szukała. Myśl, dziewczyno. Myśl, do cholery. Przyznam się. Tak, po prostu powiem prawdę i pomodlę się o cud. — Panie profesorze, tak się składa, że...

— Ze mną.

Słowa ugrzęzły mi w gardle, gdy krzesło obok z hukiem zostało odsunięte, a Ethan podniósł się do pionu, przerywając moją wypowiedź. Nie miałam bladego pojęcia, co on, do cholery, robił, ale zdezorientowana mina profesora świadczyła jedynie o tym, że nie pomagał. Na twarzy bruneta gościł niewinny uśmiech, wyrażający więcej niż tysiąc słów. On także nie do końca wiedział, co robił i był swoją postawą zaskoczony równie bardzo, co ja, o ile nie bardziej. Jeszcze chwila, a oboje to oblejemy. Jego ręce zwyczajnie schowane zostały do kieszeni czarnych spodni, a pod nieuwagę profesora szturchnął mnie porozumiewawczo ramieniem. Popatrzyłam w jego oczy, a on nieznacznie kiwnął głową, jakby chciał, bym brnęła w tę grę.

— To jak jest? Zrobiliście go razem czy nie? — Ponaglił nas podenerwowany Wesley, widząc, że nie do końca się ze sobą zgadzaliśmy i prowadziliśmy niemą rozmowę.

— Tak — odezwał się Ethan, ratując mnie tym samym z opresji, gdyż nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. Uśmiechnął się pewnie w stronę nauczyciela, po czym schylił się po coś do plecaka i wyjął z niego ciemnozielony pendrive. Nawet na mnie nie patrząc, szybkim krokiem podszedł do biurka mężczyzny i oddał mu przedmiot, szepcząc coś do niego. Chwilę później wrócił do ławki, taksując mnie niezidentyfikowanym wzrokiem. — Bądź tak łaskawa i usiądź, bo Wesley pomyśli, że jesteś nienormalna.

Potrząsnęłam głową, wybudzając się z transu i po chwili wątpliwości zrobiłam to, co mi kazał. Ukryłam twarz w dłoniach, powoli wypuszczając z ust powietrze. Serce kołatało w piersi jak nienormalne, gdy na moment lekko mnie zamroczyło. Obróciłam się ku niemu, bez słowa analizując, co dokładnie powinnam powiedzieć. Ethan także milczał, czym obudził we mnie jeszcze większe obawy. Byłam pewna, że w sekundzie, w której wróciło do niego trzeźwe myślenie, zaczął żałować.

— Dzięki, Pierce — powiedziałam, zwracając na siebie jego uwagę. Przymrużyłam oczy i uśmiechnęłam się niewinnie, choć niewinności w mojej intencji nie było. Lubiłam się z nim podroczyć, tak było i tym razem. Prowokowałam go.

Zaśmiał się, a ja rozchyliłam wargi. Przybliżywszy się do mnie, nachylił się, a moją szyję owiał jego gorący oddech.

— Zamiast dziękować, módl się lepiej, by Sawyer mnie nie zabił — wymamrotał męczeńsko i opadł na oparcie krzesła, zsuwając się po nim. Wpatrywałam się w niego, okręcając wokół palca rąbek rękawa, a on spokojnie wpatrywał się w blat ławki i mruczał coś do siebie, co jakiś czas na dłuższą chwilę zamykając powieki. Błękitne oczy jak i twarz niczego nie zdradzały, toteż musiałam cierpliwie czekać, aż sam się odezwie. Oczywiście, jeśli by tego nie zrobił, sama wyciągnęłabym z niego tę informację, ale po tej sytuacji dobrze było poudawać. — Zrobiłem ten projekt z Sawyerem, kurwa.

Chociaż po tym, co dla mnie zrobił, nie powinnam, ale parsknęłam gorzko, mierząc się z jego morderczym spojrzeniem. Fakt faktem, nie znałam żadnego Sawyera. Rzecz w tym, że nie musiałam go znać, by wiedzieć, jak bardzo się zdenerwuje. Cholera, gdybym to ja była nieobecna, a mój partner zadeklarowałby naszą pracę jako pracę jego i innej osoby, nogi bym mu z dupy powyrywała albo wydłubała oczy widelcem. Niejaki Sawyer bez wątpienia paskudnie się wkurzy, o ile nie było to wielkie niedomówienie. Broń Boże, by nie był narwany jak jakiś mafiosa, bo ciemno widziałam przyszłość Ethana.

— O, człowieku. Masz przesrane.

Gdy usłyszał te słowa, warknął pod nosem coś tak niewyraźnego, że nie byłam w stanie niczego wyłapać, po czym zmroziwszy mnie swoim lodowatym wzrokiem, wystawił w moją stronę środkowy palec. Parsknęłam cierpko, a uśmiech nie zszedł z moich ust niemal do końca dzisiejszej przebojowej biologii.

Po skończonych lekcjach stałam na dziedzińcu, ze znudzeniem kopiąc mały kamyk leżący na chodniku i ze zniecierpliwieniem odliczałam minuty do otworzenia się bocznych drzwi. Od zawsze wiedziałam, że zegar Melissy działał inaczej niż pozostałych, ale tym razem przechodziła samą siebie. Od cholernych trzydziestu minut jak ten kołek czekałam pod budynkiem, bo moja spóźnialska przyjaciółka potrzebowała pomocy z chemią, a ja jako jej dobroduszny anioł stróż, z własnej woli zaoferowałam pomoc. Równo z dzwonkiem miałyśmy spakować się do białego golfa i pojechać prosto do jej lokum, w którym zaczęłybyśmy korepetycje. Ale nie, szanowna pani, jak zwykle, nie mogła zebrać się do wyjścia.

I rozumiałam wszystko, ale, do diabła, byłyśmy w szkole. Każdy normalny nastolatek opuszczał to miejsce tak szybko, jak tylko mógł.

Objęłam się ramionami, by się ogrzać i omiotłam cały dziedziniec wzrokiem. Ze względu na późne popołudnie, na parkingu zostało niewiele samochodów, a dookoła mnie nie było żywej duszy. Pojedyncze jednostki nadal znajdowały się w szkole na ewentualnych zajęciach dodatkowych albo – tak jak Melissa – lata świetlne pakowali swoje rzeczy. Żółtawo-pomarańczowe liście drzew i krzewów, których na terenie naszego liceum nie brakowało, kołysały się razem z dość silnym, mroźnym wiatrem, a o beton i szyby pojazdów sporadycznie obijały się krople ledwo odczuwalnego deszczu. Z głównej drogi docierał do mnie gwar, a szum rozgałęzionych kasztanowców powoli zaczynał doprowadzać mnie do stanu irytacji.

Uniosłam brodę, przyglądając się coraz ciemniejszym chmurom nadciągającym nad miasto. Przechodziłam z nogi na nogę, modląc się, by nie rozpętała się z tego burza. Byłam pewna, że chwila dzieliła Atlantic City od porządnej ulewy, jakiej od miesięcy tutaj nie widzieliśmy. Wyjęłam z plecaka telefon i z frustracją zaczęłam klikać odpowiednie ikony, aż wreszcie odnalazłam numer przyjaciółki, który bez wahania wybrałam. Przyłożyłam urządzenie do ucha, stukając palcem wskazującym o powierzchnię przezroczystego etui i miałam ochotę powiesić się na najbliższej gałęzi, gdy po raz trzeci w ciągu ostatnich kilkudziestu minut usłyszałam głos sekretarki.

Intrygujące, jak ludzkie emocje potrafiły się zmieniać. Wystarczał ułamek sekundy, by frustracja zastąpiła zniecierpliwienie, rozpacz radość czy ból wcześniejszą euforię. Jeden czynnik mógł zmienić nasze nastawienie do najbliższych godzin, dni, tygodni, a nawet lat. Byliśmy, jak tykająca bomba czekająca na eksplozję. Jak kanister z benzyną, który potrzebował jednej maleńkiej iskry, by zapłonąć. Prędzej czy później, każdy zapłonął. Nie mieliśmy nad tym kontroli, działaliśmy pod presją i wpływem otoczenia. Kiedy byliśmy dziećmi, upadek na szorstkim chodniku sprawiał, że radość z zabawy wyparowywała, a ogarniał nas smutek, ból i histeria. Po czasie dorośliśmy i dojrzeliśmy. Teraz wystarczyło jedno spojrzenie, by jakiekolwiek dobre uczucia rozpłynęły się w powietrzu. Bo z biegiem lat więcej rozumieliśmy i dostrzegaliśmy. Mimo to, huśtawki emocjonalne nie ustępowały. Rosły razem z nami, od pieluszki aż po grób.

Potrząsnęłam głową, nie mając tego dnia głowy ani chęci na filozofowanie. Na tym mrozie umysł chyba do reszty mi się zamroził. Potrzebowałam kawy, ciepłej kurtki i cholernego transportu samochodem mojej przyjaciółki, bo krople migały mi przed oczami coraz częściej, a nie miałam zamiaru wyglądać za moment jak przemoczony szczur. Wyrzuciłam z siebie wiązankę siarczystych przekleństw, gdy po paru minutach nie było już deszczu, a pieprzona ulewa.

— Gdzie pani kultura, Destiny?

Wstrzymałam oddech i obróciłam się gwałtownie w poszukiwaniu właściciela chrapliwego barytonu. Omiotłam wzrokiem wszystko przed sobą i z moich zaciśniętych warg wyleciało płytkie westchnięcie. Przewróciłam oczami, widząc niebieskookiego bruneta opierającego się nonszalancko o pień drzewa niedaleko mnie, a łobuzerski uśmiech tkwił na jego ustach.

— Poszła pieprzyć się z twoją. — Uśmiechnęłam się cynicznie, tymczasem Ethan uniósł brwi i wydął wargę. — Nie nauczyli cię, że nie prześladuje się ludzi?

Chłopak wzruszył obojętnie ramionami i zaciągnął się papierosem, a po chwili rozciągnęła się wokół niego wielka chmura dymu. Co jak co, ale nienawidziłam smrodu papierosów i nie potrafiłam zauważyć w tej używce tego, co dostrzegali jej zwolennicy. Paskudztwo. Szczelniej objęłam się ramionami, jeżdżąc dłońmi w górę i w dół. Niechętnie podeszłam bliżej Ethana, by również schronić się przed deszczem pod koroną drzewa. Moje zachowanie ewidentnie go usatysfakcjonowało, bo uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: „serio, Destiny?".

— Nauczyli mnie za to, że ratuje się damy z opresji, co chyba zauważyłaś — odgryzł się, mrugając do mnie zalotnie. Uniosłam brodę, spoglądając w jego oczy, w których, jak zwykle, czaiła się zadziorna iskra. — Miałem zamiar zrobić to znowu i zaproponować ci podwózkę, ale przecież, jak sama powiedziałaś, moja kultura gdzieś zniknęła.

— Nie trzeba, wracam z przyjaciółką — poinformowałam go, wcześniej prychając na jego słowa.

Przeniosłam wzrok na ekran telefonu, który zapalił się na wiadomość od mojej przyjaciółki. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że pojedziemy do ciepłego mieszkania i wypijemy gorącą kawę. Wytrzeszczyłam oczy, rozchyliłam w niedowierzaniu wargi i syknęłam gniewnie, a rozczarowanie opanowało moje wiotkie, zmarznięte ciało.

    Melissa: Muszę zostać na treningu. Poczekasz na mnie czy wracasz do domu?

Jeszcze czego. Nie będę spędzać tutaj kolejny dwóch godzin. Podziękuję za taką hojność i wrócę autobusem. Szkoda tylko, że nie raczyła powiedzieć mi wcześniej. Po raz kolejny zaklęłam bezgłośnie, gdy przypomniałam sobie, jak mocno padało. Nie było opcji, że dotrę na przystanek w takiej ulewie. W ciągu minuty wyglądałabym, jakbym dopiero co wyszła spod prysznica.

Obserwowałam, jak Ethan dopalał tlącego się pomiędzy palcami papierosa, a następnie rzucił go na ziemię, przydeptując swoim czarnym, wielkim buciorem. Biłam się z myślami i próbowałam zmotywować się do przebieżki na przystanek znajdujący się kilkaset metrów dalej, jednocześnie szczerze zazdrościłam mu jego skórzanej kurtki, która z pewnością ochroniłaby go przed deszczem. Plułam sobie w brodę, że po raz kolejny postawiłam wygląd ponad ciepło i komfort, bo teraz miałam za swoje. Pierce przyglądał mi się w absolutnej ciszy, taksując mnie ciężkim, oceniającym wzrokiem. Uniosłam brodę, by nie dać mu pomyśleć, że jakkolwiek na mnie działał. Ten idiota byłby zdolny do wymyślenia sobie, że dawałam mu jakieś sygnały, chociaż od kilku minut się do niego nie odezwałam. Im bliżej go poznawałam, tym bardziej sądziłam, że miał coś z głową.

— Po twojej minie nie wydaje mi się, byś wracała z przyjaciółką. — Uniosłam na niego oczy, z politowaniem ściągając brwi. Powiedz mi coś, czego nie wiem. — Chodź, odwiozę cię.

Pokręciłam głową, krzyżując ręce na piersiach i mocniej zacisnęłam skostniałe palce na telefonie, by w tej pozycji mi nie wypadł. Zasznurowałam usta w wąską linię, odchrząkując nieznacznie.

— Serio nie trzeba. Poradzę sobie.

Nie potrzebowałam łaski. Dał mi jej za dużo już na biologii, gdy niepotrzebnie się za mną wstawił. Jasne, doceniałam to, ale się o coś takiego nie prosiłam. Nie byłam dziewczynką potrzebującą ratunku.

— Zawsze tyle dyskutujesz? — Odbił się od pnia, powoli odchodząc w kierunku otwartej przestrzeni. Miałam nadzieję, że da mi spokój, ale nadzieja matką głupich. Wzniosłam oczy ku niebu, gdy zatrzymał się wpół kroku i odwrócił w moim kierunku z rękami na biodrach. Brzmiał jak moja matka. — Schowaj dumę do kieszeni, Destiny i pozwól się odwieźć. — Uniosłam brwi, a on westchnął bezradnie. — Przecież cię nie zgwałcę.

— Gwałciciele tak mówią — wytknęłam mu, podchodząc bliżej jego masywnej, wysokiej sylwetki, przez co musiałam zadrzeć nos, by mieć widok na jego twarz. Wydął wargę ze zrezygnowaniem i tym razem to on wywrócił ślepiami, zakładając umięśnione ręce, odznaczające się spod skórzanej kurtki, na klatce piersiowej.

Rozejrzałam się chwilowo po dziedzińcu i przeszedł mnie dreszcz. Cholera, naprawdę lało. Wróciłam do jego zaintrygowanej buźki, z pokerową twarzą nawiązując z nim przeszywający kontakt wzrokowy. Bez słowa wpatrywaliśmy się w siebie przez kilkadziesiąt sekund, a lewa powieka bruneta zaczęła drgać, co sprawiło, że miałam ochotę wybuchnąć gardłowym rechotem. Każda cierpliwość gdzieś się kończyła, a ja zdecydowanie przekroczyłam już granicę tej jego. Wreszcie pozbyłam się zaciętej miny i uśmiechnęłam się niewinnie, poklepawszy go po ramieniu.

— Ale jeżeli tak bardzo chcesz stracić na mnie paliwo, to nie wypada odmówić.

Po mojej wypowiedzi zaśmiał się perliście, po czym chwycił mnie mocno za nadgarstek. Przełknęłam ślinę na myśl o wyjściu prosto na tę wodną lawinę. Domyślałam się, co zamierzał zrobić i pozostało mi tylko wymanifestowanie, by jego samochód nie stał daleko.

— Tylko się nie przewróć.

Nijak nie zdążyłam tego skomentować, bo chłopak pociągnął mnie za sobą i zaczął biec co sił. Krople deszczu strumieniami spływały po mojej twarzy, szyi czy włosach. Dreszcze przeszły mnie od rdzenia, a materiał swetra tak samo jak i plisowana spódniczka zaczęły się kleić do skóry. Ledwo cokolwiek widziałam zza wodnej kurtyny, więc pozwoliłam Ethanowi się prowadzić. Buty ślizgały się na wilgotnym, śliskim chodniku, a gdy wdepnęłam prosto w kałużę, miałam ochotę płakać. Moje buty. Moje ukochane buty.

W momencie, w którym Pierce niemal się nie wywrócił, przed czym uratował go wyłącznie mój nadgarstek wyciągnięty w odpowiedniej chwili ku górze, szczery uśmiech rozciągnął się na ustach. Dysząc, jak po przebiegnięciu maratonu, nie mogłam odpuścić sobie skomentowania tej sytuacji, więc i brunet się zaśmiał. Po chwili mijaliśmy budynek, za którym mieliśmy skręcać na boczny parking i właśnie wtedy chłopak zamarł w bezruchu, czym zmusił mnie do wbiegnięcia wprost w jego plecy. Uśmiech zszedł mi z ust, zamiast tego warknęłam pod nosem, unosząc na niego rozjuszony wzrok.

    Wyglądał, jakby ogłuszono go łomem prosto w potylicę. Wstrzymywał oddech, zrobił się blady, a roześmiane wargi rozchyliły się. Ściągnęłam brwi i zaczęłam uważniej mu się przyglądać. Patrzył gdzieś z niepokojem w lodowatych oczach. Przekręciłam głowę i zrobiłam to samo, by być może dowiedzieć się, co go zatrzymało. I wtedy to zobaczyłam. Dwóch zakapturzonych mężczyzn obijało stalowymi kijami maskę czarnego Mercedesa, stojącego samotnie w tej części parkingu. Oboje wiedzieliśmy, do kogo należał ten samochód. Niczego nie rozumiałam. Trwaliśmy schowani za ścianą budynku, moczeni przez deszcz, w milczeniu przyglądając się, jak na luksusowym pojeździe pojawiają się coraz większe szkody. Mimo że staliśmy tam dosłownie kilka sekund, dłużyło się to jak godziny.

    — O nic nie pytaj, bo i tak ci teraz nie odpowiem. Po prostu idź do domu. — Wzdrygnęłam się na szorstkość i złość, z jaką wypowiedział te słowa. Starał się być opanowany, ale mu to nie wychodziło. Spojrzałam na niego niepewnie. — Idź do domu, Destiny. Idź, kurwa, do domu.

    Ostatni raz omiotłam go wzrokiem, po czym bez wahania zrobiłam, co kazał. Zaczęłam iść przed siebie, starając się nie myśleć o tym, że Ethan pobiegł w ich kierunku. Wyglądał, jakby wiedział, kim byli. Co więcej, wyglądał też, jakby znał powód ich nieprzyjacielskiej wizyty. Nie mówcie, że to kolejny zły chłopiec ze straszną przeszłością, bo strzelę sobie w kolano. Otuliłam się ramionami, mocno zaciskając na nich palce i nie przestałam iść.

    Nie mogłam wyrzucić z głowy tej sytuacji. Skoro bez skrupułów masakrowali jego samochód w biały dzień i to pod szkołą, strach pomyśleć, co byli w stanie zrobić jemu. Wzdrygnęłam się, gdy to do mnie dotarło. Może wcale nie powinnam pozwolić mu do nich biec. Byli włamywaczami. Chcieli go okraść. Gdyby wzięli samochód, po prostu by sobie pojechali. Zresztą, co mnie obchodził Ethan. Przez niego i ja mogłam być w niebezpieczeństwie. Byłam na niego wściekła.

    Nerwowo stukałam stopą o beton, z niecierpliwością czekając, aż przestanie padać i wreszcie będę mogła udać się do domu. Siedziałam na starym przystanku autobusowym niedaleko liceum. Niestety, wciąż mokłam, bo plastikowy dach cholernie przeciekał. Z słuchawek rozbrzmiewała jakaś spokojna piosenka, która miała trochę uspokoić moje trzepoczące serce i krew szumiącą w uszach. Był idiotą, ale chodziło tutaj o jego życie. Ludzkie życie. Na to nie mogłam być obojętna. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w bramę wjazdową, myślami stojąc po drugiej stronie parkingu. Przed oczami miałam wykrwawiającego się bruneta, przez co zrobiło mi się niedobrze. Potrząsnęłam głową, chcąc odsunąć od siebie takie wizje. Bez przesady, chyba nie zabiliby go pod okiem szkolnego monitoringu. Nie mogli być aż tak głupi.

    Do moich uszu dotarł dźwięk klaksonu. Przechyliłam głowę, napotykając zmasakrowany Mercedes zmierzający powoli w moją stronę. Nie prezentował się już tak dobrze jak za pierwszym razem. Ba, on w ogóle się nie prezentował. Szyba w tylnich drzwiach była wybita, cały lakier porysowany, aluminium wgniecone. Samochód wyglądał, jak gdyby właśnie skradziono go ze złomowiska. Gdy znalazł się bliżej, wstałam z miejsca i zaczęłam iść chodnikiem przed siebie. Szyba po stronie pasażera się uchyliła.

    — Wsiadaj, Destiny. — Wystawiłam mu środkowy palec, nie pokuszając się nawet, by na niego spojrzeć. Ale Ethan Pierce najwidoczniej nie lubił dawać za wygraną. Niech go diabli biorą. — Leje jak cholera, przeziębisz się.

    Przystanęłam, licząc w myślach do dziesięciu.

    — Nigdzie z tobą nie jadę — burknęłam z frustracją. Igrał właśnie z ogniem, a nie wyglądał na kogoś, kto chciał się sparzyć.

    Naprawdę nawet nie rozważałabym jego oferty, gdyby nie głuchy grzmot, który właśnie rozniósł się po okolicy. Kurwa. Jeszcze burzy mi tutaj brakowało. Przyłożyłam dłoń do czoła, pociągając za pojedyncze, mokre kosmyki z bezsilnością.

    — Destiny, proszę cię — powiedział delikatnie. — Jak nie chcesz jechać, wysiądę i przejdę się z tobą. Wiesz, że naprawdę bym to zrobił.

   Och, oczywiście, że wiedziałam.

    Niechętnie podeszłam do samochodu i szarpnęłam za klamkę, pakując się do środka. Oparłam się o fotel, dysząc i charcząc jak jakiś zwierz. Cóż, brak treningów robił swoje. Skupiłam się na uważnym wdychaniu i wypuszczaniu powietrza, by mój szybki, płytki oddech się unormował i jednocześnie pocierałam dłońmi przemoczoną spódnicę, przez którą wszystko mi prześwitywało oraz powierzchnię rajstop. Wargi drżały delikatnie z zimna, a zęby bez przerwy zgrzytały, wywołując komiczny dźwięk. Przetarłam łokciem czoło, by odgarnąć z niego posklejane, wilgotne pasma, które przybrały ciemniejszy, brązowawy odcień. Przeraziłam się, gdy w lusterku dostrzegłam rozmazany tusz dryfujący po całej mojej twarzy. Wyglądałam jak momo po roku w Rosji. Dosłownie. Ukrywszy twarz w dłoniach, kręciłam głową z niedowierzaniem. To było niedorzeczne. Tak kurewsko absurdalne i głupie.

Po wnętrzu roznosił się zapach cynamonu oraz limonki, co było co najmniej dziwne, ale dodawało tej sytuacji realizmu. Nie było jak w romansidle dla nastolatek. Zepsuty chłopak nie oddał mi swojej kurtki, nie przerzucił mnie przez ramię, a w aucie nie czułam wody kolońskiej czy gumy miętowej, a już na pewno nie papierosów, jak to zazwyczaj w takich powieściach bywało. Było irracjonalnie, ale paradoksalnie normalnie.

Założyłam nogę na nogę, zaciskając uda i zakrywając prześwitujący materiał dłońmi, wyginając je na wszystkie możliwe sposoby. Dezaprobata, z jaką rechotał ciemnowłosy jedynie dosadniej uświadamiała mnie, że zachowywałam się komicznie. Każdy głupi komentarz chłopaka starałam się puścić mimo uszu, choć z czasem zrobiło się to wybitnie trudne. Dzielnie próbował wyprowadzić mnie z równowagi, nie poddając się nawet, gdy starałam się nie zwracać na niego uwagi. W przeciwieństwie do mnie, świetnie się bawił i nawet tego nie ukrywał. Po czymś takim on po prostu się wygłupiał? Poważnie?

Niepostrzeżenie zerknęłam na jego profil. W mokrej odsłonie włosy były tak ciemne jak smoła i kleiły mu się do czoła. Wtedy zauważyłam siny, fioletowy obrzęk wokół lewego oka. Prócz tego miał rozciętą dolną wargę, z której sączyła się strużka krwi. Pobili go. Wiedziałam.

Spryciarz zdążył zdjąć już kurtkę, która ochroniła jego ubrania przed deszczem i takim sposobem bezstresowo prowadził pojazd w suchej bluzie. Szczęściarz. Jego lewa ręka spoczywała na gałce do zmieniania biegów, a prawa gładko i bez pośpiechu obracała kierownicę. Poruszał głową w rytm wydostającej się z radia piosenki, co jakiś czas przejeżdżając dłonią po włosach, które najwidoczniej utrudniały mu widoczność. Wyglądał w tej chwili jak oaza spokoju, jakby był w swoim żywiole.

W pewnym momencie potrząsnął głową na wszystkie strony, ochlapując mnie wodą wyciekającą z pojedynczych kosmyków. Warknęłam pod nosem, zakładając ręce na biuście, a kierowca uśmiechnął się beztrosko na moją reakcję.

— Nie znoszę cię, Pierce — mruknęłam z przekąsem, a on westchnął bezradnie, wyprowadzając mnie tym z równowagi. Nienawidziłam, gdy ludzie nie traktowali mnie poważnie, a on zdecydowanie tego nie robił. Z tą swoją cholerną nonszalancją doprowadzał mnie do białej gorączki.

Pozostawił moje słowa bez komentarza, a zamiast tego przekręcił odpowiednie pokrętło, zgłaśniając radio. Przeniosłam wzrok na widok za oknem, wcześniej dostrzegając kpiącego banana na jego beztroskiej twarzy. Bezczelnie sobie ze mną pogrywał. Nawet po takiej sytuacji. Jak ja tego nie lubiłam.

Continue Reading

You'll Also Like

110K 6.6K 31
Okładka została stworzona przy pomocy Kreatora Obrazów Microsoft. ˖⁺‧₊˚ 𓆏 ˚₊‧⁺˖ Nell Myers, nie cierpi Hero Westa, znacznie bardziej niż nie cierpi...
37.8K 2K 6
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
496K 12.4K 32
~II część Trylogii Zniszczenia~ Przywrócimy całe dobro, które nam pozostało. Evangeline Pierce zatraciła się w samej sobie szukając drogi ucieczki od...
1.4M 30.7K 44
1 część dylogii „Lost" ~06.01.2022.~