Część I

29 3 0
                                    

Diabelskie Poletko było niezaprzeczalnie najbardziej pozbawionym świątecznej magii miastem na świecie. Odseparowane od innych miast, pozbawione jakiegokolwiek uroku, zasypane szarym śniegiem, który na krzywo wybrukowanych ulicach mieszkał się z błotem i lepił do wszystkiego, zostawiając brudne plamy, Poletko było autentycznie najbardziej trafnym przeciwieństwem świątecznego klimatu, jaki można sobie wyobrazić. Było to miejsce wprost anty-świąteczne. O tej porze roku nie można się było dopatrzeć tutaj żadnych choinek, świecących lampek, dekoracji lub ludzi kupujących prezenty z radosnymi uśmiechami na twarzach. To miejsce składało się z błota, cegieł i pozamykanych szczelnie domów.

Cóż, a przynajmniej tak właśnie było, do czasu, aż na czele tego miejsca nie stanął Daniels Sharon — wielbiciel Świąt Bożego Narodzenia oraz mistrz przesady w dosłownie każdej dziedzinie życia. Wraz z jego kadencją na Diabelskim Poletku zaczęto również wdrażać w życie najróżniejsze świąteczne tradycje. Ulice przestały wyglądać jak po przejściu tornada i rozświetliły je lampki,  kolorowe łańcuchy, choinki przystrojone w najróżniejsze ozdoby oraz prawdziwy, sfinansowany przez Urząd Mrocznego Lądu, jarmark świąteczny. Po kilku latach od tej reformacji nikt na Diabelskim Poletku nie pamiętał już nawet tamtego surowego, brudnego i przytłaczającego krajobrazu sprzed rządów Danielsa Sharona i Łowczyni.

Podobnie było i tym razem. W ten słoneczny, acz mroźny poranek dwudziestego czwartego grudnia, ulice Diabelskiego Poletka oblężone były przez ludzi krzątających się pospiesznie między alejkami jarmarku, pod sklepami ustawiały się długie kolejki i na każdym rogu można było dosłyszeć inną kolędę odtwarzaną z głośników lokalnych. Gdyby Daniels tak bardzo nie cenił sobie domowego ciepła — Anne miała w zwyczaju nazywać go ciepłolubną kreaturą — najpewniej przechadzałby się uliczkami Poletka od wschodu do zachodu słońca, rozpływając się w tej świątecznej atmosferze. Jednak w sytuacji, kiedy na zewnątrz panowało minus dziesięć stopni — okazjonalnie minus pięć, kiedy akurat stało się w słońcu — Daniels musiał pójść na ugodę z samym sobą, odpuścić sobie przechadzkę po mieście i zabunkrować się w salonie Anne Sufryd tuż obok rozpalonego kominka. W tym stanie trwał od początku grudnia.

Dom Łowczyni był właściwie w praktyce domem jej i Danielsa, ponieważ gdy piętnaście lat temu przypłynęli na Mroczny Ląd, kobieta pozwoliła Sharonowi zamieszkać w kupionym przez nią wielkim domu, dopóki sam nie znajdzie równie dobrej oferty wynajmu i będzie mógł wyprowadzić się na swoje. Nie wyprowadził się po dziś dzień i nic nie zwiastowało najmniejszej zmiany — nie dlatego, że nie miał finansów do kupienia własnego lokum, ale dlatego, że mieszkanie z Anne stało się dla ich dwójki rutyną niemożliwą do zniweczenia. Był to przykład bardzo chaotycznej symbiozy, ponieważ, choć nie wyobrażali sobie żyć w inny sposób, Łowczyni niezmiernie często zdarzało się narzekać na irytującą obecność Sharona. A to w jej biurze na piętrze, podczas gdy ona próbowała pracować i sprawdzać jego faktury. Lub w bibliotece, gdy w wolnym czasie oddawała się wyjątkowo zajmującej lekturze, a mężczyzna wpadał do pomieszczenia jak huragan, za wszelką cenę chcąc odciągnąć ją od czytania. Wyjątkowo denerwujący był też jego zwyczaj zasiedzenia się po nocach w barze. Wtedy wracał do domu całkowicie wstawiony, a Anne budził spektakularny koncert wszystkich drzwi, jakimi mężczyzna trzasnął po drodze do własnej sypialni. Nie raz też zdarzyło mu się spaść w takim stanie ze schodów, a mocno zirytowana Łowczyni musiała fatygować się, by samodzielnie zaprowadzić go do pokoju. On natomiast odwdzięczał jej się na drugi dzień jakimś pięknym wydaniem Mickiewicza albo Norwida, a Anne nie miała bladego pojęcia, czy naprawdę latał po te książki aż do Polski, czy miał dilera literatury na Diabelskim Poletku.

Tak więc żyli według tego wzoru już kilkanaście lat, co wydawało się wiecznością dla wszystkich ich przyzwyczajeń i codziennych rytuałów. Jednak święta Bożego Narodzenia były okresem, w którym ta dwójka miała ochotę dosłownie się pozabijać. Mieli zupełnie odrębne poglądy i nastawienie w kwestii świąt. Sharon nie widział świata poza lśniącymi bombkami, lampkami i prezentami, Łowczyni zaś próbowała stronić od całego tego zgiełku jak tylko się dało. Nie chodziło o to, że nie lubiła Bożego Narodzenia samego w sobie, ale przytłaczał ją szum, pośpiech, obowiązkowość się z tym wiążąca i te wszystkie wymagania odnośnie obrazu idealnych, rodzinnych świąt. Ona wolała spędzić je samemu, ewentualnie z Danielsem, choć on był akurat wyjątkowo nieznośny o tej porze roku.

Świąteczne Poletkoजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें