❄︎ 4 ❄︎

967 61 35
                                    

- Ile razy mam ci to powtarzać, kretynie?! - warknęła Lily, kiedy następnego ranka zmierzali na śniadanie w Wielkiej Sali. - Nie możesz się wmawiać ludziom, że nazywasz się Urg Utytłany, nie jesteś cholernym goblinem! Mamy nie zwracać na siebie uwagi!

Wszystko zaczęło się od tego, że Dumbledore zlecił im wymyśleć sobie fałszywe tożsamości. Mieli przybrać tymczasowe imię i nazwisko, którym w razie czego mogliby się przedstawiać. To z pozoru proste polecenie sprawiło, że kreatywność Syriusza zaczęła pracować na kilkukrotnie większych obrotach, co chwilę wymyślając jakieś nowe nazwiska, które jego zdaniem brzmiały super. Problem w tym, że każda kolejna propozycja była jeszcze bardziej głupia i niedorzeczna.

- A spotkałaś kiedyś kogoś, kto by się tak nazywał? - zapytał Syriusz, urażony tym, że nie doceniono jego pomysłu.

- Nie - syknęła, zupełnie jak wściekła kotka.

- A może po prostu nie zwróciłaś na niego uwagi, hę? Czy to nie o to chodzi w twoim wspaniałym planie? - odparł kpiąco, bardzo starając się nie okazać, że bawi go jego własny żart.

James i Remus, którzy szli obok przysłuchując się tej kłótni, nie mieli takiego problemu - momentalnie ryknęli śmiechem na pół korytarza. W taki sposób plan Lily o niezwracaniu na siebie uwagi legł w gruzach.

Zastanawiali się w jaki sposób Dumbledore miał zamiar wyjaśnić ich obecność tutaj, ale wierzyli, że dyrektor wymyśli jakąś naprawdę dobrą wymówkę. Gdy wchodzili do Wielkiej Sali, większość spojrzeń była skupiona na nich, a uczniowie szeptali coś między sobą i "dyskretnie" pokazywali ich palcami. Czuli się z tym dziwnie i na pewno nie było to zbyt przyjemne uczucie. Nie powinno ich zdziwić też to, że spośród uczniów nie dostrzegli ani jednej znajomej osoby, a jednak w pierwszej chwili był to dla nich dość spory szok. To nie było już to samo miejsce, które zapamiętali.

Dopiero w połowie drogi do stołu Gryffindoru zdali sobie sprawę, że raczej nie tam powinni iść. Było jednak już za późno aby się wycofać, poza tym i tak nie mieli gdzie indziej iść, więc postanowili zaryzykować.

Harry zobaczył ich czwórkę przechodzącą przez środek Wielkiej Sali i posłał im uśmiech. Dyskretnie pokazał im aby podeszli, co też uczynili.

- Cześć - powiedziała Lily, uśmiechając się przyjaźnie do Harry'ego i dwójki jego przyjaciół, o których wczoraj im opowiadał. - Możemy się dosiąść?

- Jasne - odparła natychmiastowo brązowowłosa dziewczyna, przesuwając się, aby zrobić im miejsce. - Jestem Hermiona Granger.

- Ron Weasley - rzekł siedzący obok niej chłopiec, zadziwiająco wysoki jak na swój wiek. Wyróżniały go płomiennorude włosy, w jeszcze bardziej ognistym odcieniu, niż te Lily.

Od razu pomyślała o Molly i Arturze Weasleyach, a na jej ustach pojawił się mały uśmieszek. Jeśli się nie myliła, rodzicami Rona musieli być ci właśnie członkowie Zakonu Feniksa. Postanowiła jednak, że to nie jest dobry moment by o tym wspominać. 

 - Miło mi was poznać - odparła serdecznie, siadając obok Hermiony. Po drugiej stronie stołu znaleźli miejsce James, Remus i Syriusz.

Upewniwszy się że nikt im się nie przysłuchuje, huncwoci przedstawili się szeptem, używając rozpoznawalnych tylko dla nich pseudonimów. Lily oczywiście musiała użyć imienia.

Harry, Ron i huncwoci natychmiast znaleźli wspólny temat, jakim był quidditch. Kiedy ci drudzy dowiedzieli się o zeszłorocznych mistrzostwach świata, wiadome było że nie przestaną gadać o tym co najmniej do końca śniadania. Takim sposobem Lily została skazana na towarzystwo Hermiony, równie jak ona znudzonej tym tematem. Jednak nie narzekała - już po krótkiej rozmowie z szesnastoletnią czarownicą było widać, że naprawdę dobrze się dogadują.

Przyszłość nie jest kolorowa ❄︎ HuncwociOnde histórias criam vida. Descubra agora