❄︎ 2 ❄︎

1.2K 85 41
                                    

- Ej! Wy! - rozległ się cichy syk.

Lily, James, Syriusz i Remus stali w miejscu, które wyglądało znajomo, ale było im zupełnie obce. To było dziwne uczucie, patrzeć na tak dobrze znane im korytarze, a mimo to zamiast znanego sentymentu czuć tylko pustkę. Tym bardziej biorąc pod uwagę, że przeżyli tu siedem najlepszych lat swojego życia i był to ich drugi dom.

Coś zdecydowanie było nie tak.

Odwrócili się szybko w stronę z której dochodził ten dźwięk. To co zobaczyli z początku nie wydawało się dziwne, a jednak coraz więcej rzeczy nie pasowało do układanki. Przed nimi stało bardzo dobrze znana im nauczycielka, profesor McGonagall. Kobieta popamiętała ich na długie lata odkąd huncwoci skończyli szkołę.

Zdawało się, że było to dopiero niecały rok temu, więc jakim cudem przez ten czas profesor tak bardzo się postarzała? Siwe włosy już w całości tworzyły jej ciasny kok, a kilka zmarszczek doszło na jej srogiej twarzy (nie dało się ukryć, że najwięcej z nich pojawiało się z każdym kolejnym dowcipem huncwotów). Wyglądała na dobre kilkanaście lat starszą, ale mimo to postawę wciąż miała intrygującą. Co takiego musiało się wydarzyć przez ten czas?

W jej oczach pojawiło się coś dziwnego gdy ich zobaczyła, ale jeszcze nie wiedzieli, dlaczego. Zazwyczaj kobieta raczej nie cieszyła się gdy ich widziała, a widywała ich bardzo często - na prawie każdym szlabanie, na długich i monotonnych wykładach o ich złym zachowaniu...

Nie mieli czasu się nad tym dłużej zastanowić, gdyż z jej ust wydobyło się ciche, ale wciąż surowe polecenie:

- Wasza czwórka, szybko za mną. I postarajcie się nie zwracać na siebie uwagi.

Spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale wręcz automatycznie usłuchali nauczycielki, podążając za nią szybkim krokiem. Szli niespokojnie przez te same, znane im korytarze. Obrazy raz co raz poszeptywały na ich widok, co tylko upewniło ich, że coś jest na rzeczy.

Ostatecznie zatrzymali się na drugim piętrze, przed niespecjalnie urodziwym posągiem chimery. Trójka z obecnych huncwotów natychmiast rozpoznała w tym miejscu wejście do gabinetu dyrektora i to tylko podwoiło ich obawy. Było to miejsce, w którym lądowali dosyć często jak na przeciętnego ucznia. Dzięki temu James i Syriusz czuli się ponadprzeciętnie.

- Likworowe pałeczki - W momencie gdy McGonagall wypowiedziała to, chimera odskoczyła na bok, a ściana za nią rozsunęła się, ukazując spiralne schody. Lily uchyliła usta, patrząc na to zaintrygowana, jako jedyna z obecnych nie przyzwyczajona do tego widoku.

Przejście ujawniło spiralne schody, a kiedy tylko na nie nastąpili, ściana wróciła na stare miejsce z łoskotem.

- Poczekajcie tutaj chwilę - poprosiła McGonagall, pukając w drzwi do gabinetu. Nie czekając na odpowiedź pospiesznie weszła do środka, pierwszy raz pozwalając sobie na taką zniewagę.

W końcu zostali sami. Mieli teraz idealną możliwość porozmawiania o tej całej sytuacji, ale żadne z nich się nie odezwało. Nawet nie wiedzieli co powiedzieć, byli tak kompletnie oszołomieni, a w głowach mieli pustkę.

Syriusz był pierwszym, który nie wytrwał w ciszy i bezruchu; wspiął się na palcach kilka schodków do góry i przyłożył ucho do drewnianych drzwi.

- To jest kompletnie... kompletnie nienormalne! - zawołała McGonagall tak nienaturalnym dla siebie głosem, że brwi Syriusza wystrzeliły w górę. - Proszę mi uwierzyć, profesorze, nie zwariowałam...

Coś jej na głowę padło? - spytał w myślach Syriusz.

- Proszę się nie martwić, wierzę pani, profesor McGonagall - Tym razem usłyszał jak zwykle spokojny, uprzejmy głos staruszka, który za to nie uległ żadnej zmianie. - A w dodatku mógłbym ośmielić się stwierdzić, że jest pani ostanią osobą, którą oskarżyłbym o oszukiwanie.

Przyszłość nie jest kolorowa ❄︎ HuncwociOù les histoires vivent. Découvrez maintenant