Rozdział XII

271 15 0
                                    

  -Po co tak bardzo plączesz tą sprawę, Mario? Nie wystarczy Ci to, że ona jest już tak zaplątana?-zapytał Mikołaj doniosłym głosem. -Rozwiązanie jest bliżej niż myślisz. Tą sprawę da się rozwiązać, tylko proszę Cię: Nie mieszaj już w tej całej sprawie tyle. Dobrze?

     Zadzwonił telefon. Szybko wyrwał mnie z mojego głębokiego snu. Dochodziła szósta.

-Dobrze, Mikołaj. Bardzo mi Ciebie brak- majaczyłam.

-Tu obsługa hotelowa. W holu czeka na panią sztab reporterów. Musiałem oczywiście uprzedzić panią o tym. Oblegają wyjście z windy. Polecam wędrówkę schodami, w ciągu następnych 24 godzin.

     Ciekawe, kto mógłby pomyśleć, że to się uda. Dopadli mnie. Czułam się jak jakaś celebrytka, która ogłasza publicznie koniec związku z innym celebrytą. Przeróżne pytania były skierowane do mnie.

-Czy rozwiązała pani tą tajemniczą sprawę?

-Czy śmierć wielu osób jest z tym powiązana?

-Czy ta "klątwa" istnieje?

-Dużo pani wzięła pieniędzy za udział w tym programie?

  Przeszłam cicho przez korytarz. Nie zamierzałam się nic odzywać. Nie będę przecież każdemu opowiadała o swoim życiu zarówno prywatnym jak i o pracy.  Nigdy nie byłam, nie jestem oraz nie będę osobą publiczną. Wzięłam dziennik, a tam na pierwszej stronie: "Detektyw Pakuła próbuje rozwikłać zbrodnię sprzed lat". Moje zdjęcie oczywiście też tam się znalazło. "-No świetnie!"-pomyślałam."-Muszę uważać na gangsterów, na "klątwę", a teraz jeszcze w dodatku na paparazzich.". W pewnym tabloidzie ktoś bardzo szczegółowo opisywał mój związek ze Stefanem Karskim. Moim asystentem.  W milczeniu podeszłam do lady sklepowej. Sprzedawczyni zabrakło głosu ze zdziwienia. Bałam się, że za chwilę poprosi mnie o autograf. "-Przecież ja nic jeszcze nie zrobiłam!"-miałam ochotę to zdanie wykrzyczeć całemu światu.

    Od śmierci pani Zielińskiej stałam się przezorniejsza. Trzymałam wszystkie moje rzeczy w jednym miejscu. Zapisywałam numery aut jadących za mną. To tak na wszelki wypadek. Żyłam stale w ciągłym stresie i lęku. Czułam się ciągle obserwowana. W dodatku ten ostatni telefon. Tak... To on zdecydowanie mnie tak przeraził. Poczucie broni nad własną głową... Śmierci praktycznie na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Wiedziałam, że kimkolwiek jest ten gangster, nie chciał on mojej śmierci. Najprawdopodobniej zdawał sobie sprawę, z komplikacji jakie mogła ona spowodować. Był on raczej wynajęty. Nie obchodziło go ani moje, ani tym bardziej życie pani Zielińskiej. Obiecałam sobie, że nawet jeśli umrę, rozwiążę tą sprawę.

    Doskonale znałam tożsamość osoby o inicjałach D.K. Jeszcze kilka dni wcześniej nie wiedziałam, że jest nią ta osoba, do której wtedy się wybierałam. 

-Dzień dobry!-powiedziałam do pielęgniarki stojącej przy blacie-Czy mogłabym odwiedzić teraz Daniela Króla?

-Znaczy proszę wejść, ale ja nie wiem, czy on tutaj jeszcze jest-odpowiedziała przestraszona.

-O czym pani mówi?

-Ktoś się włamał tutaj i dosypał mu do jedzenia trochę trutki na myszy. Przynajmniej ja sądzę, że jakaś osoba zrobiła to umyślnie. Konserwator jednak twierdzi, że być może jakaś mysz zdechła w lodówce i wie pani... Tylko Daniel wczoraj jadł szarlotkę.

-I co z nim?

-Z tego co wiem on jeszcze żyje, ale podobno bardzo źle się czuje. Nie byłabym zdziwiona, gdyby on zeszedł z tego świata. Z drugiej strony, to bardzo młody chłopak... Nie wierzę, że ktokolwiek by zanim płakał, jednak to nie zmienia faktu, że jest za młody na śmierć.

-Dlaczego nikt by po nim nie płakał?

-Bo nikogo nie obchodzi jego los. Zapewne rodzina nie wie, że żyje. Jedynie matka, ale ona go nienawidzi, bo jak inaczej wyjaśnić to-rzekła pokazując rękami na cały ten budynek.

-A pani Tamara?-zapytałam spokojnym tonem.

-Może tylko ona. Mam wrażenie. Zresztą nieważne. Niech mnie pani nie prosi, bo ja i tak nie powiem. Dobrze, dobrze niech pani przestanie, już mówię. Ma to jednak pozostać między nami, jasne?

-Tak...?

-On wygląda zupełnie jak pan Józef świętej pamięci. Myślę, że to sentyment w Ukraince nakazuje jej opiekę nad młodym panem Królem.

-Ukra-ince?-spytałam zdziwiona.

-Ależ tak. Przeprowadziła się tutaj za młodu i została... Całkiem niepotrzebnie. Matka Ukrainka, ojciec Polak. Takiej to w życiu łatwo... Ach! Ja tu muszę 8 godzin przepracowywać dziennie, a ona tylko tyle ile spędza z Danielem.

Zezłościłam się na nią. Nie pokazywałam tego po sobie, jednak czułam jak twarz moja robi się czerwona z gniewu.- Gdzie jest na chwilę obecną pani Nowak?

-W szpitalu, wie pani którym? Zapewne tam też nic nie robi.

   Odeszłam od niej. Chwilę po mnie przyszła jakaś inna pielęgniarka i razem obgadywały panią Tamarę. "-Ludzie, jednak  zawsze będą ludźmi. Nie powinniśmy od nich tak wiele wymagać...".

     Udałam się do pobliskiego szpitala. Podałam się za matkę Daniela. Przełożona wskazała mi drzwi, znajdujące się na wprost biurka.  Zobaczyłam chłopaka podpiętego do aparatury. Wyglądał wyjątkowo żałośnie. Przy jego łóżku siedziała pani Nowak. Ucieszyła się na mój widok.

-Czy on...?

-Lekarze dają mu ponad 75% szans na przeżycie, więc raczej tak. Bardzo się cieszę, że panią widzę. Zapewne wie już pani od naszej gaduły, co się wydarzyło. Niech mi konserwator kłamstw nie wmawia. To był zamach. I to całkowicie na jego życie. Na nikogo innego, tylko na niego.

-Wie pani kto mógłby to zrobić?

-Nie, ale myślę, że osoba, która chciałaby sprawić, żeby cały świat uwierzył w "klątwę" spoczywającą na rodzie państwa Królów. Osoba, która zabiła pana Króla, jego ojca, a teraz próbowała zabić również jego syna. 

-I detektywów...

-Ich też. Co pani na to powie?

-Byłam tam. To bardzo dobrze strzeżone miejsce. Jakim cudem nikogo nie złapano, ani nie nagrano?

-Myślę, że to był ktoś z zewnątrz. Jakiś gangster z mafii. Nie działał sam. To jest pewne. Zniszczyli kamery albo po prostu je zhakowali.

-Kiedy on wyzdrowieje?

-Podobno za kilka tygodni ma być z nim wszystko dobrze. Nie daję mu jednak wiele dni, gdy ktoś będzie czyhał na jego życie.

Wszystko zostaje w rodzinieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz