śmierć rené herona

106 6 0
                                    

Szwajcarskie góry były piękne. Ostre, szarzące się na tle wieczornego nieba, majestatyczne szczyty, nad którymi skrzyły się gwiazdy, widoczne tu znacznie lepiej niż w pełnym mgły Londynie. Zamek, w którym odbywał się bal oraz — czego znaczna większość wytwornych gości nie wiedziała — egzekucja, przycupnął na zboczu, przy wodospadzie Reichenbach w Meiringen, stając się jedynym rozświetlającym śnieg punktem na przestrzeni wielu kilometrów. Dotarli tutaj wczoraj rano, z odpowiednim wyprzedzeniem, by zdążyć się zadomowić i przygotować, i nie byłoby tak źle, gdyby zostali tu nieco dłużej. Nie, zgodnie z planem mieli udawać przerażonych, zszokowanych tragedią gości, po czym wyjechać w pośpiechu. 

Mogłaby zostać tu na dłużej. Przecież nikt nie będzie podejrzewał o morderstwo młodej damy, prawda?, pomyślała, zapinając naszyjnik. Podczas balu miał jej towarzyszyć Sebastian... pułkownik Moran, na wszelki wypadek, dla bezpieczeństwa, zaznaczył profesor, kiedy wyjaśniał im plan. 

Grupka anarchistów nie powinna być aż takim problemem i nie byłaby, gdyby tylko trzymali swoje ręce z daleka od niedawno przejętej fabryki broni. Moriarty bezlitośnie rozprawiał się z tymi, którzy mieszali mu szyki, zwykle zadowalając się wysłaniem snajpera, jednak przy rozbiciu całej organizacji potrzebował najpierw zabić możliwie najbardziej wpływowego członka, najlepiej kogoś bliskiego jednego z nich; ludzie uważali że sami zniosą tortury, ale co za pech, że ich buta pękała jak kości, gdy ofiara był ktoś dla nich ważny. Na podstawie obserwacji Sebastiana oraz informacji wyciągniętych od Holmesa (jego rzekomo nieistniejące serce naprawdę chyba było z papieru, tak łatwo przyszło jej je zgnieść, załadować podejrzeniami niczym materiałem wybuchowym,  a teraz wystarczyło potrzeć zapałką o draskę i przytknąć płomień) wytypowano René Herona, dublera oraz brata zaangażowanej w anarchistyczną działalność nowej znajomej nieszczęsnego detektywa, panny Simzy Heron. Która, jeśli profesor się nie myli, również będzie na wieczornym balu w towarzystwie depczącej im po piętach dwójki.

Jej pokoje z tymi należącymi do profesora łączył balkon, ledwo oświetlony słabą lampą, ale to dobrze, do podsłuchiwania nie potrzeba światła, które wymalowało kształt okien na posadzce; jeszcze jeden cichy krok dalej, podtrzymanie futrzanego koca by nie zwisał i mogła swobodnie słuchać toczącej się w środku rozmowy.

— Chcę tylko, żebyś był bezpieczny.

— Wiem, i będę, mój drogi. — Ton Moriarty'ego, o wiele czulszy niż zazwyczaj tak do niego nie pasował, zawsze mówił stanowczo, spokojnie, pewnie, stonowanie, bez rozchwianego sentymentu, bo jak inaczej mogła to nazwać, oraz zmartwienia. Nienachalnego, nie wylewał łez, ale cień zawisł nad jego twarzą, będąc wszystkim na co mógł sobie pozwolić. — Cała nasza trójka jest bezpieczna, mogę ci to zagwarantować. My jesteśmy bezpieczni, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.

— Wiem. Ufam twoim planom, profesorze, ale nie mogę się nie martwić. Uznaj to za wadę kogoś beznadziejnie zakochanego, dobrze? — Sebastian przysunął jego dłoń do ust i ucałował jej wierzch. Było w tym coś tak oddanego, tak poddańczego, ale równie pełnego uczucia, że przez chwilę miała ochotę się wycofać; scena rozgrywająca się wewnątrz stawała się coraz bardziej intymna, przeznaczona tylko dla dwójki uczestniczących w niej osób.

— Jeśli jesteśmy ze sobą szczerzy, ja też się martwię. — Profesor spuścił głowę, może ze wstydem, może by ukryć uśmiech. — Ale ufam, że jak zwykle będziesz strzelał celnie, gołąbku.

— Gołąbku? — Sebastian się zaśmiał, szczerze rozbawiony, i przytulił ujmowaną dłoń do policzka. Czułe przezwiska właściwie mu nie przeszkadzały, zwykle zaczynał o nich dyskusję dla relaksu, jako jeden z bardzo niewielu tematów nie kojarzonych z niebezpieczeństwem, a z miłym, ciepłym uczuciem w piersi. — Co się stało z tygrysem?

𝐓𝐇𝐄 𝐏𝐀𝐏𝐄𝐑 𝐂𝐑𝐀𝐍𝐄𝐒 𝐂𝐀𝐒𝐄Onde histórias criam vida. Descubra agora