13

25 4 0
                                    

Back2work. Znowu byłam w biurze, znowu maglowałam sprawę Peltneya i napadu na sklep. Czułam się już trochę lepiej. Wprawdzie żadnego przełomu w śledztwie nie osiągnęłam, ale przynajmniej znowu byłam w swoim świecie, w świecie policjantów i złodziei. A ten świat znam i rozumiem, i jest mi w nim dobrze. Można odetchnąć. Nie ma tu żadnych burmistrzów, żadnej polityki, ani niczego innego zboczonego. Tu jest normalnie. Wszystko tu jest proste, jasne i oczywiste, albo czarne, albo białe – a granice między jednym a drugim są znane i precyzyjnie określone w paragrafach Kodeksu karnego, który jestem w stanie wyrecytować co do przecinka obudzona w środku nocy. W tym świecie czuję się jak ryba w wodzie, to moje naturalne środowisko – w sam raz dla ssaka, którego objętość mózgu nie przekracza objętości piłki tenisowej.

Wiara też już wróciła z lanczu, a wraz z nimi wróciło życie. Biuro na powrót było pełne i na powrót rozbrzmiewało gwarem. Nic specjalnego: plotki i ploteczki, co w firmie, co na mieście, ot, takie typowe gliniarskie gadu-gadu. A ja, chcąc nie chcąc, musiałam tego słuchać – jedno z przekleństw bycia królikiem, odbierasz dwadzieścia kanałów naraz, słyszysz wszystko i wszystkich, i nie możesz tego wyłączyć. Tragedia na Sawannie – jakaś słonica rozdeptała gryzonia, który zapuścił był się poza Chomiczówkę. „Panie władzo, ja nie chciałam, tak jakoś przypadkiem, maciopstwo to takie, odwróciłam się i bęc, kleks", relacjonował Hoofmann. Zgarnęli tę słonicę pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci; ale pewnie nic jej nie zrobią, nie pierwszy to przecież taki case. Jak babkę stać na dobrego adwokata, to pewnie znowu zrobi się z tego „nieszczęśliwy wypadek", i znowu Chomiczówka wyjdzie na ulice, urządzi wielką demonstrację na pięć metrów kwadratowych, pomacha transparentami font size 8, pokrzyczy, że „Small Lives Matter", i znowu banki i urzędy staną na cały dzień, pozbawione siły roboczej. Buckley i Hackles wrócili z Tundrówki, ogarniali sprawę pobicia jakiegoś renifera, właściciela restauracji z porostami. Odmówił płacenia Ruskim haraczu, dodali. Zaraz też zaczęli narzekać na imigrantów z byłego CCCP, że są z nimi same problemy, że przywożą gangi, przemoc, alkoholizm, wielożeństwo, prątki gruźlicy, Buckley jeszcze dodał, że zabierają zwierzogrodzianom pracę, i Hackles też uważał, że zabierają zwierzogrodzianom pracę, i tak dalej, wspierali się nawzajem w swoim zrzędzeniu. Ale robili to po cichu, żeby nie słyszał tego Volkov. Ale on nie słyszał, był na drugim końcu biura – zajęty był rozmową z Lampardem, usiłował go wyciągnąć na trening clawfangu: no weź, nie daj się prosić, to dla prawdziwych twardzieli, ktoś ci podskakuje i przerabiasz go na puzzle, to twoje muay thai to przy tym kosi kosi łapci! Dobre wieści z Wydziału Osób Zaginionych: odnalazł się ten młody suseł zaginiony przez paroma tygodniami. Okazało się, że wcale go nie porwali, nie pokroili na organy, ani nie przerobili na sznycle – on przez cały ten czas ukrywał się w lesie pod miastem, uciekłszy tam w nagłym ataku kiplingizmu. Odciął się od cywilizacji, wykopał sobie norę, jadł korzonki, grzyby i jagody, i pewnie by tam został, gdyby nie infekcja pęcherza. Idzie zima, skomentował de Leeuw, odnajdzie się więcej takich Robinsonów za dychę. W Narkotykach za to dzieje się coś dziwnego (tu nadstawiłam uszu). Jakaś grubsza sprawa. Na piątym pustki, większość sekcji gdzieś wywiało. Ktoś coś wie? Do Las Padas, powiedział ktoś inny, podobno robią obławę na jakiegoś lokalnego narkobarona. Uuu. To chyba musiał im nieźle zaleźć za skórę. Coś więcej wiadomo? Ja tam nic nie wiem... Na Saharze bójka, jeden ugodził drugiego nożem. Typowa muzułmańska dżentelmeńska sprzeczka. W Centrum kraksa lotnicza, dwa nietoperze zaliczyły zderzenie czołowe, jeden miał dwa promile; twierdził, że to wina 5G. W Dystrykcie Morskim buchnęli perły z hodowli, przypuszczalnie opylili na powierzchni, znowu trzeba będzie współpracować z podwodniakami. I tak dalej, i tak dalej, tu włam, tu pobicie, tu samochód, tam rozbój, tu kradzież, gwałt albo mord, czyli zwyczajny dzień w Zwierzogrodzie i zwyczajny dzień w biurze, tu sprawa zamknięta, tu sprawa w toku, tego przesłuchać, tego zwolnić, temu zarzuty, temu prawnika, ten chyba niewinny, na tego nic nie mamy, to do prokuratury, to do sądu, to do śmietnika, to nie nasz wydział, tego udajemy, że nie ma, czy ktoś chce pączka, kawa się skończyła, i tak dalej, do obrzygu; a jeszcze ktoś ciągle maglował sprawę Kociaka i jego klubu ze striptizem, głowa puchła.

[Zwierzogród] Okrakiem na barykadzieWhere stories live. Discover now