Nie wiem ile byliśmy w tej pozycji, ale odskoczyliśmy dopiero kiedy usłyszeliśmy huk przy drzwiach. Zaraz zostały otwarte i ujrzeliśmy w nich pulchną, szeroko uśmiechniętą pielęgniarkę z wózkiem inwalidzkim.

- To którego sadawiamy na wózek, Skarbeńki?

Rozbawiło mnie to stwierdzenie. Nie dość, że zaskrzeczała, użyła dziwnego określenia, to zapytała nas dwóch, a ewidentnie było widać, że to ja tego potrzebuje. Ale zadziałem od razu. Wskazałem na Aleksa.

- Nawet nie próbuj, Cesarski.

Przewróciłem oczami. Przynajmniej próbowałem.

Mimo że nie potrzebowałem pomocy, oboje pomogli usadowić się na tym diabelstwie. Czułem się idiotycznie. Jednak nie opierałem się. Byłem zbyt zmęczony. Pragnąłem już położyć się i zasnąć.

Wyjechaliśmy na zewnątrz, a kobieta natychmiast pokierowała nas do windy.

Czułem się trochę jak po wizycie u dentysty. Nie czułem twarzy i języka, oraz miałem całą zabandażowaną twarz.

„Wyglądam jak mumia?"

Aleksander nie zareagował na powiadomienie jego telefonu. Dlatego go zaczepiłem w windzie i wskazałem na kieszeń gdzie miał komórkę.

Z zmarszczeniem wyciągnął ją i natychmiast się uśmiechnął.

- Głupek, a nie mumia – powiedział, patrząc na mnie już w lepszym humorze.

Jego humor od jakiegoś czasu wpływał na mój. Nie mogłem się uśmiechnąć, ale poczułem się o wiele lepiej.

Nasz tymczasowy pokój był po drugiej stronie szpitala. Zajęło nam dobre kilkanaście minut pokonanie drogi z izby przyjęć.

Małe białe pomieszczenie z dwoma łóżkami. A wiele lepiej się tu czułem niż ostatnim razem jak leżałem z czterema innymi obcymi osobami.

Aleksander przynajmniej przyzwyczaił się do mojego chrapania. Nie będzie mnie chciał udusić poduszką, jak jeden starszy pan o imieniu Henryk. Facet mnie nienawidził.

Pierwsze co zrobiłem po wyjściu pielęgniarki to zakopanie się pod kołdrą. Chciałem tylko spać. Zasnąć i zapomnieć o dzisiejszym dniu.

Kiedy Aleks nic nie powiedział, pomyślałem, że też poszedł spać by uwolnić się ode mnie i tego paskudnego dnia.

Ale się myliłem.

- Pewnego dnia... - usłyszałem po swojej lewej. - Pewnego dnia, mogę nie być w stanie cię uratować. Mogę nie zdążyć.

Wychyliłem się między fałdami kołdry i spojrzałem na niego jednym okiem. Wyglądał jak duch, gdy siedział taki blady na łóżku obok.

Aleks widząc, że jednak nie zasnąłem od razu, podszedł do mnie i klęknął przy moim posłaniu. Bez zbędnych słów oparł głowę niedaleko mojej i patrząc mi czule w oczy zaczął głaskać mnie po głowie.

Przymknąłem oko z zadowoleniem.

- Trzeba zadzwonić do Dominika i inspektora – szeptał cicho, co było dla mnie niczym kołysanka. W takich momentach właśnie cieszyłem się, że jednak nie mogę teraz mówić. Odpowiedzialność odbierania i dzwonienia spoczywała na nim.

Szybko zasnąłem. Czułem się bezpieczny i spokojny. I nie wiedziałem czy to przez Aleksa, czy znieczulenie. Byłem pewny, że to koniec niespodzianek i nastał spokój na pewien czas.

Aż nie obudziło mnie szarpnięcie nad ranem. Byłem gotowy wrzasnąć wiązankę przekleństw, ale od tego powstrzymało mnie stanowcze zakrycie ust. Rany paskudnie mnie zapiekły, a ja spojrzałem  wprost w złote oczy napastnika.

Odepchnąłem jego dłoń i gwałtownie usiadłem.

- Poje...

- Ciii.... - syknął siadając na krańcu łóżka.

Był ubrany na czarno. I gdyby nie błyszczące oczy spod ciemnego kaptura, nie rozpoznałbym go.

Teodor w tym momencie kompletnie nie przypominał księdza.

Zerknął niespokojnie na śpiącego Aleksa i znów przyjrzał się mi.

Wyjął coś z kieszeni bluzy i pochylił się w moją stronę.

- To ci pomoże. Może nawet uratuje życie – szepnął z miną tak desperacką, że nigdy u nikogo takiej nie widziałem. - Tylko tyle mogę na razie zrobić.

Na mojej szyi zawisł mały srebrny krzyżyk. Zapiął mi go zaskakująco sprawnie. Przyjrzałem mu się. Był zwyczajny.

Próbowałem zmarszczyć brwi, ale zaraz tego pożałowałem. Zostało mi tylko patrzenie na niego jednym okiem podejrzliwie.

- Skąd wiedziałeś gdzie...

- Absolut ma wszędzie ludzi – wtrącił mi się. Rozejrzał się też niespokojnie wokół.- O siebie się teraz nie martw. Martw się o niego – wskazał na skulonego blondyna obok. - Jest wściekły, że jego plan nie wypalił.

- Próbował mnie zabić.

- Nie. Próbował cię przekabacić na swoją stronę. Tej blondynie nic by nie było – szeptał bardzo blisko mojej twarz by być jak najciszej. - Jest wściekły na twojego kolegę, za pokrzyżowanie mu planów. W Rodzinie wszystko się ustabilizowało. Nie będzie już ataków na twoje życie, którymi zawsze przewodził Zygmunt. To on chciał twojej śmierci, nie Absolut.

- Więc na co mi ten krzyżyk? To symbol Rodziny, czy coś?

- Nie mogę ci powiedzieć.

- Czemu mi pomagasz? Jesteś w Rodzinie, prawda?

Uśmiechnął się smutno, tak boleśnie, że poczułem jego cierpienie.

- Mam nadzieje, że kiedyś ci wszystko powiem.  

Absolut 2Where stories live. Discover now