𝐚̂𝐦𝐞𝐬 𝐬𝐨𝐞𝐮𝐫𝐬

180 12 43
                                    

Nieważne, jak bardzo chciał czuwać i czekać, aż światło wyglądające zza krawędzi drzwi studia zgaśnie, zimne palce nocnego powietrza raz za razem zamykały mu oczy

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Nieważne, jak bardzo chciał czuwać i czekać, aż światło wyglądające zza krawędzi drzwi studia zgaśnie, zimne palce nocnego powietrza raz za razem zamykały mu oczy. Chłód był przyjemny po jednym z najcieplejszych letnich dni w Londynie, oprócz twarzy i odsłoniętej szyi wyczuwalny również pod płaszczem, ale z chęcią zamieniłby go na znajome, rozgrzane od płonącego kominka — igrające płomienie rzucały poblaski na wypolerowane drewno — oraz zapewne ściskające teraz pióro dłonie. Uśmiechnął się kącikiem ust, wydmuchując dym; Jamesowi by się to nie spodobało. James patrzył na jego nałóg pobłażliwie, nie kryjąc jednak dezaprobaty. Parsknął cicho, gdy pomyślał o zielonkawych oczach, wprawnie czytających z niego jak z otwartej księgi, wychwytujących każdy szczegół, każde zawahanie czy drobną zmianę mimiki. Jedyne oczy, które patrzyły na niego ze szczerym zaintrygowaniem, zadowoleniem, ulgą, nawet podczas przysłowiowej już reprymendy.

Zamknął oczy; zimno przemknęło po ciemnych rzęsach, rozmywając unoszący się dym. Broń Boże, żeby ktoś się o nich dowiedział, to zrujnowałoby wszystko... ale ileż drobnych gestów można upchnąć pod płaszczyk zażyłej przyjaźni, na którą patrzono znacznie przychylniej. 

Drewniana podłoga zaskrzypiała pod krokami, w szybie od kilku minut nie było widać odbicia płomieni. Złapał się na głupiej chęci natychmiastowego zgaszenia papierosa i udawania, że nic takiego się nie stało, ale po co, skoro profesor i tak widziałby wszystko jak na dłoni. Ślad tytoniu, ciężki zapach, drobinki ususzonych ziół i popiołu na palcach. Odwrócił się, wydmuchując dym i zduszając żarzącą się końcówkę, na jego ustach igrał lekki uśmiech.

— Zmarzniesz — rzucił zamiast przywitania, i zdjął płaszcz, po chwili już starannie udrapowany na ramionach Jamesa. Miał tylko nadzieję, że materiał nie nosi na sobie zapachu palenia. — Profesorze.

— Wolałbym, żebyś utrzymał swoje dobre zdrowie. Mogę być geniuszem, lecz lekarz ze mnie żaden, wiesz o tym. — Czy to był rumieniec na jego policzkach, tuż pod przymkniętymi oczami? Prawdopodobnie tak, pomyślał Sebastian, czując jak powoli rozgrzewa mu się serce, bo widok nawet troszeczkę zawstydzonego profesora, bez względu na przyczynę, był jedyny w swoim rodzaju. Rzadko kiedy pozwalał sobie na spontaniczne reakcje.

— Przeżyłem każdą znaną ludzkości chorobę, ty spędzasz całe życie na terenie uniwersytetu. Jeśli ktoś się przeziębi, nie będę to ja.

Moriarty tylko prychnął, rozbawiony i rozczulony. Były żołnierz zerknął na niego z zadowoleniem, świadomy swojego małego zwycięstwa. Za chwilę zejdą z balkonu, gdzie złapanie jakiejś choroby było znacznie bardziej możliwe niż wewnątrz, żeby spędzić wieczór jednak w cieple, przy zwyczajowej herbacie.

— Wejdźmy do środka, mój drogi. — Sekundę później był trzymany pod ramię, łagodnie acz zdecydowanie, i wprowadzony do ciepłego pomieszczenia. Nie udało mu się ukryć, że tęsknił za Conduit Street, nawet za wiszącą nad kominkiem kolekcją suszonych motyli. Niejeden raz miał ochotę ją zdjąć, położyć na stole i podpalić owady żarem z papierosa. — Przynajmniej palisz na zewnątrz.

𝐚̂𝐦𝐞𝐬 𝐬𝐨𝐞𝐮𝐫𝐬Where stories live. Discover now