Mon âme. Mon obscurité.

7 3 0
                                    

O to i mrok mój, dusza moja. Zostałem sam, sam w tej batalii. Ubrany w złość, paranoje a zarazem delikatną nadzieję. Gdzieś tam przebijała się pod grubą warstwą tych wszystkich dziwactw. Czas na ostateczną walkę. Walkę z samym sobą.

Zamknąłem delikatnie drzwi, które delikatnie zaskrzypiały. Zostałem powitany dziwnym spokojem i ciszą. Z niepokojem zacząłem się zagłębiać w otchłań. Tak bardzo chciałem wrócić tam do nich jednak wiedziałem, nie ma odwrotu. Wypaczony świat, świat z mojej duszy.

- Czy naprawdę jest, aż tak przerażająco mroczny? - Pomyślałem stawiając kolejne kroki pośród pozostawionych rzeczy. Wyglądało to tak jakby ktoś uciekał w pośpiechu a po drodze gubił najróżniejsze przedmioty. 

Doszły mnie głosy raz cichsze raz głośniejsze. Dziwne szepty atakujące moją jaźń. Niczym igły wbijały się powodując straszliwy ból. Zasłonięcie dłońmi uszu nic nie dało. Odgłosy się nasilały, a gdy ucichły na sekund parę to atakowały potem ze zdwojoną mocą. Czułem jak moje istnienie zostaje spętane przez mrok. Niczym gruby sznur zaciskało się na moim ciele krępując coraz bardziej moje ruchy. Czułem jak moje istnienie zaczynało słabnąć jakby ktoś dogasał ognisko. Jeszcze się tliło, ale wystarczyła by jedna kropla wody, by zgasło całkowicie. Tak i ja się czułem. Niczym bezwartościowe coś co już nikomu nie jest potrzebne. Sekund parę walczyłem, chciałem, miałem wolę walki. Teraz...? Wszystko mi jedno. Wszystko stało się obojętne. I, co z tego, że w tej podróży zaszedłem tak daleko. Teraz to już nie miało najmniejszego znaczenia. Jeśli mam tak cierpieć to nie chcę. Czy nie lepiej się poddać, dać sobie upust? No, bo po co walczyć? W imię czego walczyć? Dziwnych i śmiesznych ideologii? Po, co trwać skoro się nie ma dla kogo? Po, co w ogóle egzystować skoro tak to wygląda? Nie lepiej sobie ulżyć w cierpieniu i innym? Kto po mnie zapłacze? Zniknę z tego świata anonimowo niczym piasek na wietrze niesiony na wszystkie strony świata. Kolejna anonimowa dusza, kolejne ciało wrzucone w dół. 

Poczułem dziwne ciepło na twarzy takie przyjemne i delikatne. Niczym czyiś dotyk ciepłą ręką na policzku. Jakby promienie słońca o poranku chciały rozgrzać moje zziębnięte ciało. Ostatkiem sił otwarłem swe oczy. Przez przymrużone powieki zobaczyłem płomień. O pięknym złotym blasku. Moja jaźń zapragnęła go mieć. Niczym zwykła dziecięca zachcianka.

Istnienie choć spętane znów zaczęło walczyć. Wbrew moje woli zaczęło walczyć z sekundy na sekundę czując się więzy się poluźniają. Zachłyśnięty chęcią  wolności walczyłem ile sił by tylko się uwolnić.

Wtem spostrzegłem, że płomień zaczyna gasnąć. Piękny jasny płomień malał z każdą chwilą.

-Nie możesz mi tego zrobić! Nie gaśnij nadziejo ma! Nie zostawiaj mnie samego! - Krzyk moich myśli był słyszalny w najmroczniejszym zakamarku.

Pełen rozpaczy rzuciłem się z wyciągniętą ręką w kierunku przygasającego płomienia.

Usłyszałem tylko cichy głos Aurélie :

-Udało Ci się. Żegnaj więc !

Jedwabny głos otulał wzburzone myśli.

******

Pamiętam tylko, że słyszałem czyjeś znajome głosy. Czułem jakbym wrócił z dalekiej podróży. Jedyne, co pamiętam zanim udałem się na odpoczynek po męczącej walce to słowa bardzo znajomego głosu:

- Zobacz ocknął się. Jednak żyje!

AurélieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz