IV

267 31 43
                                    

Kiedy światła gasną, zmysły pracują intensywniej, jednakże są też emocje, które zagłuszają wszystko inne. Zamroczyły go całkowicie w całym tym braku pewności co do czegokolwiek. Jest jak ryba, którą ktoś wyrzucił na ląd; oddech staje się niesamowicie bolesny i z każdą kolejną sekundą wydaje mu się, że jest to niemożliwe do zniesienia.

Głowa pęka mu z każdej możliwej strony, kiedy leży bezwładnie na chłodnej podłodze, a ciało drży. Coraz głośniejszy pisk w uchu doprowadza go do tego stanu, w którym rozpłakałby się ze strachu, gdyby tylko miał na to siłę. Umieram, myśli sobie. Tak właśnie musi wyglądać śmierć. I choć mógłby teraz pomyśleć dosłownie o wszystkim, jak i o każdym, jest w stanie tylko odtwarzać te słowa, jakby były one wszystkim.

Początek jego końca, teraz już wie, że to jest to. Jeśli tak, to jak wiele zmarnowanych spraw pozostawia za sobą, gdyż jeszcze przed początkiem był w stanie przywoływać na myśl tylko i wyłącznie finał? Czy nie tego właśnie pragnął? Tak, to właśnie to. Jednakże nigdy nie chciał, by bolało tak mocno. Nie chciał, aby trwało to tak długo. Nie chciał się bać.

— Jest zbyt słaby — słyszy jak przez szybę. Może przysiąc, że bicie jego serca czuć aż w samym gardle. — Zabierajmy się stąd, zanim się zorientuje. Dzieciak i tak nie jest przydatny.

— Musi być przydatny, w innym przypadku nawet nie zwróciłby na niego uwagi. Powinieneś nauczyć się przez te lata, że nie spojrzałby w czyimś kierunku bezinteresownie.

— No tak, coś o tym wiesz...

— Zamknij się już!

— Posłuchaj, nie chcę się tutaj kłócić. Nie chcę dymu. Jeśli dzieciak jest ważny, to wiesz, że lada moment rozpocznie się tutaj niezła zabawa, a dziś nie możemy sobie na to pozwolić.

Później słyszy już tylko ciche pomruki, które zdają się oddalać. Pomruki, które są jak kołysanka dla jego duszy, bo z każdą kolejną sekundą czuje, jakby miał odpłynąć na dobre. Odpływa, nie mając przy tym siły nawet zastanowić się nad usłyszanymi przed siebie słowami. Rozmowa, która z całą pewnością dotyczyła jego osoby, teraz nie ma najmniejszego znaczenia, bo własny umysł odmawia mu posłuszeństwa.

Zresztą, nie czeka zbyt długo.

Niedługo później nie ma już nic... 

}°{

Światło przebija się przez wciąż zamknięte powieki, a ciepło znajomo pachnącej pościeli otula go z każdej możliwej strony. Głowa, choć wciąż dosłownie mu pęka, teraz ułożona jest na miękkiej poduszce, co daje mu minimalną ulgę. Oddech, choć tak zabolał za pierwszym razem, teraz jest uformowany, a serce bije powoli, spokojnie, tak jak sam to uwielbia. Ból odszedł gdzieś daleko, a przecież...

Podnosi się gwałtownie do pozycji siedzącej i musi zakryć usta dłonią, by nie krzyknąć przy tym głośno. Oddycha głęboko, kiedy przypomina sobie wszystko.

— Już dobrze — słyszy gdzieś za sobą i odwraca się, aby zobaczyć Louisa Tomlinsona, który siedzi na krześle, tuż przy jego łóżku.

Rozszerza swoje zielone oczy, przez dłuższy moment przyglądając się szatynowi w głębokim szoku. Jego serce na nowo zapomina o definicji słowa spokój, bijąc szybko i boleśnie na sposoby, których do tej pory Harry nie mógł znać.

Louis jest tutaj przy nim, choć wcześniej nawet nie zawahał się, gdy zostawiał go dosłownie samego nad jeziorem z setkami pytań bez odpowiedzi. Przygląda się Stylesowi w skupieniu, jak zwykle nie wykazując przy tym ani jednej emocji. Lodowate spojrzenie przeszywa jego osobę, ale przez to, iż pozbawione jest tych charakterystycznych iskierek, wywołuje niesamowity niepokój w brunecie. Nie tak powinno być, już nie chce się bać.

Only angel | larryWhere stories live. Discover now