VII • ostatni

306 31 51
                                    

Z wielkim trudem stara się przedrzeć przez tłum otaczających go ludzi. Okazuje się, że jest to trudniejsze, niż się spodziewał. Wszyscy są tak pochłonięci przez zabawę, że nawet nie zadają sobie trudu, aby wykonać choćby krok, który mógłby jakkolwiek pomóc Harry'emu. Uświadamia sobie, że nawet gdyby zatrzymał się teraz gdzieś na środku i zaczął krzyczeć, błagać o pomoc, nikt nawet by na niego nie spojrzał.

Stara się wyłapać przed sobą postać Louisa, z całych sił próbując odtrącić od siebie myśl o tym, że został przez niego pozostawiony. Nie potrafi uwierzyć w to, że zostawił go samego w takim momencie. Nie chce dopuścić do siebie faktu, że pozostawił Harry'ego dosłownie w tej chwili, w której w końcu poczuł się bezpiecznie.

Wiesz w ogóle, dokąd idziesz?

Głos znowu rozlega się w jego głowie, przez co Harry niemal przewraca się. Wydobywa z siebie ciche przepraszam, gdy jego nogi uginają się pod nim, przez co prawie przewraca się na kogoś obok. Nie zadaje sobie jednak trudu, by choćby spojrzeć w tamtym kierunku, chcąc za wszelką cenę wydostać się z tłumu.

Być może to myślenie jest błędne — powinien zostać tam, gdzie zostawił go Lou, pomiędzy wszystkimi innymi ludźmi, którzy być może zareagowaliby, gdyby cokolwiek się działo. Z drugiej strony, myśli również o tym wszystkim, że jeśli ktoś chce go dopaść, to zrobi to tak czy siak.

Czuje się okropnie słabo, kiedy w końcu udaje mu się wyjść z sali. Nagle robi mu się chłodno, a czarna plama przed oczami rozlewa się coraz bardziej. Opiera się ramieniem o chłodną szafkę, dostrzegając dwie dziewczyny, które mijają go, rzucając dziwne spojrzenia. Nie widzi jednak Louisa, który rozpłynął się w powietrzu, a którego chciałby ujrzeć w tej chwili najbardziej na świecie.

Jego głowa pulsuje z każdą kolejną sekundą, a ciało odmawia posłuszeństwa. Pozwala myślom, aby wręcz krzyczały Louis, Louis, Louis, i tak bez przerwy, jakby tamten w ogóle mógł to usłyszeć. Wątpi w to; zaczął wątpić w każdą małą rzecz i teraz za wszelką cenę chce wydostać się ze szkoły i wrócić do domu.

Sala do biologii — słyszy nagle głos, jednakże ten nie sprawia, że odczuwa strach. Louis. Louis go nie zostawił, Louis czeka na niego i najwyraźniej ma jakiś plan, dlatego postanowił odejść.

Choć nogi ma jak z waty, prostuje się i resztkami sił postanawia ruszyć w kierunku wspomnianej przez Tomlinsona sali. Jest mu ciężko wykonać chociaż jeden krok, ale w dalszym ciągu zdaje sobie sprawę z tego, że musi dostać się tam jak najszybciej. Walcz, wykorzystaj strach jako siłę motywującą — powtarza we własnej głowie, chcąc sobie pomóc. Więc z całych sił stara się odtrącić każde kolejne słowo, które z pewnością nie wychodzi od niego samego. Odtrąca każde słowo, które nie brzmi jak to, które mógłby wypowiedzieć Louis. Musi sobie poradzić.

Po niedługim czasie, minięciu kilku rozbawionych uczniów oraz niemalże przypadkowym zniszczeniu dekoracji, kiedy niemalże upadał, udaje mu się dotrzeć pod określoną przez Louisa salę. Kładzie dłoń na chłodnej klamce, by otworzyć drzwi, które zamyka dosłownie w chwili, w której wchodzi do środka. W pomieszczeniu panuje półmrok, jedynie przez zepsute już, stare żaluzje, na ścianach można dostrzec światła lamp, które wpadają z zewnątrz.

— Lou? — odzywa się słabo, kiedy stara się wyłapać jego postać w tych ciemnościach. Wkrótce udaje mu się dostrzec niewyraźny zarys sylwetki, który znajduje się na drugim końcu sali. — Louis... Dlaczego mnie zostawiłeś? Nie rozumiem, co się dzieje — zaczyna mówić, gdy tamten wciąż nawet się nie rusza. — Znowu to robi, nie jestem w stanie nawet utrzymać się na prostych nogach—

— Louisa tutaj nie znajdziesz — słyszy w odpowiedzi niski głos, tak boleśnie znajomy.

Sylwetka w końcu wyłania się z cienia, zapierając dech Stylesa.

Only angel | larryKde žijí příběhy. Začni objevovat