Wiedzieć a widzieć

982 59 49
                                    

Hej!

O rany, myślałam, że nigdy się nie wygrzebię z tego tekstu. W trakcie poprawek praktycznie napisałam go od nowa XD. To już się powoli robi nie na moje nerwy XD. Mam nadzieję, że warto było sobie rwać nad tym włosy z głowy i się Wam spodoba <3 xD.

Miłej lektury! <3



          W głowie miałam pustkę, gdy siedziałam na jednym z łóżek i obserwowałam, jak Miiko wraz z Huang Hua rysowały magiczny krąg. Każda z nich miała swoją połowę do nakreślenia i zgrywały się przy tym tak dobrze, jakby w tajemnicy przede mną już wcześniej to ćwiczyły.

           Czekałam nie tylko na to, aż skończą, ale również na to, aż zacznie działać magiczny eliksir, który przyrządził Ezarel i wstrzyknęła mi prosto do żyły Ewelein. To właśnie tych kilkanaście mililitrów magicznego płynu czyniło Drzwi Janus–Geb możliwymi do przeprowadzenia, bo to za ich sprawą mój umysł mógł wyruszyć w wędrówkę do wnętrza głowy Menhisa. W nich też tkwiło całe niebezpieczeństwo tego rytuału, bo skoro przenosiłam się tam naprawdę, to jeśli psion nabierze takiej ochoty, to rzeczywiście będzie mógł mnie skrzywdzić, zupełnie jak i w rzeczywistości... Zanim jednak zdążyłam się zagłębić w tak posępne rozważania, poczułam znajome już delikatne łaskotanie całego ciała, które oznaczało, że eliksir zaczął działać.

– Jestem gotowa – oznajmiłam, wstając.

– My też już kończymy – odparła Miiko, po czym dłonie jej i Huang Hua spotkały się w jednym miejscu, tym samym zamykając magiczny krąg. Gdy obie kobiety się prostowały, atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. – W takim razie chodź, Gardienne – powiedziała kitsune, zachęcając mnie ruchem ręki.

Gdy weszłam do kręgu, to wycofała się z niego Huang Hua, która dzisiaj miała być tylko obserwatorem. Ustawiłyśmy się z Miiko tak, byśmy obie mogły dotknąć Menhisa.

– Niech cię prowadzi Święty Ogień, Gardienne – powiedziała Huang Hua, muskając delikatnie moje ramię. Skinęłam jej głową w podzięce.

– W takim razie w drogę – zawołała Miiko.

           To całkiem zabawne, że rytuał z „drzwiami" w nazwie nawet nie próbował stworzyć wrażenia przechodzenia przez coś. Po prostu najpierw stałam w pomieszczeniu w przychodni, a potem jedno mgnienie oka później już się znajdowałam w umyśle Menhisa... a raczej w tym, co z niego zostało.

           Kiedyś może była tu jakaś ścieżka... być może nawet całkiem ładna, ale teraz zostały po niej jedynie wiszące w przestrzeni kamienne odłamki, które roztaczały się w każdym kierunku tak daleko, jak tylko mogłam okiem sięgnąć. Gdybym nie czuła, że stałam twardo na tym kawałku, na którym postawił mnie rytuał i w oddali nie roztaczałaby się dziwna czerwień, która chyba zastępowała tu niebo i ziemię, to pomyślałabym, że właśnie znalazłam się w kosmosie, w samym środku pasa asteroid.

            Rozglądając się, starałam się przy tym obracać jedynie głową. Wskazówka Martela miała sens, tylko jeśli wiedziałam, gdzie znajdowało się lewo, a mój jedyny punkt odniesienia mogło stanowić to, jak ustawił mnie rytuał. Przy poprzednich razach zawsze stawałam przodem do rozciągającej się ścieżki i liczyłam, że tym razem też tak się stało.

           Choć ten rozciągający się przede mną widok był iście apokaliptyczny, to jednak coś mi się w nim podobało – nie dostrzegałam żadnych drzwi, ani innych charakterystycznych przejść, które mogłyby prowadzić do wspomnień. Jeśli nie istniały do nich ścieżki, to może żadnego z nich nie zobaczę? To by sporo ułatwiało, bo mimo mojego zdecydowania, po rozmowie z Izydą trochę się obawiałam, co mogłabym tu znaleźć...

Eldarya: Menhis (piąty WS)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz